tag:blogger.com,1999:blog-38534433677740595802023-11-15T05:39:06.669-08:00Opowiadania S.W.A.T'aRafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.comBlogger32125tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-54519397121584287682016-05-15T11:06:00.001-07:002016-05-15T11:07:44.982-07:00Wpis #013Stary podejmując decyzję, był naprawdę we wstrętnym
humorze. Na początku chciał obłożyć odpowiedzialnością jednego ze swoich ludzi,
ale koniec końców nie mógł tego zrobić żadnemu ze swoich podopiecznych. Niczym
mu nie podpadli żeby musieli zabijać swojego własnego towarzysza. On był stary,
przeżył swoje dobrze w służbie Miasta Murów, długo nie będzie musiał nosić tego
ciężaru jakim było skrócenie cierpienia przyjacielowi. Polecił Młodemu i
Jeffowi zanieść Crasha do lasu i wykopać dziurę, a potem go zawołać. Każdy
pożegnał się z Crashem, ten wiedział co się święci i łzy cisnęły mu się do
oczu. Kiedy Crash pozostał sam na sam ze Starym, rozległ się wystrzał. Kilka
minut później Crash został zakopany, a w miejsce pochówku wbito skrzyżowane
gałęzie do której przybito naszywkę z jego kamizelki. Crash dołączył do
Niemożliwego.<br />
<div class="MsoNoSpacing">
Stary, James, Jeff, Steve oraz Roksi wsiedli do pojazdu i
położyli się spać. Jedynie EM-doc został na warcie, siedząc w ciemnościach na
dachu pojazdu. W połowie nocy zmienił go James. Rano ruszyli dalej, do celu
mieli już tylko kilka kilometrów. Steve nie oszczędzał silnika oraz paliwa,
pędząc na złamanie karku w kierunku ludzi. Wieczorem zobaczyli łunę nieopodal
trasy. Stary polecił Młodemu by nawiązał łączność z Gruzowcami lub z Miastem
Murów. James pokręcił gałką od regulacji częstotliwości, niestety towarzyszył
temu tylko szum. Dopiero po czasie udało się złapać słaby sygnał od Miasta
Murów, gdzie dyspozytornia poleciła podanie powodu kontaktu.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Tu RMM jeden, widzimy jakąś łunę nieopodal drogi. Nie
mamy pewności czy to oddział Tima. Prosimy o rozkazy.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Radio chwilę milczało, aż w końcu wypluło z siebie
rozkaz.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wysłać zwiad, potem ruszyć dalej. Jeśli to wróg nie
atakować. Tim powinien być znacznie dalej.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Rozumiemy. Bez odbioru.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Stary bez problemów sformował oddział zwiadowczy. James,
Jeff oraz Roksi, którą już uważał za jedną z Rycerzy. Uzbrojeni w podstawowy
sprzęt, pod osłoną nocy ruszyli w kierunku łuny. Mieli przy sobie
krótkofalówkę, aby móc nawiązać łączność ze Starym w razie problemów.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Im bliżej byli, tym mniej podobało się im to co słyszą. Słychać
było krzyki, wystrzały, dźwięk pracujących pojazdów. James oraz Roksi
przyśpieszyli kroku, Jeff został w tyle. I zobaczyli regularną bitwę. Gruzowcy
Tima ostrzeliwali coś po prawej stronie, nie żałowali amunicji, a i z lasu w
ich kierunku leciały pociski. Sporo ludzi leżało pod pojazdami wykrwawiając
się.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Stary! – krzyknął do krótkofalówki James – Odbiór!</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Tak?!</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Gruzowcy Tima mają kłopoty, ktoś ich zaatakował.
Dawajcie tu szybko, mają sporo rannych. Włączamy się do bitwy.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Uważajcie na siebie. – polecił jeszcze Stary.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Zostań tu. Jeff! Szybko! Musimy znaleźć Tima!</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Jeff był w tyle, ale robił co mógł. Pot spływał mu po
twarzy, widać było że dawno się tak nie męczył i że oszukiwał na testach
sprawnościowych. Choć pewnie wolałby poczekać z Roksi w lesie, zacisnął zęby i
schował tchórzliwość do kieszeni. Pobiegł za Młodym.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Podbiegli do ciężarówki najbliżej ich. Za pojazdem kryło
się dwóch żołnierzy, którzy już dawno nie mieli amunicji.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Skąd się tu wzięliście?! – zapytał jeden.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Miasto Murów nas wysłało! – odpowiedział James
przekrzykując terkający karabin – Gdzie Tim?</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Tam, z tyłu! – gruzowiec wskazał na jakąś ciężarówkę za
nimi</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Bez większego wdawania się w szczegóły, ruszyli tam. Tim
schowany za kołem samochodu, strzelał na oślep w kierunku lasu z wysłużonego
Colta M1911. Pocisk za pociskiem szybowały w zarośla, nie wiadomo czy coś
trafiając. Na widok ludzi z naszywkami Rycerzy, którzy nie pochodzili z jego
oddziału zdziwił się.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Zgubiliście się? – zapytał Tim na szybko uzupełniając
magazynek nabojami.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Miasto Murów nas wysłało. Mamy was ostrzec. Co tu się
dzieje?</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Grupa jakiś popaprańców zostawiła na nas pułapkę. Przed
tym czym ostrzec.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nie ma bezpiecznego podejścia do miasta… - wydyszał
Jeff – Stary nam dowodzi… On wam powie więcej…</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Świetnie! A teraz może pomożecie nam ich odeprzeć?</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Z lasu wyleciał koktajl Mołotowa i rozbił się o
ciężarówkę stojącą za tą, za którą ukrywał się Tim. Płomienie błyskawicznie
opanowały szoferkę oraz płachtę przykrywającą pakę pojazdu, na którym akurat
znajdował się obrobiony gruz.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wy popierdoleńcy! – wrzasnął Tim wpakowując cztery
naboje do podbiegającego mężczyzny ubranego w liche spodnie, ciało i twarz miał
pokryte tatuażami. </div>
<div class="MsoNoSpacing">
Coraz więcej mężczyzn zaczynało szturmować pojazdy wychodząc
z lasu. Gdzieś z tyłu jedna ciężarówka padła pod naporem dzikich ludzi, na
szczęście inni żołnierze zdjęli ich zanim wskoczyli do szoferki. W końcu na
horyzoncie pojawił się pojazd za którego kierownicą siedział Steve. Stary z ręcznym
karabinem maszynowym otworzył ogień w kierunku lasu. Pociski nie oszczędzały
atakujących. W końcu jeden z nich wrzasnął coś w jakimś niezrozumiałym języki i
wydzierani zaczęli się wycofywać. Obrońcy konwoju wyskoczyli ze swych kryjówek
i rzuciło się w pogoń za nimi zdejmując jeszcze kilku posyłając im w plecy
kilka nabojów, ale nie wpadli za nimi do lasu. To był ich teren, ludzie Tima o
tym wiedzieli. A chwilę później dało się słyszeć żałosne krzyki.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Medyk! Medyk!</div>
<div class="MsoNoSpacing">
EM-Doc wyskoczył z pojazdu i ruszył na pomoc. Inni
żołnierze zaczęli też pomagać jak potrafili tym mniej rannym. Większość poważnie
ranna, a dwóch medyków przydzielonych do Tima zostało zabitych. Mechanicy
również mieli pełne ręce roboty, kiedy okazało się że większość pojazdów
zostało poważnie uszkodzonych. Jeden nawet spłonął, a transport obrobionego
gruzu musiał zostać przeładowany na inne pojazdy poważnie przekraczając ich
ładowność. Steve ruszył pomóc mechanikom, a Stary zameldował się u Tima.
Wdzięczności Tima nie było końca.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Chodź, poszukamy Felixa. – zaproponował James Jeffowi.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Pójdę z wami. – powiedziała Roksi, nie bardzo wiedząc
co tu się stało.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Okej. – odpowiedział Jeff.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Szli wzdłuż pojazdów wypytując innych rycerzy oraz
gruzowców o Felixa, ustalili koniec końców że był widziany na końcu stawki przy
zabezpieczaniu tyłów. Poszukiwania przyjaciela nie były długie, koniec końców
znaleźli go. Felix aż przetarł oczy ze zdziwienia, zastawiając sobie na twarzy
krwawy ślad. Ręce miał upaprane posoką, przestrzelona ręka krwawiła, ale nie
sprawiała aby Felix nie mógł pomagać innym, znacznie poważniej rannym.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Powinieneś iść z tym do EM-Doca żeby Cię pozszywał.
– powiedział Jeff.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Felix tylko machnął ręką rozchlapując krew dookoła
siebie.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nic nie będzie. Co tam u was pierdoły? Wpadliście na
kawusię i ciasteczka?</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- W zasadzie to nie, ale wiesz… Jak masz kawusię i
ciasteczka, to Jeff bardzo chętnie zje wszystko co masz.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Zamknij się. – mruknął Jeff obrażony.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- A co, Jeff, zeżarłeś już wszystko w mieście że
wysłali Cię do nas? – zarechotał Felix.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Tak, i wszystko po drodze. Nie moja wina że mam
większy apetyt od was.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- A właśnie, Steve też jest z nami. – rzucił James
– Naprawia wam pojazdy.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Kurwa… – wrzasnął Felix kiedy zorientował się że
facet którego opatrywał właśnie zmarł – I chuj, tyle mu pomogłem. Chodźmy do
niego i do tego waszego EM-Doca, bo zaczyna mi się kręcić w głowie.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Gruzowcy Tima powoli wracali do swojego regularnego toku
działania. Tim darł ryja, obrażał, wydawał polecenia jak dawniej. Stary na
prośbę Jamesa i Jeffa wymusił na Timie by oddał mu Felixa do oddziału, co miało
być uzupełnieniem za Niemożliwego i Crasha, tych których stracili w czasie drogi
do Tima.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Koniec końców okazało się też że Tim rozebrał jakieś
laboratorium, w którym znaleźli masę odczynników, środków chemicznych oraz
przydatnych urządzeń, w tym książki z różnymi instrukcjami w tym też przepisem
na proch znacznie wydajniejszy niż ten który używali do tej pory.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Wieczorem następnego dnia pojazdy były gotowe do drogi,
przynajmniej te które udało się na powrót postawić na nogi. Zmarli zostali
pogrzebani wzdłuż pobocza, a ranni zajęli miejsca na pojazdach. Zdrowsi szli na
piechotę wzdłuż powoli toczących się ciężarówek. Stary wraz z Timem ustalili,
że RMM jeden pojadą przodem i będę wypatrywać pułapek. Tim i bardzo wielu
facetów chciało by Roksi została z nimi, ale Stary nie miał zamiaru na to
pozwolić. Wiedział co by mogło się jej tu stać, Tim nie był Rycerzem i nie miał
tak surowego kodeksu. Na szczęście łyknął to że jest to radiooperatorka z
Miasta Murów.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Stary, James, Jeff, Steve, Felix oraz Roski pojechali
więc przodem, wypatrując zagrożeń…</div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-70835058392880977742015-07-18T11:44:00.000-07:002015-07-18T11:44:12.637-07:00WypijmyWypijmy za to że nas nienawidzą, że się nami ludzie brzydzą<br />Wypijmy za to że najlepsi przyjaciele za plecami z nas szydzą<br />Wypijmy za to że każdy by chętnie napluł nam w mordę<br />Wypijmy za to że żyjąc co dnia musimy trzymać gardę<br /><br />Wypijmy za to że dusimy się codziennie w tym samym sosie<br />Wypijmy za to że to życie przypina taniec na ostrej kosie<br />Wypijmy za to że samotność nas dusi i nie możemy się jej oprzeć<br />Wypijmy za to że nie możemy na odbicie w lustrze patrzeć<br /><br />Wypijmy za to że nic nie idzie po naszej myśli<br />Wypijmy za to że wszyscy starają się byśmy klęskę ponieśli<br />Wypijmy za to że każdy robi wszystko by Cię do niego zrazić<br />Wypijmy za to że nie grozi nam się miłości narazić<br /><br />Wypijmy za to że podobno uszlachetnia cierpienie<br />Wypijmy za to że podobno zdrowe jest łzawienie<br />Wypijmy za to że ból nikogo już na tym świecie nie dziwi<br />Wypijmy za to że tylko my tu jesteśmy prawdziwiRafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-5392971174807530642015-07-06T13:09:00.002-07:002015-07-06T13:09:40.136-07:00Flanka<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;">Floyd
od dłuższego czasu obserwował stary dom w opuszczonym, amerykańskim
miasteczku które kiedyś musiało tętnić życiem, teraz niestety jedynymi
mieszkańcami były szczury, karaluchy i bandyci. Mężczyzna często się
zastanawiał które jest gorsze i zawsze dochodził do wniosku że nic nie
pobije ludzi w tym, jakie niosą ze sobą zagrożenie. Szczury upieczone na
ogniu żywiły cały rodziny, karaluchy w porach głodu przyjemnie chrupały
pod zębami, a ludzie strzelali sobie w plecy w najmniej oczekiwanych
momentach. Oczywiście, zdarzali się i tu, na tej wypalonej pustyni jacyś
bohaterowie, lecz Floyd wiedział że dobrzy nie są tak dobrzy jak się
wydaje, a źli nie są tak źli jak ich piszą. On sam? Starał się wisieć w
równowadze pomiędzy piekielnym płomieniem, a Bożym biczem. Kierował się
takimi prawidłami jak nie zabijanie kobiet czy dzieci, ale nie zawsze
mógł sobie pozwolić na takie udogodnienia. Czasy kiedy tacy jak on mieli
wybór bezpowrotnie minęły.</span><br />
<br />
<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;">Przez lornetkę widział jak w piętrowym budynku poruszają się jakieś
postaci. Wstępnie policzył pięciu, dla sprawnego snajpera było to
wyzwanie, dlatego postanowił poczekać aż przynajmniej trójka wyjdzie
przed budynek. Zanim zorientują się że ktoś do nich strzela dwójka
powinna już leżeć, jego kryjówka z resztą nie była tak oczywista. W
dodatku pocił i dusił się pod grubym kocem w takim samym kolorze jak
gruz który go otaczał. Dziękował handlarzowi z Cold Water że opuścił mu z
ceny za paczkę niepotrzebnych mu naboi do strzelby. Jego M21 był
gotowy, rzadko nim pudłował. On sam był blisko by przystąpić do zadania.</span><br />
<br />
<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;">Burmistrz niewielkiej osady Cordik najął go, wędrownego najemnika do
wyczyszczania miasteczka z bandytów. Normalnie by nie przyjął zadania,
zbyt duże ryzyko, dlatego od razu rzucił bardzo wygórowaną cenę.
Naczelnik osady zgodził i zaproponował że dorzuci coś ekstra, więcej
Floyd nie potrzebował się zgodzić, może nawet zbyt pochopnie, ale w tych
czasach pieniądze na ulicy nie leżały. Ciężko pracował na swoje
wypłaty. Był chyba uczciwy.</span><br />
<br />
<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;">W domostwie zapłonęło światło, raczej ognisko niż elektryczne – na to
drugie mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi. Bandyci zaczęli się
gromadzić wokół stołu, gdzieś na klatce schodowej pojawiła się szósta
postać, gruby kucharz ubrany z poszarzały fartuch. Dźwigał na brzuchu
olbrzymi garnek pełny jakiejś papy, której znaczną część zostawił na
swoim ubraniu. Towarzyszom to nie przeszkadzało, żyli bez ograniczeń i
bez przejmowania się drobiazgami. Huk wystrzału rozerwał ciszę, z drzew
nieopodal pozycji Floyda zerwały się ptaszyska. Jeden z bandytów upadł
twarzą prosto w świeżo podaną kolacją. Towarzysze znieruchomieli nie
wiedząc co się dzieje. Drugi strzał posłał kolejnego w krainę wiecznych
łowów. Pozostała czwórka zerwała się by ukryć się za ścianami lub pod
stołem, lecz nim im się to udało trzecia kula powaliła kolejnego.
Wiedzieli jedynie z której strony padają strzały, sam strzelec był
niewidoczny.</span><br />
<br />
<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;">Dwójka wychyliła się i oddała kilka strzałów przez okno w losowym
kierunku na ślepo, nie wiedząc nawet w co strzelają. Żadna kula nawet
nie świsnęła obok Floyda. To był ich błąd, trzeci strzał trafił w twarz
bandytę mniej więcej na wysokości nosa. Została dwójka.</span><br />
<br />
<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;">Na słabiej oświetlonej klatce schodowej snajper zauważył ruch. Był
słabiej oświetlony, a nad pustkowiem szybko się ściemniało lecz był on
nadal widoczny. Kolejny strzał w coś co przypominało kontur ciała,
kolejny łupieżca smagnięty pociskiem padł jakby ktoś nagle wyłączył mu
zasilanie spadając na łeb ze schodów niczym szmaciana lalka. Ostatni
strzał powinien oznaczać wypełnienie zadania.</span><br />
<br />
<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;">Gdzieś po prawej usłyszał szelest i ciche syknięcie.</span><br />
<br />
<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;">Ostatnią rzeczą jaką pomyślał było:</span><br />
<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;"> „Kurwa, zapomniałem o flance!”</span><br />
<span style="font-family: Verdana,sans-serif; font-size: small;">Stary zdezelowany rewolwer Ruger wypluł pocisk kalibru 9mm, potem
kolejny, i kolejny. Sześć pocisków wpakowanych w ukrytego pod kocem
Floyda zakończyło jego żywot.</span>Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-71478786404528213202014-08-30T05:05:00.001-07:002014-08-30T05:05:42.475-07:00Strefa - wpis #006<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Herbert, Grant i Magister
czekali przy starym, niebieskim żuku. Uzbrojeni byli różnie, ale największą
perełką był chyba francuski FAMAS w rękach Granta. Skąd on go tu wytrzasnął nie
wiedział nikt, nawet sam właściciel mówił że nie pamięta. Lub nie chciał
pamiętać. Herbert uzbrojony był skromniej bo tylko w dwururkę, a za paskiem
miał jakiś rewolwer. Magister wyposażył się w starą jak świat tetetkę. Arek
zauważył że z takim arsenałem mają nawet szanse, a jak wszystko pójdzie gładko
może nawet wrócą z procesorem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Żuk trzymał się drogi, choć
prędkość maksymalna dawno została mocna ograniczona wiekiem silnika i tym, czym
zalewali bak. Własnej produkcji paliwo na bazie oleju roślinnego i alkoholu
sprawdzało się, lecz po dłuższym stosowaniu tego ustrojstwa silnik słabł. Nie
inaczej było z Żukiem jakim dysponowali. Droga na Jaroty trochę im zajęła, aby
uniknąć wykrycia w mieście pojechali przez las skręcając w lewo koło jeziora
Skanda – teraz był to wyschnięty zbiornik wodny pełen szlamu. Co odważniejsi
jedli to, co w szlamie pływało niestety daleko było temu czemuś do ryb. Mijali
też dawny maszt telewizyjny, jeden z najwyższych w Polsce przed katastrofą.
Teraz leżał przewrócony koło drogi, o mało jej nie przegradzając. Sama
konstrukcja został, lecz system nadajników i anten zniknął. Żaden z towarzyszy
Arka nie wiedział kto się o niego zatroszczył.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Swój środek transportu
zostawili na Pieczewie, pod jednym z bloków. Pieczewo mimo tego że najdalej o
centrum wybuchu, nie było kompletnie zamieszkała prócz kilku wypalonych którzy
opuścili swoje rodziny. Nazywano ich Pustelnikami i uważano że tworzą swoją
własną rodzinę. Byli bardzo pokojowi, nie kradli i jedynie korzystali z obrony
własnej, kiedy ich atakowano. Do końca nikt nie wiedział czym Pustelnicy
dysponują, ale raczej się ich obawiano. Nie jedna rodzina próbowała ich
rozwałkować. Ich kości bielały na ulicach i chodnikach. Ogołocone, muskane
tylko wiatrem i przez słońce.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Jesteście gotowi? – zapytał Arek,
sprawdzając swoją broń oraz ekwipunek.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Jaaaasne – odezwał się
Grant, wpinając do FAMAS’a nowy magazynek – Proponuję iść koło stawu, a potem
wejdziemy do sklepu od tyłu. Co ty na to Magister?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- No to by mogło się udać, ale
koło stawku mają całkiem sporo ludzi. Będziemy musieli ich okrążyć, proponuję
iść Boegnika, a potem uderzyć od frontu. Z tego co wiem większość bloków
poskładało się jak domek z kart, gruzy dadzą nam dobrą ochronę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- A nie lepiej okrążyć ich z
obu stron? Grant i Arek mają karabiny, więc uderzą od frontu. Ty i ja ugryziemy
ich w dupę, aż się zesrają. – wtrącił się Herbert.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- To ma sens. Zróbmy tak. – przytaknął
Arek.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Też jestem za, a ty masz coś
przeciwko – rzucił Magister spoglądając na Granta.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Ten tylko pokręcił głową.
Grupa rozdzieliła się, plan zakładał że Magister oraz Herbert nie uderzą póki
nie zaatakuje Grant z Arkiem. W ten sposób chcieli wziąć Wilczaków w dwa ognie.
Przynajmniej jednej grupie uda się dostać do sklepu i wynieść procesor. Czy to
od frontu czy od tyłu to już nie było ważne. Liczyło się zadanie i jego
wykonanie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Od frontu było spokojnie.
Przed magazynem ze sprzętem komputerowym stali trzej wypaleni. Ich poparzone
twarze próbowali kryć pod materiałem, ale wiejący wiatr podrywał go co chwila
ukazując ich prawdziwe oblicza. Arek i Grant szli po przeciwnych stronach
gruzowisk, nie zostając wykrytymi prawie aż do samego końca. Zasadzili się po
drugiej stronie drogi, gotując do walki. Znajdowali się idealnie naprzeciwko
sklepu. Na drodze stały jakieś wraki, samochody i autobus linii 30.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Arek wychylił się mierząc do
jednego z gościa, kiedy po swojej prawej stronie usłyszał kanonadę z jakiegoś
cięższego kalibru. Nie strzelali do niego, ani tym bardziej do Granta. Herbert
i Magister nie byli widoczni, nie z takiej odległości. Trójka mężczyzn spojrzała
w stronę z której dobiegły strzały. Dało się słyszeć krzyk „WOJSKO IDZIE”, a
już po chwili pod ich nogami huknął pocisk granatnika zastawiając po nich
krwawe cząstki. Wzdłuż ulicy jechały dwa transportery opancerzone Rosomak. Na
wieżyczce jednego był zamontowany wielokalibrowy karabin maszynowy na nabój
12,7 x 99 mm NATO, a drugi 40 mm granatnik automatyczny. Przejechali nie
zauważając Arka oraz granta, szybko jakby goniło ich stado rozwścieczonych wypaleńców
z granatnikami RPG. Na skrzyżowaniu skręciło w lewo i pojechali w górę ulicy
Krasickiego nadal siejąc zamęt i zniszczenie. Co tu robili było zagadką.
Zapewne był to wypuszczony z jakiegoś najbliższego posterunku patrol. Arek
ruszył przez drogę w stronę sklepu, zaraz za nim był Grant. Do środka
wślizgnęli się bez większych problemów, nie licząc tego że jego wypalony
towarzysz poślizgnął się na kawałku mięsa i o mało nie złamał sobie karku na
schodach.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Sprzęt stał na półkach w
większym lub mniejszym nieładzie. Znalezienie procesora musiało potrwać, a w
tym czasie na tyłach sklepu wybuchła strzelanina. Na pojedyncze wystrzały
sztucerów odpowiadały charakterystyczne huknięcia dubeltówki oraz nieco cichsze
pohukiwanie pistoletu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Grant, szukaj procesora. Idę
pomóc chłopakom. – Arek nie czekał na odpowiedź.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Kiedy wybiegł przez tylne
wejście, koło twarzy śmignęła mu kula. Po prawej miał jednego strzelca, po
lewej dwóch. Widział też kryjących się za drzewami Herberta z Magistrem. Na
pierwszy ogień poszedł ten po prawej. Terkot karabinu maszynowego Arka
zagłuszył wystrzały ze sztucerów, a po chwili jeden z wypalonych pilnujących tyłów
padł pod gradem kul. Załatwienie kolejnej dwójki nie było większym wyzwaniem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">W tym samym czasie dało się
słyszeć strzały wewnątrz sklepu. Arek odwrócił się, widział leżącego pośród
części Granta ściskającego brzuch. Jego FAMAS leżał obok, lecz nie był zdolny o
nim myśleć. Arek wpadł tam rządny zemsty, niestety huk wystrzału ukąsił go w
nogę. Padł niedaleko Granta, lecz wyłapał wzrokiem strzelca. Grad kul przebił
górę sprzętu za którym się ukrywał szatkując ciało niczym powietrze zatrzymując
się dopiero na ścianie za napastnikiem. W tej samej chwili od tyłu wpadł
Herbert z Magistrem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Pomóżcie nam. Magister, weź
procesor. Herbert, pomóż Grantowi. Musimy spierdalać. – wydał polecenia Arek.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Noga krwawiła okropnie. Każdy
miał pewność że za chwilę zlezie się to masa Wilczaków, lecz zamiast nich dało
się słyszeć helikopter wojskowy. Leciał ewidentnie w ich kierunku. Magister
wrzucił do reklamówki nie tylko jeden procesor, ale o wiele więcej sprzętu.
Majster z pewnością na nadmiar funkcjonującego sprzętu się nie obrazi. A potem
zaczęli biec w kierunku samochodu. Arek kuśtykał, ale utrzymywał się na równi z Herbertem niosącym rannego Granta.
Helikopter się zbliżał. Wiedzieli że nie zdąża uciec, a kiedy byli już za
stawkiem i zostało im tylko minięcie kościoła oraz drogi, zostali ostrzelani z
powietrza. Herberta uratował Grant którego niósł, niestety on sam oberwał
kilkoma kulami kończąc jego żywot. Seria skosiła też Magistra, wywracając go.
Kiedy Arek podbiegł do niego, przekonał się że facet był martwy. Podniósł
reklamówkę ze sprzętem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Herbert! Żyjesz? Musimy
uciekać. Kto ma kluczyki?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Ja! Szybko. Helikopter
nawraca. Musimy jak najszybciej wjechać do lasu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Wiem!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Przed oddaniem drugiej salwy,
przeszkodził pilotowi kościół i fakt, że Arek oraz Herbert się za nim ukryli.
Podobnie było z trzecią. Żaden z nich nie próbował nawet strzelać, to była
walka z wiatrakami. Czwarta seria nie trafiła żadnego z nich w momencie gdy
przebiegali przez jezdnię w kierunku samochodu. Potem długo jeszcze, po tym jak
udało im się wsiąść i ruszyć helikopter ich ścigał, ale w momencie w którym
wjechali do lasu odpuścił sobie i skierował się na północ. Mimo tego Żuk pędził
ponaglany wdeptywanym przez Arka w podłogę pedałem gazu. Aż cały się trząsł. Do
Starego Olsztyna wpadli niczym pocisk. Na szczęście tu byli już bezpiecznie.
Arek od razu skierował się do Majstra.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Masz! – warknął wciskając mu
torbę z procesorem – Nażryj się tym, Grant i Magister przez Ciebie nie żyją. A
ja i Herbert o mało też nie padliśmy, ty cholerny jeleniu. – Majster tylko
wzruszył ramionami.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Mogłeś przewidzieć że to
niebezpieczne. Nie mówiłem że będzie to łatwe.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Ty chuju, nawet się nie
przejmujesz że zginęli twoi koledzy?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Oni też wiedzieli na co się
piszą. Nie przejmuję się sprawami, na które nie mam wpływu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Jesteś śmieciem. Do jutra rano
masz mi przynieść ten cholerny film na tym pendrivie. Rozumiesz?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Tak.</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Arek nie wierzył w to jakim
zimnym skurwysynem okazał się Majster, ale teraz na głowie miał co innego. Noga
krwawiła i nie zapowiadało się na to że szybko przestanie. Musiał iść do Boni i
zapytać o jakąś apteczkę albo medyka. Jedynie ona ty miała głowę tam gdzie
powinna mieć, w niej to co w każdej głowie powinno się znajdować. Mózg. Szkoda
Arkowi było mózg zanikał u coraz większej rzeszy ludzi.</span><o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-48197876817292498752014-04-27T13:24:00.007-07:002014-08-30T05:06:09.016-07:00Strefa - wpis #005<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> Zdać relację wrócił dopiero po dwóch tygodniach. W tym
czasie szukano ludzi odpowiedzialnych za wyniesienie filmu ze Strefy oraz wręcz
zbombardowano część Strefy. Części w której żyło najwięcej wypalonych. Wzmógł
się też ruch czołgów i wojska, przez Ostródę przejechały co najmniej dwa
konwoje. W gazetach oraz telewizji dało się przeczytać echo po emisji filmu, w
postaci informacji iż był on podróbką i nic co przedstawiał, nie było
prawdziwe. Arek widział na własne oczy
te ich nieprawdziwe rzeczy. I wojsko…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> Przed
podróżą wziął kilka dni wolnego więcej, bowiem zapowiadało się na podróż długą
i pełną niebezpieczeństw. Jakimś dziwnym sposobem wojsko zablokowało wszystkie
drogi i musiał na pożyczonym motocyklu przez las jechać, by dotrzeć do granicy.
Tam z trudem wykopał podkop pod siatką, o mało co nie zostając przyłapanym
przez wojskowy helikopter który patrolował granicę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> Dalszą
drogę musiał przebyć piechotą, a często musiał jej bardzo dużo nadkładać, aby nie
wpaść w posterunek wojskowych albo pułapki wypalonych których pojawiło się
jakby o wiele więcej. Dwa razy mijał też pola bitew. Na jednym spacyfikowani
zostali wypaleni, pięć ciał. Broń zniknęła, ale ilość łusek świadczyła o
niezłej wymianie ognia. Po stronie wypalonych walały się łuski broni
myśliwskiej i strzelb. Czasem też pojawiła się łuska z pistoletu, ale Arek nie
miał pewności czy był w nią uzbrojony jakiś wypaleniec, czy może jakiś żołnierz
dobijał rannych. Druga scena walki prezentowała się odwrotnie. Walka rozegrała
się w lesie niedaleko Osiedla Generałów, a typ łusek świadczył o tym, że i
wypaleni dysponowali karabinami szturmowymi. Ciał było mało, żołnierze swoich
zabierali. Wypaleni swoich kremowali na miejscu, o ile pozwalała im na to
sytuacja.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> Stary
Olsztyn na szczęście uniknął złości Rządu, wyładowywanej w postaci żołnierzy. A
przynajmniej unikał jej jak do tej pory. Ludzkie Królika rozpoznali go z
miejsca i już bez takich drastycznych środków jak ostatnio, wskazali mu tylko
pomieszczenie gdzie przebywał Królik i wrócili do swoich zajęć. Boni, czy
raczej Bona siedziała w piwnicy bloku. Ślęczała nad jakimiś zapiskami, a
wejścia Arka do pomieszczenia nawet nie zauważyła, nim ten nie zapukał w
futrynę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> <i> -
Poranna gazeta. A raczej sprzed dwóch tygodni, ale nie mogłem szybciej. Sądząc
po tym co tu się dzieje w Strefie, wiecie jak został odebrany wasz film</i> –
gazeta wylądowała na biurku, przykrywając czytane stenogramy przechwycone przez ich
radiostację.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> <i> -
Wiem… Ale chętnie poczytam co się dzieje poza Strefą, Magistrowi zwłaszcza
brakuje informacji z zewnątrz. Zostawił tam rodzinę, a tu przyjechał tylko w
delegacji.</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> <i> -
Przyjechał w złej godzinie, o złej porze.<o:p></o:p></i></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i><span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> -
Dokładnie. Po co wróciłeś? Tylko nas o tym poinformować? Dostałeś nagrodę.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i><span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> -
Chcę pomóc. Zaraziłaś mnie, ja też chcę normalnej Strefy. Nie macie kopi tego
filmu? Przyniosłem pendrive.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i><span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> - Mamy,
ale co to da? Znowu rząd to spierdoli, świat się nie dowie, a rano powiedzą że
to jest cyrk i kpina, a lud ciemny to kupi.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i> -
Nie, jeśli wyślemy do wszystkich możliwych stacji. Tamto nagranie było jedyne,
łatwo je przejęli. Ale gdy wyemituje to więcej stacji, gdy zaczną o tym pisać
gazety, umieścimy to w Internecie, nie tylko na polskich stronach. To się może
udać, ale na większą skalę.</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> <i> -
Obawiam się, że nie starczy nam wynagrodzenia dla Ciebie, jeśli to wypali. Idź
do Majstra, trzyma to na komputerze. Ma niestety z nim ostatnio jakieś
problemy, może mu pomożesz. Mieszka pod czwórką.<o:p></o:p></i></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i> -
Okej. Idę.</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Mieszkanie Majstra
przypominało sklep komputerowy, niestety większość części pochodziła ze strefy
i przez pył nie funkcjonowała. Jedyną działającą maszyną był tu komputer i
monitor. A przynajmniej działającym jeszcze kilka dni temu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> Majster
był wysoki i barczysty, a na nosie nosił okulary. Przewyższał wzrostem i Arka,
a paląc skręta dziwnie zagryzał końcówkę. Poparzenie wybuchem obeszło się z nim
całkiem łaskawie, prócz poparzonych rąk i nóg, oraz wtopionego w żebra kawałka
pręta, na połowie głowy co rzadkie, miał nadal włosy. To pół głowy zaczesywał
na irokeza. Prezentowało się dziwnie strasznie wraz z bliznami pooparzeniowymi.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> <i> -
Królik przysłał mnie po film…</i> - zaczął wpatrując się w mętne spojrzenie Majstra<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> <i> -
Aha… Komputer nie działa. Masz procesor?<o:p></o:p></i></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i><span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> - Eee…
Nie mam. Nie możesz dać mi dysku?<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i><span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> -
Nie. Jest mi potrzebny, film to nie jedyna rzecz jaką tam trzymam. Projekty,
plany, mapy i tak dalej, potrzebne to Królikowi do koordynowania wypadów po
zapasy.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i><span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> -
Rozumiem… Więc mam do Ciebie wrócić z nowym procesorem? To zajmie mi z tydzień
albo dwa… I tak będę musiał tutaj przenocować.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i> -
Jest inny sposób. Jest mała, zaprzyjaźniona rodzina zajmująca ulicę
Wilczyńskiego na Jarotach. Jest tam serwis komputerowy, ale trzymają swoją
ulicę twardą ręką. Mamy z nimi sztamę, ale obowiązuje nas wymiana towar za
towar. Barter. Niestety, za części komputerowe bez pyłu krzyczą sobie naprawdę
wiele…</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> Na schodach dało się słyszeć dość żwawe kroki. Arek i
Majster wychylili się z pokoju, spoglądając na wypalonego. Ubrany był w zieloną
kurtkę i wojskowe spodnie. Na głowie miał letni kapelusz, pod którym ukrywał
łysinę. Wojskowe buty z każdym krokiem w strasznie wyciszonej okolicy, robiły
straszny rumor.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"> <i> -
Siema Magister, potrzebujesz czegoś?<o:p></o:p></i></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i> -
Nie, nie. Nie dziś Majster, ja do niego. Do stalkera</i> – spojrzenia obu
wypalonych przeniosły się na Arka – <i>Mógłbyś to wysłać gdy będziesz wracać?</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">W kierunku Arka wysunęła się
poparzona ręka ściskająca kurczowo kopertę. Zaadresowana była na Brodnicę,
brakowało nadawcy. Marlena Kraśko. Arek wiedział do kogo to list, a przy okazji
poznał nazwisko Magistra i go samego.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- Jasne</i> – powiedział Arek
chowając list do kieszeni kamizelki – <i>Jak tylko stąd wrócę, niestety na razie
muszę naprawić Majstrowi komputer…</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- A co się stało?</i> – oczy Magistra
przeniosły się Majstra.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- Procesor. Trzeba iść do
Wilczaków po nowy. Stalkerek musi go zdobyć, aby nie naruszyć naszego paktu o
nie agresję. Z resztą sam wiesz. Bez procesora nie zgram mu filmu, a bez filmu
będziemy dalej w tym gównie się topić. A jak Wilczaki zawołają cały zapas trawy
albo amunicji czy broń, to albo rzucimy się sobie do gardeł, albo nie obronimy
się przed wojskiem…</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- Jasne. Nie ma sprawy. Pójdę
z nim, byłem u Wilczaków nim nie życzyli sobie takich cen. Pewnie Herbert też
będzie chciał iść, no i też Grant. Zwołam chłopaków, poproszę Królika o Żuka.
Będziemy na Ciebie czekać Arku przy garażach.</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- Eeee… OK?</i> – nie zdążył się
nawet zastanowić, kiedy Magister zbiegł po schodach.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- No, to skoro masz załatwiony
transport, wsparcie i tak dalej, będę na Ciebie tu czekał </i>– Majster wypuścił
chmurę dymu po czym wrócił do swojej parceli.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Arek nieco zbity ze stropu
zszedł do Królika i zaglądając jej przez ramię, zauważył że tempo patrzy na
mapę z oznaczonymi rodzinami.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- Widzisz?</i> – teraz widocznie
zorientowała się że za nią stoi – <i>Tutaj kiedyś mieszkaliśmy, nim wyparli nas z
naszych mieszkań Michałowscy. Wielu wtedy zginęło, ale my tam jeszcze wrócimy,
wiesz? Nie dziś, nie jutro, ale kiedy w Strefie się polepszy. Wtedy zdobędziemy
to co było nasze.</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">Arek milczał słuchając jej
słów. Choć była młodą dziewczyną, skupiła wokół siebie twardych wypalonych,
takich którzy bez niej i jej delikatnej rączki pewnie rozpierzchli się po
Strefie, kończąc jako ofiara wojska, stalkerów czy innych wypalonych.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- Idę z Magistrem do Wilczaków</i>
– powtórzył to tak jak wypowiedział to Majster – <i>Majstra komp się zepsuł.</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- Wiedziałem o tym</i> –
westchnęła, odchylając się na krześle – <i>Myślałam że się poddasz i sobie
pójdziesz. Naprawdę chcesz tam iść po głupi procesor?</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i><span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Nie mam wyjście. Te zrzuty
przydadzą się wam do odzyskania swojego domu, prawda? Może miałem szczęście
mieszkając na wsi, ale żaden człowiek nie powinien być na waszym miejscu.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i><span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Dzięki Arek, wiesz? Nie
spodziewałam się że to człowiek spoza granicy będzie naszą jedyną nadzieją.
Spróbuj sprowadzić chłopaków z powrotem. OK?<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;"><i>- Możesz na mnie liczyć Bona</i> –
Arek wypowiadając to imię uśmiechnął się kpiąco.</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i><span style="font-family: Trebuchet MS, sans-serif;">- Ej! Nie po to mam ksywkę,
aby ktoś na głos wypowiadał to paskudne imię. A jak już musisz, to mów mi Boni.
OK? A teraz idź, bo Magister Cię zostawi.</span></i><o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-78525378066175106882014-02-23T10:26:00.004-08:002014-02-23T10:27:08.802-08:00Strefa - wpis #004<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Jak walczycie z agresją?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Narkotyki. Haszysz, konopie… I leki uspokajające.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Wojsko o tym wie? BOS?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Jasne że wiedzą, jak tylko
nauczyliśmy się chłodzić agresję wysłaliśmy trzech ludzi w kierunku bram do
strefy by im to przekazać. Żaden z tej trójki nigdy nie wrócił. Tak samo robiły
inne gangi i rodziny, jak wy na nas mówicie, wypalonych.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- A Ci w Kortowie?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- No właśnie. Smutno na nich
patrzeć. Im bliżej wybuchu i większa dawka wirusa, tym większe uszkodzenia
mózgu. Dla nich ratunku nie ma, zdziczeli do reszty. Nie atakują za to nas,
wyczuwają chyba te ślady wirusa.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- I tak sobie tu po prostu
żyjecie?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Po prostu to wyolbrzymienie.
Po strefie pałęta się mnóstwo stworów na które wirus podziałał prawie tak samo
jak na ludzi. W dodatku toczymy ciągłe walki z wojskiem, stalkerami takimi jak
ty i innymi rodzinami.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- O co walczycie?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- A z kim? Z wojskiem o
przeżycie, mają za zadanie nas eksterminować. I to robią. Na szczęścia wpadają
w nasze pułapki, raz my i raz grupa z Gutkowa zdjęła nawet ich helikopter. Od
tamtego czasu ich ataki są bardziej finezyjne, przemyślane. Wiedzą że myślimy.
Wy, stalkerzy to chyba najgorsza choroba. Wchodzicie tu w bardzo małych
grupach, znacie nasze pułapki i przyzwyczajenie, więc ciągle wymyślamy nowe
pułapki, coraz zmyślniejsze. No i inne rodziny czy też gangi. Jeden chuj. Z
nimi walczymy o zapasy. O wodę, jedzenie. Broń, leki, narkotyki.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Wesoło. I na wam jestem
potrzebny?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Mówiłam. Weźmiesz ten
pendrive. Nie jest z diamentowym pyłem, spokojnie. Znaleźliśmy go przy truchle
żołnierza w jednej z pułapek. Jest na nim nasze nagranie, o tym że myślimy i że
żyjemy tu normalnie. Nie domagamy się nawet wypuszczenia spoza strefy, ale
chcemy zrzutów żywności, wsparcia
medycznego i tak dalej. Wyślesz to do telewizji.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- To wszystko?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Tak.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Ramię Arka zostało opatrzone.
Kula nie wyrządziła wielu szkód, a rana dość szybko została odkażona i
zabandażowana. Z pewnością bardzo szybko się zagoi, jak dobrze pójdzie może
nawet nie będzie sprawiała mu bólu. Królik za to w czasie rozmowy zdążył spalić
dwa jointy i łyknąć garść tabletek uspokajających i wypić dwie herbaty z
melisą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Zaczynało widnieć. W oddali,
na wschodzie budziło się słońce. Normalni ludzie z pewnością jeszcze spali, na
szczęście nie musiał się śpieszyć. Zmiana w barze zaczynała się dopiero
wieczorem, do tej pory musiał wrócić i się zdrzemnąć. A po pracy iść do Romana
z łupem, dziś wyjątkowo średnim. Zaledwie kilka płyt i rana postrzałowa.
Zastanawiał się czy powiedzieć szefowi o swoim spotkaniu, ale chyba wolał
zachować to w tajemnicy. I tak z pewnością zobaczy to niebawem w telewizji.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
W strefie panował iście
post-nuklearny krajobraz. Miasto przypominało Hiroszimę z 1945. Wypalona
ziemia, popiół, osmolone budynki i gruz. Choć minęło tyle lat, nadal jak na
dłoni widać było działanie tego eksperymentalnego środka wybuchowego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Do granicy strefy miał odwieźć
go Luty, którego spotkał przy garażach. Akurat zawijał w bletke trochę haszyszu.
Gdzieś w oddali dało się słyszeć jakiś paskudny ryk, czyżby to zwierzę o którym
wspominała Królik? Z resztą dziewczyna szła za nim, przeczesując palcami swoje
różowe włosy. Dopiero w świetle dnia mógł się jej przyjrzeć. Nie była wysoka, a
wręcz przeciwnie. I nie mogła mieć więcej niż 25 lat. Lewą stronę twarzy miała
okropnie sparzoną, jakby ktoś zaczął ją smażyć na oleju. Prawa z kolei
wyglądała jakby ktoś specjalnie chlusnął na nią wrzątkiem. I te oczy. Nieco
przygaszone, ale zarazem głębokie i pełne nadziei. Luty nie wyglądał lepiej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Trzymaj to stalkerze</i> –
podała mu przenośną pamięć z nagraniem – <i>A to weź w ramach wynagrodzenia</i> –
podała mu reklamówkę pełną innych pamięci przenośnych – <i>Te pochodzą ze strefy,
niestety rzecz zarażona diamentowym pyłem nie działa. Pewnie zrobisz z nich
użytek.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Dzięki… Ale może macie
pomysł do jakiej telewizji wysłać ten film?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Prywatnej, takiej go nie
przepada za rządem i chętnie go oczerni</i> – poklepała go po ramieniu – <i>Jestem pewna
że wybierzesz odpowiednio. Luty odwiezie Cię tam, gdzie będziesz chciał.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Najchętniej, to jak
najbliżej Podlejek.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Załatwione</i> – powiedział Luty,
otwierając garaż.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Za blaszanymi drzwiami stały
dwa samochody i motocykl klasy enduro. Luty wyprowadził właśnie go z garażu, a
potem cofnął się po kanister benzyny i zalał bak. Proces odpalania trochę
trwał, ale w końcu pojazd wypluł z siebie siną chmurę dymu i zaskoczył. Luty
usiadł za kierownicą, a Arek zajął miejsce za nim. Nie bał się już, wiedział że
ma do czynienia z ludźmi, a nie potworami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Luty ruszył nie drogami, a
naokoło miasta przez drogi polne, a czasami to nawet i przez pola, łąki i lasy.
W okolicy Starego Olsztyna widział nawet uprawy haszyszu i konopi indyjskich,
uprawiane przez wypalonych z gangu Królika. A mieli tych poletek dużo i nie
były wcale takie małe. Podróż zajęła im prawie godzinę. Zerowy ruch miejski
znacznie skracał czas jaki poświęcali na podróż. Podlejki widać było z daleka,
ale Luty nie odważył się podjechać bliżej. I z stąd pewnie mógłby trafić ich
snajper, gdyby tylko chciał i ich zauważył. Zostawił Arka samego, a on poszedł
w kierunku dziury w siatce. Cieszył się że oddali mu jego rzeczy i dali tyle
pamięci, Roman z pewnością nieźle się i go ustawi, gdy je sprzeda dalej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Po czasie Arek dotarł kilka
kilometrów za Podlejki, gdzie w lesie stał bordowy Polonez Caro. Nie stać go
było niestety na lepszy samochód, a z resztą ten nie przywiązywał dużej uwagi,
w przeciwieństwie do terenówek. Łupy ukrył w schowku pod tylną kanapą, tak samo
jak broń i wyposażenie. Samochód odpalił szybko, droga była opustoszał i
używana tylko przez wojsko, aż do samej Ostródy. Podlejki były posterunkiem
wojskowym, a Rapaty to była ostatni wioska cywilna. Pochodziło z niej bardzo
dużo stalkerów, prawie każdy cywil zarabiał na strefie albo na takich jak Arek.
Wojsko się nimi nie interesowało, w zamian za to że oni dawali im spokój w
Podlejkach. Arek zatrzymał się w tamtejszym urzędzie pocztowym i korzystając z
komputera z połączeniem sieciowym, sprawdził adres tej telewizji, którą tak
chętnie oglądali ludzie w pubie. Po chwili już pendrive został nadany i oddany
Pani w okienku. Arek wrócił do auta i odjechał. W domu po obowiązkowym
prysznicu i wrzuceniu lumpów do pralki, położył się do wyra i zasnął dosłownie
w kilka sekund.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
W pracy dzień minął mu
spokojnie. Nie pojawił się dziś czarny bus, ani nalot Biura Ochrony Stref.
Żołnierze siedzieli w jednej części baru pijąc, gadając i śpiewając. Stalkerzy
w drugiej robiąc to samo, ale nieco inaczej. Żadnej ze stron nie chciało się
nawet wywoływać tak częstych bójek. Po zamknięciu baru, kiedy Arek został by
zamknąć lokal przyjechał Roman dobić targu. Łup był sowity, masa pamięci
przenośnych i sporo płyt. Zgarnął je i obiecał się odezwać, kiedy tylko
dostanie pieniądze. Arek mu ufał, zawsze przesyłał mu jego dolę na konto.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Wyprawy do strefy sobie Arek
odpuścił, póki ramię go bolało. Za to włączał zawsze w pracy telewizor na ulubiony
kanał klientów i czekał na łamiące wiadomości. Czekał i czekał, aż w końcu się
doczekał. Prezenterka na tle panoramy stolicy, stylizowanej na widok z okna
wysokiego budynku, zapowiedziała tematy dzisiejszego odcinka. Nowej stolicy,
nie tej która podzieliła losy Olsztyna. Przeważył informacje z frontu, gdzie
Polacy wysłali całkiem duże siły do walki z muzułmanami. Ponoć złamano jakiś
silny punkt oporu i otworzono przejście w głąb Afryki, gdzie mobilizowały się
połączone siły krajów islamskich. Lecz te wszystkie wiadomości, miały
przysłonić jedna. Prezenterka zaczęła jak zawsze od okoliczności wejścia w
posiadanie pamięci przenośnej z listem w formacie .txt i filmem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Dzisiaj rano w naszej
skrzynce znalazł się list nadany z Rapat. Ostatniej i najbliżej położonej Strefy
Olsztyn wsi. W kopercie znajdowała się pamięć przenośna, a na niej film oraz
list. List o następującej treści </i>– prezenterka wzięła do ręki wydruk i zaczęła
odczytywać – <i>„Do Ludzi. Zapewne wydaje się wam że wiecie wszystko o strefach, a
zwłaszcza o tak małej i położonej gdzieś daleko na północy strefie Olsztyn, w
której tak jak w każdej żyją tylko groźni wypaleni, zmutowane zwierzęta, a
powietrze wypełnia promieniowanie i wirus, który w kilka sekund zabije lub
zmieni w potwora. Jeżeli czytacie ten list, z pewnością złapanemu przez nas
stalkerowi udało się bezpiecznie opuścić strefę i wysłać do was ten list, aby
pokazać że wszystko co mówi rząd i wojsko, to jedno wielkie kłamstwo. Nie słuchajcie
ich, dowodem na to jest dołączony film.” Podpisano Bona „Królik” Stefańczyk .</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Po odczytaniu listu ukazał się
film. Nie tylko Arek go oglądał, w barze znajdowało się bardzo dużo klientów
którzy uciszali się wzajemnie, aż do momentu w którym słychać było tylko jarzeniówki, wentylatory i ludzkie
oddechy. Film na pierwszym planie przedstawiał Królika, dziewczynę którą poznał
w strefie. Siedziała na kanapie, po prawej stronie siedział Luty. Po lewej
jakiś mężczyzna którego nie znał. W tle widać było Stary Olsztyn, pewnie
nagrywali to na dachu bloku w którym był Arek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Jestem Bona, ale tutaj mówią
na mnie Bonnie albo Królik</i> – jej różowe włosy mieniły się w słońcu – <i>Jesteśmy,
jak wy nas nazywacie, wypalonymi i prawdopodobnie to pierwszy film nakręcony w
strefie. Pozwólcie że pokażemy wam jak
żyjemy i czego potrzebujemy, aby przeżyć…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
I film się zaczął. Królik
rzeczowo tłumaczył o narkotykach, o tym że jest im tu dobrze i nie chcą
opuszczać strefy, ale głodują i jeśli nie dostaną dostaw żywności zaczną szukać
drogi ucieczki. Pokazała broń jaką posiadali, pokazała spichlerze i pojazdy
przerobione na technikale z karabinami maszynowymi na pace. Cały klan Królika starał
się zaprezentować jak mógł i pokazać co tylko mógł, tym legendarnym ludziom zza
bariery. Opowiadała i opowiadała, aż transmisja nie została przerwana, a na
ekranie pojawił się napis „PRZEPRASZAMY ZA USTERKI”. W barze rozhuczało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Żołnierze wiedzieli i
wierzyli, ale to miała być tajemnica państwowa, za którą czekał sąd wojenny.
Teraz zgłupieli już całkowicie. Stalkerzy którzy nie spotkali jeszcze
inteligentnych wypalonych, zaczęli przeklinać na czym świat stał i zastanawiać
się czy można by z takimi robić interesy. Po dobrych pięciu minutach dopiero został
przywrócony obraz i prezenterka. Z nieco wystraszonym wzorkiem wpatrywała się w
kogoś poza widokiem oka kamery. Bez przekonania powiedziała tylko.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Reszta filmu z powodu
usterek, nie umożliwia dalszego odtworzenia. Przechodzimy do kolejnych
wiadomości dnia dzisiejszego.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Arek zniesmaczył się, w
zasadzie czego się ten Królik spodziewał? Przecież to było do przewidzenia. Mógł
ten film powysyłać drogą mailową do telewizyjnych stacji, gazet, stacji
radiowych i tak dalej. Niestety, nie miał go już. Postanowił wrócić do Starego
Olsztyna po kopię. Musieli taką mieć.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-29016713828073396512014-02-09T15:09:00.005-08:002014-02-09T15:10:06.644-08:00Strefa - wpis #003<div class="MsoNoSpacing">
Klub
musiał zostać przez Wypalonych jakoś połączony z samym akademikiem, albowiem
przed atakiem terrorystycznym klub był oddzielnym miejscem. Jęki i krzyki,
czasem nawet niewyraźne i zdeformowane słowa dało się słyszeć na klatce
schodowej. Arek pobiegł na koniec korytarza i wpadł do pokoju na jego końcu,
nie patrząc nawet jaki to numer napierając na drzwi ciężarem swojego ciała, aż
te chrupnęły i ze zgrzytem się otworzyły. Zachował się jak świeżak, mógł
wiedzieć że tam był alarm, a teraz narobił jeszcze więcej hałasu zastawiając
wyłamane drzwi szafką i biurkiem, z którego mimo niebezpieczeństwa zwinął
kilkanaście krążków CD.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Był
na czwartym piętrze, a przed sobą miał tylko okno. Za nim było stado głodnych i
zdenerwowanych wypaleńców. Mógł walczyć, ale strzały ściągnęły by ich jeszcze
więcej, za wszystkich akademików i domów czy bloków w okolicy. Nie miał wiele
czasu na zastanawianie się, otworzył okno bez szyb w ramach i spojrzał w dół. Z
pewnością nie spadł by tak, aby się nie połamać. Spojrzał w prawo, w miejsce
gdzie powinna być rynna czy też piorunochron. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Zdjął
i zajrzał do plecaka. Pomiędzy wszelkiego rodzaju rzeczami, był też kawałek
liny. Za krótki by sięgnął ziemi, ale wystarczająco długi by sięgnął okna
piętro niżej. Do drzwi pokoju w którym się ukrywał, zaczęto się dobijać. Kiedy
nie pomagało pchanie zatarasowanych meblami drzwi, jakiś wypalony zaczął je
rąbać siekierą. Nim się wdarli do środka, Arek zdążył przywiązać ten kawałek
liny do ramy okiennej i opuścić się do okna niżej. Tamto, tak jak i to wyżej
było wybite. Bez problemu wszedł do pokoju, przy drzwiach znajdowała się
pułapka. Granat w szklance, bez zawleczki. Wyjął go najdelikatniej jak umiał i
wychylając się z okna, cisnął szyszką do pomieszczenia wyżej. Na efekt nie było
trzeba długo czekać, huk i chmura pyłu i kurzu buchnęła przez szybę. Sam wybuch
oszołomił tych którzy rąbali drzwi, huk zwabił więcej wypalonych, ale Arek nim
zbiegło się więcej kanibali, zbiegł na parter i ukrył się w jednym z
pomieszczeń.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Siedział
tam jakiś czas, kątem oka obserwował zbiegających się z okolicy wypalonych
którzy od razu gnali w kierunku, gdzie wybuchł granat. Kiedy znaleźli linę,
zaczęli też obszukiwać piętro niżej. I niżej. Parter pominęli, chyba nie
liczyli na to że w taki krótkich czasie ktoś zdąży tam dobiec, albo myśleli że
ich niedoszła ofiara już uciekła. Arka to cieszyło bardzo. Mimo wszystko rwetes
trwał dobre pół godziny, a nawet pod drzwiami pomieszczenia w którym się ukrył,
słyszał jakieś szuranie i głosy. Siedział tam jak na szpilkach, cały czas
mierząc w drzwi z karabinu. Obiecał sobie, że jeśli to przeżyje będzie musiał
kupić sobie dłuższą linę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Mimo że ucichło wszystko po pół godziny, dla
pewności siedział tam cała godzinę. I dopiero po takim czasie odważył się
wyskoczyć przez okno. Postanowił wracać, ale przy Strudze Kortowskiej roiło się
od wypalonych. To czego tam szukali było tajemnicą, ale wydawało się Arkowi że
gromadzą wodę. Byli też nieco inaczej ubrani niż Ci którzy go atakowali, a
jeden z nich, co wydało się Arkowi kompletnie dziwne trzymał w ręce sztucer
myśliwski. Wziął by go za człowieka, ale twarz zdradzała uzbrojonego osobnika,
był tak i cała reszta wypalonym. Obrócił się w stronę przeciwną i ruszył pochylony,
miał zamiar obejść ten cholerny budynek, a potem po prawej stronie jeziora
wrócić na Dajtki, a z nich prosto do domu. Zamiary niestety na nic się zdały, z
akademika po przeciwnej stronie dało się usłyszeć wrzask i jazgot. Poczuł na
sobie spojrzenie kilkunastu oczu, a po chwili usłyszał ich kroki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Cuda,
to dziwna sprawa i zawsze zdarzają się ludziom, którzy ich kompletnie nie
spodziewają. Tak samo było i teraz, Arek zastrzelił z może pięciu wypalonych,
aż do momentu zmiany magazynka. Wtedy, o zgrozo, sam usłyszał strzał za plecami
i ból w ramieniu. Obrócił się i zobaczył wymierzony w siebie sztucer. Wypaleni
z okolicy zaczęli się zbiegać, ale nie atakowali się. Ten uzbrojony,
wyróżniający się podniósł karabin Arka i zarzucił go sobie na ramię, a przy tym
odebrał mu też amunicję i schował do kamizelki pod płaszczem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Wstawaj</i> – usłyszał, a głos tego wypalonego był bardzo niski i ochrypły,
zupełnie jakby połknął żyletki albo tarkę do warzyw.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Zawsze
słyszał, że wypaleni są kompletnie zdziczeli i kierują się jedynie kilkoma
rządzami: głodem, chucią i agresją. Aż do tej pory, gdy zobaczył zdolnego do
mówienia czegoś więcej niż przekleństw i jazgotów wypalonego. Nie miał zamiaru
znowu dostać kulki, a ramię cholernie go piekło. Wykonał polecenie. Potem
poczuł na kołnierzu zaciskają się rękę która pchnęła go przez otaczających go,
poparzonych, okropnych wypalonych. A Ci, rozstępowali się jak rzeka przez
Arkiem, a może raczej przed jego nowym kolegą, który go postrzelił.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> - Ty
umiesz mówić…</i> - dał radę w końcu powiedzieć, kiedy wyszedł z nie małego szoku –
<i>Jak to możliwe że gadasz. Rozumiesz mnie teraz?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Zamiast
odpowiedzi usłyszał tylko filozoficzne <i>– Zawsze są odstępstwa od normy. A teraz
zamknij ryj.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Poszli
w kierunku kościoła na Kortowie, po przeciwnej stronie rozciągała się
opuszczony i nie prezentujący się tak jak dawniej Wydział Nauk Humanistycznych
i Centrum Konferencyjna, a na prawo od kościółka była Biblioteka Uniwersytecka.
Ta tak opuszczona nie była, służyła za noclegownię wypalonym z Kortowa i
okolic. Ci wypaleni, którzy zbierali wodę szli za nimi. W poniszczonych rękach
nieśli po kilka litrowe baniaki i kanistry. Było ich czterech, wraz z jego, uzbrojonym opiekunem. Tamci za ich
plecami, normalnie ze sobą rozmawiało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
I
przed kościołem został powitany kolejnym wyjątkiem od reguły, jego rozmowni
koledzy przyjechali tu samochodem, a ten stał niedbale zaparkowany przed
kościołem. Pick-up marki Honda, zniszczony i pordzewiały, ale na chodzie jak
się przekonał Arek był pewnie gratką w Olsztyńskiej strefie. Nim ruszyli, jego
opiekun zawiązał mu oczy i skuł go tak samo w rękach, jak i w kostkach
kajdankami. Wylądował na pace, wraz z nim i kanistrami wody.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Magister, zawieź mnie i naszego ptaszka prosto do Królika, a potem rozwieźcie
wodę po posterunkach</i> – usłyszał swojego wybawcę, a niedługo być może i kata.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Nie ma problemu</i> – inny głos, pewnie jednego z tych którzy szli za nimi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Potem
dało się słyszeć już tylko odgłos odpalonego silnika i ruszyli w podróż. Arek
nie próbował walczyć, wypaleni mieli i samochód, i broń z której potrafili
korzystać. To wszystko było ponad jego siły, z resztą był skuty jak żółtodziób.
W dodatku nie widział dokąd jadą, a wszelki pytania zostawały zbywane
milczeniem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Po
dwudziestu minutach jazdy, dopiero się zatrzymali. Zdjęto mu opaskę z oczu i
rozkuto nogi. Ręce nadal miał skrępowane. Znajdowali się za Olsztynem, a
przynajmniej nigdzie go nie widział. Z daleka widać było antenę telewizyjną
stojącą niedaleko Jarot, a to zdradzało że musi być niedaleko nich. Znajdowało
się tam kilka wsi, musiał być w jednej z nich. Został popchnięty w kierunku
starego bloku, postawionego pewnie jeszcze w czasach przemian ustrojowych w
Polsce, taki rodzinny, mały, wiejski blok. Sporo ich było we wsiach w okolicy
Olsztyna. Samochód pojechał dalej, a on i jego towarzysz poszli w kierunku
wejścia do budynku. Przed wejściem siedział inny wypalony, oczy miał zamknięte,
lecz jak się okazało nie spał, bo kiedy tylko usłyszał kroki przywitał się.
Otrzymał odpowiedź od opiekuna Arka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Jeniec? Człowieczek? Królik się ucieszy… Masz farta Luty</i> - usłyszał Arek od
wartownika.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Wiem, wiem… Żerował na Kortowie, gdyby nie ja zeżarłyby go Ci pojebani
studenci.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Nie wiń ich, zdziczeli do reszty i dali dojść do głosu wirusowi. Z nami mogło
być tak samo, przecież wiesz…</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Wiem, wiem. Królik u siebie?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Tak, jasne. Właź.</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Znaleźli
się na klatce schodowej i po pokonaniu kilku schodów. Luty, jak się dowiedział
Arek z rozmowy jaką przeprowadził z wartownikiem jego wybawca, zapukał pod
pierwsze drzwi na parterze. Usłyszał proszę. Damski głos, jak zauważył. Kilka
sekund później poznał właścicielkę głosu. Przednim stała nie wysoka, ale dość
ładna dziewczyna. Oczywiście jak na wypaloną, na głowie miała różową fryzurę.
Albo peruka, albo wirus naprawdę potraktował ją łagodnie. Arek nie wiedział i
nie miał zamiaru się pytać. Przynajmniej nie teraz, kiedy jeszcze nie wiedział
co się z nim stanie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Siadaj</i> – Luty wskazał mu krzesło, a on znowu go posłuchał, po czym Luty zwrócił
się do dziewczyny – <i>Złapałem go na Kortowie, mówiłaś że potrzebujesz jakiegoś
człowieka, to też jest. Trzeba go tylko opatrzeć, ale raczej kula przeszła na wylot,
tylko zatrzymała się w kamizelce. Zostawić Cię Królik?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i>-
Jasne. Muszę sobie pogadać z naszym gościem. I możesz go rozkuć za nim
wyjdziesz, potrafię się bronić. Chcesz herbaty?</i> – spojrzała na Arka wyczekując
odpowiedzi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i> -
Tak, chętnie czegoś się napiję… I kawałkiem apteczki też bym nie pożałował, o
ile nie chcecie mnie zabić albo żebym się wykrwawił.</i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i>-
Apteczkę zaraz Ci podam, a o tym czy Cię nie zabijemy, jeszcze nie
zdecydowaliśmy – </i>uśmiechnęła się, a potem skoczyła by sięgnąć czerwoną,
samochodową apteczkę leżącą na górnej półce szafki.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-84987186364622124272014-02-04T16:33:00.001-08:002014-02-04T16:34:50.543-08:00Próg Szaleństwa - wpis #006<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Gorąca woda spływała po ciele
Rolanda, zabierając ze sobą mydliny i znikając w odpływie hotelowego prysznica.
Było późno, na nogach poza obsługą tego przybytku był tylko on. Sen miał
głęboki, dający ukojenie i regenerację energii, zmysłów. Przespał calutki
dzień, budząc się późną nocą. Gdy podnosił się z łóżka w głowie huczała mu
jeszcze wczorajsza walka, albo i jak kto woli, rzeź, ale bardzo powoli zanikała
tak samo, jak człowiek zapomina o tym ile razy i kiedy ostatnio podrapał się po
głowie. Rana postrzałowa w nocy musiała przestała krwawić, pocisk przeszedł na
wylot. Co prawda pościel była cała we krwi, niestety pokoje nie były wyposażone
w apteczki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Wychodząc, znalazł w kieszeni
Łowcy trochę pieniędzy, którymi uregulował należność za nocleg i kupił obiad na
wynos, który zjadł w samochodzie. Tam założył na ranę opatrunek i zdezynfekował
ranę, korzystając z samochodowej apteczki. Stary dostawczak odpalił po krótkim
czasie kręcenia kluczykiem w stacyjce i wyjechał z parkingu w stronę miasta.
Brama miasta była olbrzymia, cztery pojazdy spokojnie by się w niej zmieściły
na raz, a za nią rosły spiczaste wieże kościołów i kwadratowe molochy przeznaczone
na budynki mieszkalne. Na dole znajdowały się sklepy, wyżej żyli ludzie zajmując
się swoimi sprawami. Rolandowi aż zakręciło się w głowie od tego wszystkiego.
Była późna noc, przy uliczkach i drogach świeciły się miejskie latarenki. Raz
kiedyś przejechał pojazd strażników miejskich, mimo wszystko nie bito ludzi
będących na ulicach i nie zapędzano ich siłą do domów. Rolanda to jakoś dziwnie
mierzwiło. Samochód zaparkował na jednym z wielu, piętrowych parkingów Nadroża,
a samemu skierował się w stronę bramy. Cały czas szukał siostry, a musiała się
do miasta dostać tą, a nie inną bramą. Niestety to było tak głupie, że aż
nieskuteczne. Kręciło się tu bardzo dużo ludzi, a o małej dziewczynce nikt nie
słyszał. Jakiś przygłup będący z tych przygłup, które naganiają innym klientom,
słysząc mężczyznę szukającego dziewczyny, wskazał Rolandowi kierunek w którym
mógłby znaleźć dziewczynę. Roland jeszcze nie wiedział że została mu wskazana
droga do burdelu i dilera grzybami z Szaleństwa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Przybytek był nazwany
poprawnie. „Próg Szaleństwa” znajdował się w piwnicy opuszczonego już bloku, o
wiele niższego niż inne i znajdował się przy samym murze na północy miasta.
Okolica sama w sobie nie była przyjemna, patrole odbywały się tu bardzo rzadko
i zazwyczaj w dzień. Rano tylko zbierano ciała do identyfikacji i tak życie się
tu toczyło. Idealne miejsce dla Rzeźnika. Sam się o tym szybko przekonał, kiedy
jakiś dryblas chciał wytrząść z niego kilka marek kupieckich. Nie przewidział
że pod płaszczem znajduje się bezlitosny zabójca, który bez wahania wbił mu
sztylet w brzuch, który przekręcił i pociągnął do góry, patrosząc zbira jak
świniaka. Ciało osiłka opadło bez życia na asfaltową drogę, a jego krew
spływała do dziury w jezdni. Znaleziono go dopiero następnego dnia rano. Bob
Baldrick, miejscowy złodziej i bandyta. Kilka osób odetchnęło z ulgą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
„Próg Szaleństwa” okazał się
bardzo miłym miejscem, ale były to tylko pozory. Pięciu barczystych
ochroniarzy, trzej szefowie i sześć dziwek. Wpuszczono go bez słowa, po czym
skierowano do burdelmamy. Była to już stara kurwa, mająca w swoim życiu więcej
kutasów w gębie, niż posiłków, a przynajmniej takie robiła wrażenie. Mimo
wszystko nadal miała w sobie to coś, co podkręcało ciśnienie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
- Witaj Łowco – zwróciła się
do Rolanda, gdy tylko go zobaczyła – Dla Łowców Gregor ma specjalną zniżkę,
chcesz skorzystać? Upatrzyłeś sobie już jakąś panienkę? – mówiąc to mrugnęła do
niego okiem, pochylając się i ukazując zadbany dekolt wylewający się z
czarno-różowego gorsetu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
- To lokal Gregora, tego z
Szaleństwa? – Roland niezwykle się zdziwił, ale powiedziano że oni mają jego
siostrę, niską dziewczynę, to też puzzle zaczęły tworzyć cały obraz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
- Oczywiście głuptasie, a niby
skąd przyszedłeś?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Roland zrozumiał. To przez
skórzany pancerz i ubranie Łowcy, został wzięty za jednego z siepaczy Gregora.
Postanowił to wykorzystać do infiltracji budynku, musiał znaleźć siostrę za
wszelką cenę, chociaż nie wiedział że ona szukała go cały dzień, a teraz spała
smacznie w hotelu niedaleko niego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
- Pokaż mi tą nową dziewczynę,
tą co przysłali ostatnio.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
- A, chodzi Ci o Kicię.
Znajdziesz ją w pokoju na końcu korytarza za mną, drzwi na prawo. Zapłacisz
przy wyjściu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Roland skinął głową. Zdjął z
głowy kaptur płaszcza oraz czapkę patrolówkę, nie zauważając kamer monitoringu
pod sufitem. Jeden z szefów, uważany za głównego przedstawiciela interesów
Szaleństwa w Nadrożu, obserwował go i cholera, nie mógł poznać tego Łowcy.
Jakiś nowy? Sprawa aż tak go zaintrygowała, że wykonał jeden, krótki telefon do
Gregora, który rozwiał wszelkie wątpliwości.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Kicia była tam gdzie
powiedziała burdelmama, niestety Kicią nie była jego siostra.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
- Gdzie ona jest? Przywieźli
dziś do was jakąś nową dziewczynę? – Kicia nie rozumiała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
- Słodziaku, ja tu przecież
jestem, po co Ci jakieś inne dziewczyny. Jestem najnowsza, chcesz się zabawić?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
- Nie, nie jestem tu po to by
się bawić – w ręce Rolanda pojawił się sztylet, a ten przylgnął głęboko do szyi
dziewczyny – Mów gdzie jest ta nowa, albo rozpruję Ci gardło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Nie zdążył usłyszeć
odpowiedzi, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. W ich świetle stał ochroniarz,
za nim stało jeszcze kilku. W rękach mieli strzelby i pistolety maszynowe.
Roland pociągnął do siebie dziewczynę, tworząc z niej żywą tarczę. Schował się
za nią, po ostrzu sztyletu mocno przyciśniętego do gardła Kici pociekła krew.
Dziewczyna płakała, błagała o to by nie strzelali. Ochroniarze czekali, aż do
pokoju nie wpadł jeden z trójki szefów, Joshua.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
- Słuchaj mnie sukinsynie, bo
nie będę pierdolił bez końca. Wyjdź zza dziewczyny, a oddamy Cię Gregorowi bez
większego uszczerbku na zdrowiu. Jeśli będziesz się stawiał, zarobisz kulkę i
ty, i ona. Taką kurewkę jak ona złapiemy sobie nową. To jak bę…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Joshua zamilkł w półsłowa, z
jego piersi wystawała rękojeść sztyletu rzuconego przez Rolanda. Ochroniarze
tylko przez sekundę nie wiedzieli co robić, po chwili odezwała się strzelba i
pistolet maszynowy. Kicia była twarda, bowiem mimo że miała więcej ran
postrzałowych niż włosów na cipce, to wyzionęła ducha dopiero po godzinie. O
wiele więcej szczęścia mieli ochroniarze. Kiedy otworzyli ogień, na tego
najbliżej Roland pchnął Kicię samemu chowając się za nią. Strzelba była za
wolna, Roland po prostu złapał ją za lufę i docisnął ją do szyi ochroniarza, naciskając
na palec ochroniarza. Z urwaną głową, opadł na Rolanda, stając się nową tarczą.
Strzelba miała w sobie jeszcze kilka kul, dwie z nich przytulił ten stojący we wejściu
z pistoletem maszynowym. W korytarzu było ich jeszcze trzech, ale ściany były
bardzo cienkie. Podniesiony pistolet maszynowy, zaczął pluć nabojami i dziurawić
osoby stojące w korytarzu oraz w pokojach naprzeciwko. Kiedy kończyła się
amunicja, po prostu wychylił się ze strzelbą i dobił tego ochroniarza, który
leżał pomiędzy ciałami swoich kolegów z pracy, chowając się za nimi przed
kulobiciem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Musiał znaleźć siostrę.
Otworzył z hukiem pokój naprzeciwko, siedziała w nim trzymająca za brzuch i
krwawiąca dziwka. Jej jęki uciszył wystrzał ze strzelby. Tak samo postąpił z
pozostałymi dziewczynami, które nie zdążyły uciec oraz klientami… W piwnicy
znalazł kilka klatek z dziewczynami, ale w żadnej z nich nie było jego siostry.
Te oszczędził, chociaż kusiło go aby skrócić im cierpienia. Po Joshu przyjdą
następni i będą takimi samymi kurwami, jak te u góry.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Wracając do szefów, dorwał
jednego z nich w ukrytym pomieszczeniu w głównym biurze. Niski, brzydki,
szpetny i z imieniem Cloel, piszczał jak wieprz kiedy Roland dźgał go po
plecach nożem. Aż uszy bolały, był to prawdziwy krzyk rozpaczy i bólu. Trzeciego
szefa nie odnalazł, a przy tym nie znalazł również siostry. A skoro ich tu nie
było, znaczyło że są gdzieś indziej. Przejrzał zakrwawione dokumenty na biurku,
kiedy Cloel przestał wrzeszczeć. Trzeci szef nazywał się Orlon, był rzekomo w
drugim końcu miasta, gdzie po ulicach kręcili się dilerzy grzybków i pilnował
ich. Pewnie mieli tam jakąś melinę, może tam była Lidia?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Dało się słyszeć syreny.
Morderstwa w tej okolicy się zdarzały, ale na takie porachunki straż miejska
nie mogła przymknąć oka. Roland położył strzelbę obok ciał Cloela, w końcu miał
swój karabin myśliwski i karabinek ojca. Wyszedł z „Progu Szaleństwa” tylko
lekko poturbowany. Z dwie albo trzy kule utkwiły w skórzanym pancerzu, a tylko
jedna z nich dała radę się przebić i utknąć pomiędzy żebrami Rzeźnika.</div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Wychodząc zarzucił na czapkę i
kaptur, po czym zniknął w ciemnościach nocy. Za plecami miał różowe światło
wydobywające się z burdelu przez otwarte drzwi.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-82285588662596535492013-12-29T10:53:00.003-08:002014-02-04T15:15:01.721-08:00Strefa - wpis #002<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Była
noc i prócz chrupiącej trawy pod wojskowymi buciorami Arka, nie było słychać
nic prócz zawodzących gdzieś w oddali psów. Na razie się nimi nie przejmował,
były zbyt daleko by stanowić realne zagrożenie. O wiele groźniejsze były
pułapki Wypaleńców, rozciągały się dookoła miasta i w nim samym. Pandemię
najczęściej przeżywała całe rodziny z tą samą grupą krwi, to też wśród nich
tworzyły się klany. Władzę wśród klanów kontrolowała najsilniejsza rodzina. W
Olsztynie byli to Michałowscy. Drobny sklepikarz pracujący w sklepie na osiedlu
Kormoran. Jego dzikie zapędy uruchomiły się dopiero po jakimś czasie.
Zorganizował rodzinę która przeżyła, urządził się wśród ruin i podrzynając
gardła kilku chłystkom stał się niejakim liderem. Oczywiście były też i
mniejsze rodziny, niepodlegające Michałowskim, a nawet z nimi walczące, lecz
tamte trzymały się ubocza. Lasów i ościennych wsi. W większości miasto było
rządzone przez Michałowskich.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> Przyszedł z kierunku Gietrzwałdu, który
tyle razy przeszukiwany, że wchodzenie do niego nie miało sensu. Z resztą w
środku zapewne przebywał patrol Wypalonych lub wojska. Lubi tam siedzieć i
czaić się na siebie wzajemnie, bowiem wieś znajdowała się idealnie przy drodze
i można było korzystnie ją obsadzić po obu stronach drogi. Wieża sanktuarium
idealnie nadawała się na stanowisko snajperskie. Najlepiej było przemknąć
szybko i wejść w lasy, aby wyjść na Dajtkach. Tam też się pojawił, lecz i ta
dzielnica była przeszukana i całkowicie przeorana. Skierował się na
południowy-wschód. Musiał obejść jezioro Kortowskie by wyjść w Słonecznym
Stoku. Kierował się na Kortowo, akademiki to były prawdziwe kopalnie suwenir.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> Dajtki, tak jak i Słoneczny Stok to
osiedla domków jednorodzinnych. Były zbyt daleko wybuchu, ale wirus nie obszedł
się z nimi łaskawie. Na drodze przez pierwsze dni katastrofy leżało bardzo
wiele ciał, a samochody korkowały drogi. Teraz były rozebrane. Świece,
alternatory. Wszystko to wykręcili i zabrali złomiarze, czyli stalkerzy i
żołnierze którzy odważyli się tu zapuścić. Schody zaczynały się w samym
Kortowie. Było to duże skupisko młodych Wypaleńców i co gorsza nie
podciągniętych pod żadną rodzinę z Olsztyna. Samo Kortowo za czasów normalności
było kampusem studenckim. Tysiące młodych ludzi z całej Polski uczyło się w
teraz zrujnowanych i nie do końca opuszczonych budynkach.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> Pierwsze pułapki znalazł przy
przekraczaniu strugi kortowskiej, czy jak kto woli ścieku. Były to zamaskowane
doły wypełnione kuchennymi nożami oraz granaty w puszkach które eksplodowały po
ich pociągnięciu. Bardziej zmyślnych spodziewał się w samych akademikach.
Pierwszy z nich, Dom studenta 8 był przeszukiwany przez samego Arka już kilka
razy i znajdowały się tam barłogi kilku Wypalonych. Arek przekroczył rzeczkę
kortowską i prawym jej brzegiem dostał się w okolice DS 7. W tym akademiku
znajdował się kiedyś bardzo popularny klub studencki Rakor, teraz przerobiony
przez wypalonych na rzeźnię. Uszu Arka doszedł jakiś przeraźliwy wrzask.
Kiedyś, kiedy mieszkali tu studenci i toczyło się normalne życie, pewnie by
tego nie usłyszał, ale całkowicie cichy Olsztyn sprzyjał wyłapywaniu takich
nieprzyjemnych dźwięków…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> <i>„Cholerny
świeżak… Szkoda” </i>pomyślał Arek. Bardziej doświadczeni stalkerzy omijali tą
strefę. Młodzi wypaleni byli szybsi od swoich starszych pobratymców i łatwiej
było plądrować bloki na Osiedlu Generałów lub Brzeziny wraz z Pozortami. Tu
zapuszczali się kompletni głupcy lub naprawdę dobrzy w swoim fachu stalkerzy.
Cóż, Arek miał po swojej stronie tylko doświadczenie z innych miast, ale siła fizyczna
nie była po jego atutem. Sprawdził magazynek w Berylu i załadował komorę
nabojową pociskiem. Wyszedł z koryta strugi i wolnym krokiem skierował się do
wejścia akademika. Drzwi były otwarte, ale budynek był naszpikowany pułapkami.
Na szczęście wejście do klubu studenckiego znajdowało się po drugiej stronie i
mógł iść o zakład, że większość mieszkańców tego bloku tam właśnie biesiaduje
na ciele jakiegoś żółtodzioba. Jakoś dziwnie ani przez moment nie przeszła mu
przez myśl ochota ratowania go.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> Drzwi do akademika, otworzyły się bez
trudu. Portiernia była pusta, tylko hulał po niej wiatr przez wybite okno.
Klucze leżały w skrytkach depozytora, w niektórych z nich znajdowały się stare
dowody osobiste. Mimo upływu lat na plastikowych dokumentach nadal można było
odczytać dane osobowe dawnych studentów. Arek przez chwilę zastanawiał się ilu
mieszkańców tego domu studenta miało grupę krwi 0Rh+ i nadal żyje polując na
normalnych ludzi. Zakradł się do pomieszczenia i wziął wszystkie klucze, jakie tylko
mógł znaleźć. Podejrzewał że uczta trochę potrwa, najpierw wypaleni walczyli o
kolejność biesiadowania. Oczywiście Ci niezrzeszeni pod nazwiskiem jakiejś
rodziny. Nadmiarowa agresja robiła swoje.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> Spodziewał się najwięcej łupów na
ostatnim piętrze, dlatego też tam się udał. Klucze z numerami pokojów
zaczynające się od 4 odłożył do osobnej kieszeni luźnej kurtki. Na glazurze
widać było że tego piętra nikt nie odwiedza, nie było śladu w kurzu zalegającym
na schodach. Dlatego spodziewał się tam najwięcej pułapek. Najpopularniejszy
był granat w szklance postawiony na klamce po drugiej stronie drzwi. Nawet nie
chciał wiedzieć ilu kolegów po fachu zabrała mu ta zmyślna szykana. I nie
widział na nią jakiejś specjalnej rady, prócz otworzenia drzwi pewnym ruchem
samemu chowając się za ścianą. Ale były też inne. Strzelby odpalane poprzez
sznurek przeczepiony do drzwi, inne granaty, wyskakuję deski z gwoździami oraz
chyba najgorsze, te robiące najwięcej hałasu. Tak jak inne przeważnie zabijały
na miejscu, tak ściągnięcie sobie na głowę chmary Wypalonych nigdy nie było
przyjemne. Ucieczka udawała się tylko cudem. A w łapach Wypaleńców nie było
przyjemnie. Stawałeś się workiem do wyładowywania agresji, czasem nie tylko
jej. A kiedy obili Cię tak że byłeś o krok od przejścia na drugą stronę,
odcinali Ci co nieco i powoli jedli. Okropna śmierć której Arek nie życzyłby
najgorszemu wrogowi.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> Arek nigdy nie uważał się za jakiegoś
doświadczonego stalkera, wiedział że są ludzie o wiele bardziej doświadczeni od
niego. Był prywatnym stalkerem, a Romana poznał całkiem przypadkowo. Pewnej
nocy jako barman po prostu za dużo dał po palniku z pewnym klientem i zaczęła
się sprzeczka o metody zbierania suwenir. Tym klientem był Roman, emerytowany
już urzędnik z Biura Ochrony Stref wiedział o co chodzi w tym całym zakazie
wynoszenia rzeczy ze stref. Diamentowy osad był największą tajemnicą i to na
całym świecie, żaden rząd nie chciał nagłego wzbogacenia się obywateli. To by
spowodowało zapaść gospodarczą, odejście od pieniądza, głupio by było jakby każdy
przeciętny obywatel był bogatszy od państwa. Już po pierwszych analizach rzeczy
ze strefy odkryto diamentowy pył który w 2020 roku był przecież głównym
materiałem. Do obróbki innych materiałów, do budowy skomplikowanych struktur…
Wszędzie był wykorzystywany diament lub diamentowy pył.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> Roman okazał się całkiem poinformowany,
wrócił do Ostródy jak do swojego miejsca zamieszkania, w końcu tam się wychował
i od razu polubił bar w którym pracował Arek. Może nawet to z jego słowa,
kontrole zawsze jakoś mijały szczurkowatego barmana, polewającego piwo i inne
alkohole do kufli i kieliszków z osadem po wodzie na ściankach. Arek tego nie
wiedział, ale wiedział że Roman płaci konkretnie, a w dodatku można powiedzieć,
się zaprzyjaźnili i czasem spędzali wolny czas razem. Szczepionka na multi
wirusa w końcu to był jego pomysł i trochę się do niej dołożył, wcześniej Arek
strefy odwiedzał tylko w ciężkich ochronnym płaszczu i masce przeciw gazowej.
Po zaszczepieniu się zmieniło się to o sto osiemdziesiąt stopni.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> Co prawda wszyscy którzy przyjmowali
szczepionki byli monitorowani przez BOS, a tylko refundowane były dla osób
mieszkających bardzo blisko stref. Do 5 kilometrów od ostatniej granicy.
Pozostali ludzie słono płacili za przyjemność bycia odpornym na multi wirusa.</span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"> Przeszukiwania pomieszczeń trwały
szybko, choć po wydarzeniach z 2020 roku w pokojach panował jeszcze większy
syf, niż za czasów aż urzędowali tam studenci i studentki. O dziwo zawsze można
było poznać który pokój był w całości męski, a który żeński. Wszelkie nośniki
danych znajdowały się przeważnie na wierzchu. Dla zaoszczędzenia Arek obierał
suweniry z pudełek i wrzucał tylko to, gdzie pyłu było najwięcej. Każde pudełko
czy koperta zajmowało ciut więcej miejsca w plecaku niż sama płyta. Mniej
więcej przy pokoju 401 dopiero uruchomił się alarm, bardzo tania pułapka.
Składała się z akumulatora, klaksonu samochodowego, drucika oraz żyłki.
Pociągnięcie za drzwi sprawiało że jeden z dwóch kabli dotykał akumulatora i
zaczynał trąbić. Arka oblał zimny pot, a w byłym klubie studenckim usłyszał
wrzaski i krzyki wypalonych biegnących w stronę wyjścia. Beryl załadowany i
przeładowany trząsł się w dłoniach młodego stalkera. Walka nie miała większego
sensu, musiał znaleźć kryjówkę. I to jak najszybciej…<o:p></o:p></span></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-45132773007928184372013-12-21T15:12:00.000-08:002013-12-21T15:14:01.465-08:00Strefa - wpis #001<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: 'Trebuchet MS', sans-serif; text-indent: 35.4pt;">Trawa
kiedyś zielona dawno temu przegrała walkę z promieniowaniem i skrzypiała niczym
śnieg pod butami stalkera, który zmierzał w kierunku centrum Olsztyna.
Najbardziej interesowały</span><span style="font-family: 'Trebuchet MS', sans-serif; text-indent: 35.4pt;"> </span><span style="font-family: 'Trebuchet MS', sans-serif; text-indent: 35.4pt;">go „suweniry”
po dawnym życiu, tym które nie tak dawno temu minęło bezpowrotnie. Nowe dało
utrzymanie takim jak on. Suweniry jak nazywali je stalkerzy na czarnym rynku
potrafiły osiągnąć niezłe sumki. Na razie jako jeden z wielu pamiętał
wydarzenia z 2020 roku, lecz pewien był że kiedyś to umrze tak samo jak inne wspomnienia.
Wspomnienia o kulturze zachodu, Unii Europejskiej czy idąc dalej, świętej
pamięci ZSRR. Stalker na imię miał Arek.</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Wszystko
to zaczęło się 18 sierpnia. Krzyczący z mównic uczeni i nacjonaliści o fali
muzułmanów z Azji i Afryki, wydawali się niewidzialni dla postępowej kultury z
zachodu. A muzułmanie, nowocześni terroryści wykorzystali to. Nie musieli się
przedostawać przez granice, ich ludzie zrobili to dawno temu kryjąc się za
słowem emigrant. Rodzili się w kraju wroga, ale wychowywali się w duchu
islamskiego terroru aż do momentu gdy nie stali się gotowi na ostateczny krok.
Mówiono o tym lecz nikt nie potrafił wyobrazić sobie kilku setek terrorystów w
każdym większym mieście Europy, Azji i czy obu Ameryk. Aż do 18 sierpnia 2020
roku.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Ale
to nie to było genezą powstania stalkerów. Zapewne słyszeliście o tym, że
największe wynalazki zawsze powstawały w garażu czy w piwnicy, choćby taki Windows.
Tak samo było z materiałem wybuchowym nazwanym potem „zapalnikiem” i bardzo
zjadliwym wirusem nazwanym przez WHO „multi wirusem”. Obie te rzeczy połączone
w jedną bombę, umieszoną w każdym większym mieście przekraczającym sto tysięcy
mieszkańców na całym świecie sprawiły iż świat zaczął wyglądać, jak wygląda. Różnica
była tylko taka że obie te rzeczy powstały w jaskini Afganistanu, a nie w
ciepłej piwnicy. Potrzeba matką wynalazku, a tą była eksterminacja niewiernych.
<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">W
Olsztynie cysterna pułapka wybuchła dokładnie w centrum, zamachowiec uderzył w
Wysoką Bramę po czym bomba eksplodowała, obejmując swym zasięgiem granice
Olsztyna i okoliczne wioski. Wirus połączony z „zapalnikiem” zmutował w kilka
chwil, czego nie wzięły pod uwagę muzułmańskie ugrupowania terrorystyczne. Miał
mieć stu procentową zjadliwość. Owszem, prawie wszyscy mieszkańcy zginęli w
przeciągu godziny, ale zostały przy życiu osoby z grupą krwi 0 Rh+. Ale nie byli
do końca sobą. Nie byli żywymi trupami, za których brało ich bardzo dużo ludzi.
Myśleli, czuli i współpracowali ze sobą. Niestety, nie potrafili kontrolować
swojej agresji i przez to wywiązywały się pomiędzy nimi, a zdrowymi okropne
walki. A w dodatku wirus wraz z promieniowaniem stworzył z nich naprawdę
paskudne bestie. Ich skóra była jedną wielką zaschniętą blizną czy jak to woli,
strupem krwi i ropy. Włosy u większości wypadły, a u części zaczęły rosnąć niczym po
jakimś cholernym nawozie. Tak samo zachowały się zęby, paznokcie… Naprawdę
niewiele państw postanowiło ich leczyć i nie izolować. Do dzisiaj te państwa borykają
się z zamieszkami, ludobójstwami i błagają o pomoc w zamknięciu tych wynaturzeń
na powrót w miastach.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Najlepszym
wyjściem było zamknięcie ich w wypalonym mieście, a wszyscy którzy uciekli,
zostali wyłapani i odesłani do stref. W końcu byli tylko ludźmi, choć nie obyło
się bez zgonów. Dzisiaj strefy są otoczone i każda próba ucieczki bezwzględnie
karana śmiercią. Po pewnym czasie Wypaleńcy przestali próbować ucieczki, jak
ich nazwano i naprawdę rzadko zdarzały się szturmy na ogrodzenie. Większości
Olsztyniaków pozostało tylko zostać w umierającym krajobrazie, jakim był
przeniknięty promieniowaniem Olsztyn i walczyć między sobą. Nie trzeba mówić że
nie miał kto się tym zająć, wojsko zaczęło rządzić krajem. Warszawa i cała
Wiejska podzieliła losy Olsztyna. Cywile do strefy się nie zbliżali. Wypaleńcom
obiecano zrzuty, lecz te kilka skrzyń z mlekiem w proszku miało tylko odwrócić
uwagę od budowanych wokół takich wypalonych miast murów. Ale nawet poza
miastami nie było w cale lepiej. Czystki etniczne skierowane przeciw muzułmanom
za to co zrobiły światowi, przerodziły się szybko w wojnę. Wojna ta została
nazwana „Męczennom”. I jak stoi w nowożytnych książkach, na wzór muzułmanów
wyznawcy pozostałych religii tak samo poświęcali się przeciw tym zakamuflowanym
terrorystą kiedy wojsko opiekowało się miastami. Kiedy uporano się z bajzlem na
domowym podwórku, armie podzielono i w stronę muzułmańskich krajów wyruszyła
nowa, VIII krucjata.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">To
były ciężkie czasy w których sam Arek z koktajlem mołotowa w ręce brał udział,
a następnie odsłużył roczną turę w czasie VIII krucjaty. Pamiętał kamienowanie
muzułmanów tak samo jak oni to robili z chrześcijanami u siebie, albo
naganianie ich jak bydła do meczetów i podpalanie tych miejsc. Wrzask tamtych
ludzi, nie tylko mężczyzn ale też i kobiet z dziećmi, często towarzyszył Arkowi
w trakcie poszukiwań pamiątek na gruzach Olsztyna. A kiedy spotykał się w oko w
oko z Wypaleńcem lub spoglądał na zrujnowany krajobraz miasta, wracał do pionu
i stwierdzał że chyba jednak postępował dobrze w tamtych dniach.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Wypaleni,
mieszkańcy dużych miast, zbuntowani i drażliwi, tylko czekali na takich jak
Arek. Pułapki typu puszki z granatami były prawie w każdym budynku i było
trzeba naprawdę rozsądnie stąpać. Tak jak wszelkiego rodzaju inne pułapki,
których Arek rodzaje cały czas poznawał. Wypaleńcy byli całkiem pomysłowi i
zmyślni, przez całe dwa lata od katastrofy zdążyli zjeść wszystko w mieście co
było jadalne i tylko łapanie stalkerów i żołnierzy było dobrym pomysłem na
dostarczanie ich ciałom odpowiedniej ilości pożywienia. Powiedzenie „Idę na
miasto” nabrało zupełnie nowego znaczenia niektórych przyprawiając o szybsze
bicie serca oraz gęsią skórkę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Strefa
Olsztyn, czy jak kto woli zona, był to okrągły obszar o średnicy 45 kilometrów.
Około 1590 kilometrów kwadratowych pustki zamieszkanych przez nielicznych
Wypalonych, dzikie zmutowane zwierzęta oraz
wojskowe patrole. Miejsce bardzo niebezpieczne dla stalkera. Już samo
dostanie się za mur było wyzwaniem i w świetle prawa karane pozbawieniem
wolności, choć w większości wypadków stalkerów brano za Wypalonych i dostawali
kulkę. A do tego dochodził paru godziny spacer w stronę opustoszałego miasta
duchów. Im bliżej centrum, tym licznik Geigera głośniej i jakby weselej śpiewał
swoją melodię.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Wszystko
unormowało się z resztą dopiero cztery lata temu. Pogramy ludności arabskiej
skończyły się, ukończono ogrodzenia wokół murów i uruchomiono specjalne
jednostki mające na celu namierzać towar pochodzący ze stref oraz chwytanie
stalkerów czy też wypalonych którzy opuścili strefę. Wojna z muzułmanami trwała
w najlepsze na ich terytorium. Polska mimo wszystko podniosła się bardzo szybko
po tym ciosie. Na przykład Niemcy do tej pory borykają się z wojnami domowymi w
których biorą udział Wypaleni wypuszczeni z miast oraz wojska niemieckie i
cywile. Arek widział w telewizji jakie się tam dzieją rzeczy i szczerze
współczuł Niemcom z powodu ich chęci współpracy z wypalonymi, z której wyszło
to co wyszło.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Arek
Węgrzyn, 32 letni facet nie mogący usiedzieć długo w jednym miejscu. Obecnie
pracuje jako barman w knajpie „Koniec świata”, powstałym w Ostródzie. Miejsce w
którym warto było się zatrzymać, jeśli zmierzałeś do Olsztyna. Przesiadywali tu
zazwyczaj tak żołnierze, jak i stalkerzy. Plotki o zonie wędrowały po całym
lokalu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Następnym przystankiem przed strefą
była baza patrolowa Podlejki. Zona przecinała tą wioskę idealnie na pół,
wybijając połowę mieszkańców. Druga połowa uciekła w kierunku Ostródy. Za
Podlejki wirus nie dotarł, jak wynikło z badań, pozbawiony ciągłego dostępu do
promieniowania obumierał. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Raz
na jakiś czas pod knajpę podjeżdżał czarny bus na numerach rejestracyjnych z Gdańska,
który skupywał suweniry. Im lepsza pamiątka, tym wyższa cena. Świetny interes
dla stalkerów i żołnierzy, którym udawało się czasem coś wsadzić do plecaka za
plecami dowódcy i bardziej życzliwych kolegów z patrolu. Kilka razy na miesiąc
z kolei wpadali funkcjonariusze Biura Ochrony Stref na nalot. Robili masę
bałaganu, nie stronili od przemocy i zabierali tych którzy akurat mieli przy sobie
coś ze strefy. Mimo tego że wybuch nastąpił cztery lata temu, w strefie nadal
było wysokie stężenie zapalnika i multi-wirusa, choć na to drugie wynaleziono
bardzo drogie szczepionki. Arek wydał za nią prawie wszystko co miał, a za
resztę kupił używanego Beryla i kilka magazynków amunicji, kamizelkę oraz inny,
drobny ekwipunek. Z resztą Strefa Olsztyn, to nie była pierwsza i jedyna w
której był Arek. Był w stolicy, Krakowie, Poznaniu, Szczecinie i Gdańsku. Dwa
razy był też w Pradze, ale dochód w koronach czeskich nie zadowalał go i wrócił
do ojczyzny.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Zawsze
gdy był nalot na knajpę, BOS jakoś nigdy nie przyciskał biednego barmana. Arek
nie miał wyglądu stalkera. Był okropnie szczupły i wysoki. Kiedy się na niego
patrzyło, miało się wrażenie że plecak wypchany pamiątkami złamał by go w pół.
To był błąd i wiedzieli o tym tylko Ci którzy wiedzieli że Arek był żołnierzem.
Facet potrafił o siebie zadbać, a wygląd był bardzo pozorny, choć oczywiście
nigdy nie przytargał z zony lodówki jak to zrobił pewien wybitny stalker
Ambroży. Ale trzeba przyznać, pieniędzy za nią dostał sporo.</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Ceny
u handlarzy były zmienne i tak naprawdę, niewielu stalkerów wiedziało o co chodzi
w tym całym zbieraniu suwenir które były tylko śmieciami. Czasami dało się coś
słyszeć o jakiś diamentach na jakiś tam przedmiotach, ale rząd starał się to
trzymać w tajemniczy. Był w tym zadziwiająco skuteczny. Ale skoro jedni ludzie płacili,
to drudzy ludzie zbierali. Prawdy nie dało się upilnować, a prawda była taka że
po wybuchu na każdej rzeczy w strefie osadzał się diamentowy pył. Najtwardszy
minerał w sporych ilościach osiągał niezłe ceny. Być może poprzez pomieszanie
składników bomby z wirusem ta substancja stałą się w strefach tak popularna.
Najlepiej diamentowy pył osadzał się na wszelkiego typu taśmach magnetofonowych,
magnetowidowych oraz płytach wszelkiego typu i pamięciach przenośnych, dyskach.
Sporo też zbierało się go w układach urządzeń elektrycznych, ale nie
przyjmowały go zbyt chętnie stalowe czy metalowe konstrukcje. Dla Arka było to
niczym czarna magia, dlatego zbierał pewniki. I nieco inaczej, nie hurtowo. Za nieco wyższe stawki, ale na zamówienie, odpowiednie ilości rzeczy i różnego typu.<o:p></o:p></span></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-78783133829969173182013-12-09T16:32:00.001-08:002013-12-09T16:33:34.167-08:00Wpis #012<div class="MsoNoSpacing">
Na ochotnika do auta, zgłosili się prawie wszyscy prócz
Jeffa. Ostatecznie na szpicy pojechał Crash wraz z nim. Dowódca udawał że
podejmuje trudną decyzję, ale prawda była z goła odmienna. Wybrał najmniej
potrzebnych. Steve był o wiele milszym i lepszym kierowcą od Crasha, a on… On
był tylko starym, schorowanym dziadem z problemami i odpowiedzialnym za tą ich
zbrojną eskapadę. Prawda była taka że bez niego poradziliby sobie równie
dobrze.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Wrangler którego uruchomił Steve, znowu miał opory z
odpaleniem, ale wraz z resztą chłopaków odpalił na popych. Roksi w tym czasie
założyła na siebie bondolierę i ładownicę, jaką wręczył jej Steve, zdejmując
swoje. Każdy Rycerz Miasta Murów miał dwie bondoliery i dwie ładownice.
Zazwyczaj ginęli w połowie zapasów pierwszej, nie inaczej wydawało się miało
być teraz. Crash wraz ze Starym i materiałami wybuchowymi, pojechali przodem.
Nawiązywali łączność przez krótkofalówki tak długo, jak tylko mogli. Co
ciekawe, tunel wydawał się jakby oczyszczony. Nawet liczba trupów nie była zbyt
liczna, dawało się je pokonywać na powolnym biegu. Steve z pozostałymi miał pojechać
za nimi dopiero gdy Stary da znak lub gdy urwie się kontakt. Ten urwał się po
kilkunastu minutach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Widzisz? – powiedział Stary do Crasha, gdy Ci zobaczyli
zarys wagonów na torach – To te kolejki barykadujące peron, musimy wysadzić ja
na całej długości, aby zrobić wystarczającą ilość miejsca dla Coquara.
Poczekasz w samochodzie i dasz mi z niego ochronę, do momentu aż nie podłożę bomby.
Rozumiesz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- A jak zawali się strop? I tak spoczywa na nim w chuj gruzu
i stali.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wtedy cóż, zginiemy – uśmiechnął się Stary z troską –
Gotowy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Crash westchnął przeciągle, przekręcając szyją
maksymalnie w prawo i lewo. Dało się słyszeć dwa chrupnięcia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Gotowy. – Crash sięgnął po swoją broń, uchylając ufajdane
okno terenówki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Wytłumiony UZI, wypluwał pociski pojedynczo i
systematycznie w kierunku trupów, które zwęszyły Starego podłączając
odpowiednie kabelki do detonatora czasowego. Kwadraty z materiałów wybuchowych stawiał
w miejscach w których wagon był najsilniejszy. Coquar będzie musiał przejechać
po tym, co zostanie z wagonów. Jeep tu zostanie, z pewnością nie da rady się
nim przejechać. Oby był tylko czas na wskoczenie do pojazdu opancerzonego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Coquar jechał po śladach Jeepa równie powoli, co Crash i
Stary. Steve nie śpieszył się, wiedział że i tak zdąży ich dogonić. Widział z
daleka tylne światła terenówki i przednie, rzucone na wagony. Pomiędzy nimi
uwijał się Stary. Steve nie podjechał bliżej, stanął w poprzek tunelu, blokując
lawinę trupów która skłębiła się za nimi. Zaczęły uderzać o pakę pojazdu, chcąc
dostać smakowite kąski ukryte we wnętrzu. Na darmo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Crash skutecznie zdejmował postępujące w kierunku starego
truposze. Miał smykałkę do pistoletów maszynowych, które były na wyposażeniu
kierowców. Chcąc się wykazać, całkowicie dał się pochłonąć wykonywanej
czynności. Jak kiedyś, kiedy aplikował na rycerza i musiał zdać kilka
poważniejszych testów, między innymi na strzelnicy. Nikt nie przypuszczał że
wielki, łysy i groźnie wyglądający facet, będzie tak dobrze obsługiwał takie
małe zabawki jak pistolety. Chciano z niego zrobić tragarza i cekaemistę, ale
wykazał się w następnych testach jako dobry kierowca. I nim został.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Z początku nawet nie poczuł zębów żywego trupa,
wbijających się w jego ramię. Nikt ich nie badał, ale pogryzieni mówili że w
ogóle nie czuć ugryzienia i jest to najmilsza rzecz z całej przemiany. Kilku
skrybów stworzyło teorię, iż w ślinie żywych trupów znajduje się taka ilość
wirusa, iż w zasadzie miejsce ugryzienia od razu staje się samowolne i
natychmiastowo oddziela się mózgu wyłączając nerwy. Znieczulenie idealne. Crash
poczuł tylko ciężar głowy truposza, dociskającego się do jego pleców i lodowate
dłonie, chcące przytrzymać go za szyję i rękę. Wyrwał się prawie natychmiast,
uderzając trupa kolbą pistoletu, a następnie poprawiając wolną ręką. Kiedy
zombiak upadł od siły ciosu, wpakował mu kulkę w łeb. Nie od początku Crash
zorientował się że umarł, nie miał czasu się też tym przejmować. Ugryzienie
było równoznaczne z jednym – śmiercią. Postawił tylko kołnierz bluzy, aby ukryć
ranę. Krew już kilka minut po ugryzieniu krzepła, nie zostawiając wyraźnych
śladów na odzieży. Po chwili wrócił Stary. Rozkazał Crashowi cofnąć, a gdy ten
to zrobił w kilka sekund później wagony złożyły się do środka, a miejsca które
nadal stały, musiał już załatwić ciężar pojazdu opancerzonego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Steve, teraz mnie pewnie słyszysz. Podjedź do nas i daj
nas wskoczyć do środka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Przyjąłem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Cała akcja przebiegła bardzo sprawnie, nie licząc
rozwalonej opony na ostrym kawałku wagonu. W końcu tunel zaczął znowu się
unosić i wychodzić na powietrze. W punkcie w którym tor był na równi z ziemią,
Coquar wyjechał na grunt. Nie zatrzymywali się aż do wieczora, kiedy to Stary
nakazał odpoczynek. Część ludzi została na pace, a część na dachu. Noc była
bezchmurna, dlatego też nikt nie narzekał. Nawet pogoda dopisała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Steve wraz z Roski zajęli kabinę. Rano dopiero miał
zamiar zmienić rozwaloną opnę, teraz wystarczyło mu iż ma z kim spędzić noc i
bez zbędnych słów móc się do kogoś przytulić. Tak wielu ludzi w Mieści Murów
się o to żarliwie modliło, a on dostał to z nieba i tak jakby od niechcenia.
Był choć raz szczęśliwym gościem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Młody który spał niedaleko Crasha, nie mógł zmrużyć oka.
Ten drugi okropnie sapał, rzęził i kichał, a czasami nawet zanosił się
wstrętnym kaszlem. Kiedy przyświecił na niego latarką, zobaczył wilgotne od łez
oczy i wypływającą z oczu oraz uszu gęstą, ciemną flegmę. Organizm ratował się
jak mógł, wyrzucając wirusa każdą z możliwych dróg, lecz tego było już za dużo
w organizmie, z resztą jak zawsze. Młody wyszedł pojazdu i zawołał Starego oraz sanitariusza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Mamy problem z Crashem. Coś dziwnego się z nim dzieje.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Mężczyźni ruszyli do niego w pośpiechu, a EM-doc od razu
znalazł ranę oraz podał do ogólnej wiadomości jej przyczynę. Crash był martwy i
wszyscy o tym wiedzieli, zostało mu może maksymalnie dziesięć godzin męczarni w
bólach. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Niedługo dostanie biegunki, przestanie trzymać mocz i
będzie się dusił własnymi wymiotami. Skóra zacznie mu czernieć, a płuca powoli
będą obumierać. Mózg będzie przywoływał ostatnie wspomnienia, zacznie majaczyć.
Już ma temperaturę, niebawem przegrzeje się mu organizm. Umrze, a w kilkanaście
minut po śmierci wstanie i rzuci się na nas. Stary, musimy skrócić mu
cierpienie…</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wiem – odpowiedział Stary – Wiem, kurwa, wiem…<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-32097308830478995182013-08-30T15:00:00.000-07:002013-08-30T15:10:42.183-07:00III – Odpowiedzialności<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Od północy wiał silny wiatr, niósł
ze sobą dużo, gryzącego piasku który wciskał się w dosłownie każdą szczelinę.
Sara mimo tego że była okutana w liczne, skórzane ubrania, które udało się
zdobyć od znajomych w Dead Fall, pluła, łzawiła i kichała od nieprzyjemnego
piasku. Cyrus natomiast, dziękował swoim konstruktorom że został tak szczelnie
złożony. Jedynie jego lewe oko, to które nie zostało wymienione na sztuczne,
łzawiło pojedynczymi łzami i nie ratowało go nawet to, że było pod ciemnymi
goglami motocyklisty.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Byli w drodze na północ, do wioski
Kreja. Jej mieszkańcy już od dawna skarżyli się na atakującego ich, olbrzymiego
skorpiona. Wioska, zamieszkana była przez na wpół zdziczałych ludzi, wierzących
w boga Ampa, który miał rzekomo przyjść na ziemię tysiąc lat po nuklearnym
holocauście i wchłonąć w siebie promieniowanie. Spóźniał się już z dobre trzy
dekady, starego kalendarza, mimo wszystko Krejiczykom to nie przeszkadzało,
cały czas patrzyli w niebo, modlili się do totemu i śpiewali swoje
niezrozumiałe pieśni, tańcząc przy tym w narkotykowych transach.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Swoją drogą Kreja była zamożna i
znana, ze swych jaskini, na których ścianach uprawiali tajemnicze,
fosforyzujące grzybki i rozprowadzali je po całym Pustkowiu Zachodniego Nowiu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Zdobyty jakiś czas temu Harley z
koszem, pomimo swojego mocnego silnika, mimo licznych osłon przeciw pisakowych
i licznych usprawnień byłego właściciela, powoli poddawał się piaskowi, ale cały
czas jechał przez pustkowie w kierunku Kreji. I zapewne by się zatrzymał na
środku pustkowia, skazując przynajmniej Sarę na powolną śmierć, gdyby nie to co
dziewczyna zauważyła.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Szarpnęła silnie Cyrusa za rękaw
kurtki z wielką, płonącą różą na plecach i wskazała coś, co ledwo było widać
zza ściany piasku. Cyrus uniósł palec w górę w geście „O.K” i ruszył w kierunku
niewyraźnego kształtu, czym był dla zwykłego człowieka ten trzypiętrowy
biurowiec. Sam zobaczył go już dawno, analizując, przybliżając i oczyszczając
widok swoim prawym, sztucznym ale jakże potrzebnym w tych czasach, okiem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Przed tajemniczym budynkiem,
stojącym samotnie na pustkowiu, stało kilka pogiętych, rozkradzionych i
pokrzywionych wraków samochodów. Nie było można liczyć na nawet kropelkę paliwa
w ich bakach, którymi już dawno zajęła się rdza. Okna budynku, małe i wąskie,
straszyły z daleka. Drzwi, szerokie i stalowe, zostały zostawione otwarte na
oścież.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Wielki i ciężki motocykl, bez
problemu wjechał w ciemność budynku, przezornie nawracając i zostawiając
motocykl pod ścianą. Sara, od razu wzięła się za rozpalanie ogniska z
porozbijanych mebli, cyborg, jak to miał w zwyczaju, rozejrzał się uważnie po
pierwszym piętrze i zamknął stalowe drzwi.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Parter okazał się pozbawiony okien,
na ścianach dominowała złuszczona i odpadająca wraz z tynkiem farba, a podłoga
usiana była gruzem i przeróżnymi szpargałami. Piętro wyżej dało się słyszeć
przybierającą na silę burzę piaskową, a być może i tornado piaskowe, buszujące
po budynku niczym mysz, pod nieobecność kota.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Parker zapalił lampę naftową i
zostawił ją Sarze, która walczyła z nie chcącym się rozpalić ogniem. Cyborg
nakazał towarzyszce ruchem ręki zachowanie ciszy i pozostanie w miejscu. Za to
on sam udał się w głąb pomieszczeń, załączając w prawym oku niezwykle przydatny
noktowizor z widokiem na ciepło. Jeśli w tych ciemnościach było cokolwiek, na
pewno nie mogło by się ukryć za byle jakim przedmiotem. Pierwszą rzeczą jaka
przykuła jego wzrok, był ślady walki w pomieszczeniu i ślady po kulach na
ścianach. Odruchowo sięgnął po nóż z płaskim, 49 centymetrowym ostrzem. I choć
ślady walki były bardzo stare, coś co znajdowała się za metalowymi i
powykrzywianymi drzwiami opętanymi łańcuchem, wcale stare być nie musiało.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyborg zapukał pięścią w drzwi i
odczekał stosowną chwilę. Jego uszy uchwyciły jakiś szybki ruch, lecz komputer
zsynchronizowany z mózgiem, rozpoznał dźwięk jako szczury. Zapukał ponownie,
głośniej. Tym razem dźwięk ruchu został sklasyfikowany jako istota
humanoidalna. Sekundy później drzwiami targnęło silne uderzenie, tak mocne że
nawet cyborg, android czy super mutant mieli by problemy mu dorównać siłą.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Ssss… Kim jesssteś? Sss… -
odezwało się coś tajemniczego zza drugiej strony drzwi – Wyczuwam Cię… Sss…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyborg zastanawiał się jakiś czas co
zrobić, ale to coś było tam zamknięte, więc było uwięzione. Pomoc uwięzionym powinna
być jego obowiązkiem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Jestem cyborgiem z Bractwa Vinci.
Nazywam się Cyrus Parker. A ty kim lub czym jesteś?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Zza drzwi chwilami dało się słyszeć
tylko głębokie wdechy tajemniczego jegomościa. Coś zaszurało po podłodze.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Jesss… Jestem Bliper… Rkhm…
Jessstem Szponem Śmierci, jak nazywają nasss ludzie… Co robisz w moim domu?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Potrzebowałem miejsca do
przeczekania burzy piaskowej, ja i moja towarzyszka. Uwolnić Cię?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Sss.. Jeśli możesz i się nie
boisz… Sss…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Więcej Cyrusowi nie było potrzebne, wyjął
zza paska spodni łom, przełożył go przez opętany łańcuch i rozerwał go silnym
przekręceniem. Automatycznie cofnął się i położył rękę na rewolwerze, w końcu
nie wiedział czego może się spodziewać po wyswobodzonym.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Możesz wyjść – krzyknął cyborg.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Drzwi otworzyły się ze zgrzytem, w nich pojawił się Szpon
Śmierci. Po kataklizmie nuklearnym powstało wiele zmutowanych </span>form życia<span style="font-size: 11.0pt;">. Przerośnięte pająki, skorpiony, salamandry i inne
tałatajstwo, w zależności od środowiska i ilości radów. Lecz wszędzie zaczęły
pojawiać się tak zwane Szpony Śmierci, stworzenia niezwykle silne, o
niesłychanej wytrzymałości, percepcji, zręczności oraz, jak na zwierzęta,
inteligencji. Były to mutanty, lecz posiadały one niezwykle dużo genów różnych
zwierząt, stwarzając z nich niezwykle wprawnych zabójców. Lecz nie zawsze były
agresywne, bardzo często potrafiły żyć w koegzystencji z innymi rasami.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Bliper, jak się przedstawił Szpon
Śmierci, był wyjątkowo okazały, jego skórę zdobiły liczne blizny i szramy, tak
stwardniałe, że dotykając ich można by pomyśleć że dotyka się kamienia. Z
długich szponów na palcach, zapewne sączyła się trucizna. Oczy miał dzikie,
źrenice ustawione w pionie i czerwone. Jego głowę więczyły grube rogi, paszcza
była naszpikowana licznymi i ostrymi zębiskami. Kolor jego skóry był ciemno siny,
za to futro było ciemno pomarańczowe.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Dziękuję Ci Cyrusie Parkerze... Za uratowanie mi...
Sss.. Mi życia</span>, <span style="font-size: 11.0pt;">masz moją wdzięczność...
Sss... I nie trzymaj ręki na broni, nie masz</span> takiej<span style="font-size: 11.0pt;"> potrzeby... Sss... – to co się pojawiło na twarzy
Szpona Śmierci, Cyrus mógłby nazwać uśmiechem, ale nie miał pewności. Mimo
wszystko puścił pistolet i wyciągnął rękę ku Bliperowi.</span><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Bliper również wyciągnął swoją rękę,
a raczej łapę. Uścisnął mu dłoń. Teraz dopiero było widać, jaka jego ręka jest
malutka podług jego łapy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Rozgośćcie się... Ty i twoja
towarzyszka... Mój dom jest waszym domem... Jesteście proszeni, ale zdarzają
się i intruzi. Ostatni intruzi zostawili trochę plecaków z jedzeniem. – Szpon
podszedł pod ścianę i sięgnął po rzucony luzem plecak, cały we krwi – Proszę,
puszki nie powinny być uszkodzone, a i jakieś naczynia też w nim znajdziesz...
Sss... Rkhm... Rkhm...<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Dzięki, to miło. Nawet bardzo.
Może potowarzysz mi przy ognisku, sądzę że możesz mi powiedzieć dlaczego Cię
zamknięto na łańcuch w tamtym pomieszczeniu. – Cyrus wyciągnął rękę po plecak i
zajrzał do środka.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> W środku były cztery puszki z
jedzeniem i komplet stalowych naczyń. Ucieszyło go to, zapasy zdobyte w Dead
Fall wystarczą na znacznie dłużej. Na dnie plecaka pod stertą puszek leżał
rewolwer, Colt Python wraz z kaburą i kilkoma dodatkowymi bębenkami. Taki sam
jak jego, tylko znacznie nowszy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - O proszę, co za niespodzianka –
uniósł do góry kaburę z rewolwerem – Mogę zatrzymać?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Oczywiście... Jak sobie wyobrażasz
strzelania z takimi pazurami, z tak małego cyngielka? – na twarzy Szpona znowu
pojawiło się coś, co mogło by być uśmiechem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyborg przeciągnął drugą kaburę
przez pas. Odłożył również łom na swoje miejsce za pasem oraz długi nóż. Ruszył
w kierunku ogniska, dając znak Bliperowi żeby ten poszedł za nim. Szpon Śmierci
syczał chwilę, powarczał i ruszył za cyborgiem. Już z jakiejś odległości widać
było siedzącą przy ognisku, drobną sylwetkę. Kiedy w świetle ogniska pojawił
się Cyrus, Sara uśmiechnęła się, ale kiedy pojawił się Szpon Śmierci, zerwała
się na równe nogi i przywarła plecami do stalowych drzwi dzielących ich od
panującej na dworze burzy piaskowej.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Nie bój się. To przyjaciel.
Bliper, to Sara. Saro, poznaj Blipera. Właściciela tego gmaszyska. – powiedział
cyborg, wykonując przy tym ceremonialny gest dłonią.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Sara, istota mówiąca naprawdę mało,
skłoniła się delikatnie Bliperowi. Ten uśmiechnął się, i odwzajemnił ukłon.
Popatrzył uważnie na Harleya z koszem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Ładny motor. Sss... Przed wojną
zamykano tą fabrykę dziesięć razy, zawsze wracała. Widzę że ma ogniwo
termojądrowe zamiast baku... Ssssyberyt byłby lepszy... Wrr...<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Dzięki, zdobyczny... Zjesz z nami,
tych puszek które nam dałeś wystarczy dla kilku osób.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Nie jadem, takiego jedzenia. Wrr...
Ja poluję żeby jeść... Ale chętnie posiedzę z wami przy ogniu... Sss...<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Kilka chwil później siedzieli już
przy ogniu, o ile przysiad Szpona Śmierci można </span>było <span style="font-size: 11.0pt;">nazwać siadem. Przypatrywał się z uwagą, jak Sara
przyszykowało im jedzenie, jak swoimi delikatnymi rączkami otwierała puszki
pordzewiałym otwieraczem i z grymasem uśmiechu kładła je nad paleniskiem.
Przypatrywał się również siedzącemu i wpatrującemu się w ogień Cyrusowi, który
wykonywał szybki program do klasyfikacji danych. Potem patrzył na nich jak
jedzą i zachęcony przez Cyrusa, snuł opowieść o tym, jak został zamknięty w
pomieszczeniu generatorów, skąd uwolnił go Parker.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Prosił tylko o wyrozumiałość.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Było to dwa dni temu, kiedy Cyrus
dopiero szykował się do drogi wraz z
Sarą w Dead Fall. Szpon Śmierci, zamieszkujący swój biurowiec, jak zawsze w
porach wieczornych wychodził na polowanie. Polowanie, jak to bywa na takiego
typu wypadach, przedłużało się, ale zwieńczone zostało pełnym powodzeniem. Dwie
znacznych wielkości salamandry, padły pod silnymi ciosami szponów Blipera.
Jedna została pożarta na miejscu, przy czym Szpon strasznie pobrudził się
krwią.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Do domu wrócił szybko, bowiem musiał
się jeszcze udać pod palisadę pobliskiej wioski, gdzie umówiony był z
handlarzem wody. Skóry salamander za wodę, jak było w umowie. Niestety, nim
podszedł do swojego domu, wyczuł nieznajome zapachy. Zapach ludzi i zgniłego
mięsa.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Oczywistym dla niego było, że w jego
domu są dwaj mężczyźni, kobieta oraz ghul płci męskiej. On, jako okaz Szpona do
ludzi nastawionego przyjaźnie, ruszył w kierunku głównego wejścia, aby
przywitać gości. Niestety uprzedzeni do Szponów goście, przywitali go gradem
kul i przekleństwami. Rozłościło go to nie na żarty i całe jego szczęście że
intruzi używali małego, rewolwerowego kalibru, inaczej pewnie kule uszkodziły
by jego narządy wewnętrzne, a nie tylko zatrzymywały się w skórze, tudzież
tłuszczu. Wpadł do pomieszczenia niczym pocisk. Pocisk uzbrojony w
śmiercionośne pazury, ostre rogi i groźne kły.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Pierwszy padł mężczyzna niezwykle
wysoki i gruby, przypominający handlarzy z kawałów. Jedno chlaśnięcie szponem
po jego wydętym brzuszysku, sprawiło że wysypały się z niego kiszki, niczym
lina z worka.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Ghul, kobieta i kolejny mężczyzna
uciekli w głąb biurowca, do pomieszczenia w którym Cyrus został tylko dziury po
kulach. Tam Bliper ruszając się niezwykle szybko jak na swoją masę, zdołał
wziąć na rogi kobietę, która jak się później okazało, była strasznie koścista i
niesmaczna. Z rogów cisnął ją w prawo, gdzie z impetem wylądowała w
pomieszczeniu z już dawno niesprawnymi generatorami. Reszta szajki intruzów
skakała po biurkach strzelając na ślepo w Blipera, wrzeszczało i unikało go,
dopóki nie skończyła im się amunicja. Na jego nieszczęście kobieta cały czas
była przytomna i miała amunicję w swoim rewolweru. Wystrzeliła kilka razy w
Szpona, skupiając na sobie jego uwagę i wpadł w niechybną pułapkę. Ghul, jedyny
trzeźwo myślący rzucił się do drzwi, oplótł je łańcuchem i zamknął wielką
kłódką znalezioną w szafce nieopodal. Mężczyzna, widocznie luby biednej
dziewczyny która poświęciła dla nich życie, wrzeszczał na ghula, próbował
otworzyć drzwi, lecz został szybko zdzielony po głowie przez ghula i
zaprowadzony do samochodu. Ghul uciekł z miejsca zdarzenia wraz z towarzyszem,
Bliper został zamknięty w pomieszczeniu z bladą dziewczyną, która powoli
dogorywała. Oczywiście Bliper próbował jej pomóc, widząc że zaniechała walki.
Widząc również że jego pomoc jest bezużyteczna, jego rogi przebiły jej płuco,
pomógł jej przenieść się na drugą stronę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cały dzień poświęcił na wywarzanie
drzwi, lecz te uparcie nie chciały ustąpić. Za którymś razem zrezygnował i
mając ze sobą małe źródło pożywienia w postaci martwej kobiety, zaczął czekać
na jakieś cudowne wybawienie. Aż pojawił się cyborg, Cyrus Parker.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Na końcu dodał tylko, że mężczyzna
długo nie będzie cierpiał z powodu braku swojej ukochanej, został draśnięty
pazurem i tym samym zatruty.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Będzie szczęściarzem jeśli pożyje
dwanaście godzien.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Sara, która zastygła z łyżką w ręce
patrzyła na Blipera, niedowierzając z jakim spokojem opowiadał swoją historię,
w której przecież zabijał ludzi. Z równie wielkim zdziwieniem przypatrywała się
cyborgowi, który słuchał go ze skupieniem jedząc przy tym mielone mięso z
fasolką i potakiwał mu głową.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Zrozumiała że świat w jaki się
wplątała, nie jest światem dla niej. Nie jest tym, czym sobie wyobrażała i
zastanawiała się, jakie wyjście będzie dla niej najlepsze. I kiedy dostanie
przypadkiem kulkę lub przejedzie jej po gardle pazur szpona śmierci i jej
wybawienie w postaci cyborga, tym razem będzie bezużyteczne.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Tej nocy poszła wcześniej spać.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Tej nocy miała bardzo złe sny.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Tej nocy dowiedziała się co należy
zrobić.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Opowieść Blipera dobiegła końca,
ognisko przygasło, a Sara pozornie usnęła. Szpon podziękował raz jeszcze za
uwolnienie i zniknął w ciemnościach swojego legowiska. Cyrus chwilę grzebał
patykiem w ognisku, myśląc nad swoim nowym życiem. Nad jego nowymi
powinnościami oraz nad swoją przeszłością, która popchnęła go aż do wstąpienia
do Bractwa Vinci. Chciał stracić swoje wspomnienia, chciał poświęcić swoje
ciało w imię obrony ludzi zamieszkujących jałowe pustkowia. W końcu zasnął,
ludzkie komórki odpoczywały, a i te syntetyczne dawały odpocząć komputerowi i
obwodom.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Niestety Sara ułożyła sobie plan na
swoje życie. Nie chciała zostać przy Parkerze, ponieważ wiedziała że
przebywanie z nim to zagrożenie. Nie chciała zginąć, ale mimo wszystko bardzo polubiła
tą dziwną jednostkę, pół człowieka, pół maszynę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Nad ranem, kiedy i cyborg, i szpon
śmierci spali, a burza piaskowa przeszła, Sara wstała, po cichutku otworzyła
drzwi i zniknęła w szarości poranka. Kierowała się starą szosą numer 43 w
kierunku zachodnim. Niestety Sara była tylko ładną i wątłą Azjatką. Nie miała
danych cyborga i jego siły oraz wytrzymałości. Inaczej wiedziała by żeby nie
trzymać się dróg i miała by szansę na wygranie walki. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Wzięli ją z zaskoczenia, nawet niespodziała się ataku.
Stalowa siatka pod napięciem, spadła na nią jakby z powietrza. Porażona prądem,
wygięła się jak szczupak, po to tylko, żeby chwilę później stracić przytomność.
Obudziła się wiele godzin później, w jakimś ciemnym pomieszczeniu. I choć nie
widziała nawet swojej ręki, wyczuwała czyjąś obecność.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Parker obudził się tylko godzinę po
Sarze i zdziwił się brakiem jej obecności, do tego stopnia, że odważył się
obudzić Blipera i od razu wypytał go o wszystko. Nie chciał, ale przypuszczał
że ją zjadł. Ten nie wiedział nic, co wydało się podejrzane cyborgowi. Chciał
zadać kolejne pytanie, niestety przeszkodził mu wybuch. Drzwi frontowe, grube i
wytrzymałe wleciały do środka biurowca. Przyjaciele tych którzy zaatakowali
Blipera kilka dni wcześniej, teraz wrócili dokończyć swoje dzieło. Przez
wysadzone drzwi do pomieszczenia wbiegło kilku uzbrojonych w karabiny maszynowe
ludzi w kamizelkach kuloodpornych które z pewnością pamiętały lepsze czasy. W
rękach dzierżyli zwyczajne pistolety, dwie M9, dwa Sig Sauery, jeden miał
Ingrama. Ci nie stanowili zbytniego zagrożenia. Respekt budził gość w
średniowiecznej kolczudze który w łapach trzymał M60.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Nim pojawili się w pomieszczeniu
gdzie byli Bliper i Parker, dało się ich wyczuć i usłyszeć na korytarzu. Tupot
buciorów i krzyki ghula.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Tam jest, szybko panowie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Ale
gdy tylko dotarli do pomieszczenia i zobaczyli Szpona na wolności oraz
wycelowane w siebie dwa rewolwery przez dziwnego jegomościa, dało się usłyszeć
tylko „O, kurwa…”.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Mimo strachu i lęku, ghul oraz kilku
jego kumpli wystrzeliło. Na szczęście niecelnie. Tylko jedna kula trafiła w
pierś cyborga, ale odbiła się od stalowego pancerza umieszczonego pod skórą i
gdzieś poleciał, zostawiając mu podłużną szramę ściekającą syntetyczną krwią.
Kolejny wystrzelił Parker z obu rewolwerów równocześnie. Pociski punktowały
szybko napastników. W tym czasie Bliper równie szybko co pociski, zaszedł
zdezorientowanych napastników z boku i zrobił im coś, co w jednym słowie mogło
by się nazywać rzeźnią.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Stojący jeszcze w korytarzu trzech
gości wpadło z impetem do pomieszczenia. Ingram oraz Sig Sauer wystrzeliły w
rozwścieczonego Szpona Śmierci. Pociski zaczęły zagłębiać się w jego twardej
skórze, mimo wszystko Bliper nie poddawał się bólowi. Rzucił się na dwoje
ludzi, rozszarpując ich w okrutny sposób. Osłaniający korytarz napastnik z M60,
kiedy zobaczył na korytarzu Szpona, otworzył ogień. Pociski większego kalibru
wyrwały Bliperowi lewą rękę wraz z większością lewej strony klatki piersiowej.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyborg podbiegł do winkla i szybko
się wychylił. Oddał dwa strzały ze swoich broni, do cały czas plującego kulami
gościa z M60. Pierwszy pocisk trafił napastnika idealnie w serce, przy czym
kolczuga którą miał na sobie podziałała jak pocisk rozpryskowy. Druga kula
splądrowała czaszkę stygnącego przeciwnika, który upadł na posadzkę. Cyborg
podszedł do próbującego się podnieść Blipera. Co jak co, ale wytrzymałość tych
stworzeń była zaskakująca.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Kurwa, nie za dobrze to wygląda. –
skomentował cyborg tryskającą krwią ranę, przypominającą mielonkę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Sss… sss… Dobij mnie… - poprosił
męczący się coraz bardziej Szpon.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Jesteś tego pewien? – upewnił się
Parker.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Szpon
tylko kiwnął twierdząca głową.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyrus wstał, przyłożył lufy
rewolwerów do głowy Szpona, w którego oczach pojawiło się coś, co było by można
nazwać łzami. Po chwili rozległy się dwa wystrzały, które rozerwały czaszkę
Szpona, posyłając go tym samym do krainy wiecznych łowów.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyborg się nie rozczulał nad ciałem
przyjaciela. Może i jego pamięć nie została skasowana, ale uczucia z pewnością
zostały uszkodzone. Począł przeszukiwać ciała zastrzelonych wrogów. Tych
których dorwał Szpon, niezbyt można było obszukać. W międzyczasie przeładował
rewolwery, które odłożył do kabur. W sumie z pobojowiska udało mu się pozyskać
trochę amunicji, pistolet M9, Ingrama i M60 z kilkoma pociskami. Na parkingu
biurowca stał pick-up Toyota Hilux. Z każdej strony miała przyspawane ciężkie
stalowe płyty, a w nich wycięte wizjery i otwory strzelnicze. Z paki pojazdu
było również zrobione coś na kształt bunkra, tylko że bez żadnych okien czy
szczelinek. Od zewnętrznej strony, była wielka zasuwa zamknięta na kłódkę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Zajrzał do kabiny pojazdu. Nie było
w niej żadnej broni, za to było całkiem sporo wody i jedzenia. W schowku po
stronie pasażera leżała kamizelka kuloodporna. Otworzył przednią maskę. Silnik,
jak się spodziewał był na ropę, na szczęście na dachu, do stalowych relingów
były przypięte kilka kanistrów i coś na kształt wyrzutni stalowych sieci.
Sprawdził kanistry. Pięć z sześciu było pełnych, tylko jeden prawie pusty. Był
w nim niecałe dwa litry. Wziął go i poszedł do zwłok Szpona, które dokładnie
ochlapał łatwopalną cieszą. Stary Harley z ogniwem termojądrowym, również
został polany ropą. Pusty kanister wrócił na dach, a Parker wsiadł do pojazdu.
Wcisnął zapalniczkę samochodową po to tylko, żeby po chwili ją wyjąć. Podpalił
ulany z ropy ślad.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Pierwszy ogniem zajął się stojący
bliżej wejścia motocykl, potem płomień pochłonął truchło Blipera. W tym czasie
Parker był już na drodze do spokojniejszego miejsca, w którym mógłby otworzyć
bagażnik pojazdu przystosowany do więzienia różnych stworzeń. Kiedy znikał za
kolejną wydmą, okolicą wstrząsnął wybuch sporej mocy. To ogniwo termojądrowe w
motocyklu, eksplodowało z mocą kilku kilo trotylu przemieniając biurowiec w
grobowiec.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> <o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Zatrzymał się dopiero siedem kilometrów dalej, śledząc
swoimi wyostrzonymi zmysłami ślad pozostawiony przez Sarę, aż ten się urwał, co
wydało mu się dziwne. Wyczuł również ślady pozostawione przez ludzi, którzy
zaatakowali go i Blipera w biurowcu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Zahamował ostro, może nawet trochę przy ostro.
Wyskoczył z samochodu jak oparzony. Szybko odryglował drzwi do tylniej części
pojazdu. Do celi wpadło światło, w świetle zauważył przykutą do ściany nagą
kobietę, ewidentnie służącą tym bydlakom do używania sobie. Ale to nie
wszystko. W kącie celi siedziała wystraszona Azjatka, Sara. Kiedy zobaczyła
Parkera, zerwała się z miejsca i rzuciła mu się na szyję.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Przepraszam – mówiła – Przepraszam że chciałam Cię
zostawić.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Cyborg tylko poklepał ją po plecach i uspokoił swoim
chropowatym głosem. Nie umiała opowiedzieć jak ją złapali, bo po prostu
straciła przytomność. Nie umiała się wydostać, ponieważ była sparaliżowana fizycznie
prądem, jak i psychicznie strachem. Potem i tak wydało jej się bez sensu
jakiekolwiek wzywanie pomocy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Potem uwolnili zakutą, strasznie umęczoną kobietę.
Próbowali nawiązać z nią jakiś dialog, ale nie było to możliwe. Postanowili
rozbić obóz, nakarmić ją i napoić, może nawet i wykąpać. Potem odstawić do
Kreji, najbliższej wioski.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Ognisko rozpalili kilometr dalej, w ruinach dawnego
zwodzonego mostu pod którym bez problemu zaparkowali pojazd. Stos drewna i
innych śmieci usypany przez cyborga i podpalony przez Sarę, zajął się szybko
niebiesko – żółtym płomieniem. Dziewczyna wstawiła puszkę fasolki w rondelku od
Blipera. Dopiero teraz sobie o nim przypomniała i zapytała Cyrusa, co u niego.
Wiadomość o jego śmierci bardzo ją zasmuciło i w jej przepięknych oczach pojawiła
się nawet łza. Więcej tematu Blipera nie poruszyła. Za to uwolniona kobieta
wracała powoli do życia. Sama zjadła, Cyrus napoił ją przegotowaną wodą, którą
wypiła bardzo zachłannie, tak jakby miano by jej ją odebrać. Na koniec poszła z
Sarą do brzegu rzeki i przy świetle niewielkiej, znalezionej w samochodzie
lampki naftowej wykąpały się. Gdy wróciły, zaczęło się przesłuchanie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- A więc jak się nazywasz? – zabrał głos Parker.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Jestem Diana. Diana Tive. A wy?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Ja jestem Sara, a to Cyrus Parker. Wędrujemy po
pustkowiach. Ja się nim opiekuję, on opiekuje się mną i resztą świata. –
powiedziała Sara.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Dokładnie. – przytaknął cyborg – Skąd jesteś?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Jestem z Clint Clive City, ze słynnego „trzy razy
C”. Ale to daleko stąd. Sama nie wiem gdzie jestem, mówicie że najbliżej jest
Kreja, ale ja pierwsze słyszę o takim miasteczku. Najdalsze i znane mi miejsce
od CCC to było Barker Wood. Nie wiadomym będzie, ile czasu spędziłam w tej
celi. – kończąc rzuciła nieśmiałe spojrzenie na rondelek z parującą fasolką.
Ruch ten zauważył Cyrus.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Częstuj się – zaproponował unosząc naczynie w
kierunku Diany – Słyszałaś może o wzgórzu Chayenne albo o Bractwie Vinci? Albo
o Energy City?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- O Energy City nie, ale o Bractwie Vinci było całkiem
głośno. To jakieś androidy czy cyborgi, które niosą pomoc na pustkowiach chyba.
Porywają ludzi i przetwarzają ich na sobie podobnych. To jest chore i straszne.
– na te słowa, Sara przysłuchująca się rozmowie uśmiechnęła się.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Niektórzy zgłaszają się na ochotników…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Nie, nie… To nieprawda, to tylko plotka puszczona
przez te potwory.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Uwierz mi, to prawda. Sam jestem jednym z nich,
zgłosiłem się na ochotnika i chyba przyniosłem Ci całkiem dobrą pomoc. Późno bo
późno, ale ilu ludzi Ci jej udzieliło do tej pory? Niech zgadnę… Zero?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Zbita z stropu kobieta, zaczerwieniła się nieśmiało
jedząc fasolkę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Przepraszam. Nie wiedziałam. Chyba moje poglądy
muszą ulec zmianie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Chyba tak, ale nie martw się. W Kreji może
znajdziemy jakiegoś kartografa, który wie coś więcej o twoim CCC. Ja sam, nie
mam w pamięci twojego miasta. A teraz chodźmy spać. Musimy z rana odstawić
Dianę do miasta.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Kilka chwil później, cała trójka spała. Kobiety pod
śpiworami znalezionymi na dachu samochodu, Parker bez na siedzeniu samochodu.
Chłód nie robił mu krzywdy, czasem nawet dawał wytchnąć przegrzewającemu się po
ciężkim dniu komputerowi. Tak właściwie było to kilka komputerów, wielkości
ołowianego śrutu każdy. Był to szczyt miniaturyzacji, a dla lepszego działania
były zamoczone w ciekłym azocie. Wszystko to było zamknięte w tytanowej kuli,
zamocowanej w miejscu, gdzie mózg spotykał się kręgosłupem. Ale to nie
wszystko, ponieważ dodatkowo tytanowa kula, znajdowała się w kevlarowym
pudełku. Zaraz po mózgu cyborga, była to najważniejsza rzecz w jego organizmie.
A czasami nawet, zdarzało się że do warowni Bractwa Vinci przybywały cyborgi z
uszkodzonymi mózgami, prowadzonymi tylko i wyłącznie przez komputer. Parker
jako że był dziełem wiekopomnym, miał wszystko co najlepsze. Nie oszczędzano na
nim ani surowców, ani pracujących rąk. Jego komputer był przystosowany do
pełnego przejęcia organizmy, w wyniku uszkodzenia mózgu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Droga do Kreji była w całkiem dobrym stanie, tak jak i
wioska. Stała ona na ruinach jakiegoś większego miasta, co można było
wywnioskować po tym, że mieszkańcy Kreji zaadoptowali dla siebie szkielety
bloków. Sposoby odbudowy mieszkań były różne, ale przeważały biedne
rozciągnięcie folii pomiędzy żebrami starego budynku i rzucenie kilku desek na
podłogę. Co bogatsi mieli mieszkania zbudowane z cementu i gruzu. Bloków było
pięć, a po środku stał mały placyk a na nim starodawny budynek w którym mieścił
się kościół, komisariat, przychodnia oraz dom rady miasta. Od północy broniła
ich stroma góra w której od dawna drążone były tunele, a w nich hodowane
szczury jaskiniowe oraz grzybki przez Krejiczyków nazywane „darami Ampa”.
Wszystko to dodatkowo było otoczone palisadą z wraków samochodów.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Mieszkańcy byli dzicy, ale przyzwyczajeni do widoku
samochodów nawet nie zareagowali. Ot, kolejny klient po dar Ampa. W sumie
ciekawiło Cyrusa, jakby te grzybki podziałały by na niego, jednakże wolał tego
nie sprawdzać. Samochód zatrzymał dopiero przed barem o nazwie „Siedliszcze
Ampa”.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">„Czy tu wszystko jest Ampa?” – zastanowił się cyborg
widząc szyldy sklepów usytuowanych koło mordowni. „Moc Ampa – najlepsza broń na
pustkowiach”, „Ampi posiłek”, „Ampowy skład” i tak dalej. Zapewne wymyślanie
nazw właścicielom sklepów nie zajęło wiele czasu. Cała trójka weszła do baru.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Bar, tak jak się spodziewał cyborg był zapuszczoną
meliną. Przy ścianach grasowały szczury, bardziej w centrum karaluchy, a do
tego wszystkiego w zachodniej części lokalu trwała ostra burda. Cyborg kazał
usiąść dziewczynom przy stole i czekać, sam ruszył do kelnerki toples. Zamówił
trzy pieczenie ze szczura jaskiniowego oraz trzy przedwojenne piwa. Kiedy
wracał do stolika, akurat Sarę i Dianę okrążyło trzech gości. „Ile chcesz za
numerek, mała?” pytali, nie wiedząc że za plecami mają cyborga. Parker odwrócił
grzecznie jednego z napastujących i grzecznie poprosił o odejście od stolika.
Niestety spotkał się z odmową. Jeden silny cios pięścią pozbawił chuligana
chęci do dalszego przeszkadzania mu i dziewczynom. Co więcej został też
pozbawiony przytomności i nosa. Widzący ten cios przyjaciele napastnika, nie
zastanawiając się nad ratowaniem kumple, rozpierzchli się jak stado mułów.
Cyrus usiadł, a kilka minut później podano im zamówiony posiłek.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Nie jedli długo. Mieli zamiar zostawić tu Dianę,
Parker liczył na pracę a Sara na łaźnię z ciepłą wodą. I tak w istocie
postąpili. Cyborg udał się do pawilonu stojącego pośrodku bloków i szybko
zauważył tablicę informacyjną. Na samym jej środku wisiał na jednym gwoździu,
napisany krzywymi kulfonami na dość dobrze zachowanym brystolu plakat. Pisało
na nim że Rada poszukuje nieustraszonego wojownika, który będzie w stanie
zabić, bądź wyprowadzić potwora z trzeciego piętra jaskiń, który już od
dłuższego czasu pożera zapuszczających się tam ogrodników doglądających grzyby.
O taką pracę chodziło cyborgowi, to też nie czekając aż ubiegnie go konkurencje
zerwał ogłoszenie i wszedł do środka Pawilonu. Nie było mowy o skorpionie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Sara i Diana, umęczone podróżą i swoimi ostatnimi
przeżyciami, dawno chciały już wypocząć w dość cywilizowanym miejscu. Kreji
dużo do cywilizacji brakowało, ale lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu.
O ile chociaż jeden z gatunków tych
ptaków przetrwał by nuklearny kataklizm. I choć krążyły plotki, że były
widywane stada tych czy tamtych, Sarze pochodzącej ze sporej osady górniczej
Kolonia Springs, nie chciało się w to wierzyć. Oczywiście złoża przez tyle lat
wydobywane przez jej przodków się skończyły, ostatnie maszyny przestały
działać, a kolonia przerzedzać. Wszyscy jak jeden mąż postanowili zamknąć szyb
i opuścić zapyziały padół. Jej rodzina i znajomi wybrali jako swój Eden miejsce
daleko położone, Energy City. Miasto z własną kopalnią syberytu, który był
drogo sprzedawany i powodował, że Energy City stało się potęgą energetyczną Suchych
Równin.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Diana za to pochodziła z Clint Clive City. Miasta
naukowców położonego daleko, daleko na północy. Nawet cyborgi nie zapuszczały
się tak daleko od wzgórza Chayenne, które dla nich i dla ich map stanowiło
centrum świata. Na południu leżały Liniowe Pustkowia, na północy kolejno
rozrastała się Sucha Równina, potem góry nazwane Bladymi i dopiero daleko za
nimi znajdowało się Clin Clive City i Śnieżna Pustynia. Do Clint Clive City
rzadko kto trafiał, jeszcze rzadziej pokonywał w ogóle pasmo górskie. Ale mimo
wszystko często biedne miasteczko było atakowane i czasami jakiejś samozwańczej
grupie najemników udawało się pokonać system obronny CCC i przedrzeć do
centrum, gdzie bezbronni i nie nauczeni walki naukowcy byli łatwym celem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Kobiety weszły do łaźni, która jak nietrudno było się
domyśleć, w szyldzie miała imię tutejszego bóstwa. „Wody Ampa” głosił szyld z
dopiskiem pod spodem „Łaźnia”. Kobiety potrzebowały tego i na drogą, ciepłą,
perfumowaną kąpiel z pianą i bąbelkami wydały prawie pięćdziesiąt marek. Prawie
połowę tego, co dał im Parker i ćwierć tego, co wspólnie posiadali.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Ale ciepła, aromatyzowana kąpiel w wielkim jacuzzi
przypomniała im o swoich rodzinnych stronach. O Kolonia Springs i mężu Sary z
którym ożeniła się tylko dlatego, że przerzedzona kolonia nie oferowała nic
lepszego. Mimo wszystko z czasem do niego przywykła, ale to nie była miłość.
Mimo wszystko koloniści odcięci od świata przez trzy duże góry i wychodzący
handlować wąskim parowem tylko handlować urobkiem, radzili sobie dobrze i
nieźle. Wydobywane kruszce pozwalały im żyć długo i dostatnio. Do pewnego
czasu. Za Diana wróciła myślami do swojego domu w CCC. Do swojej wanny, w
której działał hydromasaż, do swojej rodziny która ją zaczęła ją przeklinać,
kiedy siedziała w parującej wodzie już druga godzinę. Aż do momentu kiedy w
mieście zawył alarm. Broń plazmowa i laserowa w starciu z gradami ołowianych
kul była skuteczna, ale nie wystarczająco. Diana wyskoczyła ze swoim pistoletem
laserowym i w kevlarze. Miała również zapał do walki, który znikł równo z
uderzeniem w tył głowy, przez które straciła przytomność. Potem wylądowała w
jakimś ciemnym lochu, w samochodzie jak podejrzewała. Kiedy banda najemników
zaczęła sobie z nią poczynać, wyłączyła się aż do momentu gdy uratował ją
dziwny mężczyzna. Niejaki Cyrus Parker.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Cyborg wszedł do domu Rady Miasta. W holu, przy
hebanowym i bardzo zniszczonym biurku siedział mężczyzna we fioletowej
marynarce. Po zobaczeniu Cyrusa zrobił posępną minę, ale kiedy spostrzegł że
niesie plakat z ogłoszeniem, szybko zrobił się niezwykle miły.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Witam w Kreji. Widzę że ty w sprawie pracy. Choć,
zaprowadzę Cię do rady.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Nie czekając na reakcję Parkera, portier powiódł go
wąskim korytarzem w kierunku dużych, drewnianych drzwi.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Pozwól że Cię zapowiem. Jak się nazywasz? – zwrócił
się człowiek przed drzwiami do cyborga.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Cyrus Parker.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Portier skinął głową i zniknął za drewnianymi
drzwiami. Wynurzył się zza nich dopiero minutę później i poinformował, że Rada
oczekuje go.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Wszedł.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Przed nim rozciągała się długa sala. Była udekorowana
różnymi broniami białymi, po bokach stały drogie, drewniane meble. Na końcu
sali, na fotelach ze skóry siedziało trzech mężczyzn i dwie kobiety. Każdy z
nich miał dosłownie inny kolor skóry. W skład Rady wchodził czarnoskóry,
czerwonoskóry, białoskóry oraz Azjatka i Meksykanka. Czarnoskóry kopcił jakąś
długą fajkę, Azjatka notowała coś w zeszycie, a Indianin ostrzył coś na kształt
włóczni z lotkami. Głos zabrał biały przedstawiciel tej przedziwnej Rady Miejskiej.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Słyszeliśmy żeś chcesz potwora z naszych plantacji
ubić, chwali Ci się to. – ryknął twardym, nosowym głosem – Oczywiście wysoką
nagrodę dostaniesz, tysiąc kredytów oraz to, co proponowaliśmy twoim
poprzednikom którzy zginęli. O ile i ty sam przeżyjesz. Posłaliśmy już po
sztygara tamtych rejonów kopalni, Kosmę. On Cię wtajemniczy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Parker tylko skinął głową na znak zrozumienia i
wyszedł. Przed drzwiami spotkał umorusanego i zasapanego mężczyznę w kasku
ochronnym na głowie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Jestem Kosma – powiedział tamten – Pozwól że
zaprowadzę Cię do tuneli.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Ruszyli.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Ilu już pożarł ten potwór? – zapytał się Parker.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Cholera ma niezły apetyty. Zjadł z dwudziestu
górników i pięciu twoich poprzedników. Niestety żaden gada nie zabił.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Widziałeś go?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Widziałem… Chodzi na dwóch łapach, ołuskowany cały,
zębiska ma spore, ostre. Śmierdzi piżmem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Krok jaskiniowy… Rzadka gadzina, ale łatwa do
uśmiercenia. Wystarczy jej żyły przestrzelić.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Łatwo powiedzieć – gdy to mówił, akurat wkroczyli do
jaskiń – On Cię nie gonił. A najgorsze są te jego kolce na ogonie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Wiem jak wygląda krok jaskiniowy. Prowadź do tunelu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Nie chcesz latarki? – zapytał się zdziwiony Kosma.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Nie, prowadź. Tylko żwawo, mam jeszcze dzisiaj w
planach zakupy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Ruszyli.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Dziewczyny czyste, rozmarzone i w błogim stanie po
ciepłej kąpieli, z resztką kredytów w kieszeniach znalazły w końcu jakiś
spokojniejszy lokal niż bar w którym byli wcześniej. I z ciekawszym menu.
Obsługa również była o wiele szybsza, ponieważ zjawiła się praktycznie od razu,
jak tylko Diana i Sara zajęły miejsce. Zamówiły bulwy wapniaka z wolim mięsem i
napar z orzechów napartka. Jadły powoli, nieśpiesznie. W czasie posiłku,
rozmawiały:<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- A więc byłeś pomocnicą Ferdynanda Calcoulta w CCC.
Potrafiła byś coś takiego skonstruować jak twój nauczyciel?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Nie, nie. On swoje zabawki produkował naprawdę długo
i nie dopuszczał mnie do nich. Nie chciał konkurencji.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Ale znasz się na elektryce i tych wszystkich
zabawkach?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Znam się trochę, potrafię pociągnąć elektrykę, naładować
ogniowo termojądrowe.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- A więc jesteś potrzebna w Kreji, widziałaś ich? W
całym miasteczku jest może z kilka żarówek i wszystkie działają na akumulatory,
a gdy je rozładują wyrzucają je – sama Sara, miała już trochę dość Diany.
Chciała wędrować dalej sama z Cyrusem. Gdy byli tylko we dwóch, wiedziała że
pierwszą osobą którą by ratował, była ona. Nie chciała konkurencji.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Hmm… - zastanowiła się Diana – Możesz mieć rację.
Otworzyła bym tu jakiś sklepik z elektroniką, jakiś serwis i sama bym zarabiała
na tym, na czym zarabiał Ferdynand.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Widzisz? To los Cię tu zesłał, choć pewnie nie tak
jak byś chciała.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Niecałe piętnaście lat później, Kreja stała się jednym
z najbardziej ucywilizowanych miasteczek na Pustkowiach Zachodniego Nowiu.<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Cyborg stał właśnie przed wejściem do ciemnego tunelu.
Jego oko, bez problemu radziło sobie z ciemnościami, gorzej było z Kosmą który
w pośpiechu nie wziął latarki nawet dla siebie. Mimo wszystko znał te tunele na
pamięć i nie licząc kilka siniaków które sobie nabił po drodze, doprowadził
Parkera do danej odnogi prawie bez szwanku. Jak się dowiedział od Kosmy, ta
część jaskiń była tu znacznie wcześniej i była naturalna. Pewnego dnia po
prostu przebili tunel północny i proszę bardzo. Po drugiej stronie ciągnęły się
ładne kilometry korytarzy na których grzyby rosły jak szalone, a i szczury
jaskiniowe rozmnażały się i rosły jak na drożdżach. Dopóki nie zaczęły znikać z
zagród, a potem i ich opiekunowie. Przeczesano całą kopalnię w poszukiwaniu
zagrożenia i znaleziono to coś. Miało ze cztery metry wzrostu, długie kły,
gadzie oczy, ogon zakończony kolcami. I choć nie było najszybsze, okazało się
bardzo odporne na wszelką, zgromadzoną w Kreji broń. Postanowili szukać pomocy
w przybyszach.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Samozwańczych pogromców potworów było pęczki. Dwóch
miejscowych, którzy tak właściwie nawet nie zdążyli zranić tej maszkary. Był
też przybysz Jack, który była na tyle dobry, że połamał bestii żebra granatem.
Potem skonał w jej zębach. Następnie przybyła cała grupa, przewodzona przez
niejakiego Pana Roxena. W swojej pysze i dumie, zignorowali bestię, nie wiedząc
o niej praktycznie nic. Udało im się ją nawet skrępować łańcuchami, ale kiedy
podeszli zadać ostateczny cios, zapomnieli o ogonie. Z tej grupy uratował się
tylko jeden człowiek, ale za cenę życia, zostawił jaszczurowi swoją nogę.
Ostatnim pogromcą był Mel. Chłopak który wymyślił sobie że zatruje bestię.
Wypchał martwego szczura jaskiniowego wszelkiego rodzaju truciznami dostępnymi
w Kreji i podrzucił go pod odnogę. Bestia i owszem, zjadła atrapę i nawet się
pochorowała. Zaszyła się w swojej odnodze i nie pokazywała się ludziom, przez
co pomyśleli że faktycznie padła. Mel został ogłoszony bohaterem Kreji i został
jej honorowym obywatelem. Darmowe zakupy sprawiły że został na tyle długo, żeby
bestii przeszło i zaczęła znowu zjadać zwierzęta hodowlane i samych hodowców.
Rozwścieczona Rada i mieszkańcy, spalili Mela żywcem na stosie za oszustwo.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Teraz do akcji miał przystąpić Parker, który nad
poprzednikami miał taką przewagę, że nie był człowiekiem. Poklepał Kosmę po
ramieniu i kazał wracać do stróżówki i czekać na niego. Jeśli nie wrócił by w
ciągu dnia, niech zawiadomią Sarę, dziewczynę która z nim przybyła. Cyborg
sprawdził broń i ruszył w mrok tunelu, który zamknął się za nim, niczym drzwi ciemnicy
za skazańcem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Stalagmity, stalagnaty i stalaktyty ozdabiały ten
tunel i utrudniały marsz. Stanowczo była to jaskinia bardzo stara i bogata w
jakieś podziemne źródło wody. Idealny biom do rozwoju kroka jaskiniowego.
Występowały one prawie w każdej kopalni i rzadko kiedy opuszczały swoje
siedliska, a robiły to tylko po to, żeby znaleźć samicę i rozmnożyć się. Potem
maluchy do pory deszczowej były utrzymywane przez matkę, następnie zostawały
wyrzucona z gniazd. Za zadanie musiały znaleźć własny tunel, kanał, stary
ściek. W takim świecie jak ten otaczający cyborga, nie ma kto badać nowo
powstających gatunków zwierząt. W centrum zainteresowania jest broń, pancerze,
żywność, leki. Biologią zajmują się tylko cyborgi, a i oni tylko szukają w
swych badaniach sposobu na szybką eliminację danego zwierzęcia. Nie obchodzi
ich jak żyje, jak powstał dany stwór, no bo po co marnować sobie pamięć, na
jakieś drobnostki które i tak nie są potrzebne przy jego likwidacji.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Krok, który jest pokryty twardymi,
chitynowymi płytkami od stóp do głów, najlepiej wstrzelić się w oczy lub nie
osłonięte, tylnie części kończyn. Tam właśnie znajduje się większość ich układu
krwionośnego i nie ma tam ich naturalnej zbroi.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Po kilku minutach marszu, dość
długiego i męczącego, ponieważ korytarz często przecinały uskoki, cyborg
znalazł się w końcu leże kroka. Ziemię w tym miejscu wykładały liczne kości
zwierząt i ludzi, ale też dało się znaleźć szkielet super mutanta czy szpona
śmierci. Uwagę Parkera przykuł też inny szkielet, wciśnięty mocno między inne,
wykonany za stali.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Nie było wątpliwości, jeden z jego
poprzedników był cyborgiem. I może i by obejrzał ten szkielet i poszukał
nieśmiertelnika, ale przerwało mu to uderzenie w udo. Tytanowo-stalowy pancerz
pod jego skórą sprawdził się. Kolce z ogona kroka pękły, niszcząc tylko trochę
syntetycznej skóry i trochę wgniatając jego pancerz. Cyborg rzucił się do
przodu, obejrzał się. Szarżowała na niego trzy metrowa bestia, z czerwonymi,
gadzimi ślepiami i paszczą pełną zębów. Odruchowo sięgnął po nóż, lecz gdy
uderzył w kroka, ostrze ześlizgnęło się. Było trzeba zmusić poczwarę do tego,
żeby się odwróciła. I do tego zaczął dążyć. Bestia próbowała chwycić Parkera
zębami, lecz ten zręcznie się jej wywijał.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Normalny człowiek, jedyne co by
zobaczył obserwując to starcie swoimi oczyma, zaobserwował by tylko ogarniająca
całą odnogę ciemność. Jedyne co by usłyszał, to szuranie stóp po piasku oraz
łamanych kości poprzedników Cyrusa. Jedyne, co by poczuł to smród zgnilizny i
odchodów.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Po którymś obrocie, łeb bestii
znalazł się na tyle blisko cyborga, że zdołał dźgnąć jaszczura w lewe oko.
Bestia zachwiała się i zrobiła kilka kroków w tył. Ryknęła ogłuszająco w stronę
Parkera i obróciła się. On nie potrzebował lepszej okazji. W jego dłoniach w
sekundach pojawiły się rewolwery. Zmodyfikowane oko, idealnie wymierzyło.
Rozległa się kanonada. Pociski zaczęły penetrować łapę zwierzęcia, dodatkowo
rykoszetując od łusek. Jedna nawet śmigła koło ucha strzelcowi, on jednak nie
przerywał ostrzału dopóki w bębenkach nie skończyła się amunicja. Bestia z łapą
trzymającą się tylko na ścięgnach ryczała przeraźliwie i patrzyła coraz
bardziej pustoszejącym wzrokiem na swojego oprawcę. Chwilę potem padła na
posadzkę jaskini i drapła kilka razy prawą łapą. Sekundę później zdechła.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyborg schował rewolwery do kabur,
obejrzał swoją nogę. Z zadowoleniem stwierdził, że obrażenia nie są poważne.
Rozejrzał po jaskini i postanowił się przyjrzeć metalowemu szkieletowi który
zauważył wcześniej. Wyszarpnął go spod sterty zwyczajnych szczątków. Patrzyła
na niego pusta, stalowa czaszka. Na obojczyku miał wycięty numer A4A6, co
znaczyło że został złożony z wysokiej jakości komponentów. Cyrus miał numer
A1A1A1, czego nie mógł wiedzieć. Z szyi szkieletu zwisał nieśmiertelnik bractwa
Vinci.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">„Brat Jack Tarys<o:p></o:p></span></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Nr. seryjny: AH004<o:p></o:p></span></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Bractwo Vinci – Chayenne”<o:p></o:p></span></i></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> W pamięci miał polecenie zbierania
wszystkich spotkanych nieśmiertelniki poległych braci. W porozrywanym płaszczu
Tarysa znalazł dwa listy, którymi zaczął zajmować się czas.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">„Drogi Jacku<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Jak zauważyłeś, to co pomiędzy nami
istnieje, to nie jest miłość. Ja jestem człowiekiem, ty cyborgiem. Pomiędzy
nami nie może być jakiegokolwiek uczucia, ponieważ ty z uczuć jesteś wyprany.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Może Ci się wydawać, że jesteś
człowiekiem. Może Ci się wydawać, że twoje uczucia nie odbiegają od innych. Ale
nie wiem jak bardzo byś się sam oszukiwał, ja mam tego dość!<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Dlatego też odchodzę od Ciebie, ale
pomimo wszystko dobrze się spisywałaś.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">A teraz idź uratuj ten świat od złego.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="right" class="MsoNormal" style="text-align: right;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Na zawsze twoja<o:p></o:p></span></i></div>
<div align="right" class="MsoNormal" style="text-align: right;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Katarzyna P.”<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Drugi list był autorstwa samego
Jacka i był skierowany do owej Katarzyny. Na kopercie pisało.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">„Drogi człowieku który znajdziesz ten
list.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Bardzo Cię proszę o przekazanie go Katarzynie
Piwowarskiej zamieszkałej w Nowej Warszawie.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Jeśli musisz, przeczytaj zawartość.”<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyrus uznał że musi przeczytać
zawartość tej koperty, chciał się dowiedzieć do czego są zdolne cyborgi. Zaczął
lekturę. Sam był jednym z nich… Czy był maszyną niezdolną do uczuć?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">„Droga Kasiu.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Jeśli czytasz ten list, znaczy że nie
żyję. Napisałem go zaraz po tym jak ode mnie odeszłaś, więc zapewne wyda Ci się
to śmieszne. Jednakże chcę żebyś to wiedziała.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Zawsze Cię kochałem, nigdy nie musiałem
do Ciebie niczego udawać. Choć moje ciało nie było z naturalnej ludzkiej
tkanki, choć miałem stalowe serce, kochałem Cię nim ponad wszystko. Dlatego że
uczucia mieszczą się w emocjach, a te zaś są zawarte w umyśle. I choć możesz mi
nie wierzyć, cieszę się że ułożyłaś sobie lepsze życie.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Będziesz w moim sercu do mojego końca.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Na wieki twój<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><span style="font-size: 11.0pt;">Jack Tarys”<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Parker po lekturze tych obu listów
poczuł się dziwnie. Nowa Warszawa leżała dość daleko od Kreji, ale nie była to
odległość do nie pokonania. Dodatkowo była chyba największym miastem Liniowych
Pustkowi i Puszczy Wschodniej. Na wielu mapach to ona była ich pępkiem. Po
drodze było jeszcze kilka wsi i miasteczek, w którym mógł liczyć na drobną
pracę. Mimo wszystko poczuł odpowiedzialność za ten list, za swojego brata
który nie dał rady krokowi jaskiniowemu. Złożył oba i schował do koperty. Następnie
schował do kieszeni nieśmiertelnik poległego. O dziwo nie znalazł żadnej broni,
tylko kilka granatów. Bardziej to wyglądało jak samobójstwo, niż chęć zabicia
potwora. Tak, jakby Jack chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyrus zabrał wszystkie przydatne
przedmioty z jamy: kilka metrów porządnego łańcucha, granaty, pistolet M9 wraz
z kilkoma nabojami oraz truchło kroka, jako dowód na zabicie bestii. Ruszył
mozolnie do wyjścia. Już z daleka zauważył wpatrującego się w ciemność odnogi
Kosmę z kilka ludźmi. Choć wytężali wzrok, nie mogli przebić się przez jego
ciemność, a słysząc jakieś szelesty wydawane przez Parkera, kilku zrobiło tył
zwrot i znikło. Został tylko Kosma z dwoma pomagierami uzbrojonymi w
dubeltówki.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Na widok wychodzącego z tunelu Cyrusa,
nie przejęli się zbytnio. Ot, zobaczył bestię i uciekł. Dopiero jak zobaczyli
przytargane przez niego cielsko, to się dopiero zdziwili. I nie umieli posiąść
się z radości. Od razu zaczęli skakać, tańczyć jeden ze swoich tańców ludowych.
Śmiech i radość niosła się korytarzem, aż w kopalni nie zjawili się pozostali
plantatorzy i hodowcy. Wtedy cały jazgot przybrał jeszcze bardziej na sile.
Kilku nawet chciało wynieść cyborga na rękach, ale ponad tonowy pancerz i
szkielet skutecznie to uniemożliwiły. Wszystko skończyło się stanięciem przed
radą.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Widzisz to? Co tam się dzieje? – z
okienka restauracji, Diana zainteresowała się wychodzącymi z kopalni ludźmi.
Wiwatowali, krzyczeli, tańczyli i śpiewali. Kilku nawet całymi garściami jadło
dary Ampa, kilku poprzestało na alkoholu. Tłum gęstniał i nie sposób było
zauważyć kogo owy tłum tak wychwala.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Pewnie jakiś tutejszy obrządek,
całkiem sympatyczny. Co oni niosą tam z tyłu? – wskazała palcem Sara, na
sześciu osiłków którzy podążali za całym tabunem taszcząc ciało kroka
jaskiniowego.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - To krok jaskiniowy – wtrącił się
kelner – Pożerał ludzi i zwierzęta w jaskiniach. Ktoś musiał ukatrupić
zwierzynę, skoro jest taki rwetes.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Nie wiesz kto? – zapytała Sara.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Nie mam pojęcia madame.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Ale ja się domyślam – Diana lekko
się uśmiechnęła.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Sara
również się uśmiechnęła. Bardziej porozumiewawczo. Skoro do tej pory nie było
osoby w całym mieście, gotowej do zabicia jakiegoś potwora, musiał zrobić to
jakiś przyjezdny. A ostatnim przyjezdnym, do tego zdolnym był Cyrus.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Obie kobiety wolnym krokiem opuściły
swój stolik, zostawiając kelnerowi pieniądz, za to co zamówiły. Krok
jaskiniowy, okropnie okaleczony faktycznie był martwy. Mężczyźni którzy skupili
się ma darach Ampa, teraz tańczyło w jakimś niezrozumiałym tańcu, do tylko
przez nich słyszanej muzyki. Cyrus otoczony szczelnym kordonem podnieconych
ludzi, ledwo przeciskał się w stronę głównego budynku, gdzie miał odebrać
nagrodę za swoją pracę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Jakoś udało mi się zgubić coraz
bardziej spity i naćpany grzybkami tabun krejiczyków. Nagroda była spora, widać
Radzie zależało na usunięciu problemu jakim był krok. I nawet dorzucili jeszcze
trochę amunicji, do broni jaką miał przy sobie jeszcze brudny, będący świeżo po
pracy cyborg. Nie odmówił takiego datku. Umorusany po walce, nieco poobijany
zażył ciepłej kąpieli w łaźni, w której wcześniej była Sara z Dianą. Kiedy
doprowadził się do stanu używalności, dopiero wtedy zdecydował się odszukać
dziewczyny.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Znalazł je. Bogatszy o kilka
pustynnych marek, Cyrus wręczył kilka z nich Dianie, na rozkręcenie interesu z
elektroniką. Sara nie pochwaliła zbytnio tego gestu, lecz milczała wiedząc że
będzie z cyborgiem sam na sam, i będzie mogła kontynuować ten chory związek,
jaki między nimi się rozwijał. Wiedziała też w głębi duszy, że Diana
potrzebowała tych pieniędzy. A potem przyszła pora na pożegnanie i na ruszenie
w trasę.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Znowu.<o:p></o:p></span></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-62822824693893845302013-08-26T14:07:00.002-07:002013-08-26T14:07:47.751-07:00II – Czas końca, czas początku<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Inżynierze – rozległ się metaliczny głos z głośnika,
umieszczonego na starym, dębowym biurku – Szóstce nie przyjmuje się wątroba
oraz płuca.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Inżynier, cyborg bardzo starej daty
nieustannie walczył z jadającą go korozją oraz cechami starości występującymi u
ludzi. Odstawił na blat biurka szmatkę oraz starą oliwiarkę, uniósł do ust
mikrofon.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Podajcie mu enzym C i D, wstawcie
sztuczne płuca – odpowiedział głosem stanowczo nie pasującym do swojego wieku.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Dobrze – odpowiedział głos i
zamilkł.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Stary cyborg odłożył mikrofon i
wrócił do walczenia z rdzą. Intensywnie smarował smarem miejsca, na których
póki co pojawiała się bardzo mała ilość rdzy. Wiedział że niedługo będzie
musiał wyznaczyć następcą, czy też może i stworzyć go. Ale póki co, miał
jeszcze mnóstwo czasu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Inżynierze, w czwórce mamy sto
procentowe przyjęcie się organów organicznych i elektronicznych! – prawie
krzyczał kolejny, lecz inny głos z głośnika – Takiego czegoś dawno nie było!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Niemożliwe, żadnych komplikacji?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Żadnych Inżynierze, obyło się
nawet bez podawania enzymów, mózg idealnie zgrał się z komputerem. No, po
prostu coś niemożliwego!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Zaraz tam będę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Inżynier, jak nazywano najbardziej
zasłużonego cyborga, wstał zza biurka. Naciągnął na siebie koszulkę koloru
czarnego, na nią założył biały kitel. Ruszył w kierunku windy, po korytarzu
krzątało się kilku innych cyborgów. Rozmawiali ze sobą swoimi metalicznymi
głosami.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cyborg wszedł do windy. Chwilę
jechał na dół, czerwone cyferki informowały go, na którym poziomie się
znajdował. W końcu winda zatrzymała się na – 23, drzwi otworzyły się z
chrzęstem, charakterystycznym dla wysłużonych maszyn.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Przed nim rozciągała się wysoka i
długa sala, z wieloma pomieszczeniami sporej wielkości. Pośrodku każdego
pomieszczenia znajdował się stół, na nim jakiś człowiek przechodzący jedną z
wielu faz przemiany, wokół niego krzątało się od trzech do pięciu cyborgów w
białych kitlach. Do pomieszczenia oznaczonego wielką czwórką nad przeszklonymi
i automatycznymi drzwiami, nie szedł długo. Od razu podszedł do niego
przedziwnie pozszywany cyborg, całkiem nowy. Od razu zaczął wskazywać na
leżącego na stole mężczyznę. W przeciwieństwie do innych cyborgów, jego szwy
były ograniczone do minimum, co ważniejsze, omijały głowę na której szwy
znajdowały się tylko w okolicach oczu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - A więc to on? Cóż, całkiem ładna
robota. Dodałeś coś od siebie Felis? – zapytał Inżynier.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Tak. – odpowiedział cyborg
nazywany Felisem – Tytanowo-stalowy szkielet, stalowy pancerz pod skórą oraz
wspomagacze hydrauliczne na mięśnie… Myślałem też nad enzymami ghuli… Ma zbyt
dużo ludzkich narządów, żeby go puścić bez osłony i wspomagania…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Inżynier zamyślił się chwilę,
patrzył na leżącego na stole młodzieńcza, wyglądającego na góra trzydzieści dwa
lata. Wiedział że kolejny taki udany produkt może im się nie udać zbyt
wcześnie, na tego czekali pięć lat. Ludzki mózg i organizm nie był zbytnio pojednawczo
nastawiony na elektronikę i syntetyki. Ten, bez problemu przyjął wszystko,
czemu by nie zaryzykować?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Podajcie mu multi enzym, w
proporcjach trzy, dwa, cztery. A potem… A potem go uruchomcie i miejmy wiarę w
statystki.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Inżynier obrócił się na pięcie i
wyszedł, miał zamiar znowu rozsiąść się w swoim fotelu i rozpocząć walkę z
rdzą. Felis, łysy i pozszywany, podszedł do szafki z kroplówkami, wyjął ich
pięć rodzajów. Szybko umieszczone, zaczęły ściekać do systemu krwionośnego
nowego cyborga, nowej legendy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Mężczyzna wyglądający na góra trzydzieści dwa lata,
leżał spokojnie na łóżku, niczym nieżywy. Nie leżał już na stole operacyjnym na
poziomie – 23, teraz był na piętrze drugim. I uruchamiał się…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Pierwszy haust powietrza, niczym u niemowlaka, zakręcił
mu w głowie niczym porządny narkotyk. Szybko jego tętno unormowało się, oczy
błądziły po ścianach. Szarobury tynk, pomarszczony tu i ówdzie, straszył
wzorami w jakie się formował. Kiedy się zorientował gdzie jest, kim był i czym
się stał, zerwał się z pryczy. Podbiegł do okna, wyjrzał z niego. Za oknem
rozciągał się widok na trenujących strzelanie do celów cyborgów, dalej gruby
mur z blankami, za nim piaszczystą pustynią i zachodzące słońce.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Chwilę potem do pomieszczenia wszedł łysy cyborg,
niejaki Felis.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- O, widzę że szybko się podniosłeś z łóżka, odpowiesz
mi na kilka pytań? – zapytał z uśmiechem Felis.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Oczywiście – kiwnął głową mężczyzna.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Jak masz na imię?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Cyrus Parker.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Felis zmarszczył czoło, popatrzył uważnie na 32
letniego Parkera. Poddany przemianie człowiek nie miał prawa pamiętać swojej
przeszłości.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Ten pamiętał.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Cholera… Wiesz gdzie jesteś?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Zgłosiłem się na ochotnika do Bractwa Vinci, miałem
zostać cyborgiem. Kiedy nastąpi przemiana?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Oj, chłopcze… - Felis złapał się za swoją łysą głowę
- Masz ją z dobry tydzień za sobą, wszystko pamiętasz?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Tak, chyba tak. Przeszłość, teraźniejszość… I to
czego nie mam prawa pamiętać, to co mi wgraliście. Przecież cyborgi nie
pamiętają swojej przeszłości!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Masz rację… Ubieraj się, idziemy do Inżyniera.
Jesteś dziełem wiekopomnym i chyba będziesz musiał przeżyć ze swoimi
wspomnieniami… Poczekam na Ciebie na korytarzu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Felis wyszedł zamykając za sobą drzwi, Cyrus został
sam z łuszczącymi się ścianami i wspomnieniami, jakich nie chciał wspominać, z
pamięcią, której nie chciał. Z nadprzyrodzonym ciałem, z nadprzyrodzonymi
zdolnościami. Z siłami przekraczającymi nawet cyborgi starej daty.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Jak to nie stracił pamięci? Jak to
się stało się pytam? – prawie krzyczał zdenerwowany Inżynier na zespół Felisa.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Nie mam pojęcia, komputery
potwierdziły skasowanie danych… - bronił się Felis, głaszcząc się po łysej
głowie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Dobra, zrobimy tak. – uspokoił się
Inżynier – Nie możemy go pruć na nowo, jest zbyt doskonały. A skoro ma wgrany
dysk z pamięcią startową, ma wszystkie dane potrzebne żeby zostać cyborgiem…
Będziemy musieli puścić go na pustkowie takim, jakim jest. Ktoś ma jakieś
przeciwwskazania?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Niski, ale krępy cyborg uniósł się z
krzesła. Był to Henry, cyborg prototyp. Niestety nie sprawdził się na szlaku,
musiał zostać przy tworzeniu kolejnych.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Inżynierze, posiadający pamięć
cyborg może się zbuntować, stać się renegatem. Skąd mamy pewność że czwórka tak
nie postąpi?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Nie wiemy, ale musimy ponieść to
ryzyko Henry. Wyślijcie go do kwatermistrza po ubranie i sprzęt podstawowy,
dajcie mu tradycyjne dwieście marek na start i wyślijcie na bezdroże.
Postanowione, możecie się rozejść.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Cały zespół wstał z krzeseł i
wyszedł, ostatni zamknął za sobą drzwi.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Ubrany w wojskowe buty, bojówki w zielony kamuflaż,
rękawice taktyczne i koszulę zgniłozielonego koloru cyborg Cyrus Parker, stał w
bramie twierdzy Bractwa Vinci. Uzbrojony tylko w stary rewolwer Colt Python,
zastanawiał się co przyniesie mu nowe wcielenie, nowe życie. Wiatr oganiał jego
twarz, słońce uporczywie świeciło mu w zmodyfikowane oczy. Bez problemu
otworzył sobie w głowie mapę okolicznych terenów, z pamięci jaka mu została
przypomniał sobie jakie to potwory grasowały w okolicy. Pamiętał że plemię
dzikusów które osiedliło się koło jego starej wioski, miało problemy z jakimś
olbrzymim radskiorpionem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">No cóż, warto spróbować pomyślał, w końcu i tak jestem
cyborgiem. Ruszył.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Szedł na piechotę, mimo wszystko nie odczuwał
zmęczenia. Nie czuł żadnego bólu czy jakiejś niedoskonałości, czuł się jak
młody Bóg. Zastanawiało go jedno, jak długo będzie mu dane nacieszyć się jego
nowym wizerunkiem. Po około godzinie szybkiego marszu, kiedy z jego plecami
znikła już warownia Bractwa, zobaczył na trasie kilku motocyklistów. Krążyli na
swoich maszynach wokół wywróconego busa, kilku z nich wyciągało z pojazdu
pokiereszowanych pasażerów. Wszystkiemu towarzyszyły pokrzykiwania i głośne
przekleństwa, krzyki przerażenia i szloch. Motocyklistów w kaskach ozdobionych
piórami jakiegoś zmutowanego ptaszyska, było pięciu. Kiedy wyciągnęli
wszystkich z busa, spętali kobiety i dziewczyny sznurem, mężczyznom przykładali
do głowy pistolety i naciskali spust. Cyrus widział to, niestety był zbyt
daleko żeby strzelać. Zaczął biec. Gdy dobiegł na miejsce, został tylko jednego
motocyklistę grzebiącego w kieszeniach zastrzelonych oraz w rozsypanych
bagażach.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Załatwienie zaskoczonego motocyklisty nie przysporzyło
cyborgowi problemu, nawet pozwoliło mu to zaoszczędzić amunicję. Wystarczyło że
złapał go za jedną ręką za ręce tym samym wyłamując mu je boleśnie do tyłu,
drugą bez problemu, jednym ruchem ręki skręcił mu kark. Cyborg zabrał
motocykliście chustę, hełm i czarne gogle. Motocykl, stara crossowa maszyna z
silnikiem spalinowym odpaliła na rozkaz. W skórzanym pokrowcu przy baku był
wepchnięty obrzyn. Cyrus ruszył śladem jeszcze unoszącego się pyłu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Motocykl, choć widać było ile już lat przesłużył,
okazał się całkiem przyjemnym pojazdem. Po około piętnastu minutach dogonił
pozostałych czterech motocyklistów, dziewczyny, spętane i zakneblowane, były
wrzucone do bocznego wózka wysłużonego harleya. Pojazd z jeńcami, jechał na
czele pojazdu. Na końcu jechał mężczyzna na przerobionym ścigaczu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Cyborg nie czekał długo, pierwsze co zrobił to wyjął
zdobycznego obrzyna, chwycił go za lufę. Szybko zrównał się z ostatnim
motocyklistą. Zdzielił go obrzynem po głowie, niczym jakąś stalową pałką.
Kierowca stracił przytomność, przewrócił się wraz z maszyną. Fiknął kilka
koziołków w powietrzu wraz z motorem zostawiając krwawe ciapy na asfalcie. Nim
pozostała trójka zdążyła się obejrzeć, cyborg obrócił w ręce broń, wystrzelił w
drugiego motocyklistę, trafiając w głowę. Motocykl przewrócił się, wpadając pod
trzeci motor, który zatrzymał się nagle na przewróconym jednośladzie i wyrzucił
motocyklistę przez kierownicę. Jadący na początku oprych zorientował się co
jest grane, wyciągnął z kabury piękne, srebrne M9. Nie było trzeba długo
czekać, jak pociski z jego pistoletu z zawrotną szybkością zaczęły zmierzać w
kierunku cyborga. Ten na szczęście szybko przechylił motocykl na prawą stronę,
ostro przyśpieszył. Wybił się z crossowej maszyny i wylądował za plecami
bandyty. Ten zaskoczony próbował się obrócić i wystrzelić w cyborga, niestety
nie było mu to dane, tak samo jak dowiedzieć się że jego napastnik nie do końca
był człowiekiem. Przyłożony wystrzał z obrzyna w okolicach krzyża wyrwał
kierowcy wątrobę. Facet bez życia, spadł z pędzącej maszyny. Cyborg zajął
miejsce motocyklisty, nie oglądając się nawet na związane i jeszcze bardziej
wystraszone dziewczyny.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Musiał zabrać je w bezpieczne miejsce.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">I już wiedział dokąd je zawiezie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Do jego rodzinnej wioski, która nie została usunięta z
jego pamięci przez mądre głowy z Bractwa Vinci. Dead Fall, jak się nazywała,
była małą i przystępną wioską. Żyli w niej ludzie wraz z ghulami, gdzie
dochodziło też i do wielu pogromów rasowych. I o ile pamiętał, miał tu swój
dom. I tak w rzeczywistości było. Nie sprzedał go, nie oddał znajomym których
nie miał. Sądził że jeżeli nie pojawi się tu kilka lat, ktoś na pewno zajmie tą
norę. Na całe szczęście mieszkał na samym początku wsi, więc obyło się z
afiszowaniem i pokazem związanych kobiet. Nie chciał ujść za przestępcę.
Zajechał starym motocyklem, zza dom zrobiony ze starej cysterny. Miał podział
na pokoje i choć nie było tu najwięcej miejsca, mu wystarczała. A teraz był
cyborgiem, stworzeniem drogi. Rozwiązał kobiety, uwolnił je. Dziewczyny,
sparaliżowane strachem, posłusznie
skierowały się do domu Cyrusa Parkera. Szybko dał im coś do jedzenia, rozpalił
palenisko. Kobiety nie odzywały się, w końcu on sam przerwał ciszę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Kim wy jesteście? Kim byli tamci motocykliści przed
którymi was uratowałem? Jak się nazywacie? Powiedzcie coś, cokolwiek.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Dziewczyny popatrzyły po sobie,
zapewne starały się ustalić tą, która ma się odezwać. Jedna była starsza, na
oko podchodziła pod czterdziestkę. Miała dość sympatyczny wyraz twarzy. Za to
druga, wyglądała na jakieś dwadzieścia lat i była naprawdę ładna. Z pewnością
była Azjatką, mimo to miała jasną karnację i nieprawdopodobnie niebieskie oczy.
Idealne, delikatne zaokrąglone piersi sterczały spod białej koszulki,
pobrudzonej kurzem i smarem z łap bandziorów. Tak właściwie to Parker dopiero
teraz się jej przyjrzał i patrzył by się na nią tak z rozdziawionymi ustami,
gdyby nie przerwała mu ta starsza, która zabrała głos.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Zmierzaliśmy do Energy City, tego
co się na sprzedaży syberytu utrzymuje. Wjechaliśmy na jakąś pułapkę. Wtedy
zaatakowali nas Ci na motorach, zabrali nas, zabili mojego i jej męża,
związali, wrzucili na motocykl. Potem pojawiłeś się ty i nas uratowałeś, dość
spektakularnie można powiedzieć. Dziękujemy. Jestem Dominika.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Nie ma za co, mam obowiązek
ratować potrzebujących i tępić potwory, nawet te w ludzkiej skórze. Jestem
Cyrus Parker, świeżo stworzony cyborg z Bractwa Vinci. A ty… Jak się nazywasz?
– zwrócił się do młodej Azjatki.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Jestem Sara. Dziękuję Ci.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Nie ma za co Saro. To mój
obowiązek, a tą cysternę, no cóż. Jestem stworzeniem drogi, muszę podróżować i
ratować takich jak wy. Zajmijcie ten dom, dbajcie o niego, jesteście wolne.
Może znajdziecie podwózkę do Energy City, albo po prostu tu zostańcie. Mi czas
w drogę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Poczekaj. – odezwała się piskliwie
Azjatka – Zabierz mnie ze sobą, proszę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Na tą prośbę zrobiło mu się dziwnie
nie swojo, mimo że powinien zostać wyprany z uczuć, powinno mu się skasować
wspomnienia oraz nawyki, nie stało się to. Dziewczyna podobała mu się, choć nie
powinna, miał ochotę ją zabrać, choć nie powinien. Chciał tyle rzeczy, których
nie powinien.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Niestety okazał się bardziej ludzki,
od większości ludzi.<o:p></o:p></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Zgodził się.<o:p></o:p></span></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-27312412234398215262013-07-17T16:49:00.001-07:002013-08-26T14:08:02.595-07:00I - Prolog<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11pt;">Stara, zdezelowana półciężarówka sunęła po starej,
zniszczonej, szutrowej drodze. Warkot silnika, roznosił się echem po okolicy,
na szczęście tu panował zawsze względny spokój. Na </span><span style="font-size: 15px;">tylnym</span><span style="font-size: 11pt;"> siedzeniu podskakiwał
rytmicznie karabin M-14, a na siedzeniu pasażera, pistolet maszynowy UZI. W
samochodzie było parno, jak to zawsze na pustyni o tym czasie, choć podobno
dawniej na tych terenach było całkiem znośnie i zielono. Aktualnie nie ma
człowieka, który by to pamiętał. Teraz były to tylko wysuszone i jałowe pustkowia.
Za kierownicą siedział mężczyzna postury prawie że Super Mutanta. Mimo wysokiej
temperatury, kierowcy nie przeszkadzała kominiarka na twarzy, bluza z kapturem
i długi prochowiec. Na głowie miał czarną, poszarpaną patrolówkę, a na nosie
czarne jak smoła, okulary przeciwsłoneczne. Jedynym fragmentami ciała jakie
było widać u tego nietuzinkowego podróżnika, były palce wystające z taktycznych bezpalczatek.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Kierowca nazywał się Roland i zmierzał do miasta Cold
Water. Całkiem sporej społeczności handlarzy i hazardzistów, zamieszkałych w
starej kopalni diamentów. Samo dno odkrywki służyło za zbiornik do łapania
deszczówki i choć deszczu nie padało w tych stronach wiele, w osadniku Cold
Water zawsze coś się znajdowało. Nie trudno było sobie uświadomić, dlaczego
miasto dostało taką, a nie inną nazwę. I nie trudno było się domyśleć, dlaczego
większość wędrowców ściągało właśnie do tego miasta.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Na horyzoncie pojawiła się brama do miasteczka, przed
nią jak zwykle stało kilku uzbrojonych strażników zakutych w drogie pancerze z
kevlaru. Kierowca zahamował, wysłużone hamulce półciężarówki zapiszczały
przeszywająco, zatrzymując samochód tuż przed strażnikiem trzymającym
kałasznikowa.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Witam. Wjeżdżacie do Cold Water, macie immunitet na
broń? – zapytał się wysuszony strażnik, który mimo tego że pancerz miał
założony na gołe ciało, pocił się jak świnia.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Tak – Roland wygrzebał coś ze schowka, jakiś
pomięty dokument ze stempelkami kilku największych miast na tej nizinie i podał
strażnikowi.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Strażnik
obejrzał go uważnie, nad czymś zastanawiał się w milczeniu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Cyborg? – tutaj popatrzył na Rolanda, który tylko
kiwnął twierdząco głową – No cóż, dokument wygląda w porządku, jedźcie dalej.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Strażnik
cofnął się i dał znak swoim towarzyszom, aby podnieśli szlaban.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Roland
ruszył do miasta.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Miasto było bardzo nietuzinkowe, tylko pierwsze dwa
pierścienie były przejezdne. A potem, coraz niżej, coraz gęściej ciągły się
namioty, baraki, lepianki… Pierwszy pierścień służył za parking dla
zmechanizowanych wędrowców oraz mieszkańców. Samochodów nie było wiele, bo
posiadanie w tych czasach pojazdu było bardzo, ale to bardzo kosztowne. Na
drugim pierścieniu, ciągła się karczma „Mixxed Up”, ściągali do niej wszyscy
chcący wypocząć, wypić, zjeść i zarobić mieszkańcy Cold Water i podróżnicy z
okolic. Odwiedzanie Cold Water było swoją drogą przymusem. Do kolejnych
najbliższych miast dzieliło sporo kilometrów i bez uzupełnienia zapasów wędrowiec był skazany na śmierć. Roland nie był głupcem i choć dobrze
maskował swoją odmienność, wystarczyło pokazać dokumenty, aby ludzie zaczęli
się na niego krzywo patrzeć.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Samych cyborgów nie było wiele, a jeśli już były to
strasznie źle złożone. Tylko jedne cyborgi były odmienne od innych, było to
cyborgi z spod góry Cheyenne gdzie swoją siedzibę miało tak zwane Bractwo
Vinci. Nazwę zaczerpniętą od wielkiego wynalazcy okresu renesansu, a przynajmniej tak uważali. Bractwo to
składało się z rozumnych i wyzwolonych cyborgów którzy tworzyli sobie podobnych
i wysyłali ich na bezdroża, aby mogli eliminować mutanty popromienne i pomagać
wyniszczonej ludzkości.. Roland sam był jednym z najstarszych swoich braci
zakonnych, pół człowiek-pół maszyna, często wracał do swojego źródła żeby
zdawać raporty i doglądać swoich prywatnych spraw. Oraz informować komtura
zakonu o poległych towarzyszach.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Roland wysiadł ze swojej Toyoty, szybko zbierając
swoją broń. Musiał uzupełnić zapasy amunicji, a i jak by coś zjadł i wypił tym samym uzupełniając syntetyki w organizmie nic by nie zaszkodziło. Samochód zaparkował tuż przed wejściem do karczmy „Mixxed Up”.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Wszedł do środka.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Knajpa we wnętrz wyglądała bardzo sterylnie i czysto,
i choć często lała się tu krew, była to chyba najczystsza knajpa na całych
pustkowiach. Jakieś bystre oczy śledziły Rolanda jak zmierza do kontuaru baru,
jak zamawia pieczeń z kretoszczura i dzbanek lodowatej wody, jak zajmuje
miejsce w alkierzu i jak oczekuje na piegowatą, rudowłosą kelnerkę. Oczywiście
Roland wiedział że jest obserwowany. Podawane mu za młodu enzymy i wepchnięta w
jego wnętrzności elektronika pozwalała wykrywać takie rzeczy. Nie potrwało dużo jak dżentelmen w zielonym garniturze przysiadł się do cyborga. Usiadł
naprzeciwko, długo mierzył wzrokiem nieruchomego cyborga, cyborg odwzajemniał
się mu pięknym za nadobne.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Panie, widzę karabin na twoich plecach, to też mam
propozycję do Ciebie. – zdecydował się przerwać milczenie jegomość w
garniturze.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Mów. – odpowiedział cyborg swoim chropowatym,
metalicznym głosem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Jestem kierownikiem kopalni Felix, mieści się ona
jakieś dwanaście kilometrów od Cold Water. W jednym z korytarzy coś się
zalęgło.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Co?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Nie wiem, robotnicy nie wracają z tamtej części
korytarza. Jeden tylko wypełzł, bez nogi i odszarpniętym kawałkiem ręki. Mówił
że jakieś wielkie pajęczyska tam są.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Pełzacze… - zastanowił się chwilę cyborg, szkolony
do takich robót – Czterysta politowskich marek. Chyba że kopalnia jest mniej
ważna…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Dobrze, ale mają być wybite co do nogi. Da się
zrobić?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Da. Mówcie więcej o tym chodniku.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Ano, panie. Chodnik jak chodnik. Wysoki bo bardzo
stary, ma kilka odnóg i jest bardzo bogaty w czarne drewno.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Węgiel. – wtrącił cyborg<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Jaki węgiel?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Wasze czarne drewno to węgiel.<o:p></o:p></span><br />
<span style="font-size: 11.0pt;">- Eee...</span><br />
<span style="font-size: 11.0pt;">- Nieważne... Mówcie dalej.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- No, jakieś <st1:metricconverter productid="5 kilometrw" w:st="on">5 kilometrów długości ma...</st1:metricconverter><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Cyborg
zasępił się, w tym momencie podeszła kelnerka podając mu pieczeń i zimną wodę.
On sam ściągnął okulary przeciwsłoneczne i kominiarkę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Jego twarz wyglądała bardzo dobrze. Co prawda szpeciły
ją liczne blizny, nie rozprute jeszcze szwy oraz coś co wyglądało jak zszywki.
A jego oczy… Prawe normalne, ludzkie, zielone. Za to lewe było czymś na kształt
miniaturowej, misternie skonstruowanej kamerki świecącej delikatnym,
pomarańczowym światłem. Pod skórą widać było liczne naczynia krwionośne,
światłowody i tradycyjne kabelki. Jednym słowem, nie budził zaufania, ale też i
nie budził obrzydzenia.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Będę u was jutro w południe, muszę załatwić kilka
spraw w mieście. Zgadzacie się?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Oczywiście.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- A więc żegnam.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Mężczyzna w garniturze wstał i ruszył do drzwi. Sam Cyborg
zabrał się za konsumowanie posiłku.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * *<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Cyborg przedzierał się przez wąskie przejścia między
domkami mieszkańców Cold Water. Jego zmysł do analizowania sytuacji, nie
tolerowały takiego ścisku. Wystarczył jeden nie rozważny człowiek, mutant albo
ghul, aby wszystko wokół ogarnęły płomienie. Czuł się w takich miejscach nieswojo.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Kierował się do tutejszego rusznikarza, a zarazem
handlarza bronią. Kulawy Bob był ghulem starej daty, mutantem popromiennym który zachował rozum. Po przez
przyjęcie odpowiedniej dawki promieniowania stał się na nie odporny, zarazem
długowieczny. Gdyby jego skóra nie gniła, zapewne mógł by przeżyć i wiele,
wiele więcej. Sam Bob pamiętał jeszcze wojnę atomową. I choć był wtedy
szczeniakiem, często opowiadał o tamtych czasach ciekawskim w karczmie. Obecnie
konserwował i sprzedawał broń.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Jego blaszana wiata, była dość sporej wielkości. Na
ścianach wisiały przeróżne karabiny i pistolety, na kontuarze walała się
amunicja wszelkiego kalibru, a na tyłach słychać było odlewających na
zamówienie amunicję praktykantów. Wchodzącemu Rolandowi od razu w oczy rzucił
się wiszący na ścianie miecz, było to długie, dwuręczne ostrze. Zapewne z
jakiegoś przedwojennego muzeum. Roland nie dbał o to, wiedział że i tak go na
niego stać. Podszedł do kontuaru, spojrzał na czyszczącego rewolwer Boba.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Tak, czym mogę służyć? – odezwał się pierwszy
sklepikarz.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Potrzebuję ze dwa magazynki amunicji do M-14, trzy
do UZI i kilka magazynków amunicji do Sig Sauera P226. I tamto ostrze że
ściany.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Sklepikarz
pokiwał głową, zastanowił się nad kalibrami danej broni i zapisał coś w
niewielkim notatniku. Po chwili wyszedł na zaplecze, wracając z zamówionymi
towarami. Co jak co, ale braku wyposażenia Kulawemu Bobowi nie można było
zarzucić.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Sam cyborg zdjął prochowiec i na
pasku oraz w kieszeniach kamizelki taktycznej, poumieszczał zakupione magazynki. Na końcu przez plecy
przewiesił jaszczura z mieczem, tak by zza prochowca wystawała tylko rękojeść.
Na zarzucony prochowiec, przewiesił M14. Sprawdził kilka razy w sklepie, czy
aby nie ma problemu z szybkim dobywaniem miecza oraz sięganiem po karabin.
Sam Kulawy Bob był pod niemałym wrażeniem szybkości Rolanda. Miecz w jego
rękach ciął dźwięcznie, aż powietrze grało. Ostrze samo kręciło się w
palcach, a karabin w mgnieniu oka znajdował się w rękach zakonnika, w drugim mgnieniu wracał na plecy. To było coś naprawdę szokującego nawet jak na żyjącego
bardzo, bardzo długo ghula. I nagle go oświeciło. Miał przed sobą prawdziwego
cyborga.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- P… Panie… Panie, wy jesteście cyborgiem! – Bob
przemógł jąkanie i prawie wykrzyknął swoje stwierdzenie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Tak.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- O… - rozległ się odgłos zdziwienia ghula, na wpół
zgniłego stworzenia które przeczyło prawom natury – W takim razie miecz gratis,
ale za resztę muszę poprosić zapłatę. Kiedyś jeden z was uratował mi karawanę pod Czarcią Górą.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Ile?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Ghul
szybko przekalkulował cenę magazynków i amunicji w pamięci.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Trzysta pięćdziesiąt marek… Jak wy działacie? – nie
mógł wytrzymać z pytaniem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Roland
tylko wzruszył ramionami i położył na ladzie wymienioną kwotę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Po prostu. A wy, ghule, jak działacie? – odciął się
Roland, po czym wyszedł ze sklepiku. Swoje kroki skierował w kierunku hotelu
Vuze. Miał mieć jutro naprawdę ciężki dzień…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<span style="font-size: 11.0pt;">* * * <o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Kopalnia, wyglądała na zapuszczoną i
opuszczoną. Miał nadzieję że pracę w jej wnętrzu nadal trwają, inaczej pełzacze
mogły rozbiec się na całą kopalnię. Wokoło niego leżały i suszyły się na słońcu
całe tony węgla, zwanego przez dzikusów czarnym drewnem. Sama kopalnia
zajmowała dość spory teren. Mieli tu nawet kilka wywrotek, zapewne służące im
sporadycznie. Przed wejściem do kopalni stał poznany wcześniej jegomości, teraz
niestety ubrany tylko w brudne od węgla spodnie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Jasne, pieprzony dzikus zapędzony do
roboty pomyślał Roland.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-size: 11.0pt;">- Witajcie, witajcie. Chodźcie za mną, pokaże wam ten
tunel. – pierwszy odezwał się umazany węglem górnik.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;">Roland
posłusznie poszedł za robotnikiem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Ściany kopalni na pierwszych kilku
poziomach, które służyły też za pomieszczenia mieszkalne, były gładko ociosane.
Gdzieniegdzie były jakieś krzywe i nieudolne płaskorzeźby. Wydobycie zaczynało
się od poziomu szóstego, gdzie umorusani węglem górnicy z potem na czole kuli
ściany kilofami przyświecając sobie sporymi latarkami halogenowymi zasilanymi z
hałasujących generatorów syberytowych. Roland zdziwił się na widok tych
urządzeń, silniki syberytowe były rzadko spotykane, cholernie drogie i
dziecinnie łatwe w utrzymaniu. Nie mógł uwierzyć że kupili je za sprzedaż
samego węgla, najprawdopodobniej znaleźli je już na miejscu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Sam syberyt był minerałem
energetycznym i sam z siebie wytwarzał niepoliczalne jednostki mocy. Najczęściej
takie urządzenia służyły wielkim miastom do oświetlania ich, do ogrzewania, a
nawet do obrony. Lecz nie ma róży bez kolców, takie silniki często bywały
owijane bardzo grubo ołowiem, aby nie było możliwości wydostania się zabójczego
promieniowania. Na szczęście cyborgowi nie robiło to wielkiej różnicy, był
odporny na takie rzeczy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Do korytarza który miał być rzekomo
zamieszkały przez pełzacze szli dość krótko. Okazało się że jest położony dość
płytko pod powierzchnią. Zamienił kilka słów z górnikiem, odebrał zapłatę z
góry i ruszył w głąb ciemności. Lewe oko, szybko przeszło na tryb noktowizyjny,
notowało szybko wszystkie informacje jakie zawierał mózg Rolanda i wyświetlał w
przystępnym menu, dodatkowo na czerwono podświetlając wszystkie ruchy oraz
stworzenia wytwarzające ciepło w swoim organizmie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Pełzacze, te tajemnicze zwierzęta
żyjące w mrokach podziemi, zapewne zmutowana rasa jakiś pająków, żyła w
stadzie. Samice opiekowały się jajami, samce broniły gniazd. I broniły
skutecznie o czym świadczyły kości i czaszki, którymi była usiana cała
podłoga. Nie minęło wiele czasu, kiedy Roland zobaczył pierwszego pełzacza,
samca pokrytego grubymi płytami chityny. Był koloru zgniło-zielonego, na
odwłoku miał żółto-fioletowe plamki. Jego paszczęki, kłapały szybko tnąc ciało
jakiegoś nieszczęśnika.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Roland dobył karabin, szybko
wymierzył w odwłok stworzenia. W siedlisku Bractwa Vinci został nauczony jak
radzić sobie z wszelkimi stworzeniami zamieszkującymi pustkowia, w tym i z ludźmi.
Wiedział że słabo chroniony odwłok jest jego jedyną szansą na ubicie potwora. A nie miał ochoty
na przejście w walkę wręcz, choć miał nadludzkie siły i możliwości, nie był
nieśmiertelny. I jak na ten czas dobrze szafował swoim życiem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Wystrzelił, pocisk z impetem przebił
odwłok potwora który wybuchł oblepiając okoliczne ściany swoją zielonkawą
posoką. Kolejne pełzacze już zmierzały w kierunku cyborga, było ich około
dziesięciu. Cyborg przeniósł cel i powoli, pojedynczo eliminował potwory. M14
wypluwało kolejne pociski, pełzaczy przybywało. Niestety. Zmuszony był zmienić karabin na tryb automatyczny. Twarda chityna u samców odłupywała się, tak jakby ktoś
strzelał w beton. Roland założył kolejny magazynek, świeżo kupiony u Kulawego
Boba. Karabin puknął tylko o spłonkę pocisku, nie wystrzelił. Tak samo
postąpiła cała reszta. Kolejnego magazynka od Kulawego Boba nawet nie zakładał.
Ghul oszukał go, pomimo swojego udawanego zdziwienia i sympatii. Zapewne
jeszcze wtedy nie wiedział że niewielu istotom udało się ujść bez uszczerbku
na zdrowiu przed gniewem cyborgów.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> M14 wróciło na plecy, teraz zagrało
UZI. Lecz słabe pociski pistoletu maszynowego, nijak nie krzywdziły samców
pełzaczy, wręcz rykoszetowały. Roland wiedział że nie ma szans, że przecenił
swoje umiejętności i nie docenił pełzaczy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Nagle poczuł jakiś silne targnięcie
na ręce, jakiś pełzacz zakradł się do niego od tyłu i bez większego problemu odciął rękę cyborga. Utwardzany tytan chrupnął niczym kość, kable i rurki
wyleciały z rękawa, niczym poszarpane naczynia krwionośne. Pod stopami
formowała mu się już sporej wielkości kałuża z syntetyków krążących w jego
ciele. Gdyby był blisko góry Cheyenne, zapewne został by naprawiony. Teraz z
jedną ręką nie mógł pozwolić sobie na zbyt wiele. A tym bardziej na ucieczkę,
bo po prostu nie znał takiego pojęcia, nie akceptował go. Był cyborgiem. Chwilę
potem poczuł kilka innych szarpnięć i kłapnięć kleszczy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 11.0pt;"> Nim zdążył wystrzelić pozostałości
pocisków, nim zdążył sięgnąć po miecz, pięć pełzaczy chwyciło go za różne
części ciała i rozdarło niczym kartę papieru. Stojący przed wejściem do
korytarza robotnik, słyszący nagłe przerwanie wystrzałów i donośne syczenie
pełzaczy, oznaczające radość oraz wygraną, przeklął cholerny tunel.<o:p></o:p></span><br />
<span style="font-size: 11.0pt;"> - Cholerny tunel... Kasa w błoto. Znowu... Kierownicy mnie zapierdolą. - </span><span style="font-size: 11pt; text-indent: 35.4pt;">Kurwa, co mi przyszło do głowy żeby płacić mu z góry,
pomyślał.</span></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-47740867471163928802013-07-08T15:33:00.001-07:002013-07-09T08:25:06.615-07:00Do Nadroża! - wpis #005<div class="MsoNoSpacing">
Dziewczyna,
chcąc czy nie chcąc musiała trafić do Nowej Handlarki. Nie było to miasto, a
raczej jeden wielki postój dla handlarzy z całego Granitu którzy akurat
pokonywali kontynent. Nowa Handlarka, kilka razy zmieniała położenie i jak
mówiono, co roku przesuwa się bardziej na zachód. Magnesami które trzymały to
wielkie obozowisko i targ w jednym, w kupie, były trzy karczmy. „Zerwikaptur”, „Wściekły
krasnolud” i „Burłak”. To były wszystkie budynki, które znajdowały się w
mieście.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Lidia,
upaprana od roślin na zielono i brudna od błota, ponieważ musiała przedzierać
się przez grzęzawisko, nie wzbudziła zainteresowania chodzących w tą i w tamtą
stronę ludzi. Kilka par oczu zwróciło się ku niej, lecz były to spojrzenia
czysto przypadkowe. Lidia poczuła się dziwnie bezpiecznie. Nie widać też było
umundurowanych z Szaleństwa, więc to był dodatkowy plus aby się tu pokręcić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Pierwsze
czego zaczęła szukać, to było coś na skup złota. Wśród namiotów, kramików,
straganów i wozów handlarzy znalazła kilka takich miejsc, lecz ceny złota
bardzo się wahały. Najmniej dawał człowiek, blisko karczmy Wściekły krasnolud.
Pewnie w ten sposób zarabiał na pijanych krasnoludach, którym akurat brakło
gotówki. Nieco bardziej w labiryncie straganów, znalazła dwa konkurujące ze
sobą skupy złota. Młody virteen przebijał wszystkie ceny jakie dawał
podstarzały gnom, którego siwa broda sięgała mu do pasa, a mimo to był niższy
od Lidii. Virteen, miał pozłacaną maskę i bardzo zadbane ubranie. Widać, że nie
skupował złota dla kogoś, ale dla siebie i sam produkował z nich biżuterię.
Gnom podobnie, jego stragan był zasłany przeróżną, złotą biżuterią.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Na
widok małej dziewczyny, zaczęli ją przywoływać coraz to lepszymi cenami. Widać
było że virteen był bardzo rozważny, za to gnom cenę spuszczał bardzo, aż za
bardzo na pierwszy rzut oka. Lidia zastanawiała się, jaki mają w tym zarobek,
spuszczając tak cenę, ale nie chciała w to wnikać. Tajniki kupieckie były jej
totalnie obce. W Szaleństwie wszystkie ceny ustalał jeden człowiek, a wszystkie
obniżanie jej było nielegalne i mogło nawet skutkować wyrzuceniem z miasta lub
wtrąceniem do więzienia i przejęciem majątku. Lidia dobrze to pamiętała, ale zdążyła się
zorientować że Szaleństwo samo w sobie, było jednym wielkim więzieniem. Tam
najbardziej popularne były sklepy Gregora i jego ludzi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Hej, dziewczynko! Skup i sprzedaż złota, po najlepszej cenie w Nowej Handlarce!
– ozwał się Gnom, z uśmiechem na twarzy, widząc jak ta przygląda się jego
wyrobom.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Nie słuchaj go Mała, u mnie są zawsze lepsze ceny niż u niego. Spójrz na tego
pięknego, złotego motylka, pięknie Ci by było w nim we włosach!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Lidia
nie mogła się zdecydować, któremu się pytać o ceny i sprzedać tych kilka
złotych naszyjników. Czekała i czekała, a oni się przekrzykiwali, i
przekrzykiwali. Już chciała iść do tamtego człowieka pod karczmą, ale coś
kazało jej się odezwać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Nie możecie współpracować? Wspólnie zyskalibyście o wiele, wiele więcej
klientów, a wasze wyroby są tak samo dobre…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Virteen
i gnom, spojrzeli po sobie i po tym, co sprzedawali. Faktycznie, może i by
współpraca wyszła im obu na zysk, ale kto słyszał o takiej współpracy. Gnom
nigdy by się virteenem nie dogadali, były to dwie odmienne rasy. Za dużo było w
nich pychy i samo zachwytu ze swojej pracy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Hej, dziewczynko… Daj sobie spokój z tymi osłami, bo jeszcze żaden z nich nie
sprzedał niczego za darmo, a potem będę spuszczać po coraz mniej… Decyduj się,
u którego robisz zakupy, albo idź do Al-Khaida. Też ma dobre ceny – odezwał się
w końcu jakiś mocno zbudowany nieznajomy, lecz po jego twarzy widać było iż nie
był człowiekiem, zdradzały go koźle rogi, wężowe oczy i skóra pokryta łuską.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- A
którędy do niego? – zapytała Lidia zainteresowana.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Chodź, zaprowadzę Cię. Tylko trzymaj się nieco za mną, zwierzoludzie nie są
mile widziani i jakby ktoś chciał mnie spalić na stosie, mogłabyś niepotrzebnie
ucierpieć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Dlaczego? – zainteresowała się.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Nie chcesz słuchać o zwierzoludziach. Ale mieszkamy w lesie i gdy ktoś w nim
zginie, winą za to obarcza się nas. I na nic zdają się zarzekania… Niestety tak
to już jest. Idziesz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Tak, oczywiście. Będę się trzymała za Panem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Mów
mi Koźlarz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Dobrze. Ja jestem Lidia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Koźlarz,
uśmiechnął się tylko lekko, po czym ruszył przed siebie. Był bardzo solidnie
zbudowany, niezwykle umięśniony i wysoki. Miał dobre dwa metry wzrostu,
olbrzymie stopy i nieco tępawy wyraz twarzy. Na rogach, miał wyryte jakieś
symbole, najwidoczniej nie wykorzystywał ich do walki. Ubrany był w długi
prochowiec, a przez plecy miał przewieszony nienaturalnie duży łuk i
dorównujący wzrostowi Koźlarza topór. Trzeciej broni na pierwszy rzut oka widać
nie było, lecz bystre oczy Lidii zauważyły mały pistolet przy pasie, zapewne
broń ostateczna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Mijali
kolorowe stoiska, zachęcające nie tylko nimi, ale również zapachami, w
niektórych ktoś śpiewał ściągając klientów, czasami odstawiano nawet jakieś
teatrzyki przed stoiskami, aby zwabić konsumenta. A sprzedawano tu wszystko,
magiczne zwoje i eliksiry, broń biała i palną wraz z amunicją, owoce i warzywa
oraz mięso ze zwierząt z całego Granitu, ubrania i pancerze, pojazdy i
zwierzęta… Kupić za odpowiednią cenę, można było tutaj wszystko. A i sprzedać
się wszystko dawało, na co dowodem były tysiące handlarzy przewijających się
przez Nową Handlarkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Al-Khaid
wyglądał skromnie, ale na sto procent był człowiekiem. Od niej różnił ją
jedynie kolor skóry, ona była blada, a on miał ciemną karnację. Chociaż, czuła
od niego jakąś dziwną energię, coś czego nigdy nie znała. Swój szyld miał
zapisany w jakimś dziwnym języki, ale również był szyld zapisany znakami, które
ona rozpoznawała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Pochodzi z dalekiego Arbustanu. To ich rodowity język – wskazał na szyld,
widząc zainteresowanie dziewczyny - Ten
drugi, to język wspólny. Prawie cały Granit go zna i jest powszechnie używany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Dziewczyna
z trudem udawała, że wie o tak podstawowych rzeczach. Miała nadzieję, że
Koźlarz dał się nabrać. Szaleństwo było odcięte od informacji ze świata
zewnętrznego i gdyby nie książki które przemycał ojciec, pewnie nawet nie
wiedziała by jak wygląda złoto, las albo inne, tak banalne rzeczy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Do
zobaczenia Lidio. Mam nadzieję, że nasze ścieżki znów się skrzyżują – Koźlarz uśmiechnął
się i chciał ruszyć w swoim kierunku, kiedy został zatrzymany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Poczekaj! Mam kilka pytań. Nie wiesz jak dostać się do Nadroża?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Musisz wynająć wóz, albo złapać stopa przy wschodnim wylocie. To chyba będzie
najłatwiejsza droga.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- A
nie wiesz gdzie kupię broń?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Po
co Ci broń dziecko? – Koźlarz nieco się zdziwił – Od Nowej Handlarki, do
Nadroża nic Ci nie grozi, szlaki są pilnowane. Szukasz kogoś? – Lidia chwilę
się zastanawiała nad odpowiedzą, lecz po chwili już stwierdziła że nic jej nie
grozi ze strony tego wielkoluda.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Szukam brata, Rolanda. Może go spotkałeś?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Nie, znam człowieka o takim imieniu. Broń najlepszą dla siebie kupisz u
krasnoluda Baltazara, tam ma stoisko. Pomoże Ci dobrać odpowiednią co do twojej
postury i siły. A teraz, mogę już iść, moja mała Lidio?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Tak, jasne – poczuła się nieco głupio – Dziękuje za pomoc… Uważaj na siebie
Koźlarzu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Do
stoiska Al-Khaida podeszła nieco zagubiona. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko,
widząc klientkę. Na głowie miał dziwną czapkę, której nie widywała w tych
stronach, chociaż wydawało się jej że kiedyś widziała coś takiego u kogoś w
Dolinie Martwej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Witaj – pozdrowił ją w jakimś dziwnym języku, którego ona nie znała i dopiero
później wrócił do języka wspólnego – Widziałam że znasz Koźlarza, a więc nie
bój się. Co masz na sprzedaż lub co chcesz kupić?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Lidia
pokazała naszyjniki, jakie pościągała wcześniej z głów martwych Dzieci Granitu.
Al-Khaid zagwizdał na ten widok.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Spotkałem się z nimi… Prawdziwe? Mogę? – Lidia oddała mu naszyjniki, by ten
mógł sprawdzić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Wyjął
szkło powiększające i mała igiełkę, którą przyłożył do złotego ludzika, a przez
szkło przypatrywał się z coraz większym uśmiechem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Czyste złoto – zakomunikował, kładąc naszyjniki na ladę – Mogę dać dwieście
marek kupieckich.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Daj trzysta… - wypaliła Lidia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Spodziewałem
się targowania. Dwieście pięćdziesiąt, to moje ostatnie słowo. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Lidia
nie wiedziała czy to dużo pieniędzy, ale zgodziła się. Al-Khaid odliczył
odpowiednią sumę i wręczył ją dziewczynie, po czym wrzucił do skrytki, wraz z
innymi złotymi pierdółkami. Lidia podziękowała i teraz ruszyła w kierunku
stoiska z bronią. Krasnolud, ubrany lekko i z brodą czarną jak smoła, akurat dobijał
z kimś targu. Na Lidię spojrzał z niejaką drwiną, ale nigdy nie mógł sobie
odmówić dobrego handlu. Te ludzkie dziewczynki były bardzo sprytne i
przebiegłe, raz już jedna zrobiła go na szaro. Teraz miał zamiar się już
pilnować.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Co
Panience podać? – Krasnolud miał bardzo wysoki głos, mierzwiący włosy na
skórze, a on sam wyglądał na starego wiarusa, pewnie brał udział w niejednej
wojnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Chciałabym kupić broń… - nie wiedziała jak się zachować przy takim straganie, uznała
że najlepiej będzie powołać się na znajomego – Przysłał mnie tu znajomy,
Koźlarz… Powiedział, że doradzisz mi w wybraniu jakiejś broni… Takiej dla mnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Koźlarz? – krasnolud był podejrzliwy – Znasz go?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
-
Poznałam niedawno, poradził mi dobrze kilka razy, przysłał do Pana… Taki wysoki
zwierzoczłowiek – krasnolud uśmiechnął się w końcu, tak, jak każdy handlarz
miał w zwyczaju.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Zakupy
u niego trwały długo. Dawał jej do przymiarki broń białą, palną i miotaną,
wszystko co sam miał. Kazał wykonywać jej podstawowe ruchy, machać mieczem i
uderzać w słomianą kukłę, czy aby broń dobrze jej leży w ręce i nie jest za
ciężka. Wyszła od niego nieco biedniejsza, ale ceny były przystępne. Wzbogaciła
się o krótki miecz, pistolet na kule kalibru 9 milimetrów oraz mały sztylet.
Nie wspominając o pasie na magazynki, których kilka też nabyła.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Przewóz
do Nadroża, był o wiele tańszy. Zaledwie, kilka marek. Kiedy zebrało się tylu
klientów, aby wypełnić cały wóz, woźnica ruszył. Podróż po nierównym trakcie,
trwała zaledwie kilka godzin. Była strasznie zmęczona, a że nie chciała zasnąć
pośród nieznajomych, w Nadrożu ledwo wysiadła. Miasto prezentowało się
niesamowicie, było o wiele, wiele większe od Szaleństwa i było w nim bardzo
dużo ludzi, a za to o wiele mniej strażników. Najemników nie było wcale, prócz
tych którzy byli tu w swoich interesach. Od razu zaczęła szukać jakiegoś
pokoju, w jednym z wielu hoteli. <o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-71016270006725468952013-07-04T15:36:00.001-07:002013-07-04T15:37:15.023-07:00Wpis #011<div class="MsoNoSpacing">
Roksi, okazała się bardzo dobrym załogantem. Mało jadła,
była wyciszona i nie wchodziła w paradę chłopakom. Bardzo polubiła, co dziwne,
towarzystwo równie cichego Stevego. On też to polubił, widać cenił sobie
towarzystwo drugiego, milczącego człowieka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Coquar przejeżdżał przez tak zwaną „Pomarańczową strefę”.
Miasto Murów, niektóre terytoria klasyfikowało kolorami. Najgorszy był czarny,
potem kolejno czerwony, pomarańczowy, żółty i zielony. Przed wjazdem na taki
teren, zawsze stała tablica informacyjna z danymi na temat powierzchni strefy,
koloru czyli ilości żywych trupów w tysiącach na kilometr kwadratowy i
kierunku, w którym należało by jechać aby najszybciej opuścić strefę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Strefa ta otaczała porzucone mega miasto, jedno z wielu
które wyrosło po wielu, wielu latach szukania swojego miejsca w tym podłym świecie,
który powstał po pandemii. Miasto to miało bardzo honorową nazwę i wiele wad
konstrukcyjnych. Sparta była wznoszona bezpośrednio na zniszczonych budynkach,
a jej mury ponoć były wyższe od wież Miasta Wysokiego. Nie trudno się było
domyśleć, że naruszone fundamenty budynków ugięły się pod ciężarem nowych murów
i budynków, a Sparta usiadła. Niby nic wielkiego, ponieważ budowle Spartan jako
tako to przetrwały, ale ruiny były pełne żywych trupów które teraz bezkarnie
wtargnęły do Sparty. Ze strefy żółtej, teren ten stał się pomarańczowy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Przez jakiś czas w tym terenie pracowali Gruzowcy, lecz
ilość zużywanej amunicji była nieporównywalna do ilości zdobytego surowca. Zostawiono
ruiny Sparty wraz z jej mieszkańcami, bez celu snującymi się po hałdach gruzu.
Mimo wszystko, udało się utworzyć dwie drogi, tak zwane przelotówki. Od momentu
jej budowy, czyli jakieś ładne kilkanaście lat temu, nie były doglądane. Po tym
że nikt ruin Sparty nie mógł przekroczyć, podpowiadało że drogi są
nieprzejezdne. Lub populacja żywych trupów wzrosła.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Musimy jechać przez miasto, nie mamy innego wyboru. Jeśli
chcemy być na czas, nie możemy go omijać. Wysuszone koryto rzeki da się
przejechać dopiero trzy godziny drogi od nas – powiedział Stary, siedząc na
dachu pojazdu i obserwując przez lornetkę Spartę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Taa… - rzucił Jeff, czytając informacje z tablicy –
Jasne! I co jeszcze? Nikt nie pokonał Sparty wzdłuż, zawsze gdzieś grzązł.
Linia żółta jest zakorkowana.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Zawsze możemy jechać metrem… Słyszałem od poszukiwacza
Hollyego że tam się da przejechać. Sparta aż tak nisko sobie nie przycupła, aby
je zasypać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Przecież to nie jest żadna zdefiniowana droga! –
produkował się Jeff – A Holly to stary pierdoła!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Dokładnie. Taki sam stary pierdoła, jak ja. I dlatego
tą drogę wybierzemy. I linia żółta i linia zielona była za często używana, więc
tam żywi pewnie siedzą. Czekają na takich jak my…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Jeff bąknął coś pod nosem, po czym poszedł na tyły
pojazdu i wyciągnął kawałek suszonego mięsa z zapasów, zapełniając sobie nim
usta. To był jego sposób na to, aby nie wybić idiotycznego pomysłu ze głowy
Starego siłą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Crash… Łącz mnie z Miastem Murów, bezpośrednie
połączenie z poszukiwaczami. Dokładnie, z Hollym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Yes sir… - Crash ruszył się ciężko, odpalając radio i łapiąc
odpowiednią częstotliwość, odpowiednią do odległości od miasta – Tu zespół
Starego, oddział specjalny Rycerzy Miasta Murów jeden. Miasto murów, czy mnie słyszysz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Pokręcenie trochę pokrętłami i powtórzenie tego jak
zaklęcie, sprawiło że po jakimś czasie odezwał się nieco szumiący głos.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Tu centrala Miasta Murów, słyszymy was. Podajcie powód
kontaktu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Tu oddział specjalny RMM jeden, proszę o bezpośrednie
połączenie z poszukiwaczem Hollym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Łączę, czekajcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Stara centralka telefoniczna, przystosowana na radia
tranzystorowe i telefony cywilne, nie była łatwa w obsłudze. Radiooperatorzy
często się gubili, mylili zwoje kabli, łączyli źle lub wcale. Czasami było trzeba
się naczekać. Dopiero po bitych 22 minutach, odezwał się podstarzały głos
Hollyego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Słuuucham… - Crash oddał mikrofon Staremu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Tu Stary. Potrzebuję informacji na temat metra pod
Spartą. Co możesz mi o nim powiedzieć?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Pod Spartą…? Zapomnij, ledwo przejechałem tam motorem,
a wy co tam macie? Czołg?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Blisko. Coquara. Na pewno jest jakaś szansa, linia
żółta i zielona jest zablokowana, a nie zdążymy ostrzec Tima o truposzach. A
właśnie, jak tam wam idzie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nie przejedziecie tam… Jakbyście mieli… Ale nie, to nie
ma sensu! A u nas się zrobiła strefa czarna. Amunicja skończyła się wczoraj,
brakuje składników do produkcji nowej. Mamy tylko żelazny zapas na atak
naprawdę żywych… Nadzieje pozostaje w Timie, że ma coś co nas uratuje. Jeden z
ich ostatnich przekazów mówił o tym, że „rozbili bank”. Wiesz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Holly! A czym ty pierdolisz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- No, o Timie…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Mów nam jak przejechać metrem!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Jezu, jeżeli się wam nie uda, nasze miasto może upaść.
Rozumiesz? Na stacji Fulos, zalega kilkanaście kolejek. Musielibyście wysadzić
je, albo próg… A wysiadka z samochodu nie odbije się wam na zdrowiu, Louis.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Spoko… Bez odbioru – oddał mikrofon Crashow – Rozłącz się
- Crash wykonał polecenie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Stary stanął niedaleko znaku, obserwując dziurę w ziemi,
która miała nawet łagodny zjazd. W dole widać było pokryte rdzą tory metra. One
same prowadziły w dół, głębiej pod ziemię. Głęboko poniżej horyzontu, który
prezentował się makabrycznie. Wielkie żelbetonowe kolosy odarte ze szkła i
olbrzymie hałdy gruzu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Następnie, Stary postanowił sprawdzić stan amunicji i
broni. Każdy miał sprawdzić jej ilość i jakość, sam Stary sprawdził co Miastoo
murów oprócz benzyny i żarcia, zapakował im do wozu. Znalazło się tam trochę
Semtexu, musiało więc to wystarczyć.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Steve! – kiedy była wiadoma ilość amunicji, Stary
rozdarł się.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Hym? – ten oderwał się na chwilę od grzebania pod
maską, czemu przyglądała się Roksi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Weź swojego anioła stróża – wskazał na Roksi dłonią – I
sprowadź mi jakieś auto. Najlepiej terenowe. I na chodzie. Na pewno coś
uruchomisz. Masz pół godziny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Spróbuję… - wymamrotał pod nosem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
James i pozostali, mieli się zająć zabezpieczeniem drogi
powrotnej, jakby coś miało pójść nie tak. A samochód który miał sprowadzić
Steve, miał pojechać przodem. Milcząca dwójka, Roksi i Steve ruszyli na
przedmieścia, gdzie jeszcze nie było tyle żywych trupów. Uzbrojeni zostali w
broń wytłumioną, aby nie zwabiać żywych trupów w razie tego, gdyby coś nie
poszło po myśli Starego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Nim znaleźli samochód, który Steve byłby w stanie
uruchomić, Roksi i on po prostu milczeli. Nie było potrzeby wyrzucać z siebie
mnóstwa niepotrzebnych słów. Starczała im ich wzajemna obecność i równie
wzajemne podejrzenia, co o sobie nawzajem myślą. Nie było trzeba być wróżbitą,
by wiedzieć że tą dwójkę do siebie coś ciągnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Znaleźli starego Oldsmobile Toronado, który stał w
betonowym garażu i wyruszał na nie ruszonego zębem czasu. Samochód stał nieco
smutny, pod naprawdę grubą warstwą kurzu i pyłu. Roksi przysiadła, na czerwonej
skrzynce narzędziowej. O dziwo, nie była opróżniona. To bardzo się spodobało
Stevemu, nie musiał bawić się tymi prowizorkami które zabrał z Coquara.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Przekręć kluczykiem… – rzucił ni to do Roksi, ni to do
nikogo lecz ona pojęła w lot kto miał być adresatem tej wiadomości.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Na ich nieszczęście, w samochodzie nie było kluczyków.
Roksi bez słowa poszła ich poszukać w domu, obok garażu w którym urzędowali. To aż prosiło się o kłopoty.
Wystarczyła że delikatnie uchyliła drzwi, by z domu wyszło pięć żywych trupów,
w tym dwójka dzieci. Ubrania zaczęły już na nich dawno gnić, szczególnie w
obrębie krwawych ran. Ów rany nie zachowywały się tak, jak ludzie. Było zgniło
zielone i opuchnięte, lecz nie gniły w przeciwieństwie do łachów. Jeden z tej
piątki, był ubrany w strój żołnierza Sparty. Mundur w miejski kamuflaż, był ich
cechą charakterystyczną. Byli ponoć doborowymi oddziałami, dzięki którym udało
się uciec prawie połowie Spartańczykom, kiedy ta usiadła. Oni sami poświęcili
się. Teraz dopiero zaznał spokoju, jednym pociskiem między oczy. Pozostała
czwórka, padła tak samo szybko.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Dam był zagracony, śmierdziało w nim spirytusem, a ściany
były okopcone. Możliwe, że była tu jakaś nielegalna gorzelnia, jakiś
niezależnych wędrowców. Żywe trupy widać, wypłoszyły ich, a oni podpalili
aparaturę kiedy uciekali. Pewnie weszli do miasta, nie widząc znaku o
pomarańczowej strefie. Kluczyki leżały na podłodze. Breloczek w kształcie
słonika z podniesioną trąbą, był prawdziwym rarytasem u kolekcjonerów
breloczków w Mieście Murów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Auto długo jeszcze nie mogło odpalić, lecz w przeciągu 25
minut stało się sprawne, a Steve zaparkował swoim nabytkiem w pobliżu wjazdu do
metra.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Jak w coś wierzycie, pomódlcie się. Przyda się nam
wszelka pomoc… – zaśmiał się Stary – Ochotnicy na pojechanie samochodem jako
pierwsi?<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-89021092965108674342013-06-15T20:32:00.001-07:002013-07-08T13:09:04.600-07:00Narodziny Rzeźnika – wpis #004 Roland
biegł przed siebie, w nadziei że jego siostrze nic złego się nie stało i że
udało jej się uciec jak najdalej. To że musiał ją zostawić, strasznie ciążyło
mu na sercu. Gdzieś tam wiedział, że mogło się jej udać. Miała plecak z ich
dobytkiem. Fakt że to on miał ich jedyną broń, karabin który kupił ojciec za
informacje, nie poprawiał mu humoru. Reszta cennych rzeczy została w wozie.<br />
<div class="MsoNoSpacing">
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Biegł
przed siebie, co chwila sprawdzając czy nikt za nim nie biegnie. Było kilku
śmiałków, ale kiedy tylko wychodzili zza osłon, obrywali kilka kulek i padali
na ziemię. Kiedy stwierdzili że to nie ma sensu, dali mu uciec na pewną
odległość by uśpić czujność najstarszego z rodzeństwa Vivat. Potem wysłano za
nim Łowców. Zawodowców w tropieniu takich jak on, uciekinierów. Do tego
dochodziły również szkolone przez Łowców psy. Rzadko komu udawało się uciec
przed nimi, a Szaleństwo słynęło z najlepszych Łowców. Być może tak mało osób
dlatego nie decydowało się na ucieczkę, nawet kiedy mogli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Gregor
na szczęście nie przejął się Lidią, nie dawał jej zbyt wielkich szans na
przeżycie. Ale chłopak, Roland. On mógł kontynuować uprawę grzybów i nie mógł
mu tak po prostu pozwolić odejść. Zabił lub ranił mu kilku dobrych ludzi. To
wymagało zemsty. Mógł prowadzić plantację bez jaj, zębów czy języka. Nie zrobił
by mu nic, co by uniemożliwiało mu hodowlę grzybów. Dlatego to też na nim się
skupiono.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Łowców
wyruszyło czterech. Każdy swoją ścieżką, kiedy okazało się że chłopak skutecznie
zaciera za sobą ślady i myli psy rozsypując proch z naboi. Jeden z czwórki
Łowców mimo to, nie dał się zmylić i wpadł na trop chłopaka. I dogonił go dość
szybko. Karabin jaki miał, wojskowy karabin wyborowy Dolina S12, z dobrą lunetą
i magazynkiem na pięć pocisków, był bardzo skuteczną w tego rodzaju polowaniach
rzeczą. Przekonał się o tym Roland na własnej skórze.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Nie
biegł już, dawno stracił na niego siłę i ochotę, a maszerował wzdłuż przecinki.
Usłyszał tylko przytłumiony huk, jakby odgłos upadającej w pokoju obok książki,
a potem ból rozdzierający mu ramię, tak mocny że aż przyćmił jego zmysły i
sprawił, że upadł tracąc przytomność.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Obudził
się trochę później, kiedy Łowca przeszukiwał jego kieszenie, a on sam miał
dawno temu już związane ręce i leżał twarzą w trawie. Nie miał za bardzo opcji,
by uciekać, ani też by walczyć. Mimo wszystko, musiał próbować wszystkiego.
Jego karabin, wisiał przewieszony przez ramię Łowcy, który spoglądał na niego
trumfalnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- I tyle hałasu, o takie nic… Nieźle sobie nagrabiłeś, nie chciałbym
być w twojej skórze</i> – mówił myśliwy, uśmiechając się strasznie nie wesoło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Próbował rozerwać więzy, ale nic to nie dawało. Za to
miał związane nogi w kostkach, a nich wysokie buty. Z powodzeniem udało mu się
jedną z nich z nich wyciągnąć, po to by ściąć z nóg produkującego się Łowcę. Ten
upadł zaskoczony, takim obrotem spraw. Gdzieś przy jego pasku, odezwała się
krótkofalówka. Reszta, prosiła o podanie najbliższego punktu orientacyjnego, zapewne
zmierzali w ich kierunku.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Łowca
leżał próbując się podnieść, ale Roland uderzał raz po raz piętą w twarz Łowcy,
mimo że ten próbował się zasłonić. Nie mógł też sięgnąć po broń, ta znajdowała
się na plecach na których leżał. Ramię Rolanda piekło z każdym ruchem i
krwawiło obficie, ale nie mógł się poddać i dać wygrać tej gadzinie. Przypadkiem,
a nie celowo trafił Łowce w krtań, aż zabolała go pięta. To wystarczyło, aby
niedoszły oprawca zaczął się dusić. Ale Roland nie przestawał uderzać, uderzał
coraz mocniej i mocniej. W szyję, twarz coraz bardziej zalewająca się krwią.
Nie ustawał, chciał ubić tego szczura. W rytm uderzeń, szumiało i odzywała się
krótkofalówka. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Kiedy
mężczyzna umarł, Roland uwolnił się z więzów o długi sztylet, jaki ten miał
przy sobie. Co za szczęście, że zdjął go i wbił drzewo obok nich, aby z
pewnością mógł się odlać, kiedy Roland był nieprzytomny. Ból nadal świdrował
jego ramię. Wolny zabrał wszystko, co tylko mógł włącznie z ubraniem i oboma
broniami. Zbliżała się noc i musiał znaleźć miejsce do spania. Ciało zostawił
tam, gdzie leżało. Krótkofalówkę sobie zostawił, słuchał czy nie złapali jego
siostry. Na szczęście, taka informacja się nie przewijała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Teraz
wędrówka szła mu o wiele sprawniej, mimo że miał przy sobie trochę sprzętu.
Urządzenie nawigujące, dwie sztuki broni z amunicją, sztylet, manierkę z jak
się okazało, winem i krótkofalówkę. Wszystko to dzięki wygodniejszym ubraniom i
przeznaczonemu do wędrówek wojskowemu obuwiu. Strój Łowcy składał się z
wygodnych materiałowych spodni w odcieniu moro i długiej, bo sięgającej kolan
ciepłej zbroi skórzanej. Oczywiście posiadała cztery wcięcia sięgające pasa,
aby nie utrudniała poruszania się. Sam pas, miał miejsca na manierkę, radio,
pochwę na sztylet i szlufki na magazynki do Doliny S12.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
W
nocy wyszedł z lasu i zauważył domostwo. Postanowił nie bawić się w
uprzejmości, święcie będąc przekonanym że to jakaś baza ludzi z miasta z
którego uciekł. Większość ludzi spała, ale jeden najwidoczniej nie mógł spać i
siedział przy studni, paląc papierosa. Zakradł się do niego zza pleców i
poczęstował serią z karabinu maszynowego, ten upadł nie wiedząc nawet co się
stało. W tym czasie, w domu zapaliły się światła. Odgłos wystrzałów, obudził
resztę. Kilku z nich wybiegło z chaty, nie mając nawet broni w rękach. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>„Co za idioci” </i>pomyślał Roland, przeciągając po nich serią z
karabinu, aż nie skończyły się ostatnie pociski. Na podwórzu stał dostawczy
bus, lecz był zamknięty. Karabin postawił na dachu, a z karabinem wyborowym
ruszył w kierunku domu. Tam zabił jeszcze dwie osoby, tak samo przerażonych jak
tych czterech sprzed domu. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Zabrał wszystko, co mógł i
mogło być przydatne. Plecak, do którego wrzucił zapas jedzenia, pieniądze.
Wziął nawet ubranie w postaci długiego płaszcza z kapturem, czapki patrolówki i
rękawic bez palców. Ciała nie miały na sobie dla Rolanda nic przydatnego. W
piecyku tliło się trochę drewna, więc dorzucił do niego kilka polan. Samemu
zasiadł za stołem i zjadł obfity posiłek.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Znalazł też kluczyki do
samochodu, do którego zapakował swoją zdobycz. Z szopy zabrał też kilka
kanistrów z benzyną. Kiedy nic już go tu nie trzymało, wsiadł za kierownicę i
ruszył w kierunku miasta, które przez urządzenie nawigujące nazywane było
Nadrożem. Przespać miał zamiar się nieco dalej od tego miejsca, po prostu
parkując na poboczu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Zabijanie ludzi, nawet go nie
przeraziło. To przed czym miał taką blokadę, okazało się bardzo proste i
przydatne. Nie musiał się prosić i skandać o pomoc, brał to co chciał bez
zbędnych rozmów. Zdobył bardzo cenne doświadczenie, chociaż brak broni mówił
jasno że to nie byli ludzie z Szaleństwa. A z resztą kogo to obchodzi? Farma na
końcu świata, a on miał się przejmować jakimiś rolnikami. Pieprzyć to. To on
rządził. Zresztą, musiał znaleźć siostrę. O ile miała szczęście, powinna dawno
być w drodze na Nadroże, które leżało idealnie na północy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Polna droga prowadząca z
farmy, łączyła się z płytowym gościńcem. Widział kiedyś w książkach, że takie
drogi budowały przeważnie krasnoludy. Każda z ras budowała drogi
charakterystyczne dla siebie. Krasnoludy budowali wytrzymałe, masywne drogi z
betonowych płyt. Ludzie woleli asfalt, a elfy marmur. Mimo wszystko najdziwniejsze
były drogi w kraju dekandów. Była to rasa delikatnie zbudowanych istot, które
swe drogi stawiały ze szkła. Miały średnio dwa metry wzrostów i smukłą
sylwetkę. Przez ludzi nazywani byli też szkieletami, albowiem bardzo takich
przypominali. Drogi ze szkła, szybko okazały się nieskuteczne, kiedy do ruchu
po nich dopuszczono inne niż oni rasy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Miał nadzieję że w Nadrożu
znajdzie jakiś ślad siostry. Tymczasem znalazł niewielki zajazd położony przy
drodze. Nie było tam wiele samochodów, tylko kilka. Głównie stały na parkingu
wozy handlarzy, a w stajni obok drzemały konie. Zajazd ful serwis, jak było widać
i czynny cała dobę. W restauracji nikogo
jeszcze nie było, ale zastawione stoły sugerowały że goście lada chwila mieli
się obudzić. Widok Rolanda, ubranego dość bogato jak na te strony, sprawił że
barmanka, młoda virteenka, obudziła się ze swojego letargu w jakim się
znajdowała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Virteenowie, była to rasa
długo nieznana Granitowi. Ich dom znajdował się na wyspie niedaleko kontynentu.
Cała była porośnięta lasami sosen virteeńskich, a te charakteryzowały się tym
że zmieniały tlen na truciznę dla nieprzystosowanych organizmów. Virteenowie
przystosowani byli, lecz ich płuca nie tolerowały tlenu. Dopiero niedawno
zaczęli opuszczać swoją wyspę, z maskami które same produkowały gaz z sosen
virteeńskich, poprzez umieszczanie w małych butlach które przeważnie trzymali
przy pasach, sadzonek sosen. Na kontynencie odnaleźli się jako dobrzy handlarze
i prawnicy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Gdyby nie ta maska, z pewnością
virteenka okazała by się bardzo zgrabna. Tylko płuca i nogi z dodatkowym
stawem, odróżniały ich od ludzi. Ci co widzieli virteena bez maski, uważają że
są o wiele bardziej piękni od wszystkich elfów razem wziętych. Kiedy zobaczyła
człowieka, Rolanda odezwała się zmienionym przez maskę głosem, nieco
przytłumionym.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Dzień dobry. Czym Ci mogę służyć?</i><o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
<i>- Miejsce do spania, jedno łóżko… </i>- Roland mówił jasno, chciał
zostać zrozumianym ponieważ górę brało nad nim zmęczenie.</div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-indent: 35.4pt;">
Virteenka dała mu klucz do
pokoju numer cztery. Dopiero tam zastanowił się, co zrobił. I starał się w tym
wszystkim znaleźć jakieś minusy, ale nie potrafił. Zasnął bez wyrzutów sumienia,
nie biorąc nawet kąpieli. Weźmie ją rano, kiedy będzie wyruszał w dalszą drogę.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-25429783587715219882013-06-11T09:58:00.000-07:002013-06-11T10:13:06.742-07:00Lidia w krainie czarów - wpis #003<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Szesnastoletnie
dziewczę biegło przed siebie, wystraszone i przerażone, nie mające nikogo
bliskiego przy sobie. Pomoc ojcu w uprawie halucynogennych grzybów w ciężkich
warunkach, teraz objawiło się od tej dobrej strony. Kondycja zdobyta przez te
kilka lat pracy, sprawiała że bez zmęczenia biegła. A może to tylko strach
dodawał jej skrzydeł?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Nie
miała pojęcia gdzie jej brat, ale słyszała strzały. Bała się, tak bardzo się o
niego bała. Ale obiecała mu nie wracać. Może była mała, ale wiedziała z książek
jakie przywoził ojciec co to poświęcenie, a to chyba akurat zrobił jej brat dla
niej. Nie mogła pozwolić by to wszystko poszło na marne tylko przez jej strach.
A więc biegła przed siebie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Mała,
miała zaledwie troszkę ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, sylwetkę ofiary suszy,
zniszczone od upałów włosy i paznokcie, spękane usta i cała była brudna i
obdrapana o gałęzie, które kiedy biegła biły ją po twarzy. Jedyne co wyróżniało
ją z tłumu, to oczy koloru błękitnego, niczym najczystszy ocean. Gdyby doprowadziła
się do porządku i nauczyła wykorzystywać dar, jakim były jej oczy z pewnością
teraz nie strzelano by do niej i jej brata, zapewne przekabaciła by strażnika
sam uśmiechem. Lidia nie była brzydka, po prostu była zaniedbana. No bo po co i
dla kogo miała o siebie dbać na wielkim kawale pustyni?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Nawet
najlepsza kondycja, nie pozwalała biec cały czas. Brat mówił, aby się ukryła
gdy się zmęczy. W plecaku chyba miała coś do jedzenia, może nawet jakiś nóż do
ochrony przed dzikimi zwierzętami. Broń została z Rolandem, a przynajmniej ta
którą wcześniej oglądała. I tak by nie wykorzystała tego, co ta broń oferowała.
Kiedy nie miała siły biec, szła. Przedzierała się pomiędzy drzewami i starała
się znaleźć jakiś wodopój czy coś podobnego. Z gór, pomiędzy którymi znajdowała
się Dolina Martwa, powinno spływać wiele potoków i strumyków. Wiedziała że
prędzej czy później się na jakiś natknie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Dopiero
z pięć kilometrów marszu później, znalazła naprawdę mizerny ciek wody, płynący
pomiędzy skałami porośniętymi mchem. Bez problemu przekroczyła go w jego
najszerszym miejscu. Umyła się w nim, doprowadziła do porządku na tyle, ile
potrafiła. A potem napełniła tą wodą butelkę i zjadła jakieś suche mięso, które
brat w pośpiechu wrzucił do plecaka. Nawet go nie lubiła. Wolałaby sałatkę albo
słodkie ciastko, lecz sytuacja nie pozwalała jej marudzić. Ciągle ganiła się w
głowie, że musi być silna dla rodziny i brata, które z pewnością kiedyś
znajdzie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Poszła
w kierunku, w którym spływała woda zabierając ze sobą wszystkie śmieci, aby
utrudnić tym którzy będą ich gonić robotę. Jak odejdzie na odpowiednią
odległość, wrzuci je do wody. Jak dopisze jej szczęście, psy tropiące które z pewnością
sprowadzą z innych takiej miejsc jak Szaleństwo, pójdą właśnie za odpadkami. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Cały
czas szła, aż nie zaczęło się ściemniać. Nie wiedziała co żyje w tych lasach,
było tu tyle drzew i w ogóle wszystkiego. Wychowała się na pustyni, nie mogła
wiedzieć co jest w stanie zaoferować jej ten ekosystem. Po drodze widziała
wiele zwierząt, ku jej szczęściu nie atakowały ją. Ale zbliżała się noc i teraz
dopiero mogły wyjść te groźniejsze, jak na przykład pustynne lisy. One
pojawiały się tylko po zmroku i całymi stadami pożerały pojedyncze, zagubione
jednostki na pustyni. Jej brata zawsze interesowało, ilu takich śmiałków skończyło
w piaskach Doliny Martwej, a pamięć o nich na zawsze umarła wraz z nimi samymi.
Nie było więc sensu podróżować w nocy. W plecaku miała małą płomykówkę.
Działało to jak tradycyjna zapalniczka, tylko dysponowała ogniem o wiele
większej temperaturze i była na baterie. Pod mała skarpą ziemi, nad którą rosło
jakieś potężne drzewo, zrobiła ognisko ze znalezionych gałęzi i płomykówką
podpaliła je. Ona sama zwinęła się w kłębek i starała się zasnąć, lecz las
nocą, odgłosy jakie ją otaczały skutecznie to uniemożliwiały. Zasnęła dopiero
po godzinie walki ze strachem.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Obudził
ją śpiew jakiegoś ptaka. Przez liście w koronach drzew, nieśmiało zaglądało
dopiero co obudzone słońce. Szarość ustępowała pola światłu. Przejrzała to, co
Roland wrzucił do plecaka. Było tam prawie wszystko, co mogło się przydać.
Jakieś narzędzia, kompas, jakieś zwitki map pamiętające czasy kiedy ich ojciec
jeszcze wędrował jaki młodzieniaszek, nóż myśliwski… Czuła się głupio z tym
wszystkim, kiedy jej brat nie miał przy sobie nic prócz broni. Miała nadzieję
że sobie poradzi.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Psy
jej nie znalazły, więc pewnie fortel z odpadkami zadziałał i już jej nie
znajdą, ale nie gwarantowało jej stu procentowego bezpieczeństwa. Nie mogła
zostawać w miejscu, przynajmniej na razie. Postanowiła tak jak kazał jej brat,
wędrować na północ. Poszła więc w kierunku wskazanym przez igłę magnetyczną
kompasu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Jej
podróż tym razem, długo nie trwała. Las ustąpił miejsca, polanom, a drzewa były
tylko pojedyncze. Gdzieś na horyzoncie, jakby na wzniesieniu majaczył jej widok
jakiegoś budynku. Postanowiła spróbować zaczerpnąć tam porady związanej z
kierunkiem wędrówki, a może nawet postarać się o jakąś pomoc. Albo skorzystać z
ich radiostacji, jeśli taką mieli i podsłuchać, czy Szaleńcy nie znaleźli
Rolanda. Gdy doszła na miejsce, jej zapał został zdmuchnięty niczym płomień na
świecy. Tylko potwór mógł zrobić tu coś tak okropnego. Dom był w rozsypce, na ścianach
niczym wrzody na skórze, rozsypane były dziury po kulach. Na podwórku leżały
cztery ciała, dwa kolejne znalazła w domu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Z
tego co się dowiedziała ze zdjęć jakie znalazła w domu i ich notatek, były to
Dzieci Granitu. Skojarzyła fakty, znajdując w kuchni plik ulotek z zdjęciami ludzi
ubranych tak samo, jak ci tutaj. Dziwnym sposobem, widok tych wszystkich ciał
nie przeraził jej.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Na
podwórku znalazła ślady opon jakiegoś samochodu. Gdzieś w pokoju
przypominającym gabinet, znalazła jakieś bardziej aktualne mapy które zabrała i
listy, przychodzące od Brata Michała z Nadroża. Według map, znajdowało się to
miasto jakieś sto kilometrów od tej farmy. Dzieci Granitu miały za zadanie
produkcję żywności, na potrzeby jakiegoś kościoła. Na szyjach mieli nawet
medaliony, złote w kształcie ludzika z
uniesionymi rękami. Nie wiedziała co znaczą, ale wiedziała że nie ma pieniędzy,
a złoto jej się przyda. Delikatnie ściągnęła je z szyj umarłych.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Na
temat tego co tu zaszło, nie znalazła odpowiedzi. Musiała przespać atak i
musiała spać twardo, bo nie doszły jej żadne odgłosy wystrzałów, ani tym
bardziej krzyki. Musiało to zrobić kilka osób, zapewne szukali tu kogoś. Może
jej, a może jej brata? Nie zdziwiła by się gdyby to łowcy z Szaleństwa byli za
to odpowiedzialni. Zauważyła też że brakowało w spichlerzu trochę jedzenia oraz
kilku ubrań, a piecyk był jeszcze dosyć ciepły. Przeszukała jeszcze kilka razy
cały dom, lecz Dzieci Granitu prócz zabranych wcześniej map, złotych medalionów
i jedzenia, nie mili już nic przydatnego. Zastanawiała się chwilę nad tym, by
ich pogrzebać, ale w ostateczności wyciągnęła ciała na podwórko i tam podpaliła
dokładnie płomykówką, dorzucając do stosu jeszcze trochę siana znalezionego w
stodole i polan drewna. Potem pomodliła się za ich duszę, aby trafiły tam gdzie
tego oczekiwali. Tak było najbardziej bezpiecznie, aby nie urazić zmarłych.</span></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-family: inherit;"> Do
Nadroża miała daleko i na piechotę, zajęło by jej to bardzo wiele czasu.
Spojrzała na mapy, aby znaleźć jakieś inne miasto w okolicy. Niecałe dwanaście
kilometrów dalej, znajdowała się osada kupiecka. Według map nazywała się Nowa
Handlarka. W głębi duszy modliła się aby nie było tam handlarzy niewolników,
ale z Nowej Handlarki do Nadroża akurat jechała jakaś karawana czy też może
kursował pomiędzy miastami jakiś pociąg albo autobus? Miała też nadzieję na
spieniężenie medalionów. Miała w kieszeni kilka dobrych uncji złota, a z tego
co wyczytała było ono bardzo drogie, choć nie miała pojęcia jak bardzo. Miała
nadzieję kupić za to jakiś pistolet w razie niebezpieczeństw, może nawet jakiś
solidny nóż, lepszy od tego małego myśliwskiego knypka? Za sam złoty łańcuszek
miała nadzieję wkupić się na pokład jakiejś karawany lub wozu kupieckiego,
które jechał w kierunku Nadroża. Może jej brat już tam dotarł i na nią czeka?
Było by cudownie.</span><o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-38045846679140296732013-05-16T12:00:00.002-07:002013-05-16T12:00:35.181-07:00Wpis #010<br />
<div class="MsoNoSpacing">
Sprawy zawsze komplikowały się, w najmniej odpowiednich
momentach. Niemożliwy był zimnym trupem, obskury leżały bez życia wokół
wydeptanej do kaplicy ścieżki, a w dodatku uratował dziewczynę. Gdyby mieli
więcej krótkofalówek, zapewne jedną by wziął i teraz zgłosił problemy Staremu.
Niestety nie mógł tego zrobić, musiał sam wymyślić sposób na pogodzenie tych
spraw…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Jako rycerz, ślubował zawsze przede wszystko, stawiać
życie innych oraz sprawy Miasta Murów ponad życie swoje. I pech chciał, że miał
teraz na karku czyjeś życie i interesy Miasta Murów naprzeciw siebie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Skąd się tu wzięłaś? Jesteś ze Śmietniska? – zapytał James.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Skąd? – dziewczyna nie miała ewidentnego pojęcia, o co
została zapytana.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nie ważne… To miasteczko kilka kilometrów w tą stronę –
wskazał ręką kierunek – Powinnaś tam ze mną pój… - James w ostatniej chwili
ugryzł się w język.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Prędzej czy później, Miasto Murów upomni się o swoje i
swoje jedzenie. Wątpił, czy ktoś będzie chciał handlować z renegatami, zasypią
ich gradem ołowiu, wyrżną w pień i zmienią ludzi, a jak dobrze pójdzie i jakiś
mądry radny pomyśli, nie dopuszczą do ponownego strajku, ale jeśli wyśle tam
Roksi, z czasem z pewnością zginie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Jest tam bezpiecznie? – zapytała, przechwytując myśl
Jamesa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Teraz tak. Za jakiś czas podejrzewam że tego miejsca
już nie będzie… Zapomnij o tym. Skąd jesteś? Skąd się tu wzięliście?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Ja i Malcom – spojrzała smutno na ciało chłopaka
którego niosły obskury – Ja i on uciekliśmy z Powid. Małej mieściny na skraju
lądu, przy wielkiej wodzie. Znudziło się nam życie, więc postanowiliśmy
wyruszyć na wyprawę swojego życia. I chyba się ona właśnie skończyła – ostatnie
słowa wyszeptała smutno.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
James westchnął ponuro, wydawało mu się że nie mówi
całkowitej prawdy. Gonił go czas.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Słuchaj, ja i mój oddział podrzucimy Cię gdzieś, ale
jest jeden warunek. Musisz poczekać w kapliczce, aż nie wrócę. Weź to i to –
dał jej Colta M1911 i paczkę racji żywnościowych – Ogarnij się, nim nie wrócę.
Oni nie powinni wrócić, ale jeśli tak to strzelaj w każdego usmażonego. Będę za
kilka godzin…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Roksi słuchała go z kamienną twarzą, autonomicznie
przyjmując podarki, które jej dał. Ale kiedy obrócił się, by odejść ta rzuciła
mu się do nogi i wręcz zaczęła go błagać, aby jej nie zostawiał. Przez chwilę
nawet przeszła mu przez głowę myśl, aby ją najzwyczajniej świecie zastrzelić.
To by było bardzo humanitarne, bezbolesna śmierć. Ale nie mógł tego zrobić, coś
go powstrzymywało.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Zostań tu! – wrzasnął poirytowany jej zachowaniem, z
Rycerzami pracowało się o wiele, wiele lżej – Wrócę! Obiecuje. Mój oddział
potrzebuje, bym zdobył pompę paliwową, a bez niej jesteśmy uziemieni.
Zaprowadzę Cię do nich, ale musisz tu poczekać! OK?! Będziesz mogła pochować…
Malcolma?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Dziewczyna zgodziła się w końcu, wykonując przy tym
jakieś dziwne gesty rękoma. Nie wiedział James co to może znaczyć, ale w tej
chwili mało co go to interesowało. Musiał nadrobić, stracony czas więc zaczął
biec przez las. Do Śmietniska przybył w
dość normalnym czasie, choć biegnąć przez pola graniczące z lasem, wystraszył
prawie na śmierć kilku wieśniaków orających pole pługiem zrobionym z jakiś
starych drzwi samochodowych.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Przy bramie poznali go i nawet miło przywitali. James
poinformował ich o tym co zaszło, pompa paliwowa się znalazła i nawet wzięli
mniej amunicji, w nagrodę że pozbył się obskurów, o których oni pojęcia nie mieli,
choć kilku mu nie wierzyło. Kiedy transakcja dobiegła końca, James znowu
pobiegł w stronę kapliczki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Roksi siedziała w środku, Malcolma owinęła w jakieś
prześcieradła i ukryła za ołtarzem. Nie wiedziała co więcej zrobić, w takim
wypadku. Najpewniej w jej wiosce, nawet nie grzebano ludzi, tylko wrzucano do
wody. Było szybciej, taniej i karmili to, z czego żyli – ryby. Na widok rudego
chłopaka, ucieszyła się.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- No to Roksi, masz do wyboru brać na plecy plecak i
połowę broni, lub jego i połowę broni – wskazał na Niemożliwego, który też był
owinięty jakimiś szmatami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wiedziałam że był z tobą, macie podobne mundury.
Naszywki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Co wybierasz? Nie ma czasu, inaczej Stary się będzie
wkurwiał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Stary?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nasz dowódcę. Miły facet, ale nienawidzi nawalać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wezmę plecak… I broń – zdecydowała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Plecak Jamesa, był najprawdopodobniej tak samo ciężki,
jak truchło Niemożliwego. Żarcie, rzeczy osobiste, amunicja i połowa zdobytej
broni, plus plecak Niemożliwego, lżejszy ale równie pokaźny. Aż dziw, że Roksi
niosła go bez żadnych grymasów. Czyżby była aż tak bardzo wdzięczna za
uratowanie życia? Możliwe, ale James myślał że się po prostu bała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Drogę do oddziału pokonał wolniej, musiał czekać za
Roksi. Była niska i miała krótkie nóżki, mimo to dzielnie walczyła. W połowie
drogi zabrał od niej nawet broń, samemu zarzucając sobie karabiny na ramię.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Stary kiedy ich zobaczył, był zły. Zaczął rzucać
nieprzyzwoitościami na prawo i lewo, aż uszy bolały. Stracił człowieka, dobrego
człowieka, którego sam wybrał do tej misji. On go wybrał do tego, aby zginął i
to on ma brudne ręce od jego krwi, wiedział o tym doskonale.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Jeff i Crash, zróbcie jakieś palenisko pogrzebowe.
Odeślemy go bogom z honorami. Ty James odpocznij, Steve zmieni pompę paliwową.
EM-doc, ty zobacz czy naszej nowej załogantce nic nie jest i zrób porządek z
Jamesem, wydaje mi się że ma złamane żebro…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Chłopaki rozeszli się, wykonując zadania. Roksi usiadła
obok badanego przez EM-doc’a Jamesa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Skąd jesteście? – zapytała EM-doc’a, gdy ten oglądał
siniaka nabitego przez kamizelkę w miejscu gdzie oberwał James.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Miasta Murów – odpowiadał skwapliwie, ale szczerze jak
to miał w zwyczaju rozmawiać podczas pracy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- I co robicie tu?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Jedziemy się pozabijać, aby inni nie zostali
pozabijanie przez innych…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
James w międzyczasie syknął z bólu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nie obędzie się bez gorsetu i przez jakiś czas, lekkie
problemy z oddychaniem. Dam ci tabletki przeciwbólowe, ale łykaj tylko w
nagłych sytuacjach. Nie marnuj ich, nie mamy ich wiele. A tobie, co jest? –
spojrzał na Roksi – Coś Cię boli?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Roksi odsłoniła, a raczej odkleiła z bólem ubranie od
rany na ramieniu, straciła sporo krwi, ale rana nie była aż tak bardzo poważna.
Wystarczyło oczyścić i zeszyć dla pewności, a potem tylko ostrzec przed tym, by
go nie forsowała, bo szwy puszczą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Stos stanął niedaleko drogi, na poboczu. Czekali tylko na
Stevego, który kończył wymianę pompy paliwowej. Błysk polanego benzyną stosu,
oświetlił okolicę. Było to coś pięknego, a i smutnego zarazem. Odchodził Rycerz
Miasta Murów, bohater który miał przyjaciół, rodzinę i osoby, które go kochały.
Rakir z pewnością będzie zadowolony, z takiego wojownika.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Po pogrzebie, samochód mógł ruszać dalej. Crash się
przespał w czasie kiedy James i Niemożliwy byli po części, a teraz mógł
prowadzić. Z tyłu z drobną Roksi, zamiast potężnego Niemożliwego było ciut
więcej miejsca. Mimo wszystko Stary, musiał z nią porozmawiać na osobności, nim
ruszyli w dalszą drogę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- A więc Roksi, dokąd mamy Cię zabrać? Nie możemy się
cofać i podrzucać bezdomnych uciekinierów, a na naszej trasie nie ma wielu
osad. A przynajmniej ja wiem o jednej, do której nie chcesz trafić, uwierz mi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- A mogę jechać z wami? Umiem strzelać, w Powid
strzelałam z różnych karabinów, miałam niezłe oko.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- A mimo wszystko złapały Cię obskury. Ciebie i
przyjaciela.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- To była zmyślna zasadzka, z resztą mieliśmy tylko
maczetę i krótki miecz z blachy. Jednego nawet przebiłam, ale to coś nic sobie
z tego nie zrobiło. Przeszliśmy razem ponad 800 kilometrów, a może i więcej. To
że żyjemy, jest dobrym przykładem tego że potrafię sama o siebie zadbać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Powiedzmy że Ci wierzę. W końcu wrócimy do Miasta
Murów, a to nie jest wcale lepsza klatka od Powid. A nawet szczelniejsza. Tam
za ucieczkę, każą śmiercią.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Będą mogli spróbować. Z resztą może kiedyś, po prostu
poproszę was abyście mnie wysadzili i rozejdziemy się w pokoju. Zapowiadam że
nie jem dużo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Dziewczyna uderzyła w czuły punkt, Stary jeszcze nikomu
nie odmówił jedzenia. Machnął tylko ręką, pozbawiony kontrargumentów. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wsiadaj, ale nie podrywaj mi żołnierzy. Są żonaci,
dzieciaci i ich panny by Cię rozerwały, mamy lepsze w mieście szkolenie obronne
dla cywilów niż w Powid, młoda damo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Roksi skinęła głową i weszła do pojazdu, siadając przy
nim. Po chwili ruszyli dalej.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-24682500777205140902013-04-21T11:56:00.001-07:002013-04-21T11:56:36.127-07:00Wpis #009<br />
<div class="MsoNoSpacing">
- Niemożliwy – zaczął James – Dlaczego… Dlaczego oni tak
na Ciebie mówią? Niemożliwy…?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nie słyszałeś jak śpiewam – mężczyzna uśmiechnął się
zabawnie do rudego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Aaa… - odpowiedział, po czym też się uśmiechnął.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Byli w połowie drogi. Nie szli ścieżką, zbyt duża
możliwość spotkanie rabusiów i piratów. O wiele bezpieczniej było poza
szlakiem, gdzie można było można jedynie wpaść na myśliwych, jakieś zwierzę czy
ewentualnie pojedynczego żywego trupa. Właściwie to liczyli nawet na to. Z
dwojga złego, lepiej w tą stronę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Po lesie, niósł się tylko odgłos szeleszczących pod
butami Rycerzy liści. Co chwilę ustawali w wędrówce, nasłuchując czy aby na
pewno nikt, czy też coś nie porusza się w ich okolicy. Najbezpieczniej było,
jak wiadomo w pojeździe. Mało kto był na tyle dobry, aby podróżować po
kontynencie ot tak sobie, po prostu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Przed sobą widzieli coś w rodzaju jakiś ruin,
niewielkiego jakby kościółka czy też kapliczki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Chodź to sprawdzimy – zaproponował Niemożliwy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Mówisz…? Nie powinniśmy jak najszybciej oddać im tej
pompy?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- I tak jak wrócimy, to będzie wieczór. Za nim Crash lub
Steve ją zmienią, będzie noc. Czy wrócimy teraz, czy piętnaście minut później,
i tak ruszymy dopiero jutro. A tak pośpimy sobie dłużej. Zresztą jak często
masz okazję pochodzić po lesie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Strzał w dziesiątkę – odpowiedział tylko James,
całkowicie przekonany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Kiedy podeszli bliżej, zauważyli że jedno drzewo wręcz
wyrosło na środku budynku. Dach przedpotopowego kościoła, znajdował się w
koronach pokaźnego bala. Witraże, już dawno zostały wytłuczone, ale były
na tyle wysoko, że nie można było przez nie zajrzeć do wnętrza. Budynkowi
tajemniczości dodawał fakt, że obiekt był porośnięty roślinami i tylko jedno
olbrzymie skrzydło drzwi, zdradzało że on się tam w ogóle znajduje. Rycerze
zmierzali do niech powoli. Nie śpieszyli się, w końcu coś tam mogło mieszkać…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
I nie pomylili się. Ślady bytności mieszkańców tego
zapomnianego przytułku, było widać już od drzwi. Ślad z zakrzepniętej krwi,
ciągnący się w kierunku drogi, nie wróżył nic dobrego. James od razu chciał
zawrócić, ale Niemożliwy jak na niego przystało, ciągnął dalej w głąb budynku.
Mimo niskiego stanu amunicji, przy czym mieli oddać w zamian za pompę jeden z
karabinów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Na pniu drzewa, znajdowały się łańcuchy i haki
rzeźnickie, na których wisiały ludzkie torsy. Kończyny leżały obok, na
drewnianych ławach kościelnych, już mocno nadgryzionych przez czas. W wyższych
partiach drzewa, znajdowało się coś na kształt domków na drzewie, zbudowanych z
krzywych, robionych domowymi sposobami desek i prętów, pewnie wyłamanych z
żelbetonu z którego zbudowano kapliczkę. Niemożliwy już wiedział kto tu
mieszka.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Obskury… - wypowiedział to z niedowierzaniem<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Co? Tutaj? Przecież wszystkich wypleniono. Nie
zaatakowały Coquara.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Bo jest za duży… – wybuchł, szybko wychodząc z
kapliczki – Oni pewnie też zaczęli myśleć po tych czystkach. Porwą jakiegoś
piechociarza, farmera ze Śmietniska, zaatakują pojedynczy patrol. I żyją tu
sobie jak pączki w cholernym maśle.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Kiedy użyto na ziemi broni chemicznej, biologicznej i
atomowej, kilka pokoleń później zaczęły się rodzić osobniki inne od wszystkich.
Zmutowane. Mutanty zwane obskurami, charakteryzowały się od narodzin spaloną
skórą i wydłużonymi palcami dłoni, zakończonymi ostrym pazurem. Mówiło się, że
to natura ich tak przystosowała do nowego świata. Do świata żywych trupów. Ale
ludzie to był od zawsze zaborczy gatunek. Skóra obskurów z racji że była jedną
wielką blizną, nie posiadała nerwów. Przez nią byli o wiele bardziej odporni na
ból, a ich ciało nie potrzebowało tyle pożywienia co ludzie nie zmutowani.
Kiedy zauważono że obskury radzą sobie lepiej od ludzi, najpierw wyrzucono ich
z osad, enklaw, super miast. Ale i tam sobie radzili, a jako że nie byli pod
jurysdykcją władzy, zaczęli polować na ludzi. Jak to mówili Ci, którzy wpadali
w łapały Rycerzy i Poszukiwaczy na wyprawach, „mięso to mięso”. Wtedy też,
kiedy nie było tylu wojen pomiędzy super miastami, a żyły one nawet w jako
takiej zgodzie, zaczęto wyrzynać obskurów. I poszło to dość sprawnie, ale
części udało się ukryć, schować. Przeczekać burzę w licznych kryjówkach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Kurwa… - wyszeptał James, który nadstawił lepiej uszy –
Idą tu<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Za kościół. Leć za kościół – pobiegli.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Nie mieli za bardzo gdzie się schować, byli widoczni tu
jak na dłoni. Chude drzewa, nie dawały kryjówki przed bystrymi, zmutowanymi
oczami. Było ich czterech. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Szli gęsiego.
Prowadził bardzo stary i podniszczony obskur, przypominający wysuszoną śliwkę.
W ręce ściskał pordzewiały M60, a twarz skrywał pod kapturem niebieskiej bluzy.
Był opleciony taśmami amunicyjnymi. Za nim szły obie kobiety, te trzymały
jedynie po pistolecie maszynowym UZI. Były nowe, więc pewnie zrabowane komuś
kto znał się na ich konserwacji. Pochód zamykał, niosący na barkach kobietę,
obskur w średnim wieku, z przewieszonym na plecach sztucerem i pasem, wręcz
oblepionym łódkami do ów broni.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Jest ich tylko czterech, ta ich broń poszła by na pompę
– wyszeptał Niemożliwy – Zastrzelmy ich.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
James był spocony, jakby siedział pod grubą pierzyną.
Denerwował się jak diabli. Widok obskurów, walka z nimi. Przerażali go. Mógł
walczyć z bandytami, piratami, żołnierzami innych miast, ale widok obskurnych
ciał obskurów, przerażał go do żywego.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- James. Do cholery, skup się. Jesteś Rycerzem czy
panienką roznoszącą drinki? – ponaglił towarzysz, widzący zdenerwowanie rudego
młodzieńca.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Zróbmy to – wyrzucił z siebie, wstając na miękkich
nogach.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Na szczęście, to Niemożliwy wykonał pierwszy krok.
Wyskoczył zza budynku, dopadając idących gęsiego obskurów przy drzwiach. Byli
cholernie zaskoczeni widokiem Rycerzy z Miasta Murów. Kobiety padły dość
szybko, skosił je grad pocisków z AR-15 Niemożliwego. AKM Jamesa również
zaterkotał, trafiając w tego który niósł kobietę i poleciał wraz z nią na
plecy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Całej akcji towarzyszyły gardłowe okrzyki i przekleństwa
obskurów, ponieważ nie tylko skórę mieli popaloną od promieniowania. Również
narządy wewnętrzne, lecz za to zahartowane na wszelkie promieniowanie. Toteż
ich słowa i krzyki były niczym hymny potępionych przez Rakira. Ogłupiały
atakujących, ogłupiły Niemożliwego. Dał wskoczyć do budynku najstarszemu z
atakowanych, który wystawił zza jednej połowy drzwi M60 i nacisnął spust. James
sam dobrze nie wiedział co się dzieje, jakimś rykoszetem który uderzył w
kamizelkę wpadł w gęste liście. Dopiero wtedy obskur wystawił pysk zza wrót do
kapliczki, myśląc że niebezpieczeństwo zostało uśpione. Nie zostało. Pysk
obskura rozsmarowały pociski z AKM’u Jamesa.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Ten tylko dźwignął się ciężko na równe nogi, spoglądając
na to czego dokonali. Czterech obskurów leżało trupem, zapewne trakt stanie się
bezpieczniejszy, ale jakim kosztem. Niemożliwy, spoglądał tempo w niebo nad
nim, cicho się modląc do swojego bóstwa. Nie był wyznawcą Rakira, wolał
tradycyjne wierzenia. Ściskał w zakrwawionej dłoni mały krzyżyk z białego
złota. Nim James zdążył przy nim przyklęknąć, ten już był martwy. Chłopakowi
łzy napłynęły do oczu, ale był już obeznany z widokiem śmierci. Że zabiera
losowo wybrane osoby. Go dziś uratowała kamizelka, jutro może oberwać w głowę.
Lub z przyłożenia. Nikt nie znał ani dnia, ani godziny. Postanowił ukryć go w
kapliczce, a kiedy będzie wracał z pompą, zabrać jego ciało i spalić wraz z
chłopakami. Należał mu się tradycyjny, Rycerski pogrzeb.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Mimo wszystko śmierć Niemożliwego nie poszła kompletnie
na marne. Kiedy pozbierał bronie obskurów i siłował się z pasem sztucera, tego
który szedł ostatni z kobietą na plecach, okazało się że ów panna żyje. Co
prawda była ranna w ramię, mocno poobijana i posiniaczona, ale oddychała. James
szybko wyjął swój mały zestaw medyczny, zasypując krwawiącą ranę specjalnym
proszkiem. Reszta jej ciała wyglądała w porządku, więc postanowił dłużej nie
wykorzystywać naturalnego znieczulenia, jakim był jej sen. Podłożył jej pod nos
sole trzeźwiące, które z automatu podniosły ją na nogi.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
W oczach dziewczyny malowało się przerażenie, strach, ale
też i zdezorientowanie. Nie mogła pojąc co się wydarzyło. Patrzyła apatycznie
na swojego wybawiciela i na cztery, okropnie przedstawiające się ciała.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Kim jesteś? – zapytał James.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Ja… Ja jestem Roksi. Mówią mi tak… Nie mam imienia…<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-63823125381339512032013-04-21T11:43:00.000-07:002013-04-21T11:43:20.460-07:00Wpis #008<br />
<div class="MsoNoSpacing">
Rano ruszyli dalej, Coquar powoli się rozpędził. Jeszcze
kilka kilometrów i mieli stanąć pod bramą Waste City. Miasto pieszczotliwie
zwane Śmietniskiem, już powoli wyłaniało się zza horyzontu. Przypominało
stertę, zrzuconych na siebie śmieci. Palisada, kilka kontenerów, w centralnej
części kamienny budynek, który jak głosiła plotka, trzyma się tylko na ślinę
Paragrava.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Od zachodu, ze strony od której nadjeżdżał oddział
ostrzegawczy, piętrzyła się sterta świeżych ciał. Pierwszy zauważył je Steve,
który wziął je za ciała zbłąkanych żołnierzy z Miasta Wysokiego lub
niespalonych jeszcze truposzy. Ciała były nagie, głównie męskie. Ale zdarzały
się też i kobiety oraz co najgorsze, dzieci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Żołnierze widywali już takie rzeczy, ale nawet
najtwardszy żołnierz nigdy się nie mógł do tego przyzwyczaić. Kim byli ludzie,
z których ciał powstał ten kopiec, szybko się wydało przed zamkniętą bramą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- O, nowa dekoracja – zauważył Crash wskazując na dwóch
powieszonych na bramie mężczyzn – Stary, mamy problem – ryknął na tył pojazdu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
W istocie, był tu cholerny problem. Na sznurze, wisiały
posiniałe i spuchnięte ciała Antonio Paragrava oraz jego zastępcy, Kuby.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- O ja pierdole, doigrali się… - powiedział stary, który
wyjrzał przez właz na dachu pojazdu – Steve, zatrąb.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Po okolicy rozległ się donośny klakson pojazdu
zwiadowczego. Pięć minut później, na palisadach pojawili się nowi rezydenci
Waste City. Od razu wzięli na cel pojazd, mimo wszystko wstrzymywali się z
odpaleniem granatników. Po mundurach było widać, że mimo wszystko to nie Wysocy
przejęli Śmietnik, tylko wybuchł wewnętrzny konflikt. Cóż, jak ktoś jest cały
czas traktowany jak zwierzę, zacznie gryźć. Z megafonu, który trzymał jakiś
żołdak na bramie, zazgrzytało, ale szybko uszu żołnierzy dobiegło wezwanie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Jeśli przyjechaliście na wezwanie Paragrava, macie pięć
minut by zawrócić – padło donośne – A jeśli nie, to zapraszamy do handlu. Nie
dostaniecie nic za darmo. Już nie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Stary schował się na powrót do pojazdu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Panowie, nie mamy za wiele do odsprzedania. Amunicja i
paliwo, ale bez niego nie wyjedziemy gruzowcom na spotkanie. Bez żarcia,
będziemy przymierać głodem. Zdecydujmy razem.<br />
Prawie jednogłośnie zdecydowali oddać amunicję za świeże żarcie, oczywiście nie
całą. I tak będą musieli racjonować jedzenie. Stary znowu wyjrzał przez właz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Handlujemy! – wrzasnął – Kto tu teraz rządzi?!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- To mało ważne. Cofnijcie się o kilkanaście metrów,
zaraz wyjdziemy ubić interes.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Usłuchali. Nie mieli zbytnio co dyskutować. Tamci mieli
granatniki, pewnie też kilka Carlów Gustavów i moździerzy. Na szczęście, żaden
pocisk czy też granat nie wylądował im na łbie. Niewiele później, otworzyła się
brama i zaprzężony w dwa woły wóz, wytoczył się i zatrzymał tuż przy pojeździe.
Wypełniony był owocami i warzywami, ale też mięsem i nabiałem. Do koloru, do
wyboru. To jedzenie było głównie przeznaczone dla Górnego Dystryktu,
spodziewali się raczej dostać jakieś stare puszki czy też inny syf, którym
karmiono ich w mieście. A tu towary wręcz luksusowe do wymiany.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Kolejnym zaskoczeniem, były ceny. Bo nawet nie
spodziewali się, że mogą dostać to za kilka marnych nabojów. Mimo wszystko jej
zapas, jeśli teraz można było o nim mówić, znacznie się uszczuplił. Ale było
warto, stwierdził Stary wraz z EM-doc’iem. Za taką wyżerkę, jaką planowali na
wieczór, oddać by mogli dusze. A najbardziej ucieszony pysk miał Jeff, któremu
po pysku wręcz ściekała ślina.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Przy handlu, udało im się zamienić słówko z jednym z
żołnierzy, który uzbrojony w wysłużony M4 pilnował wozu. A raczej pogadał z nim
Crash i James.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Co tu w ogóle się stało? – pierwszy zapytał, prosto z
mostu Crash.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- A nic, Paragrav nadużył naszej dobroci i tolerancji.
Kilku Strażników się zdenerwowało, mieszkańców nie było trzeba długo
przekonywać. A teraz starcza nam żarcia aby się wyżywić, i aby handlować. I
żadne Murasy nam nie brużdżą… Zresztą jesteście pierwszymi, którzy tu zawitali.
Kierownik chciał do was otworzyć ogień, ale Meksykaniec kazał zobaczyć co was
tu sprowadza, trochę za mało na atak. A spodziewamy się go w najbliższej
przyszłości.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Kierownik? Meksykaniec? – drążył temat już James.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- No, pewnie go pamiętacie z Miasta. Breakcraft i Miguel
Cotto.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
James ich nie znał, ale Crash kojarzył Breakcrafta. Tom
Breakcraft. Rycerz, który chciał odejść z Miasta Murów, ale nie uzyskał
pozwolenia dowództwa. Wysłano go na wieś, na Śmietnisko. Kierownik, jak go tu
zaczęto nazywać, nie znosił być poniżany. A już kompletnie nie lubił patrzeć
jak poniża się innych, czego nie żałował sobie Paragrav.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Nie trudno się domyśleć, że Breakcrafta po prostu chuj
strzelił. Najpewniej sam zaczął wymierzać sprawiedliwość, reszta ludzi poszła
za nim. Którzy też byli z resztą nieludzko traktowani. Dlatego Górny Dystrykt
jest za grubym murem, bowiem masa ludzi już dawno by się zbuntowało przed
tyranią skrybów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Dopiero w trasie, Crash i James podzielili się zdobytymi
informacjami z resztą załogi. Kiedy wóz z żywnością i amunicją wrócił do Waste
City, Coquar wrócił na ubity trakt. Ciągnął dalej na wschód, mijając rozległe
pola należące do Waste City. Pracowali na nich rolnicy i kobiety, co przy
lżejszych pracach. Pilnowali ich przed truposzami i bandytami żołnierze,
dawniej pilnowali ich, aby nie myśleli uciec czy się lenić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Stary… - odezwał się Niemożliwy – Zameldujemy to
Miastu?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Stary chwilę się zastanawiał nad tym, co im grozi za nie
zgłoszenie tego faktu dowództwu. W końcu mieli CB radio, i kawał solidnej
anteny na dachu. On osobiście by tego nie meldował, ale, on nie miał zamiaru
wrócić. W przeciwieństwie do nich, co mogło by się dla nich skończyć niezbyt
przyjemnie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Zameldujemy. Steve, możesz? – rzucił do kabiny.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Steve bez słowa sprzeciwu, zgłosił w kilku krótkich
słowach co ich spotkało i odpowiedział na to, o co ich pytał radiooperator z
Miasta Murów. A więc o to jakie mają siły, dlaczego nic nie zrobili i dlaczego
handlowali ze zdrajcami. Wyjaśniał wszystko prosto, nie rozwodził się.
Radiooperator nie miał się do czego przyczepić.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Dwanaście kilometrów dalej, kiedy za kółko przesiadł się
Crash, w cholerę poszła pompa paliwowa. Klął na czym świat stał, stali w
szczerej pustyni. Jedyną nadzieją było, wrócenie do Waste City po część
zamienną, z resztą amunicji do karabinu EM-doc’a, który i tak z bronią radził
sobie tu najgorzej. Mimo wszystko, potrafił czynić cuda swoim przedpotopowym
rewolwerem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Nie było sensu iść całą grupą, zwłaszcza że nie byli
wcale tak daleko od miasta. Od Śmietnika, co zapewne odstraszało rabusiów, a trupy
były systematycznie łapane i spalane. Zgłosił się James, Jeff i Niemożliwy.
Stary jednak zdecydował, że bez Jeffa pójdzie im szybciej. Gruby nie
protestował, zdawał sobie chyba z tego sprawę. Jedyne co ich przerażało, to
ilość amunicji. James miał dwa magazynki do AK, Niemożliwy do AR-15 miał ich
trzy. I po magazynku do broni bocznej. Biorąc trochę mleka i wody, ruszyli.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-51734468926208607862013-04-21T11:33:00.000-07:002013-04-21T11:33:59.414-07:00Wpis #007<br />
<div class="MsoNoSpacing">
Lekki pojazd bojowy Coquar , kierowany przez Steviego,
wyjechał tunelem daleko za pierścieniem złożonym, z oblegających miasto pokrak.
Gdzieś daleko, budziło się słońce, jakby przygnębione widokiem, które zastało.
W kabinie, po prawicy Steve’a, siedział Crash rozmyślając nad czymś w
milczeniu, uderzając tylko rytmicznie palcami o drzwi wozu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Z tyłu pojazdu, siedział Staruszek wraz z Jamesem,
Jeffem, Em-doc’iem i Niemożliwym. Za bardzo nie mieli co robić na wąskim tyle
pojazdu, gdzie sporą część miejsca zajmował zapas amunicji i ropy. Nawet za
bardzo nie mieli miejsca, aby rozłożyć karty i uraczyć się partyjką pokera.
Tylko tęgi Jeff poszedł po rozum do głowy i odsypiał wczesną porę. Miał
odchyloną do tyłu głowę i otwarte usta. Chrapał na tyle głośno, że uniemożliwiał
zaśnięcia pozostałym pasażerom. A nawet szturchany lufą broni, czy trącany
łokciem przez staruszka. Chłopisko nic sobie z tego nie robiło.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Jadący w kierunku miasta, miejsca pracy gruzowców pojazd,
oddalał się od miasta. Wypalona ziemia, rosnące gdzieniegdzie drzewa ustępowały
prerii porośniętej wysoką, nieprzykaszaną zbyt często trawą. Pojazd warkotał, z
pewnością przyciągając w ich pobliże żywe trupy, ale byli za szybcy by ich
dogoniły. Mogli się jedynie obawiać bandytów, żołnierzy z Miasta Wysokiego czy
jakiś renegatów. Lub wyjątkowo wielkiej chmary truposzy, która była by wstanie
zatrzymać pojazd. To ostatnie wydawało się najmniej prawdopodobne.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Ile było można jechać w kompletnej ciszy? Gdyby byli w
pełnej drużynie, zapewne gadatliwy, ciapowaty Jiller, już by kłapał dziobem. A
przy tym, każdego wkurwiał. A jakby przyszło co do czego, posyłał cenne naboje
w powietrze. Ten chłopak był dziwny i naprawdę nikt go nie lubił, ale znosił. A
jak kiedyś Jeff mu przypierzył w kark, nawet byli tacy, co się za nim wstawili.
Honor Rycerza, nie pozwalał im patrzeć obojętnie na cudzą krzywdę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Pierwszy raz opuszczam miasto w tak małym gronie –
pierwszy ciszę przerwał Em-doc.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Potem już poszło jak z górki. Każdy chciał się pochwalić
doświadczeniami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nie było Cię na świecie, kiedy ja byłem zwyczajnym
szeregowcem – obszczerzył się staruszek, ukazując średnio zadbane uzębienie –
Podróżowaliśmy przez cały kraj, badając nagromadzenie ludzi i truposzy w danych
rejonach. Do dzisiaj nie wiem, co za idiota wpadał na tak niedorzeczne akcje.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Ehh… - Niemożliwy westchnął – Kiedy byłem jeszcze u
tego idioty Sparkyego, kazano nam kopać fosę. Pomysł upadł tak szybko, jak nam
go dano.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
W cała rozmowę wkomponowało się chrapanie Jeffa i
milczenie z szoferki.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Powiedz im Stary jakie nam dali zadanie na lotnisku –
zaśmiał się cicho James, na samo wspomnienie tego idiotycznego pomysłu, który
przyszedł z samego Górnego Dystryktu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Fakt – staruszek zaniósł się cichym chichotem – To było
tak głupie! – zaakcentował ostatnie słowo – Wyobraźcie sobie, że pojechaliśmy
na lotnisko Bagińskiego. Kazano nam uruchomić jakiś samolot, helikopter,
cokolwiek. Zabronili wracać bez sprawnego samolotu. Ś.P. Toby o mało tam nie
zginął.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Posmutniał, na wspomnienie chłopaka z rezerw, który
twierdził, że potrafi pilotować helikopter. Nie umiał. Zginął miesiąc później w
oczyszczaniu biurowca w pobliżu Miasta Murów, który został rozebrany i zasilił
mury.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
I nagle napadła go przedziwna ochota, na niewracanie do
miasta. Nie czekało go tam nic. Był sam, nawet praca miała zostać mu odebrana.
Gdyby tak zdezerterować? Uciec od problemów, bałaganu jaki panował w Mieście
Murów. Ot, tak. Odciąć się do wszystkiego grubą kreską i spróbować godnie
przeżyć te kilka lat które mu zostały?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Ale po chwili spojrzał na Jamesa, na resztę oddziału.
James miał żonę, tak jak i Crash. Em-doc narzeczoną, reszta też pewnie sporo
szczęśliwego życie przed sobą. Nie mógł im tego zrobić. Nie po tylu latach,
które pod nimi przesłużyli. Szybko postanowił, że cokolwiek się stanie, po
wypełnieniu zadania i ostrzeżeniu gruzowców, miał zamiar uciec uprzednio
oddając dowództwo w ręce jednego z nich. Uciec i umrzeć gdzieś w spokoju ze
starości. Piękny plan, ambitny. Miał nadzieję, że uda mu się go wykonać.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Transporter długo jechał jeszcze, a czas mijał im na
rozmowie. W końcu do rozmowy przyłączył się Crash z szoferki i tylko śpiący
Jeff oraz nie kwapiący się do rozmowy Steve, milczeli jak zaklęci.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Podróżowanie nocą mieli zakazane, było zbyt
niebezpiecznie i było większe prawdopodobieństwo uszkodzenia pojazdu. Dlatego
też rozbili obóz na zniszczonej autostradzie, z której zdarto już asfalt dawno
temu, tak samo wzięto na przetworzenie wraki pojazdów, znaki, barierki… Wszystko
co byli w stanie zabrać, wrzucić na ciężarówki i zawieść do Miasta Murów. A
rozbierano wszystko. Dosłownie. A miasto rosło, i rosło. Pęczniało, jak ul
pełen pracowitych mrówek. Dobudowywano dystrykty, fabryki, domy. Na gruzach
upadłej już raz cywilizacji, powstała nowa, będą miszmaszem historii
poprzedniej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Teraz pozostałość po autostradzie, była tylko dość szerokim,
gładkim wgłębieniem porośniętym bujną trawą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Śpiwory rozłożyli na dachu, noce byłe chłodne, ale
musieli wytrzymać. Spanie na ziemi, w świecie opanowanym przez żywe trupy, było
nadzwyczaj niebezpieczne. Tylko Jeff uparł się na ognisko, że bardzo zmarzł.
Jak mógł zmarznąć we wnętrz pojazdu, kiedy spał okryty derką. Ale każdy miał
swojego demona. Rano, żar w ogniu bardzo się przydał, aby zagotować wodę na
kawę i podsmażyć puszki z żarciem zabranym z miasta.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Steve z Crashem przeglądali mapy w tym czasie, kiedy
reszta jadła suchary z dżemem i piło kawę. Byli nadzwyczaj połamani, dach nie
służył spaniu i wylegiwaniu się. Nawet kierowcy, którzy spali we wnętrzu
pojazdu, nie byli okazami, którym dane było dobrze się wyspać. Mapy były stare,
większość dróg zarosło, znikły. Przestały istnieć. Tak jak i pobliskie
miasta i miasteczka, choć było jedna rolna wioska na ich trasie. Otoczona
palisadą, w której mieli uzupełnić swoje zapasy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Waste City, bo tak się nazywała, było zbudowane ze
śmieci. Z tego, czego nawet Miasto Murów nie chciało wykorzystać, w końcu tam
dbano po części o jego wystrój. A wielkie tereny otaczające Waste City,
świetnie się nadawały na uprawę czegokolwiek. I dzielił ją od Miasta Murów
tylko dzień drogi, autostradą w dość dobrym stanie, nie patrząc na to, że nie
było na niej już asfaltu. Musiał wystarczyć ubity trakt, by stare, pordzewiałe
ciężarówki mogły zwozić produkty rolne do spichlerzy miejskich. Pieczę na Waste
City trzymał Antonio Paragrav. Skryba, nie zadowolony z tego, że został
oddelegowany na śmieci. Dawał temu upust, w kontaktach z rolnikami i
żołnierzami pilnującymi placówki, których trzymał więcej, niż twardą ręką.
Można powiedzieć, że trzymał ich pod podeszwą, stalowego buta. I choć pracowali
przy roli, cierpieli okropny głód.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-91056983069196202022013-04-21T11:20:00.003-07:002013-04-21T11:20:33.548-07:00Wpis #006<br />
<div class="MsoNoSpacing">
Ciała tych żołnierzy, które udało się zapakować do
transporterów zostały złożone w miejskiej kostnicy. Dwa agregaty prądotwórcze,
kiedyś używane w kopalni złota nieopodal, pracowało cały czas utrzymując w niej
niską temperaturę oraz oświetlając szpital mieszący się w budynku obok. Ci,
którzy padli ofiarą żywych, zostali niestety za murami, ale i to się zdarzało.
Służba w Rycerzach nie była przymusowa i każdy wiedział na co się naraża.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Piętnaście ciał Rycerzy przywieziono wozami bojowymi oraz
innymi wehikułami które wyjechały do walki z mieszkańcami wrogiego miasta. Do
tej liczby należało doliczyć siedemnastu Strażników Murowych, którzy ponieśli
bohaterską śmierć w obronie miasta. Wieczorem, kiedy słońce skłaniało się ku
horyzontowi, na murach zapłonęły stosy pogrzebowe, natomiast prochy walecznych
żołnierzy zgarnięto w urny, które zostały przetransportowane do podziemi
Świątyni w Górnym Dystrykcie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Na pogrzeby, obowiązek miał się zjawić każdy. Potem, po
kilku latach zmieniono przepis, aby na obrządku pogrzebowym byli wszyscy Ci,
którzy mieli styczność jakąkolwiek z chowanym. James, wraz z żoną służył z tymi
chłopcami, którzy teraz pozszywani, owinięci w prześcieradła, leżeli na coraz
to kolejno podpalanych stosach. Przy wymurowanej już kilkanaście lat temu
ambonie, stał Święty Ojciec. Przywódca kultu Rakira.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Dziś żegnamy się z naszymi braćmi, ojcami i synami! Z
małą cząstką potęgi Miasta Murów, która w obranie naszych interesów i naszego
bezpieczeństwa, oddała życie w bohaterskim akcie męstwa – ryczał kapłan – Albowiem
zapisane w Uświęconej Księdze Rakira zostało, że nie są bohaterami Ci którzy o
bohaterskich czynach prawią, lecz Ci o których czynach się prawi! A więc nie
zapomnijmy tego co dzisiaj zaszło i wspominajmy to zajście tak długo, jak długo
nam się uda, a jeśli Rakir pozwoli, sława o tych bohaterach którzy teraz
odchodzą do niego w snopie dymu i blasku ognia, przetrwa całe pokolenia!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Niezbyt daleko, gdzie stał na wespół zawalony budynek,
pracowało kilku robotników z podmurza. Reperowali bar „U Majora”, który
również ucierpiał w starciu. Uwijali się jak mrówki, widać było ich
zaangażowanie. Słowa kapłana udzielały im się, zresztą nie wszyscy wrogo byli
nastawieni do władzy. Jak w każdy mieście, znajdowali się w nim i przeciwnicy,
jak i zwolennicy ustroju politycznego. Jeff odetchnął z niemałą ulgą, widząc że
tak szybko się zabrano za naprawę jego ulubionego lokalu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Kiedy ostatni stos spłonął, kapłan począł zgarniać
szufelką popiół do urn wraz ze swoimi poplecznikami. Kiedy już znaczna część
baru została odgruzowana i windą prowadzącą na mury, powoli zwożono małą
wywrotką gruz, cegły i pustaki wraz z zaprawą, w tym momencie na murach pojawił
się Malan.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Malan, a właściwie Olgierd Malan, był to dyspozytor i
główny strateg Rycerzy. Przeważnie siedział wraz z pięcioma podwładnymi w małym
pomieszczeniu w Górnym Dystrykcie i otwierał bramy, wydawał rozkazy, ostrzegał
przed zagrożeniami zauważonymi przez czujki. Teraz przyszedł do Starego,
stojącego nieopodal kopców z popiołu. To oznaczało, że Rycerze otrzymają nowe
rozkazy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Witam Starszy – zawołał Malan, który zatrzymał się
za plecami dowódcy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Staruszek obrócił się. Twarz miał spłakaną, oczy
czerwone. Malana to zdziwiło, i to nawet bardzo.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Płakałaś? – zapytał – Nie przyzwyczaiłeś się?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nigdy się nie przyzwyczaję do tracenia dobrych
żołnierzy, Malan. Czego chcesz?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Mam nowe rozkazy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Jakie?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Jesteś teraz najmniej liczną drużyną w Rycerzach, a
więc zostałeś wybrany do poinformowania Tima, o sytuacji tu. Słyszałeś o tym,
że radio im się schrzaniło?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wiem wszystko, wszystko słyszałem. Kogo mi
przydzieliliście?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Sam możesz wybrać jeszcze sześciu żołnierzy, ale reszta
zostanie przydzielona do Sparkyego i oddelegowana do oczyszczania rubieży za
murem z żywych trupów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Nie mogę zabrać wszystkich?<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Przykro mi, ale kiedy wrócisz twoja drużyna zostanie
rozwiązana. Jest was za mało, abyście mogli stanowić trzon armii Rycerzy.
Zgłosiłem was do awansu, na Paladynów lub jakąkolwiek służbę w Górnym
Dystrykcie. Ale nie macie za dużych szans, przynajmniej nie wszyscy.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Staruszkowi łzy napłynęły jeszcze rzewniej do oczu. Jego
drużyna, to było wszystko co miał. Wszystko, czemu mógł poświęcać swój czas,
swoje ideały. Od kiedy zginęła Matylda, jego żona zamordowana przez jakiegoś
chuligana z pod murza, poświęcił się służbie całym sobą i każdą częścią ciała z
osobna.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Malan chcąc uniknąć smutnego widoku, po prostu obrócił
się na pięcie i odmaszerował w kierunku windy, którą się tu dostał. Kiedy
zniknął z oczu staruszka, które życzyły Malanowi aby spadł z tych murów, sam
powlókł się do swojej kanciapy. Wiedział że to główny strateg mógł tylko poddać
do głosowania taki plan, jak rozwiązanie jego drużyny. Jego drużyny…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Mieszkanie Staruszka, prawie wcale nie urządzone, ubogie
i surowe, stało w takim stanie już ponad trzydzieści lat. Louis Puve, bo tak
nazywał się Stary, usiadł na starym i wytartym fotelu. W ręce trzymał pół
litrową butelkę Burbona oraz szklankę. Mimochodem włączył radio, które nadawało
informacje z Miasta Murów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
„Właśnie zakończył się obrządek pogrzebowy” –
informowała spikerka – „W ataku na miasto Murów, prawdopodobnie przez
mieszkańców miasta Wysokiego, zginęło piętnastu Rycerzy, w tym dziesięciu z
drużyny Louisa „Starego” Puve, czterech z drużyny Johna Sparkyego oraz jeden
członek drużyny Emanuela „Trefla” Straka. Dzień wczorajszy, został również
okupiony krwią Strażników Murowych, których zginęło siedemnastu. Wszyscy byli
przydzieleni do kwadratu N4, dowodzonego przez Irminę Badylajewą. A teraz,
trochę muzyki”<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
W radiu pojawiła się najpierw trąbka, zaraz po nią
charakterystyczny głos Louisa Armstronga z piosenki A Kiss to Build a
Dream On.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Pijącego alkohol staruszka, przyprawiło to o głośny,
bezradny płacz. Potem pił tak długo, aż nie stracił przytomności. Przeklął
szpetnie, gdy obudził się rano. Wolał nie żyć, wolał zostać spalonym i odejść
do Rakira. Być wolnym, niż być więźniem wspomnień. Być ze swoją małżonką. Ale
miał ostatnie zadanie. Przy doborze ludzi, z pozostałych dziesięciu chłopa,
wielkiego wyboru nie miał. Wybrał tych, z którymi dogadywał się najlepiej.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Steve, James, Jeff, Crash, Em-doc oraz Niemożliwy.
Jeszcze tego samego dnia obszedł ich mieszkania, informując o zlikwidowania
drużyny i ostatnim zadaniu. Pożegnał się również z pozostałą czwórką. Nie
odstępowało go wrażenie, że widzi ich ostatni raz. I miał naprawdę złe
przeczucia.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Wyruszali następnego dnia o piątej rano.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-33797424236695304882013-04-21T11:10:00.000-07:002013-04-21T11:10:16.682-07:00Wpis #005<br />
<div class="MsoNoSpacing">
Ogień tańczący po martwych ciałach, rósł coraz większy, a
co za tym idzie, snop dymu unosił się coraz wyżej. Grupa kilku żywych trupów,
pałętająca się na granicy czujników, zwabiona już z daleka widocznym dymem,
poczęła powoli maszerować w tym kierunku. Wabił je też smród palonego mięsa,
który prosto na nie niósł wiatr. Już po kilku minutach powolnego chodu, minęły
kilka rozstrzelanych zwłok inżynierów i dwóch żołnierzy, okropnie skatowanych
jakimś obuchem. Technicy, ściskając w rękach cały czas klucze i śrubokręty,
leżeli bezpośrednio pod zniszczoną czujką.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Czujki, wprowadzone do użycia zaraz na początku pandemii,
to były niezbyt wysokie wieżyczki naszpikowane elektroniką bardzo niskiej
jakości, a dopiero co trzecia miała zainstalowane lepsze komponenty, ale działały
i to się liczyło. Głównym i najważniejszym w czujkach instrumentem, były
fotokomórki, kamery reagujące na ruch i mikrofony. Teraz, czujka zepsuta
i bez ludzi, którzy się nią zajmowali, nie była w stanie poinformować bazy
Miasta Murów o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Żywi, jak nazywali ich
mieszkańcy miasta, minęli bez przeszkód zwłoki i czujkę. Do miasta miały tylko
do pokonania kawałek stepu i pagórek, pod którym leżały kolejne trupy i dwie
zniszczone ciężarówki rakietowe.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Żywe trupy i pandemia, po której zaczęły się pojawiać do
dzisiaj jest brzemienna w skutkach. A teorii, skąd się wzięła jest tyle, ilu ludzi się nią zajmujących, czyli setki albo i tysiące. Kiedy świat, jaki był
wtedy ludziom znany umarł na dobre, a państwa czy jakiekolwiek inne instytucje
i organizacje rozpadły się, ludzkość wiedziała co trzeba robić. Szybko ludzie
poczęli się skupiać w miastach i miasteczkach, grodząc się od falujących pod
ogrodzeniem falami żywych trupów. Walczyli z nimi jak za dawnych czasów, wylewając
na łeb gorący olej, rozpryskując benzynę, następnie zrzucając koktajl Mołotowa. Jakkolwiek by z nimi nie walczyli, ludzie byli w mniejszości, a wrogów
przybywało. Broń palna, sprawdzała się ale do walki z taką nawałą przeciwników
była mało skuteczna. Długo nie było dobrego sposobu do zwalczania żywych
trupów, aż w końcu postanowiono że najlepszą walką jest ucieczka. No i broń
palna oraz podpalanie, choć mało skuteczne, tylko one pozostawały.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Miasto Murów na początku swojego istnienia, też było
oblegane grubym pierścieniem żywych trupów. Wtedy zamieszkiwali je politycy,
troszkę wojska i mnóstwo cywili. A jedzenie, kończyło się z dnia, na dzień w
coraz szybszym tempie. I w końcu wymyślono, co należy zrobić i jak to załatwić.
Pod murami, wykopano cztery tunele. Jeden na północ, na południe, na zachód i
wschód. Dzięki nim dopiero, możliwe stały się wypady na szabrowanie arsenałów i
sklepów, ponieważ umożliwiały opuszczenie miasta, grubo za pierścieniem
umarlaków. Kiedy dotarła pierwsza dostawa amunicji, szybko została zużyta na
odstrzeliwanie głów napastnikom, a nie inaczej było z pierwszą cysterną
benzyny, która wjechała do miasta.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
W gorszej sytuacji były na przykład miasta takie jak
Treet Hown czy Sols. Oba, były wybudowane na wzniesieniach. Myśleli że zapewni
im to jakąś formę polepszenia tu i tam warunków, że będą mieli o wiele lepsze
baczenie na okolice. Niestety, nie pomyśleli o tym, żeby sprawdzić z czego jest
zbudowane owo wzgórze. Marmurowa skała, nie uginała się pod kopiącymi, dopóki
Ci nie padli z głodu i wyczerpania, a zaraz za nimi, w ich ślady poszła reszta
mieszkańców miasta. I choć to odległe czasy, Sols i Treet Hown do dzisiaj
stoją, zamknięte na głucho. Ci, co tam byli opowiadają iż by to miało być
rzekomo miasto duchów i opowiadają o porozciąganych po całej twierdzy
szkieletach i o pamiętnikach, jakie znajdowali.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Jeden z nich do dzisiaj znajduje się w księgozbiorach
Miasta Murów w Górnym Dystrykcie. To co w nim napisano, pozwala sobie wyobrazić
to, co tam się działo…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i>„Dzień 43, 13.12.2030<br />
Ukrywam się tu przed nimi, nie chcąc być pożartym, ale sam nie mam co jeść i
obawiam się, że jeżeli będę chciał przeżyć, też będę musiał zapolować na żywych
ludzi. Wczoraj jak wypełzłem z tej szopy, widziałem jak kilku mężczyzn na
kształt żywych trupów pod murami, pożerało jakaś wrzeszczącą kobietę. Pomógł
bym jej, ale… Nie, nie ma dla mnie usprawiedliwienia. Stchórzyłem i teraz ten
krzyk, ten widok będzie mnie prześladował…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i>Dzień 50, 20.12.2030<br />
Wiem, że już długo nie pociągnę. Odżywiam się własnymi ekskrementami i do tego
żrę słomę i siano. Wczoraj odkryłem że w niektórych deskach siedzą korniki, ale
to wciąż za mało. Potrzebuję jedzenia, inaczej długo nie pożyję. A najlepiej
będzie to zrobić, nim kompletnie opadnę z sił. Od tygodnia nie słyszę kanibali,
może umarli z głodu lub zjedli siebie sami?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i>Dzień 64, 04.01.2030<br />
Nie wiem jak ktokolwiek mi wybaczy to co zrobiłem, ale nie miałem naprawdę
wyboru. Przeszukiwałem tylko stare sklepy i spichlerze, ale nie znalazłem tam
nawet okruszka. Ktoś też postanowił tak zrobić, albo po prostu czekał aż
jedzenie samo do niego przyjdzie. Zaatakował mnie, walczyliśmy. On miał nóż,
ale jakimś cudem sam go dźgnąłem jego własną bronią. Na początku chciałem
zostawić tam to truchło, ale nie mogłem. Wiem, że bez jedzenia długo nie pożyję.
Ten mężczyzna, może wystarczy mi na miesiąc, aż jakieś inne miasto w końcu nam
pomoże.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<i>Dzień 68, 08.01.2030<br />
Jestem zgubiony… Pomoc nie nadejdzie… Wiedzą gdzie mam kryjówkę, wyczuli mnie.
Nie pilnowałem się, kiedy gotowałem. Jeśli ktokolwiek znajdzie ten dziennik,
niech przekaże go Emilii.<br />
Emili, jeśli to czytasz… Przepraszam Cię za to wszystko i wybacz mi…”<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Takie to oto rzeczy działy się w tych miastach. Gwałty,
kanibalizm, rozboje. Każdy liczył tylko na siebie, w drugiej osobie widząc
tylko kawał mięsa, przyszły posiłek. Dlatego też tak wystrzegano się później
stawiania fortec na skalnych wzgórzach, w górach i gdziekolwiek, gdzie nie było
miejsca na wykopanie tunelu i możliwości na ucieczkę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Normalnie, na żywe trupy w okolicy miasta wzniósł by się
alarm, murowi snajperzy zbiegali by się, przeładowywano by już magazynki. Same
tunele, były tylko w razie konkretnej awarii i nieużywane od momentu, kiedy
padły trupy pod murami. Żołnierze którzy wyszli z pojazdów odsapnąć, parkując
zaraz pod wzgórzem, nie zauważyli nawet spokojnie wlokących się sylwetek na
jego szczycie. Kiedy weszły na stok, przyśpieszyły znacznie wędrówkę, a
niektóre żywe trupy po prostu się z niego sturlały wprost w świętujących sukces
żołnierzy. Zaczęło się robić gorąco i nie było to spowodowane płonącym stosem
ciał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Widzący to zajście, będący bliżej murów Steve, który
akurat siedząc za kierownicą żuł prymkę tytoniu, aż uniósł do góry swoje gogle.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Żywi… - powiedział sam do siebie, sprawdzając czy
ktoś mu to potwierdzi, ale kiedy do jego uszu dotarł pierwszy krzyk zagryzanego
żywcem żołnierza sam wypluł na głos to słowo jeszcze raz – Żywi! Żywi!<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Wrzasnął dwa razy i nacisnął klakson. Po drugiej stronie
pobojowiska, u podnóża wzgórka zaklekotały automaty i huknęły strzelby. Niestety
sylwetki ze wzgórza, cały czas schodziły w coraz większej ilości. Ostatnią taką
grupę w tych okolicach, widziano pięć lat temu. Zmusiła ona miasto do ponad dwu
miesięcznego zamknięcia głównych bram. Dla konsumowanych Rycerzy, nie było
wielu opcji. Ot, po prostu zginą i zasilą szeregi swoich niedoszłych wrogów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Staruszek określając siły na zamiary, zdecydował jedno.
Zgłosił bazie, aby otworzyła bramy. Że będą się szybko ewakuować. I tak też się
stało. Zabrano tylko ciała Rycerzy te, które zabrać byli w stanie. Potem
spoczną ich prochy w kaplicy w Górnym Dystrykcie, ale tym czasem pojazdy po
prostu zaczęły wracać do parków maszynowych. Silniki wprawiły koła i gąsienice
w ruch. Kilka minut później, kiedy jeszcze w najlepsze płonęło ognisko z ciał
żołnierzy z miasta Wysokiego, żywi po skonsumowaniu tych kilku Rycerzy u
podnóża wzgórza, zaczęli gromadzić się pod murami miasta.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Strażnicy Murowi, którzy jeszcze nie tak dawno ledwo
przeżyli spadające im na łeb rakiety, teraz patrzyli w dół murów z nietęgimi
minami. Oznaczało to sporo pracy, w końcu amunicji mieli dość. Niestety był
taki problem, iż zespół Tima zgłosił niedawno iż radio mu szwankuje, ale
przybędą na czas. A jedyne co ich spotka, to zamknięte bramy i szczelny kordon
żywych trupów. Jedyną opcją, było wysłanie im naprzeciw małego oddziału z
informacją.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3853443367774059580.post-21955262037349807782013-04-21T10:55:00.000-07:002013-04-21T10:55:18.106-07:00Wpis #004<br />
<div class="MsoNoSpacing">
W miejscu, w którym kwatermistrz wraz z pomocnikami
wydawali broń, panowała nieposkromiona wrzawa. Każdy słyszał gorączkową obronę
na murach i wybuchy rakiet, ale nikt w zasadzie nie wiedział co wybucha, kto
atakuje, czym i po co. Gdzieś wśród kłębowiska, ktoś postawił kilka krzeseł, na
których stanęli dowódcy grup, między innymi Stary. Wszyscy wiedzieli o co
chodzi, więc zbliżyli się na tyle blisko, na ile mogli. Głos zabrał siwy
staruszek, z już naciągniętym na głowę hełmem:<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Żołnierze! Rycerze Miasta Murów! Przed chwilą
zostaliśmy zaatakowani, jak donoszą Strażnicy Murowi, przez żołnierzy miasta
Wysokiego. Nasze bataliony spod ich miasta donoszą, iż nie zaobserwowali żeby
ktokolwiek opuszczał miasto, więc możliwe że po prostu otoczyli nasze
stanowiska lub mają jakiś tunel. Nieważne, bowiem oni już dostali rozkazy aby
ich przycisnąć. Właśnie nasze mury są dewastowane przez samobieżną wyrzutnię
rakiet, a pod murami zbierają się saperzy, aby wysadzić bramę. Dlatego też
każdy to żyw ma zabrać broń i przydziałową amunicję, pierwsi zabiorą się na
pojazdy. Reszta będzie się musiała przebiec. Kierowcy otrzymali rozkaz.
Bradley, dwa HUMVEE i T-34 pojadą załatwić rakiety. Reszta specyfikuje ludzi
pod murami.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Broń, szybko znikała z arsenału. James załapał się na
wysłużonego Mosin-Nagata, Jeff na MP5, a Steve z racji iż był kierowcą, bez
kolejki odebrał swój pistolet M9 oraz UZI. Kiedy zbiegli wraz z resztą
żołnierzy na parking, na Jeepie Willisie siedział Starszy, ładujący amunicją
M60 zamocowane na obrotowym łożysku. Wielkie bydle dysponujące zabójczą siłą
ognia, choć było już nieco przestarzałe. Kiedy zobaczył swoich, przywołał ich
do siebie.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
James usiadł koło Steviego, Jeff zapakował się pod nogi
starszemu. Ten tylko przeładował M60 i wydał rozkaz Steviemu, aby ruszył.
Jeffrey miał podawać staruszkowi amunicję i pomagać w przeładowywaniu, pilnować
aby taśma nabojowa się nie skręcała i podawać pozycje celów, które uzna za
najgroźniejsze, na przykład te uzbrojone w granatniki lub wyrzutnie rakiet.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Steve nie jechał w konwoju składającym się z Bradleyów,
czołgów i innych pojazdów pancernych, za to trzymał się z boku. Kierowali się
do bramy, którą wcześniej wjeżdżali. Jeep, nie będący blokowany przez swoich
większych braci, po prostu ich wyprzedzał.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Ze wzgórza, które ukrywało Katiusza, rozpościerał się
przeraźliwy, ale i zarazem piękny widok. Sypiące się z murów pociski z działek,
haubic, armat i CKMów, dostawały to samo od żołnierzy z dołu którzy
organizowali sobie spod ziemi coraz większą ilość materiałów wybuchowych,
granatników i towarzyszy. Makabrycznego obrazu, dopełniały nadlatujące rakiety,
które wybuchały w zetknięciu z murem, wyrzucając w powietrze tony gruzu, pyłu i
dymu. Z lewej i prawej strony, kierowały się do miasta prawdziwe, żelazne
zastępy pojazdów opancerzonych. Jakieś salwa rakiet trafiła w „Majora”,
który niebezpiecznie przechylił się w stronę krawędzi muru, a zaraz potem
runął z impetem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Jeden z żołnierzy miasta Wysokiego, przymierzył i odpalił
jednorazowego LAWA, który pofrunął na spotkanie z bojowym wozem piechoty, <span style="color: windowtext; text-decoration: none; text-underline: none;">MCV-80
Warrior</span>. Pocisk rozprysnął się na kabinie wozu, rozrywając ją w
efektownego „tulipana”. Wóz, zakręcił się tylko na gąsienicy i
zjechał z szutrowej drogi, wprost do głębokiego rowu, wypełnionego wodą.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Na szczęście nie zanurzył się cały. Drzwi do części
transportowej, gdzie siedzieli Rycerze otworzyły się ciężko. Kilka sekund
później zaczęli już z niego wyskakiwać wojacy, strzelający ogniem koszącym w
kierunku spanikowanych żołnierzy przeciwnika. Terkot kałasznikowów, M4 i innych
narzędzi do siania mordu, było słychać daleko, daleko za wzgórzem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Na szczęście i tam pojawiły się pojazdy Rycerzy. Pierwsze
ogień otworzył Bradley, rozrywając kabinę jednej z ciężarówek. Potem coś
huknęło daleko z tyłu. T-34, przypomniało o sobie, trafiając drugi pojazd,
który automatycznie przemienił się w płonący wrak. Dwa HUMVEE, już praktycznie
stawiając kropkę nad „i”, dopilnowały by z polowego obozu nie uciekł żaden
członek obsługi wyrzutni rakiet, ani żaden żołnierz.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Steve już po kilku pierwszych minutach walki, przestał
omijać zwłoki zalegające na placu, na którym wcześniej stały namioty i łóżka,
na które teraz wykrwawiali się żołnierze wroga, a brezent wkręcał się w
gąsienice pojazdów. Staruszek niczym oszalały, niczym za młodszych lat
wystrzeliwał całe taśmy amunicji w kierunku pierzchających żołnierzy i teraz,
przestał już nawet słuchać poleceń celowniczego, którym został Jeff. James za
to, pewniej czuł by się z maszynowym karabinem, ale jego stały przydział został
w szafce, więc męczył się tym karabinem powtarzalnym. W dodatku, co przymierzył
w kogoś, to kierowca najechał na wybój, a to ostro skręcił. Nie był to karabin,
przeznaczony do strzelanie z jadącego po nierównym terenie pojazdu. Gdzieś w
oddali, jakiś granatnik trafił w szarżującego na grupę uciekinierów HUMVEE,
gdzieś tam grupa saperów z miasta Wysokiego, wysadziła się podbiegając do
czołgu, właśnie wymierzającego lufę w spinających się po wzgórzu uciekinierów.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Ale i ich dni były policzone, ponieważ na wzgórzu już
ustawiały się dwa HUMVEE, Bradley oraz T-34. Kiedy wszystkie te maszyny,
huknęły ogniem jakby na rozkaz, niedawni wspinacze zaczęli zsypywać się z górki
niczym ciśnięte kamienie. Żołnierze którzy nie załapali się na pojazdy, z
krótkimi mieczami dobijali rannych oraz ściągało ich na kupę. Gdzieniegdzie
jeszcze rozległ się pojedynczy wystrzał, ale i tak miasto Wysokie nie
przewidziało tego, jak szybko może zadziałać obrona Miasta Murów. Utwierdzeniem
wygranej, było tylko powrzucanie do jamek w których ukrywali się żołnierze
granatów fosforowych, a następnie kostki C4. Ziemią wstrząsnęła seria wybuchów,
gdzieniegdzie nawet krzyków, ale Rycerze byli bezwzględni, bo musieli tacy być.
Nikt nie płacił im za jeńców, a za wypuszczenie wroga mógł im nawet grozić sąd
polowy. Dlatego po prostu pilnowano z zasady, aby nie pozostał się żaden żywy
napastnik. A kiedy wszyscy byli martwi i ściągnięci na kupę, polano ich benzyną
i podpalono, uprzednio zabierając łachy, buty, broń, amunicję i wszystko, co
mogło się przydać mieszkańcom miasta. Nawet zakrwawione mundury, wyprane,
wygotowane i na nowo poszyte, mogły ubrać kilka rodzin z podmurza.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Smród palonego mięsa, roznosił się po okolicy, dając do zrozumienia
żołnierzom którym jakoś się udało uciec, że to nie był dobry pomysł. Grube mury
Miasta Murów, były niczym mury starożytnej Troi. Niezdobyte.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNoSpacing">
Kilku Rycerzy o słabszych żołądkach, zwymiotowało gdy
smród palonych trupów trafił do ich nozdrzy.<o:p></o:p></div>
Rafał (S.W.A.T) K.http://www.blogger.com/profile/06537063226634899124noreply@blogger.com0