Był
zwyczajny o tej porze roku upał, któremu musieli się poddać wszyscy mieszkańcy
doliny. I Ci którzy żyli na bakier z prawem jak i Ci drudzy. Płaskowyż nie
został ochrzczony „Martwym”, dlatego że nie było na nim życia, wręcz
przeciwnie. Ono na nim tętniło, chodź był to kawał piaszczystego nasypu
oddzielonego od prawdziwie zielonych miejsc górskimi pasmami, a dostać się na
niego można było tylko i wyłącznie kilkoma małymi przesmykami. Przez jedną
nawet biegła droga asfaltowa, ale szybko ginęła pod piaskiem. Nikt nawet za
bardzo nie wiedział, dlaczego ją tam wybudowano i komu miała służyć. Teraz nie
używa jej nikt, kotlinę zajęli bandyci, dość spora gruba psubratów zwanych Czarnymi
Mnichami. Mówi się, że to od nich płaskowyż wziął swą nazwę i od tego, ile
trupów potrafili za sobą zostawić. Wszędzie gdzie się zjawiali, zaraz za nimi
przybywała śmierć.
Lecz
nie tylko bandyci, zamieszkiwali to pokręcone miejsce. Duża część mieszkańców,
to byli poszukiwacze skarbów, farmerzy i łowcy głów. Choć, pierwsze większe
miasto znajdowało się dopiero za Ryżymi Górami, nie przeszkadzało to w niczym.
Kilka przesmyków było strzeżonych przez tak strażników drogowych, którzy mieli
płacone od każdego dnia, w którym nikt nie zaatakował. Ludziom czerpiącym
profity z przejezdnych przesmyków, chodziło by naprawdę takie były. Nic więc
stąd dziwnego, że strażnicy drogowi słynęli z brutalności, a już daleko przed
przejściami straszyły ukrzyżowane zwłoki bandytów różnych grup. A farmerzy,
hodujący na niezbrukanych deszczem piaskach doliny grzyby halucynogenne, mogli
je bez przeszkód sprzedawać w Waren City.
U
podnóża Ryżych Gór, miasto zwane Szaleństwo, bo i w istocie było szalone, było
też największą aglomeracją w tych stronach. W rzeczywistości było to kilka
górskich chat w których mieszkali cywile, mieściły się bary i sklepy, ludzie
trwonili majątki oraz je zdobywali. Miasto było tylko przystankiem dla
farmerów, którzy tu sprzedawali za bezcen swoje grzyby, a dopiero grube ryby
sprzedawały je na czarnym rynku za grubą forsę. A kiedy jakiś farmer się nie zgadzał, ginął w
tajemniczych okolicznościach. Nie warto więc było tak wyskakiwać, chyba że ktoś
był samobójcą i szukał kostuchy. Było kilka takich przypadków, w ścianach baru „Izolda”
nadal tkwi mnóstwo kul. Chodzą plotki, że jakby użyto odpowiednio dużego
elektromagnesu, cała ta speluna poszybowała by do góry. Czego to ludzie nie
wymyślą…
Jednym
z takich farmerów jest Sebastian Vivat. Przybył tu z żoną, skuszony łatwym
zarobkiem jako poszukiwacz źródeł ropy i innych kosztownych rzeczy. Był nawet
początkującym magiem, lecz nie miał do tego predyspozycji i wygrało lenistwo.
Broń palna i technika. Niestety piaski doliny, pokonały go. Brutalnie odebrały
dobytek i skazały na powoli wyniszczający los farmera grzybów. Na szczęście
cały czas trwała przy nim żona, Lidia. Spotkał ją dawno temu, na wojnie. Można
nawet powiedzieć, że uratował przed zakusami swoich kolegów-najemników. Po
kilku pojedynkach dostał ją na wyłączność i z czystej chęci pożądania, zrodziło
się głębsze uczucie, aż w końcu doszło do ślubu. Po kilka latach w Dolinie
Martwej, dorobili się potomstwa. Szesnastoletniej córki Lidii oraz teraz
dwudziestoletniego syna Rolanda.
Wiedział
że nie takiego życia chciał dla swoich dzieci. Roland oraz Lidia, po śmierci
rodziców zajęli by ich miejsce w uprawie grzybów. Gregor, jeden z tłustych
biznesmanów z Szaleństwa, nie wypuścił by ich z Doliny. A reszta przełęczy
zajęta była przez bandytów lub niebezpieczne zwierzęta. W jednej ponoć zalęgły
się bazyliszki. Naprawdę wstrętne i nieprzyjemne stwory. Ale z dwojga złego,
ludzi czy zwierząt, każdy racjonalnie myślący człowiek wybrał by bazyliszki.
One były przynajmniej przewidywalne, a ludzie ani trochę. Sebastian miał od
dawna pomysł, jak wywinąć się z przymusowej pracy za grosze. Niestety, do tego
potrzebował broni, czegoś więcej niż wysłużony sztucer którym miał odganiać
złodziej. Gregor w życiu by mu jej nie sprzedał, ani nikt w Szaleństwie,
wiedząc dla kogo pracuje i kim jest. Za duże ryzyko odwetu. Musiał udać się do
jednej z wielu szajek, grasujących po dolinie. Słyszał kiedyś, o takim małym,
ale dobrze dozbrojonym gangu jak Strzelcy, czy coś takiego. To u nich miał
zamiar spróbować szczęścia, na samym początku.
Nie
myślał że oddadzą mu broń za darmo, ale wiedział że pewnie połakomili się na
jego farmę i oszczędności życia. No i chyba tylko on wiedział o przesmyku z bazyliszkami.
Jak dobrze się potarguje, pewnie sam nawet nie będzie musiał jej oczyszczać. Strzelcy wypalili by wszystko miotaczami
ognia, może użyli by kilku miotaczy plazmy, albo może nawet granatów
plazmowych. Kilka sztuk pewnie by złapali żywcem, Ci psychopaci pewnie by
chcieli wyhodować sobie takie jaszczury w miejsce psów wartowniczych.
Postanowił się do nich udać, gdy będzie wracał z Szaleństwa, po dostarczeniu
Gregorowi partii grzybów.
Widok
jaki zastał w obozie Strzelców, zdziwił go. Byli bardzo normalni, aż za bardzo.
Czarni Mnisi na przykład tatuowali się od czubka głowy po stopy, sami robili
sobie blizny na ciele, kolczykowali się w najrozmaitszych miejscach, a także
zszywali sobie usta by zachować milczenie. Tylko wodzowie mogli mówić, a reszta
musiała słuchać. No, i tylko wodzowie mogli zapuszczać włosy. Strzelcy byli
inni, przypominali bardziej najemników. Wszystko wyglądało u nich, jakby byli
częścią większej armii, i to jeszcze takiej zorganizowanej i wiedzącej co robi.
W zboczu góry, mieli nawet wykuty bunkier i drewniane wieżyczki, z siedzącymi
na nich snajperami. Robili dobre wrażenie, lecz Sebastian nie zapominał że byli
to zwyczajni bandyci, jakich było pełno
w dolinie.
Zauważyli
go szybko, nim on sam zdążył podjechać na tyle blisko obozu, by go zobaczyć.
Byli pierwsi, jak chyba zawsze. Nie wziął ze sobą broni, sztucer to było
wszystko co miał, prócz auta. Choć to pewnie dostał by nowe… tak samo zdezelowane
jak to od Gregora. Martwiło go też to, aby nie dostał kulki w głowę na dzień
dobry, ale widać Strzelcy wiedzieli o co chodzi i zabrali go do siebie. Nie
obyło się bez popchnięć, kilku ciosów i drwin, ale mógł to przeboleć. Nic
ponadto czego doświadczał od Gregora i jego pomagierów.
Dość
szybko wylądował przed Arnoldem, kimś w rodzaju wodza, chodź on sam nazywał się
generałem. Przedstawiona przez Sebastiana propozycja Arnoldowi spodobała się na
tyle, do czasu aż jej nie przemyśli zamknął go w celi. Słyszał z niej jak się
naradzał z kapitanami, porucznikami, a nawet dopuszczał do głosu kaprali i cały
ten swój majdan, który powołał do życia. Przyszli do niego następnego dnia
rano. Dali to czego chciał, a nawet aż nadto. Chciał tylko trzy sztuki broni,
dostał cztery karabiny i pięć pistoletów, do tego sporo broni białej i
podstawowy sprzęt biwakowy. Wszystko to zapakowane na zatankowany i gotowy do
drogi samochód, w zamian za pokazanie ukrytej przełęczy z bazyliszkami na GPS.
Sebastian pokazał go, jak i swoją farmę, po czym odjechał do domu. Sprzęt ukrył
pod domem, a sam oczekiwał na wiadomości od Generała Arnolda.
Mijały
dni, aż minął tydzień od spotkania z przywódcą Strzelców, kiedy ten upomniał
się o swoją własność. Narkotyki które hodował i samą farmę, dopóki nie zobaczył
jej, córki Sebastiana, Lidii. Chciał też ją, w zamian za darowanie życia
Sebastianowi, nie zgodził się. Rozgorzała krótka wymiana ognia. Sprzęt
Strzelców, został użyty przeciw im. Syn farmera został gruntownie przeszkolony
w używaniu broni palnej, dlatego też szybko im poszło. Mieli przewagę w postaci
domu, jedynego miejsca w którym można było się schować przed kulami. A poza
domem był tylko piach. Co prawda kilku z nich schowało się za pojazdami którymi
przyjechali, ale nie wiele im to dało. Buggy, do chowana się przed kulami się
nie nadawały.
Niestety,
walka nie skończyła się tak prosto, łatwo i przyjemnie. Matka zginęła w
wymianie ognia, kiedy jakaś kula przebiła ścianę domu i oberwała w mostek, a
kilka innych spenetrowało jej brzuch. Ojciec oberwał również w brzuch, w wątrobę.
Wykrwawił się w bólu, nad ciałem swojej żony
lejąc prawdziwe, szczere łzy. I umarł tylko z jedną nadzieją w sercu, że szybko
się spotkają. Nim wyzionął ducha, przekazał Rolandowi to, co sam wiedział. Nie
mając czasu do stracenia, musiał uciec wraz z siostrą z Doliny Martwej. Nawet
jakby zostali i udało im się uciec z rąk Strzelców, z pewnością Gregor nie
zostawił by ich bez przykładnej kary. Nie lubił problemów, a uznał by że to oni
je spowodowali. Znany był z przeciągania ludzi za autem po Dolinie, z czego
wychodzili tylko najsilniejsi. A nie żałował on wtedy gazu i ostrych zakrętów,
a czasami nawet specjalnie wjeżdżał na kamieniste rozdroża.
Roland
obiecał mu, nim umarł że zaopiekuje się Lidią. Że nie pozwoli nikomu jej
skrzywdzić, i że prędzej sam się poświęci. Nie było czasu na pogrzeb, wszystkie
ciała zostały wciągnięte do domostwa, sam dom podpalony. Zostali sami,
opuszczeni i zdani tylko na siebie. I tu zaczyna się prawdziwa historia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?