poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Początek przygody - wpis #001


                Był zwyczajny o tej porze roku upał, któremu musieli się poddać wszyscy mieszkańcy doliny. I Ci którzy żyli na bakier z prawem jak i Ci drudzy. Płaskowyż nie został ochrzczony „Martwym”, dlatego że nie było na nim życia, wręcz przeciwnie. Ono na nim tętniło, chodź był to kawał piaszczystego nasypu oddzielonego od prawdziwie zielonych miejsc górskimi pasmami, a dostać się na niego można było tylko i wyłącznie kilkoma małymi przesmykami. Przez jedną nawet biegła droga asfaltowa, ale szybko ginęła pod piaskiem. Nikt nawet za bardzo nie wiedział, dlaczego ją tam wybudowano i komu miała służyć. Teraz nie używa jej nikt, kotlinę zajęli bandyci, dość spora gruba psubratów zwanych Czarnymi Mnichami. Mówi się, że to od nich płaskowyż wziął swą nazwę i od tego, ile trupów potrafili za sobą zostawić. Wszędzie gdzie się zjawiali, zaraz za nimi przybywała śmierć.
                Lecz nie tylko bandyci, zamieszkiwali to pokręcone miejsce. Duża część mieszkańców, to byli poszukiwacze skarbów, farmerzy i łowcy głów. Choć, pierwsze większe miasto znajdowało się dopiero za Ryżymi Górami, nie przeszkadzało to w niczym. Kilka przesmyków było strzeżonych przez tak strażników drogowych, którzy mieli płacone od każdego dnia, w którym nikt nie zaatakował. Ludziom czerpiącym profity z przejezdnych przesmyków, chodziło by naprawdę takie były. Nic więc stąd dziwnego, że strażnicy drogowi słynęli z brutalności, a już daleko przed przejściami straszyły ukrzyżowane zwłoki bandytów różnych grup. A farmerzy, hodujący na niezbrukanych deszczem piaskach doliny grzyby halucynogenne, mogli je bez przeszkód sprzedawać w Waren City.
                U podnóża Ryżych Gór, miasto zwane Szaleństwo, bo i w istocie było szalone, było też największą aglomeracją w tych stronach. W rzeczywistości było to kilka górskich chat w których mieszkali cywile, mieściły się bary i sklepy, ludzie trwonili majątki oraz je zdobywali. Miasto było tylko przystankiem dla farmerów, którzy tu sprzedawali za bezcen swoje grzyby, a dopiero grube ryby sprzedawały je na czarnym rynku za grubą forsę.  A kiedy jakiś farmer się nie zgadzał, ginął w tajemniczych okolicznościach. Nie warto więc było tak wyskakiwać, chyba że ktoś był samobójcą i szukał kostuchy. Było kilka takich przypadków, w ścianach baru „Izolda” nadal tkwi mnóstwo kul. Chodzą plotki, że jakby użyto odpowiednio dużego elektromagnesu, cała ta speluna poszybowała by do góry. Czego to ludzie nie wymyślą…
                Jednym z takich farmerów jest Sebastian Vivat. Przybył tu z żoną, skuszony łatwym zarobkiem jako poszukiwacz źródeł ropy i innych kosztownych rzeczy. Był nawet początkującym magiem, lecz nie miał do tego predyspozycji i wygrało lenistwo. Broń palna i technika. Niestety piaski doliny, pokonały go. Brutalnie odebrały dobytek i skazały na powoli wyniszczający los farmera grzybów. Na szczęście cały czas trwała przy nim żona, Lidia. Spotkał ją dawno temu, na wojnie. Można nawet powiedzieć, że uratował przed zakusami swoich kolegów-najemników. Po kilku pojedynkach dostał ją na wyłączność i z czystej chęci pożądania, zrodziło się głębsze uczucie, aż w końcu doszło do ślubu. Po kilka latach w Dolinie Martwej, dorobili się potomstwa. Szesnastoletniej córki Lidii oraz teraz dwudziestoletniego syna Rolanda.
                Wiedział że nie takiego życia chciał dla swoich dzieci. Roland oraz Lidia, po śmierci rodziców zajęli by ich miejsce w uprawie grzybów. Gregor, jeden z tłustych biznesmanów z Szaleństwa, nie wypuścił by ich z Doliny. A reszta przełęczy zajęta była przez bandytów lub niebezpieczne zwierzęta. W jednej ponoć zalęgły się bazyliszki. Naprawdę wstrętne i nieprzyjemne stwory. Ale z dwojga złego, ludzi czy zwierząt, każdy racjonalnie myślący człowiek wybrał by bazyliszki. One były przynajmniej przewidywalne, a ludzie ani trochę. Sebastian miał od dawna pomysł, jak wywinąć się z przymusowej pracy za grosze. Niestety, do tego potrzebował broni, czegoś więcej niż wysłużony sztucer którym miał odganiać złodziej. Gregor w życiu by mu jej nie sprzedał, ani nikt w Szaleństwie, wiedząc dla kogo pracuje i kim jest. Za duże ryzyko odwetu. Musiał udać się do jednej z wielu szajek, grasujących po dolinie. Słyszał kiedyś, o takim małym, ale dobrze dozbrojonym gangu jak Strzelcy, czy coś takiego. To u nich miał zamiar spróbować szczęścia, na samym początku.
                Nie myślał że oddadzą mu broń za darmo, ale wiedział że pewnie połakomili się na jego farmę i oszczędności życia. No i chyba tylko on wiedział o przesmyku z bazyliszkami. Jak dobrze się potarguje, pewnie sam nawet nie będzie musiał jej oczyszczać.  Strzelcy wypalili by wszystko miotaczami ognia, może użyli by kilku miotaczy plazmy, albo może nawet granatów plazmowych. Kilka sztuk pewnie by złapali żywcem, Ci psychopaci pewnie by chcieli wyhodować sobie takie jaszczury w miejsce psów wartowniczych. Postanowił się do nich udać, gdy będzie wracał z Szaleństwa, po dostarczeniu Gregorowi partii grzybów.
                Widok jaki zastał w obozie Strzelców, zdziwił go. Byli bardzo normalni, aż za bardzo. Czarni Mnisi na przykład tatuowali się od czubka głowy po stopy, sami robili sobie blizny na ciele, kolczykowali się w najrozmaitszych miejscach, a także zszywali sobie usta by zachować milczenie. Tylko wodzowie mogli mówić, a reszta musiała słuchać. No, i tylko wodzowie mogli zapuszczać włosy. Strzelcy byli inni, przypominali bardziej najemników. Wszystko wyglądało u nich, jakby byli częścią większej armii, i to jeszcze takiej zorganizowanej i wiedzącej co robi. W zboczu góry, mieli nawet wykuty bunkier i drewniane wieżyczki, z siedzącymi na nich snajperami. Robili dobre wrażenie, lecz Sebastian nie zapominał że byli to zwyczajni  bandyci, jakich było pełno w dolinie.
                Zauważyli go szybko, nim on sam zdążył podjechać na tyle blisko obozu, by go zobaczyć. Byli pierwsi, jak chyba zawsze. Nie wziął ze sobą broni, sztucer to było wszystko co miał, prócz auta. Choć to pewnie dostał by nowe… tak samo zdezelowane jak to od Gregora. Martwiło go też to, aby nie dostał kulki w głowę na dzień dobry, ale widać Strzelcy wiedzieli o co chodzi i zabrali go do siebie. Nie obyło się bez popchnięć, kilku ciosów i drwin, ale mógł to przeboleć. Nic ponadto czego doświadczał od Gregora i jego pomagierów.
                Dość szybko wylądował przed Arnoldem, kimś w rodzaju wodza, chodź on sam nazywał się generałem. Przedstawiona przez Sebastiana propozycja Arnoldowi spodobała się na tyle, do czasu aż jej nie przemyśli zamknął go w celi. Słyszał z niej jak się naradzał z kapitanami, porucznikami, a nawet dopuszczał do głosu kaprali i cały ten swój majdan, który powołał do życia. Przyszli do niego następnego dnia rano. Dali to czego chciał, a nawet aż nadto. Chciał tylko trzy sztuki broni, dostał cztery karabiny i pięć pistoletów, do tego sporo broni białej i podstawowy sprzęt biwakowy. Wszystko to zapakowane na zatankowany i gotowy do drogi samochód, w zamian za pokazanie ukrytej przełęczy z bazyliszkami na GPS. Sebastian pokazał go, jak i swoją farmę, po czym odjechał do domu. Sprzęt ukrył pod domem, a sam oczekiwał na wiadomości od Generała Arnolda.
                Mijały dni, aż minął tydzień od spotkania z przywódcą Strzelców, kiedy ten upomniał się o swoją własność. Narkotyki które hodował i samą farmę, dopóki nie zobaczył jej, córki Sebastiana, Lidii. Chciał też ją, w zamian za darowanie życia Sebastianowi, nie zgodził się. Rozgorzała krótka wymiana ognia. Sprzęt Strzelców, został użyty przeciw im. Syn farmera został gruntownie przeszkolony w używaniu broni palnej, dlatego też szybko im poszło. Mieli przewagę w postaci domu, jedynego miejsca w którym można było się schować przed kulami. A poza domem był tylko piach. Co prawda kilku z nich schowało się za pojazdami którymi przyjechali, ale nie wiele im to dało. Buggy, do chowana się przed kulami się nie nadawały.
                Niestety, walka nie skończyła się tak prosto, łatwo i przyjemnie. Matka zginęła w wymianie ognia, kiedy jakaś kula przebiła ścianę domu i oberwała w mostek, a kilka innych spenetrowało jej brzuch. Ojciec oberwał również w brzuch, w wątrobę.  Wykrwawił się w bólu, nad ciałem swojej żony lejąc prawdziwe, szczere łzy. I umarł tylko z jedną nadzieją w sercu, że szybko się spotkają. Nim wyzionął ducha, przekazał Rolandowi to, co sam wiedział. Nie mając czasu do stracenia, musiał uciec wraz z siostrą z Doliny Martwej. Nawet jakby zostali i udało im się uciec z rąk Strzelców, z pewnością Gregor nie zostawił by ich bez przykładnej kary. Nie lubił problemów, a uznał by że to oni je spowodowali. Znany był z przeciągania ludzi za autem po Dolinie, z czego wychodzili tylko najsilniejsi. A nie żałował on wtedy gazu i ostrych zakrętów, a czasami nawet specjalnie wjeżdżał na kamieniste rozdroża.
                Roland obiecał mu, nim umarł że zaopiekuje się Lidią. Że nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić, i że prędzej sam się poświęci. Nie było czasu na pogrzeb, wszystkie ciała zostały wciągnięte do domostwa, sam dom podpalony. Zostali sami, opuszczeni i zdani tylko na siebie. I tu zaczyna się prawdziwa historia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?