- Inżynierze – rozległ się metaliczny głos z głośnika,
umieszczonego na starym, dębowym biurku – Szóstce nie przyjmuje się wątroba
oraz płuca.
Inżynier, cyborg bardzo starej daty
nieustannie walczył z jadającą go korozją oraz cechami starości występującymi u
ludzi. Odstawił na blat biurka szmatkę oraz starą oliwiarkę, uniósł do ust
mikrofon.
- Podajcie mu enzym C i D, wstawcie
sztuczne płuca – odpowiedział głosem stanowczo nie pasującym do swojego wieku.
- Dobrze – odpowiedział głos i
zamilkł.
Stary cyborg odłożył mikrofon i
wrócił do walczenia z rdzą. Intensywnie smarował smarem miejsca, na których
póki co pojawiała się bardzo mała ilość rdzy. Wiedział że niedługo będzie
musiał wyznaczyć następcą, czy też może i stworzyć go. Ale póki co, miał
jeszcze mnóstwo czasu.
- Inżynierze, w czwórce mamy sto
procentowe przyjęcie się organów organicznych i elektronicznych! – prawie
krzyczał kolejny, lecz inny głos z głośnika – Takiego czegoś dawno nie było!
- Niemożliwe, żadnych komplikacji?
- Żadnych Inżynierze, obyło się
nawet bez podawania enzymów, mózg idealnie zgrał się z komputerem. No, po
prostu coś niemożliwego!
- Zaraz tam będę.
Inżynier, jak nazywano najbardziej
zasłużonego cyborga, wstał zza biurka. Naciągnął na siebie koszulkę koloru
czarnego, na nią założył biały kitel. Ruszył w kierunku windy, po korytarzu
krzątało się kilku innych cyborgów. Rozmawiali ze sobą swoimi metalicznymi
głosami.
Cyborg wszedł do windy. Chwilę
jechał na dół, czerwone cyferki informowały go, na którym poziomie się
znajdował. W końcu winda zatrzymała się na – 23, drzwi otworzyły się z
chrzęstem, charakterystycznym dla wysłużonych maszyn.
Przed nim rozciągała się wysoka i
długa sala, z wieloma pomieszczeniami sporej wielkości. Pośrodku każdego
pomieszczenia znajdował się stół, na nim jakiś człowiek przechodzący jedną z
wielu faz przemiany, wokół niego krzątało się od trzech do pięciu cyborgów w
białych kitlach. Do pomieszczenia oznaczonego wielką czwórką nad przeszklonymi
i automatycznymi drzwiami, nie szedł długo. Od razu podszedł do niego
przedziwnie pozszywany cyborg, całkiem nowy. Od razu zaczął wskazywać na
leżącego na stole mężczyznę. W przeciwieństwie do innych cyborgów, jego szwy
były ograniczone do minimum, co ważniejsze, omijały głowę na której szwy
znajdowały się tylko w okolicach oczu.
- A więc to on? Cóż, całkiem ładna
robota. Dodałeś coś od siebie Felis? – zapytał Inżynier.
- Tak. – odpowiedział cyborg
nazywany Felisem – Tytanowo-stalowy szkielet, stalowy pancerz pod skórą oraz
wspomagacze hydrauliczne na mięśnie… Myślałem też nad enzymami ghuli… Ma zbyt
dużo ludzkich narządów, żeby go puścić bez osłony i wspomagania…
Inżynier zamyślił się chwilę,
patrzył na leżącego na stole młodzieńcza, wyglądającego na góra trzydzieści dwa
lata. Wiedział że kolejny taki udany produkt może im się nie udać zbyt
wcześnie, na tego czekali pięć lat. Ludzki mózg i organizm nie był zbytnio pojednawczo
nastawiony na elektronikę i syntetyki. Ten, bez problemu przyjął wszystko,
czemu by nie zaryzykować?
- Podajcie mu multi enzym, w
proporcjach trzy, dwa, cztery. A potem… A potem go uruchomcie i miejmy wiarę w
statystki.
Inżynier obrócił się na pięcie i
wyszedł, miał zamiar znowu rozsiąść się w swoim fotelu i rozpocząć walkę z
rdzą. Felis, łysy i pozszywany, podszedł do szafki z kroplówkami, wyjął ich
pięć rodzajów. Szybko umieszczone, zaczęły ściekać do systemu krwionośnego
nowego cyborga, nowej legendy.
* * *
Mężczyzna wyglądający na góra trzydzieści dwa lata,
leżał spokojnie na łóżku, niczym nieżywy. Nie leżał już na stole operacyjnym na
poziomie – 23, teraz był na piętrze drugim. I uruchamiał się…
Pierwszy haust powietrza, niczym u niemowlaka, zakręcił
mu w głowie niczym porządny narkotyk. Szybko jego tętno unormowało się, oczy
błądziły po ścianach. Szarobury tynk, pomarszczony tu i ówdzie, straszył
wzorami w jakie się formował. Kiedy się zorientował gdzie jest, kim był i czym
się stał, zerwał się z pryczy. Podbiegł do okna, wyjrzał z niego. Za oknem
rozciągał się widok na trenujących strzelanie do celów cyborgów, dalej gruby
mur z blankami, za nim piaszczystą pustynią i zachodzące słońce.
Chwilę potem do pomieszczenia wszedł łysy cyborg,
niejaki Felis.
- O, widzę że szybko się podniosłeś z łóżka, odpowiesz
mi na kilka pytań? – zapytał z uśmiechem Felis.
- Oczywiście – kiwnął głową mężczyzna.
- Jak masz na imię?
- Cyrus Parker.
Felis zmarszczył czoło, popatrzył uważnie na 32
letniego Parkera. Poddany przemianie człowiek nie miał prawa pamiętać swojej
przeszłości.
Ten pamiętał.
- Cholera… Wiesz gdzie jesteś?
- Zgłosiłem się na ochotnika do Bractwa Vinci, miałem
zostać cyborgiem. Kiedy nastąpi przemiana?
- Oj, chłopcze… - Felis złapał się za swoją łysą głowę
- Masz ją z dobry tydzień za sobą, wszystko pamiętasz?
- Tak, chyba tak. Przeszłość, teraźniejszość… I to
czego nie mam prawa pamiętać, to co mi wgraliście. Przecież cyborgi nie
pamiętają swojej przeszłości!
- Masz rację… Ubieraj się, idziemy do Inżyniera.
Jesteś dziełem wiekopomnym i chyba będziesz musiał przeżyć ze swoimi
wspomnieniami… Poczekam na Ciebie na korytarzu.
Felis wyszedł zamykając za sobą drzwi, Cyrus został
sam z łuszczącymi się ścianami i wspomnieniami, jakich nie chciał wspominać, z
pamięcią, której nie chciał. Z nadprzyrodzonym ciałem, z nadprzyrodzonymi
zdolnościami. Z siłami przekraczającymi nawet cyborgi starej daty.
* * *
- Jak to nie stracił pamięci? Jak to
się stało się pytam? – prawie krzyczał zdenerwowany Inżynier na zespół Felisa.
- Nie mam pojęcia, komputery
potwierdziły skasowanie danych… - bronił się Felis, głaszcząc się po łysej
głowie.
- Dobra, zrobimy tak. – uspokoił się
Inżynier – Nie możemy go pruć na nowo, jest zbyt doskonały. A skoro ma wgrany
dysk z pamięcią startową, ma wszystkie dane potrzebne żeby zostać cyborgiem…
Będziemy musieli puścić go na pustkowie takim, jakim jest. Ktoś ma jakieś
przeciwwskazania?
Niski, ale krępy cyborg uniósł się z
krzesła. Był to Henry, cyborg prototyp. Niestety nie sprawdził się na szlaku,
musiał zostać przy tworzeniu kolejnych.
- Inżynierze, posiadający pamięć
cyborg może się zbuntować, stać się renegatem. Skąd mamy pewność że czwórka tak
nie postąpi?
- Nie wiemy, ale musimy ponieść to
ryzyko Henry. Wyślijcie go do kwatermistrza po ubranie i sprzęt podstawowy,
dajcie mu tradycyjne dwieście marek na start i wyślijcie na bezdroże.
Postanowione, możecie się rozejść.
Cały zespół wstał z krzeseł i
wyszedł, ostatni zamknął za sobą drzwi.
* * *
Ubrany w wojskowe buty, bojówki w zielony kamuflaż,
rękawice taktyczne i koszulę zgniłozielonego koloru cyborg Cyrus Parker, stał w
bramie twierdzy Bractwa Vinci. Uzbrojony tylko w stary rewolwer Colt Python,
zastanawiał się co przyniesie mu nowe wcielenie, nowe życie. Wiatr oganiał jego
twarz, słońce uporczywie świeciło mu w zmodyfikowane oczy. Bez problemu
otworzył sobie w głowie mapę okolicznych terenów, z pamięci jaka mu została
przypomniał sobie jakie to potwory grasowały w okolicy. Pamiętał że plemię
dzikusów które osiedliło się koło jego starej wioski, miało problemy z jakimś
olbrzymim radskiorpionem.
No cóż, warto spróbować pomyślał, w końcu i tak jestem
cyborgiem. Ruszył.
Szedł na piechotę, mimo wszystko nie odczuwał
zmęczenia. Nie czuł żadnego bólu czy jakiejś niedoskonałości, czuł się jak
młody Bóg. Zastanawiało go jedno, jak długo będzie mu dane nacieszyć się jego
nowym wizerunkiem. Po około godzinie szybkiego marszu, kiedy z jego plecami
znikła już warownia Bractwa, zobaczył na trasie kilku motocyklistów. Krążyli na
swoich maszynach wokół wywróconego busa, kilku z nich wyciągało z pojazdu
pokiereszowanych pasażerów. Wszystkiemu towarzyszyły pokrzykiwania i głośne
przekleństwa, krzyki przerażenia i szloch. Motocyklistów w kaskach ozdobionych
piórami jakiegoś zmutowanego ptaszyska, było pięciu. Kiedy wyciągnęli
wszystkich z busa, spętali kobiety i dziewczyny sznurem, mężczyznom przykładali
do głowy pistolety i naciskali spust. Cyrus widział to, niestety był zbyt
daleko żeby strzelać. Zaczął biec. Gdy dobiegł na miejsce, został tylko jednego
motocyklistę grzebiącego w kieszeniach zastrzelonych oraz w rozsypanych
bagażach.
Załatwienie zaskoczonego motocyklisty nie przysporzyło
cyborgowi problemu, nawet pozwoliło mu to zaoszczędzić amunicję. Wystarczyło że
złapał go za jedną ręką za ręce tym samym wyłamując mu je boleśnie do tyłu,
drugą bez problemu, jednym ruchem ręki skręcił mu kark. Cyborg zabrał
motocykliście chustę, hełm i czarne gogle. Motocykl, stara crossowa maszyna z
silnikiem spalinowym odpaliła na rozkaz. W skórzanym pokrowcu przy baku był
wepchnięty obrzyn. Cyrus ruszył śladem jeszcze unoszącego się pyłu.
Motocykl, choć widać było ile już lat przesłużył,
okazał się całkiem przyjemnym pojazdem. Po około piętnastu minutach dogonił
pozostałych czterech motocyklistów, dziewczyny, spętane i zakneblowane, były
wrzucone do bocznego wózka wysłużonego harleya. Pojazd z jeńcami, jechał na
czele pojazdu. Na końcu jechał mężczyzna na przerobionym ścigaczu.
Cyborg nie czekał długo, pierwsze co zrobił to wyjął
zdobycznego obrzyna, chwycił go za lufę. Szybko zrównał się z ostatnim
motocyklistą. Zdzielił go obrzynem po głowie, niczym jakąś stalową pałką.
Kierowca stracił przytomność, przewrócił się wraz z maszyną. Fiknął kilka
koziołków w powietrzu wraz z motorem zostawiając krwawe ciapy na asfalcie. Nim
pozostała trójka zdążyła się obejrzeć, cyborg obrócił w ręce broń, wystrzelił w
drugiego motocyklistę, trafiając w głowę. Motocykl przewrócił się, wpadając pod
trzeci motor, który zatrzymał się nagle na przewróconym jednośladzie i wyrzucił
motocyklistę przez kierownicę. Jadący na początku oprych zorientował się co
jest grane, wyciągnął z kabury piękne, srebrne M9. Nie było trzeba długo
czekać, jak pociski z jego pistoletu z zawrotną szybkością zaczęły zmierzać w
kierunku cyborga. Ten na szczęście szybko przechylił motocykl na prawą stronę,
ostro przyśpieszył. Wybił się z crossowej maszyny i wylądował za plecami
bandyty. Ten zaskoczony próbował się obrócić i wystrzelić w cyborga, niestety
nie było mu to dane, tak samo jak dowiedzieć się że jego napastnik nie do końca
był człowiekiem. Przyłożony wystrzał z obrzyna w okolicach krzyża wyrwał
kierowcy wątrobę. Facet bez życia, spadł z pędzącej maszyny. Cyborg zajął
miejsce motocyklisty, nie oglądając się nawet na związane i jeszcze bardziej
wystraszone dziewczyny.
Musiał zabrać je w bezpieczne miejsce.
I już wiedział dokąd je zawiezie.
Do jego rodzinnej wioski, która nie została usunięta z
jego pamięci przez mądre głowy z Bractwa Vinci. Dead Fall, jak się nazywała,
była małą i przystępną wioską. Żyli w niej ludzie wraz z ghulami, gdzie
dochodziło też i do wielu pogromów rasowych. I o ile pamiętał, miał tu swój
dom. I tak w rzeczywistości było. Nie sprzedał go, nie oddał znajomym których
nie miał. Sądził że jeżeli nie pojawi się tu kilka lat, ktoś na pewno zajmie tą
norę. Na całe szczęście mieszkał na samym początku wsi, więc obyło się z
afiszowaniem i pokazem związanych kobiet. Nie chciał ujść za przestępcę.
Zajechał starym motocyklem, zza dom zrobiony ze starej cysterny. Miał podział
na pokoje i choć nie było tu najwięcej miejsca, mu wystarczała. A teraz był
cyborgiem, stworzeniem drogi. Rozwiązał kobiety, uwolnił je. Dziewczyny,
sparaliżowane strachem, posłusznie
skierowały się do domu Cyrusa Parkera. Szybko dał im coś do jedzenia, rozpalił
palenisko. Kobiety nie odzywały się, w końcu on sam przerwał ciszę.
- Kim wy jesteście? Kim byli tamci motocykliści przed
którymi was uratowałem? Jak się nazywacie? Powiedzcie coś, cokolwiek.
Dziewczyny popatrzyły po sobie,
zapewne starały się ustalić tą, która ma się odezwać. Jedna była starsza, na
oko podchodziła pod czterdziestkę. Miała dość sympatyczny wyraz twarzy. Za to
druga, wyglądała na jakieś dwadzieścia lat i była naprawdę ładna. Z pewnością
była Azjatką, mimo to miała jasną karnację i nieprawdopodobnie niebieskie oczy.
Idealne, delikatne zaokrąglone piersi sterczały spod białej koszulki,
pobrudzonej kurzem i smarem z łap bandziorów. Tak właściwie to Parker dopiero
teraz się jej przyjrzał i patrzył by się na nią tak z rozdziawionymi ustami,
gdyby nie przerwała mu ta starsza, która zabrała głos.
- Zmierzaliśmy do Energy City, tego
co się na sprzedaży syberytu utrzymuje. Wjechaliśmy na jakąś pułapkę. Wtedy
zaatakowali nas Ci na motorach, zabrali nas, zabili mojego i jej męża,
związali, wrzucili na motocykl. Potem pojawiłeś się ty i nas uratowałeś, dość
spektakularnie można powiedzieć. Dziękujemy. Jestem Dominika.
- Nie ma za co, mam obowiązek
ratować potrzebujących i tępić potwory, nawet te w ludzkiej skórze. Jestem
Cyrus Parker, świeżo stworzony cyborg z Bractwa Vinci. A ty… Jak się nazywasz?
– zwrócił się do młodej Azjatki.
- Jestem Sara. Dziękuję Ci.
- Nie ma za co Saro. To mój
obowiązek, a tą cysternę, no cóż. Jestem stworzeniem drogi, muszę podróżować i
ratować takich jak wy. Zajmijcie ten dom, dbajcie o niego, jesteście wolne.
Może znajdziecie podwózkę do Energy City, albo po prostu tu zostańcie. Mi czas
w drogę.
- Poczekaj. – odezwała się piskliwie
Azjatka – Zabierz mnie ze sobą, proszę.
Na tą prośbę zrobiło mu się dziwnie
nie swojo, mimo że powinien zostać wyprany z uczuć, powinno mu się skasować
wspomnienia oraz nawyki, nie stało się to. Dziewczyna podobała mu się, choć nie
powinna, miał ochotę ją zabrać, choć nie powinien. Chciał tyle rzeczy, których
nie powinien.
Niestety okazał się bardziej ludzki,
od większości ludzi.
Zgodził się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?