Od północy wiał silny wiatr, niósł
ze sobą dużo, gryzącego piasku który wciskał się w dosłownie każdą szczelinę.
Sara mimo tego że była okutana w liczne, skórzane ubrania, które udało się
zdobyć od znajomych w Dead Fall, pluła, łzawiła i kichała od nieprzyjemnego
piasku. Cyrus natomiast, dziękował swoim konstruktorom że został tak szczelnie
złożony. Jedynie jego lewe oko, to które nie zostało wymienione na sztuczne,
łzawiło pojedynczymi łzami i nie ratowało go nawet to, że było pod ciemnymi
goglami motocyklisty.
Byli w drodze na północ, do wioski
Kreja. Jej mieszkańcy już od dawna skarżyli się na atakującego ich, olbrzymiego
skorpiona. Wioska, zamieszkana była przez na wpół zdziczałych ludzi, wierzących
w boga Ampa, który miał rzekomo przyjść na ziemię tysiąc lat po nuklearnym
holocauście i wchłonąć w siebie promieniowanie. Spóźniał się już z dobre trzy
dekady, starego kalendarza, mimo wszystko Krejiczykom to nie przeszkadzało,
cały czas patrzyli w niebo, modlili się do totemu i śpiewali swoje
niezrozumiałe pieśni, tańcząc przy tym w narkotykowych transach.
Swoją drogą Kreja była zamożna i
znana, ze swych jaskini, na których ścianach uprawiali tajemnicze,
fosforyzujące grzybki i rozprowadzali je po całym Pustkowiu Zachodniego Nowiu.
Zdobyty jakiś czas temu Harley z
koszem, pomimo swojego mocnego silnika, mimo licznych osłon przeciw pisakowych
i licznych usprawnień byłego właściciela, powoli poddawał się piaskowi, ale cały
czas jechał przez pustkowie w kierunku Kreji. I zapewne by się zatrzymał na
środku pustkowia, skazując przynajmniej Sarę na powolną śmierć, gdyby nie to co
dziewczyna zauważyła.
Szarpnęła silnie Cyrusa za rękaw
kurtki z wielką, płonącą różą na plecach i wskazała coś, co ledwo było widać
zza ściany piasku. Cyrus uniósł palec w górę w geście „O.K” i ruszył w kierunku
niewyraźnego kształtu, czym był dla zwykłego człowieka ten trzypiętrowy
biurowiec. Sam zobaczył go już dawno, analizując, przybliżając i oczyszczając
widok swoim prawym, sztucznym ale jakże potrzebnym w tych czasach, okiem.
Przed tajemniczym budynkiem,
stojącym samotnie na pustkowiu, stało kilka pogiętych, rozkradzionych i
pokrzywionych wraków samochodów. Nie było można liczyć na nawet kropelkę paliwa
w ich bakach, którymi już dawno zajęła się rdza. Okna budynku, małe i wąskie,
straszyły z daleka. Drzwi, szerokie i stalowe, zostały zostawione otwarte na
oścież.
Wielki i ciężki motocykl, bez
problemu wjechał w ciemność budynku, przezornie nawracając i zostawiając
motocykl pod ścianą. Sara, od razu wzięła się za rozpalanie ogniska z
porozbijanych mebli, cyborg, jak to miał w zwyczaju, rozejrzał się uważnie po
pierwszym piętrze i zamknął stalowe drzwi.
Parter okazał się pozbawiony okien,
na ścianach dominowała złuszczona i odpadająca wraz z tynkiem farba, a podłoga
usiana była gruzem i przeróżnymi szpargałami. Piętro wyżej dało się słyszeć
przybierającą na silę burzę piaskową, a być może i tornado piaskowe, buszujące
po budynku niczym mysz, pod nieobecność kota.
Parker zapalił lampę naftową i
zostawił ją Sarze, która walczyła z nie chcącym się rozpalić ogniem. Cyborg
nakazał towarzyszce ruchem ręki zachowanie ciszy i pozostanie w miejscu. Za to
on sam udał się w głąb pomieszczeń, załączając w prawym oku niezwykle przydatny
noktowizor z widokiem na ciepło. Jeśli w tych ciemnościach było cokolwiek, na
pewno nie mogło by się ukryć za byle jakim przedmiotem. Pierwszą rzeczą jaka
przykuła jego wzrok, był ślady walki w pomieszczeniu i ślady po kulach na
ścianach. Odruchowo sięgnął po nóż z płaskim, 49 centymetrowym ostrzem. I choć
ślady walki były bardzo stare, coś co znajdowała się za metalowymi i
powykrzywianymi drzwiami opętanymi łańcuchem, wcale stare być nie musiało.
Cyborg zapukał pięścią w drzwi i
odczekał stosowną chwilę. Jego uszy uchwyciły jakiś szybki ruch, lecz komputer
zsynchronizowany z mózgiem, rozpoznał dźwięk jako szczury. Zapukał ponownie,
głośniej. Tym razem dźwięk ruchu został sklasyfikowany jako istota
humanoidalna. Sekundy później drzwiami targnęło silne uderzenie, tak mocne że
nawet cyborg, android czy super mutant mieli by problemy mu dorównać siłą.
- Ssss… Kim jesssteś? Sss… -
odezwało się coś tajemniczego zza drugiej strony drzwi – Wyczuwam Cię… Sss…
Cyborg zastanawiał się jakiś czas co
zrobić, ale to coś było tam zamknięte, więc było uwięzione. Pomoc uwięzionym powinna
być jego obowiązkiem.
- Jestem cyborgiem z Bractwa Vinci.
Nazywam się Cyrus Parker. A ty kim lub czym jesteś?
Zza drzwi chwilami dało się słyszeć
tylko głębokie wdechy tajemniczego jegomościa. Coś zaszurało po podłodze.
- Jesss… Jestem Bliper… Rkhm…
Jessstem Szponem Śmierci, jak nazywają nasss ludzie… Co robisz w moim domu?
- Potrzebowałem miejsca do
przeczekania burzy piaskowej, ja i moja towarzyszka. Uwolnić Cię?
- Sss.. Jeśli możesz i się nie
boisz… Sss…
Więcej Cyrusowi nie było potrzebne, wyjął
zza paska spodni łom, przełożył go przez opętany łańcuch i rozerwał go silnym
przekręceniem. Automatycznie cofnął się i położył rękę na rewolwerze, w końcu
nie wiedział czego może się spodziewać po wyswobodzonym.
- Możesz wyjść – krzyknął cyborg.
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem, w nich pojawił się Szpon
Śmierci. Po kataklizmie nuklearnym powstało wiele zmutowanych form życia. Przerośnięte pająki, skorpiony, salamandry i inne
tałatajstwo, w zależności od środowiska i ilości radów. Lecz wszędzie zaczęły
pojawiać się tak zwane Szpony Śmierci, stworzenia niezwykle silne, o
niesłychanej wytrzymałości, percepcji, zręczności oraz, jak na zwierzęta,
inteligencji. Były to mutanty, lecz posiadały one niezwykle dużo genów różnych
zwierząt, stwarzając z nich niezwykle wprawnych zabójców. Lecz nie zawsze były
agresywne, bardzo często potrafiły żyć w koegzystencji z innymi rasami.
Bliper, jak się przedstawił Szpon
Śmierci, był wyjątkowo okazały, jego skórę zdobiły liczne blizny i szramy, tak
stwardniałe, że dotykając ich można by pomyśleć że dotyka się kamienia. Z
długich szponów na palcach, zapewne sączyła się trucizna. Oczy miał dzikie,
źrenice ustawione w pionie i czerwone. Jego głowę więczyły grube rogi, paszcza
była naszpikowana licznymi i ostrymi zębiskami. Kolor jego skóry był ciemno siny,
za to futro było ciemno pomarańczowe.
- Dziękuję Ci Cyrusie Parkerze... Za uratowanie mi...
Sss.. Mi życia, masz moją wdzięczność...
Sss... I nie trzymaj ręki na broni, nie masz takiej potrzeby... Sss... – to co się pojawiło na twarzy
Szpona Śmierci, Cyrus mógłby nazwać uśmiechem, ale nie miał pewności. Mimo
wszystko puścił pistolet i wyciągnął rękę ku Bliperowi.
Bliper również wyciągnął swoją rękę,
a raczej łapę. Uścisnął mu dłoń. Teraz dopiero było widać, jaka jego ręka jest
malutka podług jego łapy.
- Rozgośćcie się... Ty i twoja
towarzyszka... Mój dom jest waszym domem... Jesteście proszeni, ale zdarzają
się i intruzi. Ostatni intruzi zostawili trochę plecaków z jedzeniem. – Szpon
podszedł pod ścianę i sięgnął po rzucony luzem plecak, cały we krwi – Proszę,
puszki nie powinny być uszkodzone, a i jakieś naczynia też w nim znajdziesz...
Sss... Rkhm... Rkhm...
- Dzięki, to miło. Nawet bardzo.
Może potowarzysz mi przy ognisku, sądzę że możesz mi powiedzieć dlaczego Cię
zamknięto na łańcuch w tamtym pomieszczeniu. – Cyrus wyciągnął rękę po plecak i
zajrzał do środka.
W środku były cztery puszki z
jedzeniem i komplet stalowych naczyń. Ucieszyło go to, zapasy zdobyte w Dead
Fall wystarczą na znacznie dłużej. Na dnie plecaka pod stertą puszek leżał
rewolwer, Colt Python wraz z kaburą i kilkoma dodatkowymi bębenkami. Taki sam
jak jego, tylko znacznie nowszy.
- O proszę, co za niespodzianka –
uniósł do góry kaburę z rewolwerem – Mogę zatrzymać?
- Oczywiście... Jak sobie wyobrażasz
strzelania z takimi pazurami, z tak małego cyngielka? – na twarzy Szpona znowu
pojawiło się coś, co mogło by być uśmiechem.
Cyborg przeciągnął drugą kaburę
przez pas. Odłożył również łom na swoje miejsce za pasem oraz długi nóż. Ruszył
w kierunku ogniska, dając znak Bliperowi żeby ten poszedł za nim. Szpon Śmierci
syczał chwilę, powarczał i ruszył za cyborgiem. Już z jakiejś odległości widać
było siedzącą przy ognisku, drobną sylwetkę. Kiedy w świetle ogniska pojawił
się Cyrus, Sara uśmiechnęła się, ale kiedy pojawił się Szpon Śmierci, zerwała
się na równe nogi i przywarła plecami do stalowych drzwi dzielących ich od
panującej na dworze burzy piaskowej.
- Nie bój się. To przyjaciel.
Bliper, to Sara. Saro, poznaj Blipera. Właściciela tego gmaszyska. – powiedział
cyborg, wykonując przy tym ceremonialny gest dłonią.
Sara, istota mówiąca naprawdę mało,
skłoniła się delikatnie Bliperowi. Ten uśmiechnął się, i odwzajemnił ukłon.
Popatrzył uważnie na Harleya z koszem.
- Ładny motor. Sss... Przed wojną
zamykano tą fabrykę dziesięć razy, zawsze wracała. Widzę że ma ogniwo
termojądrowe zamiast baku... Ssssyberyt byłby lepszy... Wrr...
- Dzięki, zdobyczny... Zjesz z nami,
tych puszek które nam dałeś wystarczy dla kilku osób.
- Nie jadem, takiego jedzenia. Wrr...
Ja poluję żeby jeść... Ale chętnie posiedzę z wami przy ogniu... Sss...
Kilka chwil później siedzieli już
przy ogniu, o ile przysiad Szpona Śmierci można było nazwać siadem. Przypatrywał się z uwagą, jak Sara
przyszykowało im jedzenie, jak swoimi delikatnymi rączkami otwierała puszki
pordzewiałym otwieraczem i z grymasem uśmiechu kładła je nad paleniskiem.
Przypatrywał się również siedzącemu i wpatrującemu się w ogień Cyrusowi, który
wykonywał szybki program do klasyfikacji danych. Potem patrzył na nich jak
jedzą i zachęcony przez Cyrusa, snuł opowieść o tym, jak został zamknięty w
pomieszczeniu generatorów, skąd uwolnił go Parker.
Prosił tylko o wyrozumiałość.
* * *
Było to dwa dni temu, kiedy Cyrus
dopiero szykował się do drogi wraz z
Sarą w Dead Fall. Szpon Śmierci, zamieszkujący swój biurowiec, jak zawsze w
porach wieczornych wychodził na polowanie. Polowanie, jak to bywa na takiego
typu wypadach, przedłużało się, ale zwieńczone zostało pełnym powodzeniem. Dwie
znacznych wielkości salamandry, padły pod silnymi ciosami szponów Blipera.
Jedna została pożarta na miejscu, przy czym Szpon strasznie pobrudził się
krwią.
Do domu wrócił szybko, bowiem musiał
się jeszcze udać pod palisadę pobliskiej wioski, gdzie umówiony był z
handlarzem wody. Skóry salamander za wodę, jak było w umowie. Niestety, nim
podszedł do swojego domu, wyczuł nieznajome zapachy. Zapach ludzi i zgniłego
mięsa.
Oczywistym dla niego było, że w jego
domu są dwaj mężczyźni, kobieta oraz ghul płci męskiej. On, jako okaz Szpona do
ludzi nastawionego przyjaźnie, ruszył w kierunku głównego wejścia, aby
przywitać gości. Niestety uprzedzeni do Szponów goście, przywitali go gradem
kul i przekleństwami. Rozłościło go to nie na żarty i całe jego szczęście że
intruzi używali małego, rewolwerowego kalibru, inaczej pewnie kule uszkodziły
by jego narządy wewnętrzne, a nie tylko zatrzymywały się w skórze, tudzież
tłuszczu. Wpadł do pomieszczenia niczym pocisk. Pocisk uzbrojony w
śmiercionośne pazury, ostre rogi i groźne kły.
Pierwszy padł mężczyzna niezwykle
wysoki i gruby, przypominający handlarzy z kawałów. Jedno chlaśnięcie szponem
po jego wydętym brzuszysku, sprawiło że wysypały się z niego kiszki, niczym
lina z worka.
Ghul, kobieta i kolejny mężczyzna
uciekli w głąb biurowca, do pomieszczenia w którym Cyrus został tylko dziury po
kulach. Tam Bliper ruszając się niezwykle szybko jak na swoją masę, zdołał
wziąć na rogi kobietę, która jak się później okazało, była strasznie koścista i
niesmaczna. Z rogów cisnął ją w prawo, gdzie z impetem wylądowała w
pomieszczeniu z już dawno niesprawnymi generatorami. Reszta szajki intruzów
skakała po biurkach strzelając na ślepo w Blipera, wrzeszczało i unikało go,
dopóki nie skończyła im się amunicja. Na jego nieszczęście kobieta cały czas
była przytomna i miała amunicję w swoim rewolweru. Wystrzeliła kilka razy w
Szpona, skupiając na sobie jego uwagę i wpadł w niechybną pułapkę. Ghul, jedyny
trzeźwo myślący rzucił się do drzwi, oplótł je łańcuchem i zamknął wielką
kłódką znalezioną w szafce nieopodal. Mężczyzna, widocznie luby biednej
dziewczyny która poświęciła dla nich życie, wrzeszczał na ghula, próbował
otworzyć drzwi, lecz został szybko zdzielony po głowie przez ghula i
zaprowadzony do samochodu. Ghul uciekł z miejsca zdarzenia wraz z towarzyszem,
Bliper został zamknięty w pomieszczeniu z bladą dziewczyną, która powoli
dogorywała. Oczywiście Bliper próbował jej pomóc, widząc że zaniechała walki.
Widząc również że jego pomoc jest bezużyteczna, jego rogi przebiły jej płuco,
pomógł jej przenieść się na drugą stronę.
Cały dzień poświęcił na wywarzanie
drzwi, lecz te uparcie nie chciały ustąpić. Za którymś razem zrezygnował i
mając ze sobą małe źródło pożywienia w postaci martwej kobiety, zaczął czekać
na jakieś cudowne wybawienie. Aż pojawił się cyborg, Cyrus Parker.
Na końcu dodał tylko, że mężczyzna
długo nie będzie cierpiał z powodu braku swojej ukochanej, został draśnięty
pazurem i tym samym zatruty.
Będzie szczęściarzem jeśli pożyje
dwanaście godzien.
* * *
Sara, która zastygła z łyżką w ręce
patrzyła na Blipera, niedowierzając z jakim spokojem opowiadał swoją historię,
w której przecież zabijał ludzi. Z równie wielkim zdziwieniem przypatrywała się
cyborgowi, który słuchał go ze skupieniem jedząc przy tym mielone mięso z
fasolką i potakiwał mu głową.
Zrozumiała że świat w jaki się
wplątała, nie jest światem dla niej. Nie jest tym, czym sobie wyobrażała i
zastanawiała się, jakie wyjście będzie dla niej najlepsze. I kiedy dostanie
przypadkiem kulkę lub przejedzie jej po gardle pazur szpona śmierci i jej
wybawienie w postaci cyborga, tym razem będzie bezużyteczne.
Tej nocy poszła wcześniej spać.
Tej nocy miała bardzo złe sny.
Tej nocy dowiedziała się co należy
zrobić.
* * *
Opowieść Blipera dobiegła końca,
ognisko przygasło, a Sara pozornie usnęła. Szpon podziękował raz jeszcze za
uwolnienie i zniknął w ciemnościach swojego legowiska. Cyrus chwilę grzebał
patykiem w ognisku, myśląc nad swoim nowym życiem. Nad jego nowymi
powinnościami oraz nad swoją przeszłością, która popchnęła go aż do wstąpienia
do Bractwa Vinci. Chciał stracić swoje wspomnienia, chciał poświęcić swoje
ciało w imię obrony ludzi zamieszkujących jałowe pustkowia. W końcu zasnął,
ludzkie komórki odpoczywały, a i te syntetyczne dawały odpocząć komputerowi i
obwodom.
Niestety Sara ułożyła sobie plan na
swoje życie. Nie chciała zostać przy Parkerze, ponieważ wiedziała że
przebywanie z nim to zagrożenie. Nie chciała zginąć, ale mimo wszystko bardzo polubiła
tą dziwną jednostkę, pół człowieka, pół maszynę.
Nad ranem, kiedy i cyborg, i szpon
śmierci spali, a burza piaskowa przeszła, Sara wstała, po cichutku otworzyła
drzwi i zniknęła w szarości poranka. Kierowała się starą szosą numer 43 w
kierunku zachodnim. Niestety Sara była tylko ładną i wątłą Azjatką. Nie miała
danych cyborga i jego siły oraz wytrzymałości. Inaczej wiedziała by żeby nie
trzymać się dróg i miała by szansę na wygranie walki.
Wzięli ją z zaskoczenia, nawet niespodziała się ataku.
Stalowa siatka pod napięciem, spadła na nią jakby z powietrza. Porażona prądem,
wygięła się jak szczupak, po to tylko, żeby chwilę później stracić przytomność.
Obudziła się wiele godzin później, w jakimś ciemnym pomieszczeniu. I choć nie
widziała nawet swojej ręki, wyczuwała czyjąś obecność.
* * *
Parker obudził się tylko godzinę po
Sarze i zdziwił się brakiem jej obecności, do tego stopnia, że odważył się
obudzić Blipera i od razu wypytał go o wszystko. Nie chciał, ale przypuszczał
że ją zjadł. Ten nie wiedział nic, co wydało się podejrzane cyborgowi. Chciał
zadać kolejne pytanie, niestety przeszkodził mu wybuch. Drzwi frontowe, grube i
wytrzymałe wleciały do środka biurowca. Przyjaciele tych którzy zaatakowali
Blipera kilka dni wcześniej, teraz wrócili dokończyć swoje dzieło. Przez
wysadzone drzwi do pomieszczenia wbiegło kilku uzbrojonych w karabiny maszynowe
ludzi w kamizelkach kuloodpornych które z pewnością pamiętały lepsze czasy. W
rękach dzierżyli zwyczajne pistolety, dwie M9, dwa Sig Sauery, jeden miał
Ingrama. Ci nie stanowili zbytniego zagrożenia. Respekt budził gość w
średniowiecznej kolczudze który w łapach trzymał M60.
Nim pojawili się w pomieszczeniu
gdzie byli Bliper i Parker, dało się ich wyczuć i usłyszeć na korytarzu. Tupot
buciorów i krzyki ghula.
- Tam jest, szybko panowie.
Ale
gdy tylko dotarli do pomieszczenia i zobaczyli Szpona na wolności oraz
wycelowane w siebie dwa rewolwery przez dziwnego jegomościa, dało się usłyszeć
tylko „O, kurwa…”.
Mimo strachu i lęku, ghul oraz kilku
jego kumpli wystrzeliło. Na szczęście niecelnie. Tylko jedna kula trafiła w
pierś cyborga, ale odbiła się od stalowego pancerza umieszczonego pod skórą i
gdzieś poleciał, zostawiając mu podłużną szramę ściekającą syntetyczną krwią.
Kolejny wystrzelił Parker z obu rewolwerów równocześnie. Pociski punktowały
szybko napastników. W tym czasie Bliper równie szybko co pociski, zaszedł
zdezorientowanych napastników z boku i zrobił im coś, co w jednym słowie mogło
by się nazywać rzeźnią.
Stojący jeszcze w korytarzu trzech
gości wpadło z impetem do pomieszczenia. Ingram oraz Sig Sauer wystrzeliły w
rozwścieczonego Szpona Śmierci. Pociski zaczęły zagłębiać się w jego twardej
skórze, mimo wszystko Bliper nie poddawał się bólowi. Rzucił się na dwoje
ludzi, rozszarpując ich w okrutny sposób. Osłaniający korytarz napastnik z M60,
kiedy zobaczył na korytarzu Szpona, otworzył ogień. Pociski większego kalibru
wyrwały Bliperowi lewą rękę wraz z większością lewej strony klatki piersiowej.
Cyborg podbiegł do winkla i szybko
się wychylił. Oddał dwa strzały ze swoich broni, do cały czas plującego kulami
gościa z M60. Pierwszy pocisk trafił napastnika idealnie w serce, przy czym
kolczuga którą miał na sobie podziałała jak pocisk rozpryskowy. Druga kula
splądrowała czaszkę stygnącego przeciwnika, który upadł na posadzkę. Cyborg
podszedł do próbującego się podnieść Blipera. Co jak co, ale wytrzymałość tych
stworzeń była zaskakująca.
- Kurwa, nie za dobrze to wygląda. –
skomentował cyborg tryskającą krwią ranę, przypominającą mielonkę.
- Sss… sss… Dobij mnie… - poprosił
męczący się coraz bardziej Szpon.
- Jesteś tego pewien? – upewnił się
Parker.
Szpon
tylko kiwnął twierdząca głową.
Cyrus wstał, przyłożył lufy
rewolwerów do głowy Szpona, w którego oczach pojawiło się coś, co było by można
nazwać łzami. Po chwili rozległy się dwa wystrzały, które rozerwały czaszkę
Szpona, posyłając go tym samym do krainy wiecznych łowów.
Cyborg się nie rozczulał nad ciałem
przyjaciela. Może i jego pamięć nie została skasowana, ale uczucia z pewnością
zostały uszkodzone. Począł przeszukiwać ciała zastrzelonych wrogów. Tych
których dorwał Szpon, niezbyt można było obszukać. W międzyczasie przeładował
rewolwery, które odłożył do kabur. W sumie z pobojowiska udało mu się pozyskać
trochę amunicji, pistolet M9, Ingrama i M60 z kilkoma pociskami. Na parkingu
biurowca stał pick-up Toyota Hilux. Z każdej strony miała przyspawane ciężkie
stalowe płyty, a w nich wycięte wizjery i otwory strzelnicze. Z paki pojazdu
było również zrobione coś na kształt bunkra, tylko że bez żadnych okien czy
szczelinek. Od zewnętrznej strony, była wielka zasuwa zamknięta na kłódkę.
Zajrzał do kabiny pojazdu. Nie było
w niej żadnej broni, za to było całkiem sporo wody i jedzenia. W schowku po
stronie pasażera leżała kamizelka kuloodporna. Otworzył przednią maskę. Silnik,
jak się spodziewał był na ropę, na szczęście na dachu, do stalowych relingów
były przypięte kilka kanistrów i coś na kształt wyrzutni stalowych sieci.
Sprawdził kanistry. Pięć z sześciu było pełnych, tylko jeden prawie pusty. Był
w nim niecałe dwa litry. Wziął go i poszedł do zwłok Szpona, które dokładnie
ochlapał łatwopalną cieszą. Stary Harley z ogniwem termojądrowym, również
został polany ropą. Pusty kanister wrócił na dach, a Parker wsiadł do pojazdu.
Wcisnął zapalniczkę samochodową po to tylko, żeby po chwili ją wyjąć. Podpalił
ulany z ropy ślad.
Pierwszy ogniem zajął się stojący
bliżej wejścia motocykl, potem płomień pochłonął truchło Blipera. W tym czasie
Parker był już na drodze do spokojniejszego miejsca, w którym mógłby otworzyć
bagażnik pojazdu przystosowany do więzienia różnych stworzeń. Kiedy znikał za
kolejną wydmą, okolicą wstrząsnął wybuch sporej mocy. To ogniwo termojądrowe w
motocyklu, eksplodowało z mocą kilku kilo trotylu przemieniając biurowiec w
grobowiec.
* * *
Zatrzymał się dopiero siedem kilometrów dalej, śledząc
swoimi wyostrzonymi zmysłami ślad pozostawiony przez Sarę, aż ten się urwał, co
wydało mu się dziwne. Wyczuł również ślady pozostawione przez ludzi, którzy
zaatakowali go i Blipera w biurowcu.
Zahamował ostro, może nawet trochę przy ostro.
Wyskoczył z samochodu jak oparzony. Szybko odryglował drzwi do tylniej części
pojazdu. Do celi wpadło światło, w świetle zauważył przykutą do ściany nagą
kobietę, ewidentnie służącą tym bydlakom do używania sobie. Ale to nie
wszystko. W kącie celi siedziała wystraszona Azjatka, Sara. Kiedy zobaczyła
Parkera, zerwała się z miejsca i rzuciła mu się na szyję.
- Przepraszam – mówiła – Przepraszam że chciałam Cię
zostawić.
Cyborg tylko poklepał ją po plecach i uspokoił swoim
chropowatym głosem. Nie umiała opowiedzieć jak ją złapali, bo po prostu
straciła przytomność. Nie umiała się wydostać, ponieważ była sparaliżowana fizycznie
prądem, jak i psychicznie strachem. Potem i tak wydało jej się bez sensu
jakiekolwiek wzywanie pomocy.
Potem uwolnili zakutą, strasznie umęczoną kobietę.
Próbowali nawiązać z nią jakiś dialog, ale nie było to możliwe. Postanowili
rozbić obóz, nakarmić ją i napoić, może nawet i wykąpać. Potem odstawić do
Kreji, najbliższej wioski.
Ognisko rozpalili kilometr dalej, w ruinach dawnego
zwodzonego mostu pod którym bez problemu zaparkowali pojazd. Stos drewna i
innych śmieci usypany przez cyborga i podpalony przez Sarę, zajął się szybko
niebiesko – żółtym płomieniem. Dziewczyna wstawiła puszkę fasolki w rondelku od
Blipera. Dopiero teraz sobie o nim przypomniała i zapytała Cyrusa, co u niego.
Wiadomość o jego śmierci bardzo ją zasmuciło i w jej przepięknych oczach pojawiła
się nawet łza. Więcej tematu Blipera nie poruszyła. Za to uwolniona kobieta
wracała powoli do życia. Sama zjadła, Cyrus napoił ją przegotowaną wodą, którą
wypiła bardzo zachłannie, tak jakby miano by jej ją odebrać. Na koniec poszła z
Sarą do brzegu rzeki i przy świetle niewielkiej, znalezionej w samochodzie
lampki naftowej wykąpały się. Gdy wróciły, zaczęło się przesłuchanie.
- A więc jak się nazywasz? – zabrał głos Parker.
- Jestem Diana. Diana Tive. A wy?
- Ja jestem Sara, a to Cyrus Parker. Wędrujemy po
pustkowiach. Ja się nim opiekuję, on opiekuje się mną i resztą świata. –
powiedziała Sara.
- Dokładnie. – przytaknął cyborg – Skąd jesteś?
- Jestem z Clint Clive City, ze słynnego „trzy razy
C”. Ale to daleko stąd. Sama nie wiem gdzie jestem, mówicie że najbliżej jest
Kreja, ale ja pierwsze słyszę o takim miasteczku. Najdalsze i znane mi miejsce
od CCC to było Barker Wood. Nie wiadomym będzie, ile czasu spędziłam w tej
celi. – kończąc rzuciła nieśmiałe spojrzenie na rondelek z parującą fasolką.
Ruch ten zauważył Cyrus.
- Częstuj się – zaproponował unosząc naczynie w
kierunku Diany – Słyszałaś może o wzgórzu Chayenne albo o Bractwie Vinci? Albo
o Energy City?
- O Energy City nie, ale o Bractwie Vinci było całkiem
głośno. To jakieś androidy czy cyborgi, które niosą pomoc na pustkowiach chyba.
Porywają ludzi i przetwarzają ich na sobie podobnych. To jest chore i straszne.
– na te słowa, Sara przysłuchująca się rozmowie uśmiechnęła się.
- Niektórzy zgłaszają się na ochotników…
- Nie, nie… To nieprawda, to tylko plotka puszczona
przez te potwory.
- Uwierz mi, to prawda. Sam jestem jednym z nich,
zgłosiłem się na ochotnika i chyba przyniosłem Ci całkiem dobrą pomoc. Późno bo
późno, ale ilu ludzi Ci jej udzieliło do tej pory? Niech zgadnę… Zero?
Zbita z stropu kobieta, zaczerwieniła się nieśmiało
jedząc fasolkę.
- Przepraszam. Nie wiedziałam. Chyba moje poglądy
muszą ulec zmianie.
- Chyba tak, ale nie martw się. W Kreji może
znajdziemy jakiegoś kartografa, który wie coś więcej o twoim CCC. Ja sam, nie
mam w pamięci twojego miasta. A teraz chodźmy spać. Musimy z rana odstawić
Dianę do miasta.
Kilka chwil później, cała trójka spała. Kobiety pod
śpiworami znalezionymi na dachu samochodu, Parker bez na siedzeniu samochodu.
Chłód nie robił mu krzywdy, czasem nawet dawał wytchnąć przegrzewającemu się po
ciężkim dniu komputerowi. Tak właściwie było to kilka komputerów, wielkości
ołowianego śrutu każdy. Był to szczyt miniaturyzacji, a dla lepszego działania
były zamoczone w ciekłym azocie. Wszystko to było zamknięte w tytanowej kuli,
zamocowanej w miejscu, gdzie mózg spotykał się kręgosłupem. Ale to nie
wszystko, ponieważ dodatkowo tytanowa kula, znajdowała się w kevlarowym
pudełku. Zaraz po mózgu cyborga, była to najważniejsza rzecz w jego organizmie.
A czasami nawet, zdarzało się że do warowni Bractwa Vinci przybywały cyborgi z
uszkodzonymi mózgami, prowadzonymi tylko i wyłącznie przez komputer. Parker
jako że był dziełem wiekopomnym, miał wszystko co najlepsze. Nie oszczędzano na
nim ani surowców, ani pracujących rąk. Jego komputer był przystosowany do
pełnego przejęcia organizmy, w wyniku uszkodzenia mózgu.
* * *
Droga do Kreji była w całkiem dobrym stanie, tak jak i
wioska. Stała ona na ruinach jakiegoś większego miasta, co można było
wywnioskować po tym, że mieszkańcy Kreji zaadoptowali dla siebie szkielety
bloków. Sposoby odbudowy mieszkań były różne, ale przeważały biedne
rozciągnięcie folii pomiędzy żebrami starego budynku i rzucenie kilku desek na
podłogę. Co bogatsi mieli mieszkania zbudowane z cementu i gruzu. Bloków było
pięć, a po środku stał mały placyk a na nim starodawny budynek w którym mieścił
się kościół, komisariat, przychodnia oraz dom rady miasta. Od północy broniła
ich stroma góra w której od dawna drążone były tunele, a w nich hodowane
szczury jaskiniowe oraz grzybki przez Krejiczyków nazywane „darami Ampa”.
Wszystko to dodatkowo było otoczone palisadą z wraków samochodów.
Mieszkańcy byli dzicy, ale przyzwyczajeni do widoku
samochodów nawet nie zareagowali. Ot, kolejny klient po dar Ampa. W sumie
ciekawiło Cyrusa, jakby te grzybki podziałały by na niego, jednakże wolał tego
nie sprawdzać. Samochód zatrzymał dopiero przed barem o nazwie „Siedliszcze
Ampa”.
„Czy tu wszystko jest Ampa?” – zastanowił się cyborg
widząc szyldy sklepów usytuowanych koło mordowni. „Moc Ampa – najlepsza broń na
pustkowiach”, „Ampi posiłek”, „Ampowy skład” i tak dalej. Zapewne wymyślanie
nazw właścicielom sklepów nie zajęło wiele czasu. Cała trójka weszła do baru.
Bar, tak jak się spodziewał cyborg był zapuszczoną
meliną. Przy ścianach grasowały szczury, bardziej w centrum karaluchy, a do
tego wszystkiego w zachodniej części lokalu trwała ostra burda. Cyborg kazał
usiąść dziewczynom przy stole i czekać, sam ruszył do kelnerki toples. Zamówił
trzy pieczenie ze szczura jaskiniowego oraz trzy przedwojenne piwa. Kiedy
wracał do stolika, akurat Sarę i Dianę okrążyło trzech gości. „Ile chcesz za
numerek, mała?” pytali, nie wiedząc że za plecami mają cyborga. Parker odwrócił
grzecznie jednego z napastujących i grzecznie poprosił o odejście od stolika.
Niestety spotkał się z odmową. Jeden silny cios pięścią pozbawił chuligana
chęci do dalszego przeszkadzania mu i dziewczynom. Co więcej został też
pozbawiony przytomności i nosa. Widzący ten cios przyjaciele napastnika, nie
zastanawiając się nad ratowaniem kumple, rozpierzchli się jak stado mułów.
Cyrus usiadł, a kilka minut później podano im zamówiony posiłek.
Nie jedli długo. Mieli zamiar zostawić tu Dianę,
Parker liczył na pracę a Sara na łaźnię z ciepłą wodą. I tak w istocie
postąpili. Cyborg udał się do pawilonu stojącego pośrodku bloków i szybko
zauważył tablicę informacyjną. Na samym jej środku wisiał na jednym gwoździu,
napisany krzywymi kulfonami na dość dobrze zachowanym brystolu plakat. Pisało
na nim że Rada poszukuje nieustraszonego wojownika, który będzie w stanie
zabić, bądź wyprowadzić potwora z trzeciego piętra jaskiń, który już od
dłuższego czasu pożera zapuszczających się tam ogrodników doglądających grzyby.
O taką pracę chodziło cyborgowi, to też nie czekając aż ubiegnie go konkurencje
zerwał ogłoszenie i wszedł do środka Pawilonu. Nie było mowy o skorpionie.
* * *
Sara i Diana, umęczone podróżą i swoimi ostatnimi
przeżyciami, dawno chciały już wypocząć w dość cywilizowanym miejscu. Kreji
dużo do cywilizacji brakowało, ale lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu.
O ile chociaż jeden z gatunków tych
ptaków przetrwał by nuklearny kataklizm. I choć krążyły plotki, że były
widywane stada tych czy tamtych, Sarze pochodzącej ze sporej osady górniczej
Kolonia Springs, nie chciało się w to wierzyć. Oczywiście złoża przez tyle lat
wydobywane przez jej przodków się skończyły, ostatnie maszyny przestały
działać, a kolonia przerzedzać. Wszyscy jak jeden mąż postanowili zamknąć szyb
i opuścić zapyziały padół. Jej rodzina i znajomi wybrali jako swój Eden miejsce
daleko położone, Energy City. Miasto z własną kopalnią syberytu, który był
drogo sprzedawany i powodował, że Energy City stało się potęgą energetyczną Suchych
Równin.
Diana za to pochodziła z Clint Clive City. Miasta
naukowców położonego daleko, daleko na północy. Nawet cyborgi nie zapuszczały
się tak daleko od wzgórza Chayenne, które dla nich i dla ich map stanowiło
centrum świata. Na południu leżały Liniowe Pustkowia, na północy kolejno
rozrastała się Sucha Równina, potem góry nazwane Bladymi i dopiero daleko za
nimi znajdowało się Clin Clive City i Śnieżna Pustynia. Do Clint Clive City
rzadko kto trafiał, jeszcze rzadziej pokonywał w ogóle pasmo górskie. Ale mimo
wszystko często biedne miasteczko było atakowane i czasami jakiejś samozwańczej
grupie najemników udawało się pokonać system obronny CCC i przedrzeć do
centrum, gdzie bezbronni i nie nauczeni walki naukowcy byli łatwym celem.
Kobiety weszły do łaźni, która jak nietrudno było się
domyśleć, w szyldzie miała imię tutejszego bóstwa. „Wody Ampa” głosił szyld z
dopiskiem pod spodem „Łaźnia”. Kobiety potrzebowały tego i na drogą, ciepłą,
perfumowaną kąpiel z pianą i bąbelkami wydały prawie pięćdziesiąt marek. Prawie
połowę tego, co dał im Parker i ćwierć tego, co wspólnie posiadali.
Ale ciepła, aromatyzowana kąpiel w wielkim jacuzzi
przypomniała im o swoich rodzinnych stronach. O Kolonia Springs i mężu Sary z
którym ożeniła się tylko dlatego, że przerzedzona kolonia nie oferowała nic
lepszego. Mimo wszystko z czasem do niego przywykła, ale to nie była miłość.
Mimo wszystko koloniści odcięci od świata przez trzy duże góry i wychodzący
handlować wąskim parowem tylko handlować urobkiem, radzili sobie dobrze i
nieźle. Wydobywane kruszce pozwalały im żyć długo i dostatnio. Do pewnego
czasu. Za Diana wróciła myślami do swojego domu w CCC. Do swojej wanny, w
której działał hydromasaż, do swojej rodziny która ją zaczęła ją przeklinać,
kiedy siedziała w parującej wodzie już druga godzinę. Aż do momentu kiedy w
mieście zawył alarm. Broń plazmowa i laserowa w starciu z gradami ołowianych
kul była skuteczna, ale nie wystarczająco. Diana wyskoczyła ze swoim pistoletem
laserowym i w kevlarze. Miała również zapał do walki, który znikł równo z
uderzeniem w tył głowy, przez które straciła przytomność. Potem wylądowała w
jakimś ciemnym lochu, w samochodzie jak podejrzewała. Kiedy banda najemników
zaczęła sobie z nią poczynać, wyłączyła się aż do momentu gdy uratował ją
dziwny mężczyzna. Niejaki Cyrus Parker.
* * *
Cyborg wszedł do domu Rady Miasta. W holu, przy
hebanowym i bardzo zniszczonym biurku siedział mężczyzna we fioletowej
marynarce. Po zobaczeniu Cyrusa zrobił posępną minę, ale kiedy spostrzegł że
niesie plakat z ogłoszeniem, szybko zrobił się niezwykle miły.
- Witam w Kreji. Widzę że ty w sprawie pracy. Choć,
zaprowadzę Cię do rady.
Nie czekając na reakcję Parkera, portier powiódł go
wąskim korytarzem w kierunku dużych, drewnianych drzwi.
- Pozwól że Cię zapowiem. Jak się nazywasz? – zwrócił
się człowiek przed drzwiami do cyborga.
- Cyrus Parker.
Portier skinął głową i zniknął za drewnianymi
drzwiami. Wynurzył się zza nich dopiero minutę później i poinformował, że Rada
oczekuje go.
Wszedł.
Przed nim rozciągała się długa sala. Była udekorowana
różnymi broniami białymi, po bokach stały drogie, drewniane meble. Na końcu
sali, na fotelach ze skóry siedziało trzech mężczyzn i dwie kobiety. Każdy z
nich miał dosłownie inny kolor skóry. W skład Rady wchodził czarnoskóry,
czerwonoskóry, białoskóry oraz Azjatka i Meksykanka. Czarnoskóry kopcił jakąś
długą fajkę, Azjatka notowała coś w zeszycie, a Indianin ostrzył coś na kształt
włóczni z lotkami. Głos zabrał biały przedstawiciel tej przedziwnej Rady Miejskiej.
- Słyszeliśmy żeś chcesz potwora z naszych plantacji
ubić, chwali Ci się to. – ryknął twardym, nosowym głosem – Oczywiście wysoką
nagrodę dostaniesz, tysiąc kredytów oraz to, co proponowaliśmy twoim
poprzednikom którzy zginęli. O ile i ty sam przeżyjesz. Posłaliśmy już po
sztygara tamtych rejonów kopalni, Kosmę. On Cię wtajemniczy.
Parker tylko skinął głową na znak zrozumienia i
wyszedł. Przed drzwiami spotkał umorusanego i zasapanego mężczyznę w kasku
ochronnym na głowie.
- Jestem Kosma – powiedział tamten – Pozwól że
zaprowadzę Cię do tuneli.
Ruszyli.
- Ilu już pożarł ten potwór? – zapytał się Parker.
- Cholera ma niezły apetyty. Zjadł z dwudziestu
górników i pięciu twoich poprzedników. Niestety żaden gada nie zabił.
- Widziałeś go?
- Widziałem… Chodzi na dwóch łapach, ołuskowany cały,
zębiska ma spore, ostre. Śmierdzi piżmem.
- Krok jaskiniowy… Rzadka gadzina, ale łatwa do
uśmiercenia. Wystarczy jej żyły przestrzelić.
- Łatwo powiedzieć – gdy to mówił, akurat wkroczyli do
jaskiń – On Cię nie gonił. A najgorsze są te jego kolce na ogonie.
- Wiem jak wygląda krok jaskiniowy. Prowadź do tunelu.
- Nie chcesz latarki? – zapytał się zdziwiony Kosma.
- Nie, prowadź. Tylko żwawo, mam jeszcze dzisiaj w
planach zakupy.
Ruszyli.
* * *
Dziewczyny czyste, rozmarzone i w błogim stanie po
ciepłej kąpieli, z resztką kredytów w kieszeniach znalazły w końcu jakiś
spokojniejszy lokal niż bar w którym byli wcześniej. I z ciekawszym menu.
Obsługa również była o wiele szybsza, ponieważ zjawiła się praktycznie od razu,
jak tylko Diana i Sara zajęły miejsce. Zamówiły bulwy wapniaka z wolim mięsem i
napar z orzechów napartka. Jadły powoli, nieśpiesznie. W czasie posiłku,
rozmawiały:
- A więc byłeś pomocnicą Ferdynanda Calcoulta w CCC.
Potrafiła byś coś takiego skonstruować jak twój nauczyciel?
- Nie, nie. On swoje zabawki produkował naprawdę długo
i nie dopuszczał mnie do nich. Nie chciał konkurencji.
- Ale znasz się na elektryce i tych wszystkich
zabawkach?
- Znam się trochę, potrafię pociągnąć elektrykę, naładować
ogniowo termojądrowe.
- A więc jesteś potrzebna w Kreji, widziałaś ich? W
całym miasteczku jest może z kilka żarówek i wszystkie działają na akumulatory,
a gdy je rozładują wyrzucają je – sama Sara, miała już trochę dość Diany.
Chciała wędrować dalej sama z Cyrusem. Gdy byli tylko we dwóch, wiedziała że
pierwszą osobą którą by ratował, była ona. Nie chciała konkurencji.
- Hmm… - zastanowiła się Diana – Możesz mieć rację.
Otworzyła bym tu jakiś sklepik z elektroniką, jakiś serwis i sama bym zarabiała
na tym, na czym zarabiał Ferdynand.
- Widzisz? To los Cię tu zesłał, choć pewnie nie tak
jak byś chciała.
Niecałe piętnaście lat później, Kreja stała się jednym
z najbardziej ucywilizowanych miasteczek na Pustkowiach Zachodniego Nowiu.
* * *
Cyborg stał właśnie przed wejściem do ciemnego tunelu.
Jego oko, bez problemu radziło sobie z ciemnościami, gorzej było z Kosmą który
w pośpiechu nie wziął latarki nawet dla siebie. Mimo wszystko znał te tunele na
pamięć i nie licząc kilka siniaków które sobie nabił po drodze, doprowadził
Parkera do danej odnogi prawie bez szwanku. Jak się dowiedział od Kosmy, ta
część jaskiń była tu znacznie wcześniej i była naturalna. Pewnego dnia po
prostu przebili tunel północny i proszę bardzo. Po drugiej stronie ciągnęły się
ładne kilometry korytarzy na których grzyby rosły jak szalone, a i szczury
jaskiniowe rozmnażały się i rosły jak na drożdżach. Dopóki nie zaczęły znikać z
zagród, a potem i ich opiekunowie. Przeczesano całą kopalnię w poszukiwaniu
zagrożenia i znaleziono to coś. Miało ze cztery metry wzrostu, długie kły,
gadzie oczy, ogon zakończony kolcami. I choć nie było najszybsze, okazało się
bardzo odporne na wszelką, zgromadzoną w Kreji broń. Postanowili szukać pomocy
w przybyszach.
Samozwańczych pogromców potworów było pęczki. Dwóch
miejscowych, którzy tak właściwie nawet nie zdążyli zranić tej maszkary. Był
też przybysz Jack, który była na tyle dobry, że połamał bestii żebra granatem.
Potem skonał w jej zębach. Następnie przybyła cała grupa, przewodzona przez
niejakiego Pana Roxena. W swojej pysze i dumie, zignorowali bestię, nie wiedząc
o niej praktycznie nic. Udało im się ją nawet skrępować łańcuchami, ale kiedy
podeszli zadać ostateczny cios, zapomnieli o ogonie. Z tej grupy uratował się
tylko jeden człowiek, ale za cenę życia, zostawił jaszczurowi swoją nogę.
Ostatnim pogromcą był Mel. Chłopak który wymyślił sobie że zatruje bestię.
Wypchał martwego szczura jaskiniowego wszelkiego rodzaju truciznami dostępnymi
w Kreji i podrzucił go pod odnogę. Bestia i owszem, zjadła atrapę i nawet się
pochorowała. Zaszyła się w swojej odnodze i nie pokazywała się ludziom, przez
co pomyśleli że faktycznie padła. Mel został ogłoszony bohaterem Kreji i został
jej honorowym obywatelem. Darmowe zakupy sprawiły że został na tyle długo, żeby
bestii przeszło i zaczęła znowu zjadać zwierzęta hodowlane i samych hodowców.
Rozwścieczona Rada i mieszkańcy, spalili Mela żywcem na stosie za oszustwo.
Teraz do akcji miał przystąpić Parker, który nad
poprzednikami miał taką przewagę, że nie był człowiekiem. Poklepał Kosmę po
ramieniu i kazał wracać do stróżówki i czekać na niego. Jeśli nie wrócił by w
ciągu dnia, niech zawiadomią Sarę, dziewczynę która z nim przybyła. Cyborg
sprawdził broń i ruszył w mrok tunelu, który zamknął się za nim, niczym drzwi ciemnicy
za skazańcem.
Stalagmity, stalagnaty i stalaktyty ozdabiały ten
tunel i utrudniały marsz. Stanowczo była to jaskinia bardzo stara i bogata w
jakieś podziemne źródło wody. Idealny biom do rozwoju kroka jaskiniowego.
Występowały one prawie w każdej kopalni i rzadko kiedy opuszczały swoje
siedliska, a robiły to tylko po to, żeby znaleźć samicę i rozmnożyć się. Potem
maluchy do pory deszczowej były utrzymywane przez matkę, następnie zostawały
wyrzucona z gniazd. Za zadanie musiały znaleźć własny tunel, kanał, stary
ściek. W takim świecie jak ten otaczający cyborga, nie ma kto badać nowo
powstających gatunków zwierząt. W centrum zainteresowania jest broń, pancerze,
żywność, leki. Biologią zajmują się tylko cyborgi, a i oni tylko szukają w
swych badaniach sposobu na szybką eliminację danego zwierzęcia. Nie obchodzi
ich jak żyje, jak powstał dany stwór, no bo po co marnować sobie pamięć, na
jakieś drobnostki które i tak nie są potrzebne przy jego likwidacji.
Krok, który jest pokryty twardymi,
chitynowymi płytkami od stóp do głów, najlepiej wstrzelić się w oczy lub nie
osłonięte, tylnie części kończyn. Tam właśnie znajduje się większość ich układu
krwionośnego i nie ma tam ich naturalnej zbroi.
Po kilku minutach marszu, dość
długiego i męczącego, ponieważ korytarz często przecinały uskoki, cyborg
znalazł się w końcu leże kroka. Ziemię w tym miejscu wykładały liczne kości
zwierząt i ludzi, ale też dało się znaleźć szkielet super mutanta czy szpona
śmierci. Uwagę Parkera przykuł też inny szkielet, wciśnięty mocno między inne,
wykonany za stali.
Nie było wątpliwości, jeden z jego
poprzedników był cyborgiem. I może i by obejrzał ten szkielet i poszukał
nieśmiertelnika, ale przerwało mu to uderzenie w udo. Tytanowo-stalowy pancerz
pod jego skórą sprawdził się. Kolce z ogona kroka pękły, niszcząc tylko trochę
syntetycznej skóry i trochę wgniatając jego pancerz. Cyborg rzucił się do
przodu, obejrzał się. Szarżowała na niego trzy metrowa bestia, z czerwonymi,
gadzimi ślepiami i paszczą pełną zębów. Odruchowo sięgnął po nóż, lecz gdy
uderzył w kroka, ostrze ześlizgnęło się. Było trzeba zmusić poczwarę do tego,
żeby się odwróciła. I do tego zaczął dążyć. Bestia próbowała chwycić Parkera
zębami, lecz ten zręcznie się jej wywijał.
Normalny człowiek, jedyne co by
zobaczył obserwując to starcie swoimi oczyma, zaobserwował by tylko ogarniająca
całą odnogę ciemność. Jedyne co by usłyszał, to szuranie stóp po piasku oraz
łamanych kości poprzedników Cyrusa. Jedyne, co by poczuł to smród zgnilizny i
odchodów.
Po którymś obrocie, łeb bestii
znalazł się na tyle blisko cyborga, że zdołał dźgnąć jaszczura w lewe oko.
Bestia zachwiała się i zrobiła kilka kroków w tył. Ryknęła ogłuszająco w stronę
Parkera i obróciła się. On nie potrzebował lepszej okazji. W jego dłoniach w
sekundach pojawiły się rewolwery. Zmodyfikowane oko, idealnie wymierzyło.
Rozległa się kanonada. Pociski zaczęły penetrować łapę zwierzęcia, dodatkowo
rykoszetując od łusek. Jedna nawet śmigła koło ucha strzelcowi, on jednak nie
przerywał ostrzału dopóki w bębenkach nie skończyła się amunicja. Bestia z łapą
trzymającą się tylko na ścięgnach ryczała przeraźliwie i patrzyła coraz
bardziej pustoszejącym wzrokiem na swojego oprawcę. Chwilę potem padła na
posadzkę jaskini i drapła kilka razy prawą łapą. Sekundę później zdechła.
Cyborg schował rewolwery do kabur,
obejrzał swoją nogę. Z zadowoleniem stwierdził, że obrażenia nie są poważne.
Rozejrzał po jaskini i postanowił się przyjrzeć metalowemu szkieletowi który
zauważył wcześniej. Wyszarpnął go spod sterty zwyczajnych szczątków. Patrzyła
na niego pusta, stalowa czaszka. Na obojczyku miał wycięty numer A4A6, co
znaczyło że został złożony z wysokiej jakości komponentów. Cyrus miał numer
A1A1A1, czego nie mógł wiedzieć. Z szyi szkieletu zwisał nieśmiertelnik bractwa
Vinci.
„Brat Jack Tarys
Nr. seryjny: AH004
Bractwo Vinci – Chayenne”
W pamięci miał polecenie zbierania
wszystkich spotkanych nieśmiertelniki poległych braci. W porozrywanym płaszczu
Tarysa znalazł dwa listy, którymi zaczął zajmować się czas.
„Drogi Jacku
Jak zauważyłeś, to co pomiędzy nami
istnieje, to nie jest miłość. Ja jestem człowiekiem, ty cyborgiem. Pomiędzy
nami nie może być jakiegokolwiek uczucia, ponieważ ty z uczuć jesteś wyprany.
Może Ci się wydawać, że jesteś
człowiekiem. Może Ci się wydawać, że twoje uczucia nie odbiegają od innych. Ale
nie wiem jak bardzo byś się sam oszukiwał, ja mam tego dość!
Dlatego też odchodzę od Ciebie, ale
pomimo wszystko dobrze się spisywałaś.
A teraz idź uratuj ten świat od złego.
Na zawsze twoja
Katarzyna P.”
Drugi list był autorstwa samego
Jacka i był skierowany do owej Katarzyny. Na kopercie pisało.
„Drogi człowieku który znajdziesz ten
list.
Bardzo Cię proszę o przekazanie go Katarzynie
Piwowarskiej zamieszkałej w Nowej Warszawie.
Jeśli musisz, przeczytaj zawartość.”
Cyrus uznał że musi przeczytać
zawartość tej koperty, chciał się dowiedzieć do czego są zdolne cyborgi. Zaczął
lekturę. Sam był jednym z nich… Czy był maszyną niezdolną do uczuć?
„Droga Kasiu.
Jeśli czytasz ten list, znaczy że nie
żyję. Napisałem go zaraz po tym jak ode mnie odeszłaś, więc zapewne wyda Ci się
to śmieszne. Jednakże chcę żebyś to wiedziała.
Zawsze Cię kochałem, nigdy nie musiałem
do Ciebie niczego udawać. Choć moje ciało nie było z naturalnej ludzkiej
tkanki, choć miałem stalowe serce, kochałem Cię nim ponad wszystko. Dlatego że
uczucia mieszczą się w emocjach, a te zaś są zawarte w umyśle. I choć możesz mi
nie wierzyć, cieszę się że ułożyłaś sobie lepsze życie.
Będziesz w moim sercu do mojego końca.
Na wieki twój
Jack Tarys”
Parker po lekturze tych obu listów
poczuł się dziwnie. Nowa Warszawa leżała dość daleko od Kreji, ale nie była to
odległość do nie pokonania. Dodatkowo była chyba największym miastem Liniowych
Pustkowi i Puszczy Wschodniej. Na wielu mapach to ona była ich pępkiem. Po
drodze było jeszcze kilka wsi i miasteczek, w którym mógł liczyć na drobną
pracę. Mimo wszystko poczuł odpowiedzialność za ten list, za swojego brata
który nie dał rady krokowi jaskiniowemu. Złożył oba i schował do koperty. Następnie
schował do kieszeni nieśmiertelnik poległego. O dziwo nie znalazł żadnej broni,
tylko kilka granatów. Bardziej to wyglądało jak samobójstwo, niż chęć zabicia
potwora. Tak, jakby Jack chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Cyrus zabrał wszystkie przydatne
przedmioty z jamy: kilka metrów porządnego łańcucha, granaty, pistolet M9 wraz
z kilkoma nabojami oraz truchło kroka, jako dowód na zabicie bestii. Ruszył
mozolnie do wyjścia. Już z daleka zauważył wpatrującego się w ciemność odnogi
Kosmę z kilka ludźmi. Choć wytężali wzrok, nie mogli przebić się przez jego
ciemność, a słysząc jakieś szelesty wydawane przez Parkera, kilku zrobiło tył
zwrot i znikło. Został tylko Kosma z dwoma pomagierami uzbrojonymi w
dubeltówki.
Na widok wychodzącego z tunelu Cyrusa,
nie przejęli się zbytnio. Ot, zobaczył bestię i uciekł. Dopiero jak zobaczyli
przytargane przez niego cielsko, to się dopiero zdziwili. I nie umieli posiąść
się z radości. Od razu zaczęli skakać, tańczyć jeden ze swoich tańców ludowych.
Śmiech i radość niosła się korytarzem, aż w kopalni nie zjawili się pozostali
plantatorzy i hodowcy. Wtedy cały jazgot przybrał jeszcze bardziej na sile.
Kilku nawet chciało wynieść cyborga na rękach, ale ponad tonowy pancerz i
szkielet skutecznie to uniemożliwiły. Wszystko skończyło się stanięciem przed
radą.
* * *
- Widzisz to? Co tam się dzieje? – z
okienka restauracji, Diana zainteresowała się wychodzącymi z kopalni ludźmi.
Wiwatowali, krzyczeli, tańczyli i śpiewali. Kilku nawet całymi garściami jadło
dary Ampa, kilku poprzestało na alkoholu. Tłum gęstniał i nie sposób było
zauważyć kogo owy tłum tak wychwala.
- Pewnie jakiś tutejszy obrządek,
całkiem sympatyczny. Co oni niosą tam z tyłu? – wskazała palcem Sara, na
sześciu osiłków którzy podążali za całym tabunem taszcząc ciało kroka
jaskiniowego.
- To krok jaskiniowy – wtrącił się
kelner – Pożerał ludzi i zwierzęta w jaskiniach. Ktoś musiał ukatrupić
zwierzynę, skoro jest taki rwetes.
- Nie wiesz kto? – zapytała Sara.
- Nie mam pojęcia madame.
- Ale ja się domyślam – Diana lekko
się uśmiechnęła.
Sara
również się uśmiechnęła. Bardziej porozumiewawczo. Skoro do tej pory nie było
osoby w całym mieście, gotowej do zabicia jakiegoś potwora, musiał zrobić to
jakiś przyjezdny. A ostatnim przyjezdnym, do tego zdolnym był Cyrus.
Obie kobiety wolnym krokiem opuściły
swój stolik, zostawiając kelnerowi pieniądz, za to co zamówiły. Krok
jaskiniowy, okropnie okaleczony faktycznie był martwy. Mężczyźni którzy skupili
się ma darach Ampa, teraz tańczyło w jakimś niezrozumiałym tańcu, do tylko
przez nich słyszanej muzyki. Cyrus otoczony szczelnym kordonem podnieconych
ludzi, ledwo przeciskał się w stronę głównego budynku, gdzie miał odebrać
nagrodę za swoją pracę.
Jakoś udało mi się zgubić coraz
bardziej spity i naćpany grzybkami tabun krejiczyków. Nagroda była spora, widać
Radzie zależało na usunięciu problemu jakim był krok. I nawet dorzucili jeszcze
trochę amunicji, do broni jaką miał przy sobie jeszcze brudny, będący świeżo po
pracy cyborg. Nie odmówił takiego datku. Umorusany po walce, nieco poobijany
zażył ciepłej kąpieli w łaźni, w której wcześniej była Sara z Dianą. Kiedy
doprowadził się do stanu używalności, dopiero wtedy zdecydował się odszukać
dziewczyny.
Znalazł je. Bogatszy o kilka
pustynnych marek, Cyrus wręczył kilka z nich Dianie, na rozkręcenie interesu z
elektroniką. Sara nie pochwaliła zbytnio tego gestu, lecz milczała wiedząc że
będzie z cyborgiem sam na sam, i będzie mogła kontynuować ten chory związek,
jaki między nimi się rozwijał. Wiedziała też w głębi duszy, że Diana
potrzebowała tych pieniędzy. A potem przyszła pora na pożegnanie i na ruszenie
w trasę.
Znowu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?