czwartek, 16 maja 2013

Wpis #010


Sprawy zawsze komplikowały się, w najmniej odpowiednich momentach. Niemożliwy był zimnym trupem, obskury leżały bez życia wokół wydeptanej do kaplicy ścieżki, a w dodatku uratował dziewczynę. Gdyby mieli więcej krótkofalówek, zapewne jedną by wziął i teraz zgłosił problemy Staremu. Niestety nie mógł tego zrobić, musiał sam wymyślić sposób na pogodzenie tych spraw…
Jako rycerz, ślubował zawsze przede wszystko, stawiać życie innych oraz sprawy Miasta Murów ponad życie swoje. I pech chciał, że miał teraz na karku czyjeś życie i interesy Miasta Murów naprzeciw siebie.
- Skąd się tu wzięłaś? Jesteś ze Śmietniska? – zapytał James.
- Skąd? – dziewczyna nie miała ewidentnego pojęcia, o co została zapytana.
- Nie ważne… To miasteczko kilka kilometrów w tą stronę – wskazał ręką kierunek – Powinnaś tam ze mną pój… - James w ostatniej chwili ugryzł się w język.
Prędzej czy później, Miasto Murów upomni się o swoje i swoje jedzenie. Wątpił, czy ktoś będzie chciał handlować z renegatami, zasypią ich gradem ołowiu, wyrżną w pień i zmienią ludzi, a jak dobrze pójdzie i jakiś mądry radny pomyśli, nie dopuszczą do ponownego strajku, ale jeśli wyśle tam Roksi, z czasem z pewnością zginie.
- Jest tam bezpiecznie? – zapytała, przechwytując myśl Jamesa.
- Teraz tak. Za jakiś czas podejrzewam że tego miejsca już nie będzie… Zapomnij o tym. Skąd jesteś? Skąd się tu wzięliście?
- Ja i Malcom – spojrzała smutno na ciało chłopaka którego niosły obskury – Ja i on uciekliśmy z Powid. Małej mieściny na skraju lądu, przy wielkiej wodzie. Znudziło się nam życie, więc postanowiliśmy wyruszyć na wyprawę swojego życia. I chyba się ona właśnie skończyła – ostatnie słowa wyszeptała smutno.
James westchnął ponuro, wydawało mu się że nie mówi całkowitej prawdy. Gonił go czas.
- Słuchaj, ja i mój oddział podrzucimy Cię gdzieś, ale jest jeden warunek. Musisz poczekać w kapliczce, aż nie wrócę. Weź to i to – dał jej Colta M1911 i paczkę racji żywnościowych – Ogarnij się, nim nie wrócę. Oni nie powinni wrócić, ale jeśli tak to strzelaj w każdego usmażonego. Będę za kilka godzin…
Roksi słuchała go z kamienną twarzą, autonomicznie przyjmując podarki, które jej dał. Ale kiedy obrócił się, by odejść ta rzuciła mu się do nogi i wręcz zaczęła go błagać, aby jej nie zostawiał. Przez chwilę nawet przeszła mu przez głowę myśl, aby ją najzwyczajniej świecie zastrzelić. To by było bardzo humanitarne, bezbolesna śmierć. Ale nie mógł tego zrobić, coś go powstrzymywało.
- Zostań tu! – wrzasnął poirytowany jej zachowaniem, z Rycerzami pracowało się o wiele, wiele lżej – Wrócę! Obiecuje. Mój oddział potrzebuje, bym zdobył pompę paliwową, a bez niej jesteśmy uziemieni. Zaprowadzę Cię do nich, ale musisz tu poczekać! OK?! Będziesz mogła pochować… Malcolma?
Dziewczyna zgodziła się w końcu, wykonując przy tym jakieś dziwne gesty rękoma. Nie wiedział James co to może znaczyć, ale w tej chwili mało co go to interesowało. Musiał nadrobić, stracony czas więc zaczął biec przez las. Do Śmietniska przybył w  dość normalnym czasie, choć biegnąć przez pola graniczące z lasem, wystraszył prawie na śmierć kilku wieśniaków orających pole pługiem zrobionym z jakiś starych drzwi samochodowych.
Przy bramie poznali go i nawet miło przywitali. James poinformował ich o tym co zaszło, pompa paliwowa się znalazła i nawet wzięli mniej amunicji, w nagrodę że pozbył się obskurów, o których oni pojęcia nie mieli, choć kilku mu nie wierzyło. Kiedy transakcja dobiegła końca, James znowu pobiegł w stronę kapliczki.
Roksi siedziała w środku, Malcolma owinęła w jakieś prześcieradła i ukryła za ołtarzem. Nie wiedziała co więcej zrobić, w takim wypadku. Najpewniej w jej wiosce, nawet nie grzebano ludzi, tylko wrzucano do wody. Było szybciej, taniej i karmili to, z czego żyli – ryby. Na widok rudego chłopaka, ucieszyła się.
- No to Roksi, masz do wyboru brać na plecy plecak i połowę broni, lub jego i połowę broni – wskazał na Niemożliwego, który też był owinięty jakimiś szmatami.
- Wiedziałam że był z tobą, macie podobne mundury. Naszywki.
- Co wybierasz? Nie ma czasu, inaczej Stary się będzie wkurwiał.
- Stary?
- Nasz dowódcę. Miły facet, ale nienawidzi nawalać.
- Wezmę plecak… I broń – zdecydowała.
Plecak Jamesa, był najprawdopodobniej tak samo ciężki, jak truchło Niemożliwego. Żarcie, rzeczy osobiste, amunicja i połowa zdobytej broni, plus plecak Niemożliwego, lżejszy ale równie pokaźny. Aż dziw, że Roksi niosła go bez żadnych grymasów. Czyżby była aż tak bardzo wdzięczna za uratowanie życia? Możliwe, ale James myślał że się po prostu bała.
Drogę do oddziału pokonał wolniej, musiał czekać za Roksi. Była niska i miała krótkie nóżki, mimo to dzielnie walczyła. W połowie drogi zabrał od niej nawet broń, samemu zarzucając sobie karabiny na ramię.
Stary kiedy ich zobaczył, był zły. Zaczął rzucać nieprzyzwoitościami na prawo i lewo, aż uszy bolały. Stracił człowieka, dobrego człowieka, którego sam wybrał do tej misji. On go wybrał do tego, aby zginął i to on ma brudne ręce od jego krwi, wiedział o tym doskonale.
- Jeff i Crash, zróbcie jakieś palenisko pogrzebowe. Odeślemy go bogom z honorami. Ty James odpocznij, Steve zmieni pompę paliwową. EM-doc, ty zobacz czy naszej nowej załogantce nic nie jest i zrób porządek z Jamesem, wydaje mi się że ma złamane żebro…
Chłopaki rozeszli się, wykonując zadania. Roksi usiadła obok badanego przez EM-doc’a Jamesa.
- Skąd jesteście? – zapytała EM-doc’a, gdy ten oglądał siniaka nabitego przez kamizelkę w miejscu gdzie oberwał James.
- Miasta Murów – odpowiadał skwapliwie, ale szczerze jak to miał w zwyczaju rozmawiać podczas pracy.
- I co robicie tu?
- Jedziemy się pozabijać, aby inni nie zostali pozabijanie przez innych…
James w międzyczasie syknął z bólu.
- Nie obędzie się bez gorsetu i przez jakiś czas, lekkie problemy z oddychaniem. Dam ci tabletki przeciwbólowe, ale łykaj tylko w nagłych sytuacjach. Nie marnuj ich, nie mamy ich wiele. A tobie, co jest? – spojrzał na Roksi – Coś Cię boli?
Roksi odsłoniła, a raczej odkleiła z bólem ubranie od rany na ramieniu, straciła sporo krwi, ale rana nie była aż tak bardzo poważna. Wystarczyło oczyścić i zeszyć dla pewności, a potem tylko ostrzec przed tym, by go nie forsowała, bo szwy puszczą.
Stos stanął niedaleko drogi, na poboczu. Czekali tylko na Stevego, który kończył wymianę pompy paliwowej. Błysk polanego benzyną stosu, oświetlił okolicę. Było to coś pięknego, a i smutnego zarazem. Odchodził Rycerz Miasta Murów, bohater który miał przyjaciół, rodzinę i osoby, które go kochały. Rakir z pewnością będzie zadowolony, z takiego wojownika.
Po pogrzebie, samochód mógł ruszać dalej. Crash się przespał w czasie kiedy James i Niemożliwy byli po części, a teraz mógł prowadzić. Z tyłu z drobną Roksi, zamiast potężnego Niemożliwego było ciut więcej miejsca. Mimo wszystko Stary, musiał z nią porozmawiać na osobności, nim ruszyli w dalszą drogę.
- A więc Roksi, dokąd mamy Cię zabrać? Nie możemy się cofać i podrzucać bezdomnych uciekinierów, a na naszej trasie nie ma wielu osad. A przynajmniej ja wiem o jednej, do której nie chcesz trafić, uwierz mi.
- A mogę jechać z wami? Umiem strzelać, w Powid strzelałam z różnych karabinów, miałam niezłe oko.
- A mimo wszystko złapały Cię obskury. Ciebie i przyjaciela.
- To była zmyślna zasadzka, z resztą mieliśmy tylko maczetę i krótki miecz z blachy. Jednego nawet przebiłam, ale to coś nic sobie z tego nie zrobiło. Przeszliśmy razem ponad 800 kilometrów, a może i więcej. To że żyjemy, jest dobrym przykładem tego że potrafię sama o siebie zadbać.
- Powiedzmy że Ci wierzę. W końcu wrócimy do Miasta Murów, a to nie jest wcale lepsza klatka od Powid. A nawet szczelniejsza. Tam za ucieczkę, każą śmiercią.
- Będą mogli spróbować. Z resztą może kiedyś, po prostu poproszę was abyście mnie wysadzili i rozejdziemy się w pokoju. Zapowiadam że nie jem dużo.
Dziewczyna uderzyła w czuły punkt, Stary jeszcze nikomu nie odmówił jedzenia. Machnął tylko ręką, pozbawiony kontrargumentów.
- Wsiadaj, ale nie podrywaj mi żołnierzy. Są żonaci, dzieciaci i ich panny by Cię rozerwały, mamy lepsze w mieście szkolenie obronne dla cywilów niż w Powid, młoda damo.
Roksi skinęła głową i weszła do pojazdu, siadając przy nim. Po chwili ruszyli dalej.