niedziela, 23 lutego 2014

Strefa - wpis #004

- Jak walczycie z agresją?
- Narkotyki. Haszysz, konopie…  I leki uspokajające.
- Wojsko o tym wie? BOS?
- Jasne że wiedzą, jak tylko nauczyliśmy się chłodzić agresję wysłaliśmy trzech ludzi w kierunku bram do strefy by im to przekazać. Żaden z tej trójki nigdy nie wrócił. Tak samo robiły inne gangi i rodziny, jak wy na nas mówicie, wypalonych.
- A Ci w Kortowie?
- No właśnie. Smutno na nich patrzeć. Im bliżej wybuchu i większa dawka wirusa, tym większe uszkodzenia mózgu. Dla nich ratunku nie ma, zdziczeli do reszty. Nie atakują za to nas, wyczuwają chyba te ślady wirusa.
- I tak sobie tu po prostu żyjecie?
- Po prostu to wyolbrzymienie. Po strefie pałęta się mnóstwo stworów na które wirus podziałał prawie tak samo jak na ludzi. W dodatku toczymy ciągłe walki z wojskiem, stalkerami takimi jak ty i innymi rodzinami.
- O co walczycie?
- A z kim? Z wojskiem o przeżycie, mają za zadanie nas eksterminować. I to robią. Na szczęścia wpadają w nasze pułapki, raz my i raz grupa z Gutkowa zdjęła nawet ich helikopter. Od tamtego czasu ich ataki są bardziej finezyjne, przemyślane. Wiedzą że myślimy. Wy, stalkerzy to chyba najgorsza choroba. Wchodzicie tu w bardzo małych grupach, znacie nasze pułapki i przyzwyczajenie, więc ciągle wymyślamy nowe pułapki, coraz zmyślniejsze. No i inne rodziny czy też gangi. Jeden chuj. Z nimi walczymy o zapasy. O wodę, jedzenie. Broń, leki, narkotyki.
- Wesoło. I na wam jestem potrzebny?
- Mówiłam. Weźmiesz ten pendrive. Nie jest z diamentowym pyłem, spokojnie. Znaleźliśmy go przy truchle żołnierza w jednej z pułapek. Jest na nim nasze nagranie, o tym że myślimy i że żyjemy tu normalnie. Nie domagamy się nawet wypuszczenia spoza strefy, ale chcemy zrzutów żywności,  wsparcia medycznego i tak dalej. Wyślesz to do telewizji.
- To wszystko?
- Tak.

Ramię Arka zostało opatrzone. Kula nie wyrządziła wielu szkód, a rana dość szybko została odkażona i zabandażowana. Z pewnością bardzo szybko się zagoi, jak dobrze pójdzie może nawet nie będzie sprawiała mu bólu. Królik za to w czasie rozmowy zdążył spalić dwa jointy i łyknąć garść tabletek uspokajających i wypić dwie herbaty z melisą.
Zaczynało widnieć. W oddali, na wschodzie budziło się słońce. Normalni ludzie z pewnością jeszcze spali, na szczęście nie musiał się śpieszyć. Zmiana w barze zaczynała się dopiero wieczorem, do tej pory musiał wrócić i się zdrzemnąć. A po pracy iść do Romana z łupem, dziś wyjątkowo średnim. Zaledwie kilka płyt i rana postrzałowa. Zastanawiał się czy powiedzieć szefowi o swoim spotkaniu, ale chyba wolał zachować to w tajemnicy. I tak z pewnością zobaczy to niebawem w telewizji.
W strefie panował iście post-nuklearny krajobraz. Miasto przypominało Hiroszimę z 1945. Wypalona ziemia, popiół, osmolone budynki i gruz. Choć minęło tyle lat, nadal jak na dłoni widać było działanie tego eksperymentalnego środka wybuchowego.
Do granicy strefy miał odwieźć go Luty, którego spotkał przy garażach. Akurat zawijał w bletke trochę haszyszu. Gdzieś w oddali dało się słyszeć jakiś paskudny ryk, czyżby to zwierzę o którym wspominała Królik? Z resztą dziewczyna szła za nim, przeczesując palcami swoje różowe włosy. Dopiero w świetle dnia mógł się jej przyjrzeć. Nie była wysoka, a wręcz przeciwnie. I nie mogła mieć więcej niż 25 lat. Lewą stronę twarzy miała okropnie sparzoną, jakby ktoś zaczął ją smażyć na oleju. Prawa z kolei wyglądała jakby ktoś specjalnie chlusnął na nią wrzątkiem. I te oczy. Nieco przygaszone, ale zarazem głębokie i pełne nadziei. Luty nie wyglądał lepiej.
- Trzymaj to stalkerze – podała mu przenośną pamięć z nagraniem – A to weź w ramach wynagrodzenia – podała mu reklamówkę pełną innych pamięci przenośnych – Te pochodzą ze strefy, niestety rzecz zarażona diamentowym pyłem nie działa. Pewnie zrobisz z nich użytek.
- Dzięki… Ale może macie pomysł do jakiej telewizji wysłać ten film?
- Prywatnej, takiej go nie przepada za rządem i chętnie go oczerni – poklepała go po ramieniu – Jestem pewna że wybierzesz odpowiednio. Luty odwiezie Cię tam, gdzie będziesz chciał.
- Najchętniej, to jak najbliżej Podlejek.
- Załatwione – powiedział Luty, otwierając garaż.
Za blaszanymi drzwiami stały dwa samochody i motocykl klasy enduro. Luty wyprowadził właśnie go z garażu, a potem cofnął się po kanister benzyny i zalał bak. Proces odpalania trochę trwał, ale w końcu pojazd wypluł z siebie siną chmurę dymu i zaskoczył. Luty usiadł za kierownicą, a Arek zajął miejsce za nim. Nie bał się już, wiedział że ma do czynienia z ludźmi, a nie potworami.
Luty ruszył nie drogami, a naokoło miasta przez drogi polne, a czasami to nawet i przez pola, łąki i lasy. W okolicy Starego Olsztyna widział nawet uprawy haszyszu i konopi indyjskich, uprawiane przez wypalonych z gangu Królika. A mieli tych poletek dużo i nie były wcale takie małe. Podróż zajęła im prawie godzinę. Zerowy ruch miejski znacznie skracał czas jaki poświęcali na podróż. Podlejki widać było z daleka, ale Luty nie odważył się podjechać bliżej. I z stąd pewnie mógłby trafić ich snajper, gdyby tylko chciał i ich zauważył. Zostawił Arka samego, a on poszedł w kierunku dziury w siatce. Cieszył się że oddali mu jego rzeczy i dali tyle pamięci, Roman z pewnością nieźle się i go ustawi, gdy je sprzeda dalej.
Po czasie Arek dotarł kilka kilometrów za Podlejki, gdzie w lesie stał bordowy Polonez Caro. Nie stać go było niestety na lepszy samochód, a z resztą ten nie przywiązywał dużej uwagi, w przeciwieństwie do terenówek. Łupy ukrył w schowku pod tylną kanapą, tak samo jak broń i wyposażenie. Samochód odpalił szybko, droga była opustoszał i używana tylko przez wojsko, aż do samej Ostródy. Podlejki były posterunkiem wojskowym, a Rapaty to była ostatni wioska cywilna. Pochodziło z niej bardzo dużo stalkerów, prawie każdy cywil zarabiał na strefie albo na takich jak Arek. Wojsko się nimi nie interesowało, w zamian za to że oni dawali im spokój w Podlejkach. Arek zatrzymał się w tamtejszym urzędzie pocztowym i korzystając z komputera z połączeniem sieciowym, sprawdził adres tej telewizji, którą tak chętnie oglądali ludzie w pubie. Po chwili już pendrive został nadany i oddany Pani w okienku. Arek wrócił do auta i odjechał. W domu po obowiązkowym prysznicu i wrzuceniu lumpów do pralki, położył się do wyra i zasnął dosłownie w kilka sekund.
W pracy dzień minął mu spokojnie. Nie pojawił się dziś czarny bus, ani nalot Biura Ochrony Stref. Żołnierze siedzieli w jednej części baru pijąc, gadając i śpiewając. Stalkerzy w drugiej robiąc to samo, ale nieco inaczej. Żadnej ze stron nie chciało się nawet wywoływać tak częstych bójek. Po zamknięciu baru, kiedy Arek został by zamknąć lokal przyjechał Roman dobić targu. Łup był sowity, masa pamięci przenośnych i sporo płyt. Zgarnął je i obiecał się odezwać, kiedy tylko dostanie pieniądze. Arek mu ufał, zawsze przesyłał mu jego dolę na konto.
Wyprawy do strefy sobie Arek odpuścił, póki ramię go bolało. Za to włączał zawsze w pracy telewizor na ulubiony kanał klientów i czekał na łamiące wiadomości. Czekał i czekał, aż w końcu się doczekał. Prezenterka na tle panoramy stolicy, stylizowanej na widok z okna wysokiego budynku, zapowiedziała tematy dzisiejszego odcinka. Nowej stolicy, nie tej która podzieliła losy Olsztyna. Przeważył informacje z frontu, gdzie Polacy wysłali całkiem duże siły do walki z muzułmanami. Ponoć złamano jakiś silny punkt oporu i otworzono przejście w głąb Afryki, gdzie mobilizowały się połączone siły krajów islamskich. Lecz te wszystkie wiadomości, miały przysłonić jedna. Prezenterka zaczęła jak zawsze od okoliczności wejścia w posiadanie pamięci przenośnej z listem w formacie .txt i filmem.
- Dzisiaj rano w naszej skrzynce znalazł się list nadany z Rapat. Ostatniej i najbliżej położonej Strefy Olsztyn wsi. W kopercie znajdowała się pamięć przenośna, a na niej film oraz list. List o następującej treści – prezenterka wzięła do ręki wydruk i zaczęła odczytywać – „Do Ludzi. Zapewne wydaje się wam że wiecie wszystko o strefach, a zwłaszcza o tak małej i położonej gdzieś daleko na północy strefie Olsztyn, w której tak jak w każdej żyją tylko groźni wypaleni, zmutowane zwierzęta, a powietrze wypełnia promieniowanie i wirus, który w kilka sekund zabije lub zmieni w potwora. Jeżeli czytacie ten list, z pewnością złapanemu przez nas stalkerowi udało się bezpiecznie opuścić strefę i wysłać do was ten list, aby pokazać że wszystko co mówi rząd i wojsko, to jedno wielkie kłamstwo. Nie słuchajcie ich, dowodem na to jest dołączony film.” Podpisano Bona „Królik” Stefańczyk .
Po odczytaniu listu ukazał się film. Nie tylko Arek go oglądał, w barze znajdowało się bardzo dużo klientów którzy uciszali się wzajemnie, aż do momentu w którym słychać  było tylko jarzeniówki, wentylatory i ludzkie oddechy. Film na pierwszym planie przedstawiał Królika, dziewczynę którą poznał w strefie. Siedziała na kanapie, po prawej stronie siedział Luty. Po lewej jakiś mężczyzna którego nie znał. W tle widać było Stary Olsztyn, pewnie nagrywali to na dachu bloku w którym był Arek.
- Jestem Bona, ale tutaj mówią na mnie Bonnie albo Królik – jej różowe włosy mieniły się w słońcu – Jesteśmy, jak wy nas nazywacie, wypalonymi i prawdopodobnie to pierwszy film nakręcony w strefie.  Pozwólcie że pokażemy wam jak żyjemy i czego potrzebujemy, aby przeżyć…
I film się zaczął. Królik rzeczowo tłumaczył o narkotykach, o tym że jest im tu dobrze i nie chcą opuszczać strefy, ale głodują i jeśli nie dostaną dostaw żywności zaczną szukać drogi ucieczki. Pokazała broń jaką posiadali, pokazała spichlerze i pojazdy przerobione na technikale z karabinami maszynowymi na pace. Cały klan Królika starał się zaprezentować jak mógł i pokazać co tylko mógł, tym legendarnym ludziom zza bariery. Opowiadała i opowiadała, aż transmisja nie została przerwana, a na ekranie pojawił się napis „PRZEPRASZAMY ZA USTERKI”. W barze rozhuczało.
Żołnierze wiedzieli i wierzyli, ale to miała być tajemnica państwowa, za którą czekał sąd wojenny. Teraz zgłupieli już całkowicie. Stalkerzy którzy nie spotkali jeszcze inteligentnych wypalonych, zaczęli przeklinać na czym świat stał i zastanawiać się czy można by z takimi robić interesy. Po dobrych pięciu minutach dopiero został przywrócony obraz i prezenterka. Z nieco wystraszonym wzorkiem wpatrywała się w kogoś poza widokiem oka kamery. Bez przekonania powiedziała tylko.
- Reszta filmu z powodu usterek, nie umożliwia dalszego odtworzenia. Przechodzimy do kolejnych wiadomości dnia dzisiejszego.
Arek zniesmaczył się, w zasadzie czego się ten Królik spodziewał? Przecież to było do przewidzenia. Mógł ten film powysyłać drogą mailową do telewizyjnych stacji, gazet, stacji radiowych i tak dalej. Niestety, nie miał go już. Postanowił wrócić do Starego Olsztyna po kopię. Musieli taką mieć.

niedziela, 9 lutego 2014

Strefa - wpis #003

                Klub musiał zostać przez Wypalonych jakoś połączony z samym akademikiem, albowiem przed atakiem terrorystycznym klub był oddzielnym miejscem. Jęki i krzyki, czasem nawet niewyraźne i zdeformowane słowa dało się słyszeć na klatce schodowej. Arek pobiegł na koniec korytarza i wpadł do pokoju na jego końcu, nie patrząc nawet jaki to numer napierając na drzwi ciężarem swojego ciała, aż te chrupnęły i ze zgrzytem się otworzyły. Zachował się jak świeżak, mógł wiedzieć że tam był alarm, a teraz narobił jeszcze więcej hałasu zastawiając wyłamane drzwi szafką i biurkiem, z którego mimo niebezpieczeństwa zwinął kilkanaście krążków CD.
                Był na czwartym piętrze, a przed sobą miał tylko okno. Za nim było stado głodnych i zdenerwowanych wypaleńców. Mógł walczyć, ale strzały ściągnęły by ich jeszcze więcej, za wszystkich akademików i domów czy bloków w okolicy. Nie miał wiele czasu na zastanawianie się, otworzył okno bez szyb w ramach i spojrzał w dół. Z pewnością nie spadł by tak, aby się nie połamać. Spojrzał w prawo, w miejsce gdzie powinna być rynna czy też piorunochron.
                Zdjął i zajrzał do plecaka. Pomiędzy wszelkiego rodzaju rzeczami, był też kawałek liny. Za krótki by sięgnął ziemi, ale wystarczająco długi by sięgnął okna piętro niżej. Do drzwi pokoju w którym się ukrywał, zaczęto się dobijać. Kiedy nie pomagało pchanie zatarasowanych meblami drzwi, jakiś wypalony zaczął je rąbać siekierą. Nim się wdarli do środka, Arek zdążył przywiązać ten kawałek liny do ramy okiennej i opuścić się do okna niżej. Tamto, tak jak i to wyżej było wybite. Bez problemu wszedł do pokoju, przy drzwiach znajdowała się pułapka. Granat w szklance, bez zawleczki. Wyjął go najdelikatniej jak umiał i wychylając się z okna, cisnął szyszką do pomieszczenia wyżej. Na efekt nie było trzeba długo czekać, huk i chmura pyłu i kurzu buchnęła przez szybę. Sam wybuch oszołomił tych którzy rąbali drzwi, huk zwabił więcej wypalonych, ale Arek nim zbiegło się więcej kanibali, zbiegł na parter i ukrył się w jednym z pomieszczeń.
                Siedział tam jakiś czas, kątem oka obserwował zbiegających się z okolicy wypalonych którzy od razu gnali w kierunku, gdzie wybuchł granat. Kiedy znaleźli linę, zaczęli też obszukiwać piętro niżej. I niżej. Parter pominęli, chyba nie liczyli na to że w taki krótkich czasie ktoś zdąży tam dobiec, albo myśleli że ich niedoszła ofiara już uciekła. Arka to cieszyło bardzo. Mimo wszystko rwetes trwał dobre pół godziny, a nawet pod drzwiami pomieszczenia w którym się ukrył, słyszał jakieś szuranie i głosy. Siedział tam jak na szpilkach, cały czas mierząc w drzwi z karabinu. Obiecał sobie, że jeśli to przeżyje będzie musiał kupić sobie dłuższą linę.
                 Mimo że ucichło wszystko po pół godziny, dla pewności siedział tam cała godzinę. I dopiero po takim czasie odważył się wyskoczyć przez okno. Postanowił wracać, ale przy Strudze Kortowskiej roiło się od wypalonych. To czego tam szukali było tajemnicą, ale wydawało się Arkowi że gromadzą wodę. Byli też nieco inaczej ubrani niż Ci którzy go atakowali, a jeden z nich, co wydało się Arkowi kompletnie dziwne trzymał w ręce sztucer myśliwski. Wziął by go za człowieka, ale twarz zdradzała uzbrojonego osobnika, był tak i cała reszta wypalonym. Obrócił się w stronę przeciwną i ruszył pochylony, miał zamiar obejść ten cholerny budynek, a potem po prawej stronie jeziora wrócić na Dajtki, a z nich prosto do domu. Zamiary niestety na nic się zdały, z akademika po przeciwnej stronie dało się usłyszeć wrzask i jazgot. Poczuł na sobie spojrzenie kilkunastu oczu, a po chwili usłyszał ich kroki.
                Cuda, to dziwna sprawa i zawsze zdarzają się ludziom, którzy ich kompletnie nie spodziewają. Tak samo było i teraz, Arek zastrzelił z może pięciu wypalonych, aż do momentu zmiany magazynka. Wtedy, o zgrozo, sam usłyszał strzał za plecami i ból w ramieniu. Obrócił się i zobaczył wymierzony w siebie sztucer. Wypaleni z okolicy zaczęli się zbiegać, ale nie atakowali się. Ten uzbrojony, wyróżniający się podniósł karabin Arka i zarzucił go sobie na ramię, a przy tym odebrał mu też amunicję i schował do kamizelki pod płaszczem.
                - Wstawaj – usłyszał, a głos tego wypalonego był bardzo niski i ochrypły, zupełnie jakby połknął żyletki albo tarkę do warzyw.
                Zawsze słyszał, że wypaleni są kompletnie zdziczeli i kierują się jedynie kilkoma rządzami: głodem, chucią i agresją. Aż do tej pory, gdy zobaczył zdolnego do mówienia czegoś więcej niż przekleństw i jazgotów wypalonego. Nie miał zamiaru znowu dostać kulki, a ramię cholernie go piekło. Wykonał polecenie. Potem poczuł na kołnierzu zaciskają się rękę która pchnęła go przez otaczających go, poparzonych, okropnych wypalonych. A Ci, rozstępowali się jak rzeka przez Arkiem, a może raczej przed jego nowym kolegą, który go postrzelił.
                - Ty umiesz mówić… - dał radę w końcu powiedzieć, kiedy wyszedł z nie małego szoku – Jak to możliwe że gadasz. Rozumiesz mnie teraz?
                Zamiast odpowiedzi usłyszał tylko filozoficzne – Zawsze są odstępstwa od normy. A teraz zamknij ryj.

                Poszli w kierunku kościoła na Kortowie, po przeciwnej stronie rozciągała się opuszczony i nie prezentujący się tak jak dawniej Wydział Nauk Humanistycznych i Centrum Konferencyjna, a na prawo od kościółka była Biblioteka Uniwersytecka. Ta tak opuszczona nie była, służyła za noclegownię wypalonym z Kortowa i okolic. Ci wypaleni, którzy zbierali wodę szli za nimi. W poniszczonych rękach nieśli po kilka litrowe baniaki i kanistry. Było ich czterech, wraz  z jego, uzbrojonym opiekunem. Tamci za ich plecami, normalnie ze sobą rozmawiało.
                I przed kościołem został powitany kolejnym wyjątkiem od reguły, jego rozmowni koledzy przyjechali tu samochodem, a ten stał niedbale zaparkowany przed kościołem. Pick-up marki Honda, zniszczony i pordzewiały, ale na chodzie jak się przekonał Arek był pewnie gratką w Olsztyńskiej strefie. Nim ruszyli, jego opiekun zawiązał mu oczy i skuł go tak samo w rękach, jak i w kostkach kajdankami. Wylądował na pace, wraz z nim i kanistrami wody.
                - Magister, zawieź mnie i naszego ptaszka prosto do Królika, a potem rozwieźcie wodę po posterunkach – usłyszał swojego wybawcę, a niedługo być może i kata.
                - Nie ma problemu – inny głos, pewnie jednego z tych którzy szli za nimi.
                Potem dało się słyszeć już tylko odgłos odpalonego silnika i ruszyli w podróż. Arek nie próbował walczyć, wypaleni mieli i samochód, i broń z której potrafili korzystać. To wszystko było ponad jego siły, z resztą był skuty jak żółtodziób. W dodatku nie widział dokąd jadą, a wszelki pytania zostawały zbywane milczeniem.
                Po dwudziestu minutach jazdy, dopiero się zatrzymali. Zdjęto mu opaskę z oczu i rozkuto nogi. Ręce nadal miał skrępowane. Znajdowali się za Olsztynem, a przynajmniej nigdzie go nie widział. Z daleka widać było antenę telewizyjną stojącą niedaleko Jarot, a to zdradzało że musi być niedaleko nich. Znajdowało się tam kilka wsi, musiał być w jednej z nich. Został popchnięty w kierunku starego bloku, postawionego pewnie jeszcze w czasach przemian ustrojowych w Polsce, taki rodzinny, mały, wiejski blok. Sporo ich było we wsiach w okolicy Olsztyna. Samochód pojechał dalej, a on i jego towarzysz poszli w kierunku wejścia do budynku. Przed wejściem siedział inny wypalony, oczy miał zamknięte, lecz jak się okazało nie spał, bo kiedy tylko usłyszał kroki przywitał się. Otrzymał odpowiedź od opiekuna Arka.
                - Jeniec? Człowieczek? Królik się ucieszy… Masz farta Luty - usłyszał Arek od wartownika.
                - Wiem, wiem… Żerował na Kortowie, gdyby nie ja zeżarłyby go Ci pojebani studenci.
                - Nie wiń ich, zdziczeli do reszty i dali dojść do głosu wirusowi. Z nami mogło być tak samo, przecież wiesz…
                - Wiem, wiem. Królik u siebie?
                - Tak, jasne. Właź.
                Znaleźli się na klatce schodowej i po pokonaniu kilku schodów. Luty, jak się dowiedział Arek z rozmowy jaką przeprowadził z wartownikiem jego wybawca, zapukał pod pierwsze drzwi na parterze. Usłyszał proszę. Damski głos, jak zauważył. Kilka sekund później poznał właścicielkę głosu. Przednim stała nie wysoka, ale dość ładna dziewczyna. Oczywiście jak na wypaloną, na głowie miała różową fryzurę. Albo peruka, albo wirus naprawdę potraktował ją łagodnie. Arek nie wiedział i nie miał zamiaru się pytać. Przynajmniej nie teraz, kiedy jeszcze nie wiedział co się z nim stanie.
                - Siadaj – Luty wskazał mu krzesło, a on znowu go posłuchał, po czym Luty zwrócił się do dziewczyny – Złapałem go na Kortowie, mówiłaś że potrzebujesz jakiegoś człowieka, to też jest. Trzeba go tylko opatrzeć, ale raczej kula przeszła na wylot, tylko zatrzymała się w kamizelce. Zostawić Cię Królik?
                - Jasne. Muszę sobie pogadać z naszym gościem. I możesz go rozkuć za nim wyjdziesz, potrafię się bronić. Chcesz herbaty? – spojrzała na Arka wyczekując odpowiedzi.
                - Tak, chętnie czegoś się napiję… I kawałkiem apteczki też bym nie pożałował, o ile nie chcecie mnie zabić albo żebym się wykrwawił.
                - Apteczkę zaraz Ci podam, a o tym czy Cię nie zabijemy, jeszcze nie zdecydowaliśmy – uśmiechnęła się, a potem skoczyła by sięgnąć czerwoną, samochodową apteczkę leżącą na górnej półce szafki.

wtorek, 4 lutego 2014

Próg Szaleństwa - wpis #006

Gorąca woda spływała po ciele Rolanda, zabierając ze sobą mydliny i znikając w odpływie hotelowego prysznica. Było późno, na nogach poza obsługą tego przybytku był tylko on. Sen miał głęboki, dający ukojenie i regenerację energii, zmysłów. Przespał calutki dzień, budząc się późną nocą. Gdy podnosił się z łóżka w głowie huczała mu jeszcze wczorajsza walka, albo i jak kto woli, rzeź, ale bardzo powoli zanikała tak samo, jak człowiek zapomina o tym ile razy i kiedy ostatnio podrapał się po głowie. Rana postrzałowa w nocy musiała przestała krwawić, pocisk przeszedł na wylot. Co prawda pościel była cała we krwi, niestety pokoje nie były wyposażone w apteczki.
Wychodząc, znalazł w kieszeni Łowcy trochę pieniędzy, którymi uregulował należność za nocleg i kupił obiad na wynos, który zjadł w samochodzie. Tam założył na ranę opatrunek i zdezynfekował ranę, korzystając z samochodowej apteczki. Stary dostawczak odpalił po krótkim czasie kręcenia kluczykiem w stacyjce i wyjechał z parkingu w stronę miasta. Brama miasta była olbrzymia, cztery pojazdy spokojnie by się w niej zmieściły na raz, a za nią rosły spiczaste wieże kościołów i kwadratowe molochy przeznaczone na budynki mieszkalne. Na dole znajdowały się sklepy, wyżej żyli ludzie zajmując się swoimi sprawami. Rolandowi aż zakręciło się w głowie od tego wszystkiego. Była późna noc, przy uliczkach i drogach świeciły się miejskie latarenki. Raz kiedyś przejechał pojazd strażników miejskich, mimo wszystko nie bito ludzi będących na ulicach i nie zapędzano ich siłą do domów. Rolanda to jakoś dziwnie mierzwiło. Samochód zaparkował na jednym z wielu, piętrowych parkingów Nadroża, a samemu skierował się w stronę bramy. Cały czas szukał siostry, a musiała się do miasta dostać tą, a nie inną bramą. Niestety to było tak głupie, że aż nieskuteczne. Kręciło się tu bardzo dużo ludzi, a o małej dziewczynce nikt nie słyszał. Jakiś przygłup będący z tych przygłup, które naganiają innym klientom, słysząc mężczyznę szukającego dziewczyny, wskazał Rolandowi kierunek w którym mógłby znaleźć dziewczynę. Roland jeszcze nie wiedział że została mu wskazana droga do burdelu i dilera grzybami z Szaleństwa.
Przybytek był nazwany poprawnie. „Próg Szaleństwa” znajdował się w piwnicy opuszczonego już bloku, o wiele niższego niż inne i znajdował się przy samym murze na północy miasta. Okolica sama w sobie nie była przyjemna, patrole odbywały się tu bardzo rzadko i zazwyczaj w dzień. Rano tylko zbierano ciała do identyfikacji i tak życie się tu toczyło. Idealne miejsce dla Rzeźnika. Sam się o tym szybko przekonał, kiedy jakiś dryblas chciał wytrząść z niego kilka marek kupieckich. Nie przewidział że pod płaszczem znajduje się bezlitosny zabójca, który bez wahania wbił mu sztylet w brzuch, który przekręcił i pociągnął do góry, patrosząc zbira jak świniaka. Ciało osiłka opadło bez życia na asfaltową drogę, a jego krew spływała do dziury w jezdni. Znaleziono go dopiero następnego dnia rano. Bob Baldrick, miejscowy złodziej i bandyta. Kilka osób odetchnęło z ulgą.
„Próg Szaleństwa” okazał się bardzo miłym miejscem, ale były to tylko pozory. Pięciu barczystych ochroniarzy, trzej szefowie i sześć dziwek. Wpuszczono go bez słowa, po czym skierowano do burdelmamy. Była to już stara kurwa, mająca w swoim życiu więcej kutasów w gębie, niż posiłków, a przynajmniej takie robiła wrażenie. Mimo wszystko nadal miała w sobie to coś, co podkręcało ciśnienie.
- Witaj Łowco – zwróciła się do Rolanda, gdy tylko go zobaczyła – Dla Łowców Gregor ma specjalną zniżkę, chcesz skorzystać? Upatrzyłeś sobie już jakąś panienkę? – mówiąc to mrugnęła do niego okiem, pochylając się i ukazując zadbany dekolt wylewający się z czarno-różowego gorsetu.
- To lokal Gregora, tego z Szaleństwa? – Roland niezwykle się zdziwił, ale powiedziano że oni mają jego siostrę, niską dziewczynę, to też puzzle zaczęły tworzyć cały obraz.
- Oczywiście głuptasie, a niby skąd przyszedłeś?
Roland zrozumiał. To przez skórzany pancerz i ubranie Łowcy, został wzięty za jednego z siepaczy Gregora. Postanowił to wykorzystać do infiltracji budynku, musiał znaleźć siostrę za wszelką cenę, chociaż nie wiedział że ona szukała go cały dzień, a teraz spała smacznie w hotelu niedaleko niego.
- Pokaż mi tą nową dziewczynę, tą co przysłali ostatnio.
- A, chodzi Ci o Kicię. Znajdziesz ją w pokoju na końcu korytarza za mną, drzwi na prawo. Zapłacisz przy wyjściu.
Roland skinął głową. Zdjął z głowy kaptur płaszcza oraz czapkę patrolówkę, nie zauważając kamer monitoringu pod sufitem. Jeden z szefów, uważany za głównego przedstawiciela interesów Szaleństwa w Nadrożu, obserwował go i cholera, nie mógł poznać tego Łowcy. Jakiś nowy? Sprawa aż tak go zaintrygowała, że wykonał jeden, krótki telefon do Gregora, który rozwiał wszelkie wątpliwości.
Kicia była tam gdzie powiedziała burdelmama, niestety Kicią nie była jego siostra.
- Gdzie ona jest? Przywieźli dziś do was jakąś nową dziewczynę? – Kicia nie rozumiała.
- Słodziaku, ja tu przecież jestem, po co Ci jakieś inne dziewczyny. Jestem najnowsza, chcesz się zabawić?
- Nie, nie jestem tu po to by się bawić – w ręce Rolanda pojawił się sztylet, a ten przylgnął głęboko do szyi dziewczyny – Mów gdzie jest ta nowa, albo rozpruję Ci gardło.
Nie zdążył usłyszeć odpowiedzi, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. W ich świetle stał ochroniarz, za nim stało jeszcze kilku. W rękach mieli strzelby i pistolety maszynowe. Roland pociągnął do siebie dziewczynę, tworząc z niej żywą tarczę. Schował się za nią, po ostrzu sztyletu mocno przyciśniętego do gardła Kici pociekła krew. Dziewczyna płakała, błagała o to by nie strzelali. Ochroniarze czekali, aż do pokoju nie wpadł jeden z trójki szefów, Joshua.
- Słuchaj mnie sukinsynie, bo nie będę pierdolił bez końca. Wyjdź zza dziewczyny, a oddamy Cię Gregorowi bez większego uszczerbku na zdrowiu. Jeśli będziesz się stawiał, zarobisz kulkę i ty, i ona. Taką kurewkę jak ona złapiemy sobie nową. To jak bę…
Joshua zamilkł w półsłowa, z jego piersi wystawała rękojeść sztyletu rzuconego przez Rolanda. Ochroniarze tylko przez sekundę nie wiedzieli co robić, po chwili odezwała się strzelba i pistolet maszynowy. Kicia była twarda, bowiem mimo że miała więcej ran postrzałowych niż włosów na cipce, to wyzionęła ducha dopiero po godzinie. O wiele więcej szczęścia mieli ochroniarze. Kiedy otworzyli ogień, na tego najbliżej Roland pchnął Kicię samemu chowając się za nią. Strzelba była za wolna, Roland po prostu złapał ją za lufę i docisnął ją do szyi ochroniarza, naciskając na palec ochroniarza. Z urwaną głową, opadł na Rolanda, stając się nową tarczą. Strzelba miała w sobie jeszcze kilka kul, dwie z nich przytulił ten stojący we wejściu z pistoletem maszynowym. W korytarzu było ich jeszcze trzech, ale ściany były bardzo cienkie. Podniesiony pistolet maszynowy, zaczął pluć nabojami i dziurawić osoby stojące w korytarzu oraz w pokojach naprzeciwko. Kiedy kończyła się amunicja, po prostu wychylił się ze strzelbą i dobił tego ochroniarza, który leżał pomiędzy ciałami swoich kolegów z pracy, chowając się za nimi przed kulobiciem.
Musiał znaleźć siostrę. Otworzył z hukiem pokój naprzeciwko, siedziała w nim trzymająca za brzuch i krwawiąca dziwka. Jej jęki uciszył wystrzał ze strzelby. Tak samo postąpił z pozostałymi dziewczynami, które nie zdążyły uciec oraz klientami… W piwnicy znalazł kilka klatek z dziewczynami, ale w żadnej z nich nie było jego siostry. Te oszczędził, chociaż kusiło go aby skrócić im cierpienia. Po Joshu przyjdą następni i będą takimi samymi kurwami, jak te u góry.
Wracając do szefów, dorwał jednego z nich w ukrytym pomieszczeniu w głównym biurze. Niski, brzydki, szpetny i z imieniem Cloel, piszczał jak wieprz kiedy Roland dźgał go po plecach nożem. Aż uszy bolały, był to prawdziwy krzyk rozpaczy i bólu. Trzeciego szefa nie odnalazł, a przy tym nie znalazł również siostry. A skoro ich tu nie było, znaczyło że są gdzieś indziej. Przejrzał zakrwawione dokumenty na biurku, kiedy Cloel przestał wrzeszczeć. Trzeci szef nazywał się Orlon, był rzekomo w drugim końcu miasta, gdzie po ulicach kręcili się dilerzy grzybków i pilnował ich. Pewnie mieli tam jakąś melinę, może tam była Lidia?
Dało się słyszeć syreny. Morderstwa w tej okolicy się zdarzały, ale na takie porachunki straż miejska nie mogła przymknąć oka. Roland położył strzelbę obok ciał Cloela, w końcu miał swój karabin myśliwski i karabinek ojca. Wyszedł z „Progu Szaleństwa” tylko lekko poturbowany. Z dwie albo trzy kule utkwiły w skórzanym pancerzu, a tylko jedna z nich dała radę się przebić i utknąć pomiędzy żebrami Rzeźnika.
Wychodząc zarzucił na czapkę i kaptur, po czym zniknął w ciemnościach nocy. Za plecami miał różowe światło wydobywające się z burdelu przez otwarte drzwi.