piątek, 30 sierpnia 2013

III – Odpowiedzialności

            Od północy wiał silny wiatr, niósł ze sobą dużo, gryzącego piasku który wciskał się w dosłownie każdą szczelinę. Sara mimo tego że była okutana w liczne, skórzane ubrania, które udało się zdobyć od znajomych w Dead Fall, pluła, łzawiła i kichała od nieprzyjemnego piasku. Cyrus natomiast, dziękował swoim konstruktorom że został tak szczelnie złożony. Jedynie jego lewe oko, to które nie zostało wymienione na sztuczne, łzawiło pojedynczymi łzami i nie ratowało go nawet to, że było pod ciemnymi goglami motocyklisty.
            Byli w drodze na północ, do wioski Kreja. Jej mieszkańcy już od dawna skarżyli się na atakującego ich, olbrzymiego skorpiona. Wioska, zamieszkana była przez na wpół zdziczałych ludzi, wierzących w boga Ampa, który miał rzekomo przyjść na ziemię tysiąc lat po nuklearnym holocauście i wchłonąć w siebie promieniowanie. Spóźniał się już z dobre trzy dekady, starego kalendarza, mimo wszystko Krejiczykom to nie przeszkadzało, cały czas patrzyli w niebo, modlili się do totemu i śpiewali swoje niezrozumiałe pieśni, tańcząc przy tym w narkotykowych transach.
            Swoją drogą Kreja była zamożna i znana, ze swych jaskini, na których ścianach uprawiali tajemnicze, fosforyzujące grzybki i rozprowadzali je po całym Pustkowiu Zachodniego Nowiu.
            Zdobyty jakiś czas temu Harley z koszem, pomimo swojego mocnego silnika, mimo licznych osłon przeciw pisakowych i licznych usprawnień byłego właściciela, powoli poddawał się piaskowi, ale cały czas jechał przez pustkowie w kierunku Kreji. I zapewne by się zatrzymał na środku pustkowia, skazując przynajmniej Sarę na powolną śmierć, gdyby nie to co dziewczyna zauważyła.
            Szarpnęła silnie Cyrusa za rękaw kurtki z wielką, płonącą różą na plecach i wskazała coś, co ledwo było widać zza ściany piasku. Cyrus uniósł palec w górę w geście „O.K” i ruszył w kierunku niewyraźnego kształtu, czym był dla zwykłego człowieka ten trzypiętrowy biurowiec. Sam zobaczył go już dawno, analizując, przybliżając i oczyszczając widok swoim prawym, sztucznym ale jakże potrzebnym w tych czasach, okiem.
            Przed tajemniczym budynkiem, stojącym samotnie na pustkowiu, stało kilka pogiętych, rozkradzionych i pokrzywionych wraków samochodów. Nie było można liczyć na nawet kropelkę paliwa w ich bakach, którymi już dawno zajęła się rdza. Okna budynku, małe i wąskie, straszyły z daleka. Drzwi, szerokie i stalowe, zostały zostawione otwarte na oścież.
            Wielki i ciężki motocykl, bez problemu wjechał w ciemność budynku, przezornie nawracając i zostawiając motocykl pod ścianą. Sara, od razu wzięła się za rozpalanie ogniska z porozbijanych mebli, cyborg, jak to miał w zwyczaju, rozejrzał się uważnie po pierwszym piętrze i zamknął stalowe drzwi.
            Parter okazał się pozbawiony okien, na ścianach dominowała złuszczona i odpadająca wraz z tynkiem farba, a podłoga usiana była gruzem i przeróżnymi szpargałami. Piętro wyżej dało się słyszeć przybierającą na silę burzę piaskową, a być może i tornado piaskowe, buszujące po budynku niczym mysz, pod nieobecność kota.
            Parker zapalił lampę naftową i zostawił ją Sarze, która walczyła z nie chcącym się rozpalić ogniem. Cyborg nakazał towarzyszce ruchem ręki zachowanie ciszy i pozostanie w miejscu. Za to on sam udał się w głąb pomieszczeń, załączając w prawym oku niezwykle przydatny noktowizor z widokiem na ciepło. Jeśli w tych ciemnościach było cokolwiek, na pewno nie mogło by się ukryć za byle jakim przedmiotem. Pierwszą rzeczą jaka przykuła jego wzrok, był ślady walki w pomieszczeniu i ślady po kulach na ścianach. Odruchowo sięgnął po nóż z płaskim, 49 centymetrowym ostrzem. I choć ślady walki były bardzo stare, coś co znajdowała się za metalowymi i powykrzywianymi drzwiami opętanymi łańcuchem, wcale stare być nie musiało.
            Cyborg zapukał pięścią w drzwi i odczekał stosowną chwilę. Jego uszy uchwyciły jakiś szybki ruch, lecz komputer zsynchronizowany z mózgiem, rozpoznał dźwięk jako szczury. Zapukał ponownie, głośniej. Tym razem dźwięk ruchu został sklasyfikowany jako istota humanoidalna. Sekundy później drzwiami targnęło silne uderzenie, tak mocne że nawet cyborg, android czy super mutant mieli by problemy mu dorównać siłą.
            - Ssss… Kim jesssteś? Sss… - odezwało się coś tajemniczego zza drugiej strony drzwi – Wyczuwam Cię… Sss…
            Cyborg zastanawiał się jakiś czas co zrobić, ale to coś było tam zamknięte, więc było uwięzione. Pomoc uwięzionym powinna być jego obowiązkiem.
            - Jestem cyborgiem z Bractwa Vinci. Nazywam się Cyrus Parker. A ty kim lub czym jesteś?
            Zza drzwi chwilami dało się słyszeć tylko głębokie wdechy tajemniczego jegomościa. Coś zaszurało po podłodze.
            - Jesss… Jestem Bliper… Rkhm… Jessstem Szponem Śmierci, jak nazywają nasss ludzie… Co robisz w moim domu?
            - Potrzebowałem miejsca do przeczekania burzy piaskowej, ja i moja towarzyszka. Uwolnić Cię?
            - Sss.. Jeśli możesz i się nie boisz… Sss…
            Więcej Cyrusowi nie było potrzebne, wyjął zza paska spodni łom, przełożył go przez opętany łańcuch i rozerwał go silnym przekręceniem. Automatycznie cofnął się i położył rękę na rewolwerze, w końcu nie wiedział czego może się spodziewać po wyswobodzonym.
            - Możesz wyjść – krzyknął cyborg.
            Drzwi otworzyły się ze zgrzytem, w nich pojawił się Szpon Śmierci. Po kataklizmie nuklearnym powstało wiele zmutowanych form życia. Przerośnięte pająki, skorpiony, salamandry i inne tałatajstwo, w zależności od środowiska i ilości radów. Lecz wszędzie zaczęły pojawiać się tak zwane Szpony Śmierci, stworzenia niezwykle silne, o niesłychanej wytrzymałości, percepcji, zręczności oraz, jak na zwierzęta, inteligencji. Były to mutanty, lecz posiadały one niezwykle dużo genów różnych zwierząt, stwarzając z nich niezwykle wprawnych zabójców. Lecz nie zawsze były agresywne, bardzo często potrafiły żyć w koegzystencji z innymi rasami.
            Bliper, jak się przedstawił Szpon Śmierci, był wyjątkowo okazały, jego skórę zdobiły liczne blizny i szramy, tak stwardniałe, że dotykając ich można by pomyśleć że dotyka się kamienia. Z długich szponów na palcach, zapewne sączyła się trucizna. Oczy miał dzikie, źrenice ustawione w pionie i czerwone. Jego głowę więczyły grube rogi, paszcza była naszpikowana licznymi i ostrymi zębiskami. Kolor jego skóry był ciemno siny, za to futro było ciemno pomarańczowe.
            - Dziękuję Ci Cyrusie Parkerze... Za uratowanie mi... Sss.. Mi życia, masz moją wdzięczność... Sss... I nie trzymaj ręki na broni, nie masz takiej potrzeby... Sss... – to co się pojawiło na twarzy Szpona Śmierci, Cyrus mógłby nazwać uśmiechem, ale nie miał pewności. Mimo wszystko puścił pistolet i wyciągnął rękę ku Bliperowi.
            Bliper również wyciągnął swoją rękę, a raczej łapę. Uścisnął mu dłoń. Teraz dopiero było widać, jaka jego ręka jest malutka podług jego łapy.
            - Rozgośćcie się... Ty i twoja towarzyszka... Mój dom jest waszym domem... Jesteście proszeni, ale zdarzają się i intruzi. Ostatni intruzi zostawili trochę plecaków z jedzeniem. – Szpon podszedł pod ścianę i sięgnął po rzucony luzem plecak, cały we krwi – Proszę, puszki nie powinny być uszkodzone, a i jakieś naczynia też w nim znajdziesz... Sss... Rkhm... Rkhm...
            - Dzięki, to miło. Nawet bardzo. Może potowarzysz mi przy ognisku, sądzę że możesz mi powiedzieć dlaczego Cię zamknięto na łańcuch w tamtym pomieszczeniu. – Cyrus wyciągnął rękę po plecak i zajrzał do środka.
            W środku były cztery puszki z jedzeniem i komplet stalowych naczyń. Ucieszyło go to, zapasy zdobyte w Dead Fall wystarczą na znacznie dłużej. Na dnie plecaka pod stertą puszek leżał rewolwer, Colt Python wraz z kaburą i kilkoma dodatkowymi bębenkami. Taki sam jak jego, tylko znacznie nowszy.
            - O proszę, co za niespodzianka – uniósł do góry kaburę z rewolwerem – Mogę zatrzymać?
            - Oczywiście... Jak sobie wyobrażasz strzelania z takimi pazurami, z tak małego cyngielka? – na twarzy Szpona znowu pojawiło się coś, co mogło by być uśmiechem.
            Cyborg przeciągnął drugą kaburę przez pas. Odłożył również łom na swoje miejsce za pasem oraz długi nóż. Ruszył w kierunku ogniska, dając znak Bliperowi żeby ten poszedł za nim. Szpon Śmierci syczał chwilę, powarczał i ruszył za cyborgiem. Już z jakiejś odległości widać było siedzącą przy ognisku, drobną sylwetkę. Kiedy w świetle ogniska pojawił się Cyrus, Sara uśmiechnęła się, ale kiedy pojawił się Szpon Śmierci, zerwała się na równe nogi i przywarła plecami do stalowych drzwi dzielących ich od panującej na dworze burzy piaskowej.
            - Nie bój się. To przyjaciel. Bliper, to Sara. Saro, poznaj Blipera. Właściciela tego gmaszyska. – powiedział cyborg, wykonując przy tym ceremonialny gest dłonią.
            Sara, istota mówiąca naprawdę mało, skłoniła się delikatnie Bliperowi. Ten uśmiechnął się, i odwzajemnił ukłon. Popatrzył uważnie na Harleya z koszem.
            - Ładny motor. Sss... Przed wojną zamykano tą fabrykę dziesięć razy, zawsze wracała. Widzę że ma ogniwo termojądrowe zamiast baku... Ssssyberyt byłby lepszy... Wrr...
            - Dzięki, zdobyczny... Zjesz z nami, tych puszek które nam dałeś wystarczy dla kilku osób.
            - Nie jadem, takiego jedzenia. Wrr... Ja poluję żeby jeść... Ale chętnie posiedzę z wami przy ogniu... Sss...
            Kilka chwil później siedzieli już przy ogniu, o ile przysiad Szpona Śmierci można było nazwać siadem. Przypatrywał się z uwagą, jak Sara przyszykowało im jedzenie, jak swoimi delikatnymi rączkami otwierała puszki pordzewiałym otwieraczem i z grymasem uśmiechu kładła je nad paleniskiem. Przypatrywał się również siedzącemu i wpatrującemu się w ogień Cyrusowi, który wykonywał szybki program do klasyfikacji danych. Potem patrzył na nich jak jedzą i zachęcony przez Cyrusa, snuł opowieść o tym, jak został zamknięty w pomieszczeniu generatorów, skąd uwolnił go Parker.
            Prosił tylko o wyrozumiałość.

* * *

            Było to dwa dni temu, kiedy Cyrus dopiero  szykował się do drogi wraz z Sarą w Dead Fall. Szpon Śmierci, zamieszkujący swój biurowiec, jak zawsze w porach wieczornych wychodził na polowanie. Polowanie, jak to bywa na takiego typu wypadach, przedłużało się, ale zwieńczone zostało pełnym powodzeniem. Dwie znacznych wielkości salamandry, padły pod silnymi ciosami szponów Blipera. Jedna została pożarta na miejscu, przy czym Szpon strasznie pobrudził się krwią.
            Do domu wrócił szybko, bowiem musiał się jeszcze udać pod palisadę pobliskiej wioski, gdzie umówiony był z handlarzem wody. Skóry salamander za wodę, jak było w umowie. Niestety, nim podszedł do swojego domu, wyczuł nieznajome zapachy. Zapach ludzi i zgniłego mięsa.
            Oczywistym dla niego było, że w jego domu są dwaj mężczyźni, kobieta oraz ghul płci męskiej. On, jako okaz Szpona do ludzi nastawionego przyjaźnie, ruszył w kierunku głównego wejścia, aby przywitać gości. Niestety uprzedzeni do Szponów goście, przywitali go gradem kul i przekleństwami. Rozłościło go to nie na żarty i całe jego szczęście że intruzi używali małego, rewolwerowego kalibru, inaczej pewnie kule uszkodziły by jego narządy wewnętrzne, a nie tylko zatrzymywały się w skórze, tudzież tłuszczu. Wpadł do pomieszczenia niczym pocisk. Pocisk uzbrojony w śmiercionośne pazury, ostre rogi i groźne kły.
            Pierwszy padł mężczyzna niezwykle wysoki i gruby, przypominający handlarzy z kawałów. Jedno chlaśnięcie szponem po jego wydętym brzuszysku, sprawiło że wysypały się z niego kiszki, niczym lina z worka.
            Ghul, kobieta i kolejny mężczyzna uciekli w głąb biurowca, do pomieszczenia w którym Cyrus został tylko dziury po kulach. Tam Bliper ruszając się niezwykle szybko jak na swoją masę, zdołał wziąć na rogi kobietę, która jak się później okazało, była strasznie koścista i niesmaczna. Z rogów cisnął ją w prawo, gdzie z impetem wylądowała w pomieszczeniu z już dawno niesprawnymi generatorami. Reszta szajki intruzów skakała po biurkach strzelając na ślepo w Blipera, wrzeszczało i unikało go, dopóki nie skończyła im się amunicja. Na jego nieszczęście kobieta cały czas była przytomna i miała amunicję w swoim rewolweru. Wystrzeliła kilka razy w Szpona, skupiając na sobie jego uwagę i wpadł w niechybną pułapkę. Ghul, jedyny trzeźwo myślący rzucił się do drzwi, oplótł je łańcuchem i zamknął wielką kłódką znalezioną w szafce nieopodal. Mężczyzna, widocznie luby biednej dziewczyny która poświęciła dla nich życie, wrzeszczał na ghula, próbował otworzyć drzwi, lecz został szybko zdzielony po głowie przez ghula i zaprowadzony do samochodu. Ghul uciekł z miejsca zdarzenia wraz z towarzyszem, Bliper został zamknięty w pomieszczeniu z bladą dziewczyną, która powoli dogorywała. Oczywiście Bliper próbował jej pomóc, widząc że zaniechała walki. Widząc również że jego pomoc jest bezużyteczna, jego rogi przebiły jej płuco, pomógł jej przenieść się na drugą stronę.
            Cały dzień poświęcił na wywarzanie drzwi, lecz te uparcie nie chciały ustąpić. Za którymś razem zrezygnował i mając ze sobą małe źródło pożywienia w postaci martwej kobiety, zaczął czekać na jakieś cudowne wybawienie. Aż pojawił się cyborg, Cyrus Parker.
            Na końcu dodał tylko, że mężczyzna długo nie będzie cierpiał z powodu braku swojej ukochanej, został draśnięty pazurem i tym samym zatruty.
            Będzie szczęściarzem jeśli pożyje dwanaście godzien.

* * *

            Sara, która zastygła z łyżką w ręce patrzyła na Blipera, niedowierzając z jakim spokojem opowiadał swoją historię, w której przecież zabijał ludzi. Z równie wielkim zdziwieniem przypatrywała się cyborgowi, który słuchał go ze skupieniem jedząc przy tym mielone mięso z fasolką i potakiwał mu głową.
            Zrozumiała że świat w jaki się wplątała, nie jest światem dla niej. Nie jest tym, czym sobie wyobrażała i zastanawiała się, jakie wyjście będzie dla niej najlepsze. I kiedy dostanie przypadkiem kulkę lub przejedzie jej po gardle pazur szpona śmierci i jej wybawienie w postaci cyborga, tym razem będzie bezużyteczne.
            Tej nocy poszła wcześniej spać.
            Tej nocy miała bardzo złe sny.
            Tej nocy dowiedziała się co należy zrobić.

* * *

            Opowieść Blipera dobiegła końca, ognisko przygasło, a Sara pozornie usnęła. Szpon podziękował raz jeszcze za uwolnienie i zniknął w ciemnościach swojego legowiska. Cyrus chwilę grzebał patykiem w ognisku, myśląc nad swoim nowym życiem. Nad jego nowymi powinnościami oraz nad swoją przeszłością, która popchnęła go aż do wstąpienia do Bractwa Vinci. Chciał stracić swoje wspomnienia, chciał poświęcić swoje ciało w imię obrony ludzi zamieszkujących jałowe pustkowia. W końcu zasnął, ludzkie komórki odpoczywały, a i te syntetyczne dawały odpocząć komputerowi i obwodom.
            Niestety Sara ułożyła sobie plan na swoje życie. Nie chciała zostać przy Parkerze, ponieważ wiedziała że przebywanie z nim to zagrożenie. Nie chciała zginąć, ale mimo wszystko bardzo polubiła tą dziwną jednostkę, pół człowieka, pół maszynę.
            Nad ranem, kiedy i cyborg, i szpon śmierci spali, a burza piaskowa przeszła, Sara wstała, po cichutku otworzyła drzwi i zniknęła w szarości poranka. Kierowała się starą szosą numer 43 w kierunku zachodnim. Niestety Sara była tylko ładną i wątłą Azjatką. Nie miała danych cyborga i jego siły oraz wytrzymałości. Inaczej wiedziała by żeby nie trzymać się dróg i miała by szansę na wygranie walki.
Wzięli ją z zaskoczenia, nawet niespodziała się ataku. Stalowa siatka pod napięciem, spadła na nią jakby z powietrza. Porażona prądem, wygięła się jak szczupak, po to tylko, żeby chwilę później stracić przytomność. Obudziła się wiele godzin później, w jakimś ciemnym pomieszczeniu. I choć nie widziała nawet swojej ręki, wyczuwała czyjąś obecność.

* * *

            Parker obudził się tylko godzinę po Sarze i zdziwił się brakiem jej obecności, do tego stopnia, że odważył się obudzić Blipera i od razu wypytał go o wszystko. Nie chciał, ale przypuszczał że ją zjadł. Ten nie wiedział nic, co wydało się podejrzane cyborgowi. Chciał zadać kolejne pytanie, niestety przeszkodził mu wybuch. Drzwi frontowe, grube i wytrzymałe wleciały do środka biurowca. Przyjaciele tych którzy zaatakowali Blipera kilka dni wcześniej, teraz wrócili dokończyć swoje dzieło. Przez wysadzone drzwi do pomieszczenia wbiegło kilku uzbrojonych w karabiny maszynowe ludzi w kamizelkach kuloodpornych które z pewnością pamiętały lepsze czasy. W rękach dzierżyli zwyczajne pistolety, dwie M9, dwa Sig Sauery, jeden miał Ingrama. Ci nie stanowili zbytniego zagrożenia. Respekt budził gość w średniowiecznej kolczudze który w łapach trzymał M60.
            Nim pojawili się w pomieszczeniu gdzie byli Bliper i Parker, dało się ich wyczuć i usłyszeć na korytarzu. Tupot buciorów i krzyki ghula.
            - Tam jest, szybko panowie.
Ale gdy tylko dotarli do pomieszczenia i zobaczyli Szpona na wolności oraz wycelowane w siebie dwa rewolwery przez dziwnego jegomościa, dało się usłyszeć tylko „O, kurwa…”.
            Mimo strachu i lęku, ghul oraz kilku jego kumpli wystrzeliło. Na szczęście niecelnie. Tylko jedna kula trafiła w pierś cyborga, ale odbiła się od stalowego pancerza umieszczonego pod skórą i gdzieś poleciał, zostawiając mu podłużną szramę ściekającą syntetyczną krwią. Kolejny wystrzelił Parker z obu rewolwerów równocześnie. Pociski punktowały szybko napastników. W tym czasie Bliper równie szybko co pociski, zaszedł zdezorientowanych napastników z boku i zrobił im coś, co w jednym słowie mogło by się nazywać rzeźnią.
            Stojący jeszcze w korytarzu trzech gości wpadło z impetem do pomieszczenia. Ingram oraz Sig Sauer wystrzeliły w rozwścieczonego Szpona Śmierci. Pociski zaczęły zagłębiać się w jego twardej skórze, mimo wszystko Bliper nie poddawał się bólowi. Rzucił się na dwoje ludzi, rozszarpując ich w okrutny sposób. Osłaniający korytarz napastnik z M60, kiedy zobaczył na korytarzu Szpona, otworzył ogień. Pociski większego kalibru wyrwały Bliperowi lewą rękę wraz z większością lewej strony klatki piersiowej.
            Cyborg podbiegł do winkla i szybko się wychylił. Oddał dwa strzały ze swoich broni, do cały czas plującego kulami gościa z M60. Pierwszy pocisk trafił napastnika idealnie w serce, przy czym kolczuga którą miał na sobie podziałała jak pocisk rozpryskowy. Druga kula splądrowała czaszkę stygnącego przeciwnika, który upadł na posadzkę. Cyborg podszedł do próbującego się podnieść Blipera. Co jak co, ale wytrzymałość tych stworzeń była zaskakująca.
            - Kurwa, nie za dobrze to wygląda. – skomentował cyborg tryskającą krwią ranę, przypominającą mielonkę.
            - Sss… sss… Dobij mnie… - poprosił męczący się coraz bardziej Szpon.
            - Jesteś tego pewien? – upewnił się Parker.
Szpon tylko kiwnął twierdząca głową.
            Cyrus wstał, przyłożył lufy rewolwerów do głowy Szpona, w którego oczach pojawiło się coś, co było by można nazwać łzami. Po chwili rozległy się dwa wystrzały, które rozerwały czaszkę Szpona, posyłając go tym samym do krainy wiecznych łowów.
            Cyborg się nie rozczulał nad ciałem przyjaciela. Może i jego pamięć nie została skasowana, ale uczucia z pewnością zostały uszkodzone. Począł przeszukiwać ciała zastrzelonych wrogów. Tych których dorwał Szpon, niezbyt można było obszukać. W międzyczasie przeładował rewolwery, które odłożył do kabur. W sumie z pobojowiska udało mu się pozyskać trochę amunicji, pistolet M9, Ingrama i M60 z kilkoma pociskami. Na parkingu biurowca stał pick-up Toyota Hilux. Z każdej strony miała przyspawane ciężkie stalowe płyty, a w nich wycięte wizjery i otwory strzelnicze. Z paki pojazdu było również zrobione coś na kształt bunkra, tylko że bez żadnych okien czy szczelinek. Od zewnętrznej strony, była wielka zasuwa zamknięta na kłódkę.
            Zajrzał do kabiny pojazdu. Nie było w niej żadnej broni, za to było całkiem sporo wody i jedzenia. W schowku po stronie pasażera leżała kamizelka kuloodporna. Otworzył przednią maskę. Silnik, jak się spodziewał był na ropę, na szczęście na dachu, do stalowych relingów były przypięte kilka kanistrów i coś na kształt wyrzutni stalowych sieci. Sprawdził kanistry. Pięć z sześciu było pełnych, tylko jeden prawie pusty. Był w nim niecałe dwa litry. Wziął go i poszedł do zwłok Szpona, które dokładnie ochlapał łatwopalną cieszą. Stary Harley z ogniwem termojądrowym, również został polany ropą. Pusty kanister wrócił na dach, a Parker wsiadł do pojazdu. Wcisnął zapalniczkę samochodową po to tylko, żeby po chwili ją wyjąć. Podpalił ulany z ropy ślad.
            Pierwszy ogniem zajął się stojący bliżej wejścia motocykl, potem płomień pochłonął truchło Blipera. W tym czasie Parker był już na drodze do spokojniejszego miejsca, w którym mógłby otworzyć bagażnik pojazdu przystosowany do więzienia różnych stworzeń. Kiedy znikał za kolejną wydmą, okolicą wstrząsnął wybuch sporej mocy. To ogniwo termojądrowe w motocyklu, eksplodowało z mocą kilku kilo trotylu przemieniając biurowiec w grobowiec.
           
* * *

Zatrzymał się dopiero siedem kilometrów dalej, śledząc swoimi wyostrzonymi zmysłami ślad pozostawiony przez Sarę, aż ten się urwał, co wydało mu się dziwne. Wyczuł również ślady pozostawione przez ludzi, którzy zaatakowali go i Blipera w biurowcu.
Zahamował ostro, może nawet trochę przy ostro. Wyskoczył z samochodu jak oparzony. Szybko odryglował drzwi do tylniej części pojazdu. Do celi wpadło światło, w świetle zauważył przykutą do ściany nagą kobietę, ewidentnie służącą tym bydlakom do używania sobie. Ale to nie wszystko. W kącie celi siedziała wystraszona Azjatka, Sara. Kiedy zobaczyła Parkera, zerwała się z miejsca i rzuciła mu się na szyję.
- Przepraszam – mówiła – Przepraszam że chciałam Cię zostawić.
Cyborg tylko poklepał ją po plecach i uspokoił swoim chropowatym głosem. Nie umiała opowiedzieć jak ją złapali, bo po prostu straciła przytomność. Nie umiała się wydostać, ponieważ była sparaliżowana fizycznie prądem, jak i psychicznie strachem. Potem i tak wydało jej się bez sensu jakiekolwiek wzywanie pomocy.
Potem uwolnili zakutą, strasznie umęczoną kobietę. Próbowali nawiązać z nią jakiś dialog, ale nie było to możliwe. Postanowili rozbić obóz, nakarmić ją i napoić, może nawet i wykąpać. Potem odstawić do Kreji, najbliższej wioski.
Ognisko rozpalili kilometr dalej, w ruinach dawnego zwodzonego mostu pod którym bez problemu zaparkowali pojazd. Stos drewna i innych śmieci usypany przez cyborga i podpalony przez Sarę, zajął się szybko niebiesko – żółtym płomieniem. Dziewczyna wstawiła puszkę fasolki w rondelku od Blipera. Dopiero teraz sobie o nim przypomniała i zapytała Cyrusa, co u niego. Wiadomość o jego śmierci bardzo ją zasmuciło i w jej przepięknych oczach pojawiła się nawet łza. Więcej tematu Blipera nie poruszyła. Za to uwolniona kobieta wracała powoli do życia. Sama zjadła, Cyrus napoił ją przegotowaną wodą, którą wypiła bardzo zachłannie, tak jakby miano by jej ją odebrać. Na koniec poszła z Sarą do brzegu rzeki i przy świetle niewielkiej, znalezionej w samochodzie lampki naftowej wykąpały się. Gdy wróciły, zaczęło się przesłuchanie.
- A więc jak się nazywasz? – zabrał głos Parker.
- Jestem Diana. Diana Tive. A wy?
- Ja jestem Sara, a to Cyrus Parker. Wędrujemy po pustkowiach. Ja się nim opiekuję, on opiekuje się mną i resztą świata. – powiedziała Sara.
- Dokładnie. – przytaknął cyborg – Skąd jesteś?
- Jestem z Clint Clive City, ze słynnego „trzy razy C”. Ale to daleko stąd. Sama nie wiem gdzie jestem, mówicie że najbliżej jest Kreja, ale ja pierwsze słyszę o takim miasteczku. Najdalsze i znane mi miejsce od CCC to było Barker Wood. Nie wiadomym będzie, ile czasu spędziłam w tej celi. – kończąc rzuciła nieśmiałe spojrzenie na rondelek z parującą fasolką. Ruch ten zauważył Cyrus.
- Częstuj się – zaproponował unosząc naczynie w kierunku Diany – Słyszałaś może o wzgórzu Chayenne albo o Bractwie Vinci? Albo o Energy City?
- O Energy City nie, ale o Bractwie Vinci było całkiem głośno. To jakieś androidy czy cyborgi, które niosą pomoc na pustkowiach chyba. Porywają ludzi i przetwarzają ich na sobie podobnych. To jest chore i straszne. – na te słowa, Sara przysłuchująca się rozmowie uśmiechnęła się.
- Niektórzy zgłaszają się na ochotników…
- Nie, nie… To nieprawda, to tylko plotka puszczona przez te potwory.
- Uwierz mi, to prawda. Sam jestem jednym z nich, zgłosiłem się na ochotnika i chyba przyniosłem Ci całkiem dobrą pomoc. Późno bo późno, ale ilu ludzi Ci jej udzieliło do tej pory? Niech zgadnę… Zero?
Zbita z stropu kobieta, zaczerwieniła się nieśmiało jedząc fasolkę.
- Przepraszam. Nie wiedziałam. Chyba moje poglądy muszą ulec zmianie.
- Chyba tak, ale nie martw się. W Kreji może znajdziemy jakiegoś kartografa, który wie coś więcej o twoim CCC. Ja sam, nie mam w pamięci twojego miasta. A teraz chodźmy spać. Musimy z rana odstawić Dianę do miasta.
Kilka chwil później, cała trójka spała. Kobiety pod śpiworami znalezionymi na dachu samochodu, Parker bez na siedzeniu samochodu. Chłód nie robił mu krzywdy, czasem nawet dawał wytchnąć przegrzewającemu się po ciężkim dniu komputerowi. Tak właściwie było to kilka komputerów, wielkości ołowianego śrutu każdy. Był to szczyt miniaturyzacji, a dla lepszego działania były zamoczone w ciekłym azocie. Wszystko to było zamknięte w tytanowej kuli, zamocowanej w miejscu, gdzie mózg spotykał się kręgosłupem. Ale to nie wszystko, ponieważ dodatkowo tytanowa kula, znajdowała się w kevlarowym pudełku. Zaraz po mózgu cyborga, była to najważniejsza rzecz w jego organizmie. A czasami nawet, zdarzało się że do warowni Bractwa Vinci przybywały cyborgi z uszkodzonymi mózgami, prowadzonymi tylko i wyłącznie przez komputer. Parker jako że był dziełem wiekopomnym, miał wszystko co najlepsze. Nie oszczędzano na nim ani surowców, ani pracujących rąk. Jego komputer był przystosowany do pełnego przejęcia organizmy, w wyniku uszkodzenia mózgu.

* * *

Droga do Kreji była w całkiem dobrym stanie, tak jak i wioska. Stała ona na ruinach jakiegoś większego miasta, co można było wywnioskować po tym, że mieszkańcy Kreji zaadoptowali dla siebie szkielety bloków. Sposoby odbudowy mieszkań były różne, ale przeważały biedne rozciągnięcie folii pomiędzy żebrami starego budynku i rzucenie kilku desek na podłogę. Co bogatsi mieli mieszkania zbudowane z cementu i gruzu. Bloków było pięć, a po środku stał mały placyk a na nim starodawny budynek w którym mieścił się kościół, komisariat, przychodnia oraz dom rady miasta. Od północy broniła ich stroma góra w której od dawna drążone były tunele, a w nich hodowane szczury jaskiniowe oraz grzybki przez Krejiczyków nazywane „darami Ampa”. Wszystko to dodatkowo było otoczone palisadą z wraków samochodów.
Mieszkańcy byli dzicy, ale przyzwyczajeni do widoku samochodów nawet nie zareagowali. Ot, kolejny klient po dar Ampa. W sumie ciekawiło Cyrusa, jakby te grzybki podziałały by na niego, jednakże wolał tego nie sprawdzać. Samochód zatrzymał dopiero przed barem o nazwie „Siedliszcze Ampa”.
„Czy tu wszystko jest Ampa?” – zastanowił się cyborg widząc szyldy sklepów usytuowanych koło mordowni. „Moc Ampa – najlepsza broń na pustkowiach”, „Ampi posiłek”, „Ampowy skład” i tak dalej. Zapewne wymyślanie nazw właścicielom sklepów nie zajęło wiele czasu. Cała trójka weszła do baru.
Bar, tak jak się spodziewał cyborg był zapuszczoną meliną. Przy ścianach grasowały szczury, bardziej w centrum karaluchy, a do tego wszystkiego w zachodniej części lokalu trwała ostra burda. Cyborg kazał usiąść dziewczynom przy stole i czekać, sam ruszył do kelnerki toples. Zamówił trzy pieczenie ze szczura jaskiniowego oraz trzy przedwojenne piwa. Kiedy wracał do stolika, akurat Sarę i Dianę okrążyło trzech gości. „Ile chcesz za numerek, mała?” pytali, nie wiedząc że za plecami mają cyborga. Parker odwrócił grzecznie jednego z napastujących i grzecznie poprosił o odejście od stolika. Niestety spotkał się z odmową. Jeden silny cios pięścią pozbawił chuligana chęci do dalszego przeszkadzania mu i dziewczynom. Co więcej został też pozbawiony przytomności i nosa. Widzący ten cios przyjaciele napastnika, nie zastanawiając się nad ratowaniem kumple, rozpierzchli się jak stado mułów. Cyrus usiadł, a kilka minut później podano im zamówiony posiłek.
Nie jedli długo. Mieli zamiar zostawić tu Dianę, Parker liczył na pracę a Sara na łaźnię z ciepłą wodą. I tak w istocie postąpili. Cyborg udał się do pawilonu stojącego pośrodku bloków i szybko zauważył tablicę informacyjną. Na samym jej środku wisiał na jednym gwoździu, napisany krzywymi kulfonami na dość dobrze zachowanym brystolu plakat. Pisało na nim że Rada poszukuje nieustraszonego wojownika, który będzie w stanie zabić, bądź wyprowadzić potwora z trzeciego piętra jaskiń, który już od dłuższego czasu pożera zapuszczających się tam ogrodników doglądających grzyby. O taką pracę chodziło cyborgowi, to też nie czekając aż ubiegnie go konkurencje zerwał ogłoszenie i wszedł do środka Pawilonu. Nie było mowy o skorpionie.

* * *

Sara i Diana, umęczone podróżą i swoimi ostatnimi przeżyciami, dawno chciały już wypocząć w dość cywilizowanym miejscu. Kreji dużo do cywilizacji brakowało, ale lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. O ile chociaż  jeden z gatunków tych ptaków przetrwał by nuklearny kataklizm. I choć krążyły plotki, że były widywane stada tych czy tamtych, Sarze pochodzącej ze sporej osady górniczej Kolonia Springs, nie chciało się w to wierzyć. Oczywiście złoża przez tyle lat wydobywane przez jej przodków się skończyły, ostatnie maszyny przestały działać, a kolonia przerzedzać. Wszyscy jak jeden mąż postanowili zamknąć szyb i opuścić zapyziały padół. Jej rodzina i znajomi wybrali jako swój Eden miejsce daleko położone, Energy City. Miasto z własną kopalnią syberytu, który był drogo sprzedawany i powodował, że Energy City stało się potęgą energetyczną Suchych Równin.
Diana za to pochodziła z Clint Clive City. Miasta naukowców położonego daleko, daleko na północy. Nawet cyborgi nie zapuszczały się tak daleko od wzgórza Chayenne, które dla nich i dla ich map stanowiło centrum świata. Na południu leżały Liniowe Pustkowia, na północy kolejno rozrastała się Sucha Równina, potem góry nazwane Bladymi i dopiero daleko za nimi znajdowało się Clin Clive City i Śnieżna Pustynia. Do Clint Clive City rzadko kto trafiał, jeszcze rzadziej pokonywał w ogóle pasmo górskie. Ale mimo wszystko często biedne miasteczko było atakowane i czasami jakiejś samozwańczej grupie najemników udawało się pokonać system obronny CCC i przedrzeć do centrum, gdzie bezbronni i nie nauczeni walki naukowcy byli łatwym celem.
Kobiety weszły do łaźni, która jak nietrudno było się domyśleć, w szyldzie miała imię tutejszego bóstwa. „Wody Ampa” głosił szyld z dopiskiem pod spodem „Łaźnia”. Kobiety potrzebowały tego i na drogą, ciepłą, perfumowaną kąpiel z pianą i bąbelkami wydały prawie pięćdziesiąt marek. Prawie połowę tego, co dał im Parker i ćwierć tego, co wspólnie posiadali.
Ale ciepła, aromatyzowana kąpiel w wielkim jacuzzi przypomniała im o swoich rodzinnych stronach. O Kolonia Springs i mężu Sary z którym ożeniła się tylko dlatego, że przerzedzona kolonia nie oferowała nic lepszego. Mimo wszystko z czasem do niego przywykła, ale to nie była miłość. Mimo wszystko koloniści odcięci od świata przez trzy duże góry i wychodzący handlować wąskim parowem tylko handlować urobkiem, radzili sobie dobrze i nieźle. Wydobywane kruszce pozwalały im żyć długo i dostatnio. Do pewnego czasu. Za Diana wróciła myślami do swojego domu w CCC. Do swojej wanny, w której działał hydromasaż, do swojej rodziny która ją zaczęła ją przeklinać, kiedy siedziała w parującej wodzie już druga godzinę. Aż do momentu kiedy w mieście zawył alarm. Broń plazmowa i laserowa w starciu z gradami ołowianych kul była skuteczna, ale nie wystarczająco. Diana wyskoczyła ze swoim pistoletem laserowym i w kevlarze. Miała również zapał do walki, który znikł równo z uderzeniem w tył głowy, przez które straciła przytomność. Potem wylądowała w jakimś ciemnym lochu, w samochodzie jak podejrzewała. Kiedy banda najemników zaczęła sobie z nią poczynać, wyłączyła się aż do momentu gdy uratował ją dziwny mężczyzna. Niejaki Cyrus Parker.

* * *

Cyborg wszedł do domu Rady Miasta. W holu, przy hebanowym i bardzo zniszczonym biurku siedział mężczyzna we fioletowej marynarce. Po zobaczeniu Cyrusa zrobił posępną minę, ale kiedy spostrzegł że niesie plakat z ogłoszeniem, szybko zrobił się niezwykle miły.
- Witam w Kreji. Widzę że ty w sprawie pracy. Choć, zaprowadzę Cię do rady.
Nie czekając na reakcję Parkera, portier powiódł go wąskim korytarzem w kierunku dużych, drewnianych drzwi.
- Pozwól że Cię zapowiem. Jak się nazywasz? – zwrócił się człowiek przed drzwiami do cyborga.
- Cyrus Parker.
Portier skinął głową i zniknął za drewnianymi drzwiami. Wynurzył się zza nich dopiero minutę później i poinformował, że Rada oczekuje go.
Wszedł.
Przed nim rozciągała się długa sala. Była udekorowana różnymi broniami białymi, po bokach stały drogie, drewniane meble. Na końcu sali, na fotelach ze skóry siedziało trzech mężczyzn i dwie kobiety. Każdy z nich miał dosłownie inny kolor skóry. W skład Rady wchodził czarnoskóry, czerwonoskóry, białoskóry oraz Azjatka i Meksykanka. Czarnoskóry kopcił jakąś długą fajkę, Azjatka notowała coś w zeszycie, a Indianin ostrzył coś na kształt włóczni z lotkami. Głos zabrał biały przedstawiciel tej przedziwnej Rady Miejskiej.
- Słyszeliśmy żeś chcesz potwora z naszych plantacji ubić, chwali Ci się to. – ryknął twardym, nosowym głosem – Oczywiście wysoką nagrodę dostaniesz, tysiąc kredytów oraz to, co proponowaliśmy twoim poprzednikom którzy zginęli. O ile i ty sam przeżyjesz. Posłaliśmy już po sztygara tamtych rejonów kopalni, Kosmę. On Cię wtajemniczy.
Parker tylko skinął głową na znak zrozumienia i wyszedł. Przed drzwiami spotkał umorusanego i zasapanego mężczyznę w kasku ochronnym na głowie.
- Jestem Kosma – powiedział tamten – Pozwól że zaprowadzę Cię do tuneli.
Ruszyli.
- Ilu już pożarł ten potwór? – zapytał się Parker.
- Cholera ma niezły apetyty. Zjadł z dwudziestu górników i pięciu twoich poprzedników. Niestety żaden gada nie zabił.
- Widziałeś go?
- Widziałem… Chodzi na dwóch łapach, ołuskowany cały, zębiska ma spore, ostre. Śmierdzi piżmem.
- Krok jaskiniowy… Rzadka gadzina, ale łatwa do uśmiercenia. Wystarczy jej żyły przestrzelić.
- Łatwo powiedzieć – gdy to mówił, akurat wkroczyli do jaskiń – On Cię nie gonił. A najgorsze są te jego kolce na ogonie.
- Wiem jak wygląda krok jaskiniowy. Prowadź do tunelu.
- Nie chcesz latarki? – zapytał się zdziwiony Kosma.
- Nie, prowadź. Tylko żwawo, mam jeszcze dzisiaj w planach zakupy.
Ruszyli.

* * *

Dziewczyny czyste, rozmarzone i w błogim stanie po ciepłej kąpieli, z resztką kredytów w kieszeniach znalazły w końcu jakiś spokojniejszy lokal niż bar w którym byli wcześniej. I z ciekawszym menu. Obsługa również była o wiele szybsza, ponieważ zjawiła się praktycznie od razu, jak tylko Diana i Sara zajęły miejsce. Zamówiły bulwy wapniaka z wolim mięsem i napar z orzechów napartka. Jadły powoli, nieśpiesznie. W czasie posiłku, rozmawiały:
- A więc byłeś pomocnicą Ferdynanda Calcoulta w CCC. Potrafiła byś coś takiego skonstruować jak twój nauczyciel?
- Nie, nie. On swoje zabawki produkował naprawdę długo i nie dopuszczał mnie do nich. Nie chciał konkurencji.
- Ale znasz się na elektryce i tych wszystkich zabawkach?
- Znam się trochę, potrafię pociągnąć elektrykę, naładować ogniowo termojądrowe.
- A więc jesteś potrzebna w Kreji, widziałaś ich? W całym miasteczku jest może z kilka żarówek i wszystkie działają na akumulatory, a gdy je rozładują wyrzucają je – sama Sara, miała już trochę dość Diany. Chciała wędrować dalej sama z Cyrusem. Gdy byli tylko we dwóch, wiedziała że pierwszą osobą którą by ratował, była ona. Nie chciała konkurencji.
- Hmm… - zastanowiła się Diana – Możesz mieć rację. Otworzyła bym tu jakiś sklepik z elektroniką, jakiś serwis i sama bym zarabiała na tym, na czym zarabiał Ferdynand.
- Widzisz? To los Cię tu zesłał, choć pewnie nie tak jak byś chciała.
Niecałe piętnaście lat później, Kreja stała się jednym z najbardziej ucywilizowanych miasteczek na Pustkowiach Zachodniego Nowiu.

* * *

Cyborg stał właśnie przed wejściem do ciemnego tunelu. Jego oko, bez problemu radziło sobie z ciemnościami, gorzej było z Kosmą który w pośpiechu nie wziął latarki nawet dla siebie. Mimo wszystko znał te tunele na pamięć i nie licząc kilka siniaków które sobie nabił po drodze, doprowadził Parkera do danej odnogi prawie bez szwanku. Jak się dowiedział od Kosmy, ta część jaskiń była tu znacznie wcześniej i była naturalna. Pewnego dnia po prostu przebili tunel północny i proszę bardzo. Po drugiej stronie ciągnęły się ładne kilometry korytarzy na których grzyby rosły jak szalone, a i szczury jaskiniowe rozmnażały się i rosły jak na drożdżach. Dopóki nie zaczęły znikać z zagród, a potem i ich opiekunowie. Przeczesano całą kopalnię w poszukiwaniu zagrożenia i znaleziono to coś. Miało ze cztery metry wzrostu, długie kły, gadzie oczy, ogon zakończony kolcami. I choć nie było najszybsze, okazało się bardzo odporne na wszelką, zgromadzoną w Kreji broń. Postanowili szukać pomocy w przybyszach.
Samozwańczych pogromców potworów było pęczki. Dwóch miejscowych, którzy tak właściwie nawet nie zdążyli zranić tej maszkary. Był też przybysz Jack, który była na tyle dobry, że połamał bestii żebra granatem. Potem skonał w jej zębach. Następnie przybyła cała grupa, przewodzona przez niejakiego Pana Roxena. W swojej pysze i dumie, zignorowali bestię, nie wiedząc o niej praktycznie nic. Udało im się ją nawet skrępować łańcuchami, ale kiedy podeszli zadać ostateczny cios, zapomnieli o ogonie. Z tej grupy uratował się tylko jeden człowiek, ale za cenę życia, zostawił jaszczurowi swoją nogę. Ostatnim pogromcą był Mel. Chłopak który wymyślił sobie że zatruje bestię. Wypchał martwego szczura jaskiniowego wszelkiego rodzaju truciznami dostępnymi w Kreji i podrzucił go pod odnogę. Bestia i owszem, zjadła atrapę i nawet się pochorowała. Zaszyła się w swojej odnodze i nie pokazywała się ludziom, przez co pomyśleli że faktycznie padła. Mel został ogłoszony bohaterem Kreji i został jej honorowym obywatelem. Darmowe zakupy sprawiły że został na tyle długo, żeby bestii przeszło i zaczęła znowu zjadać zwierzęta hodowlane i samych hodowców. Rozwścieczona Rada i mieszkańcy, spalili Mela żywcem na stosie za oszustwo.
Teraz do akcji miał przystąpić Parker, który nad poprzednikami miał taką przewagę, że nie był człowiekiem. Poklepał Kosmę po ramieniu i kazał wracać do stróżówki i czekać na niego. Jeśli nie wrócił by w ciągu dnia, niech zawiadomią Sarę, dziewczynę która z nim przybyła. Cyborg sprawdził broń i ruszył w mrok tunelu, który zamknął się za nim, niczym drzwi ciemnicy za skazańcem.
Stalagmity, stalagnaty i stalaktyty ozdabiały ten tunel i utrudniały marsz. Stanowczo była to jaskinia bardzo stara i bogata w jakieś podziemne źródło wody. Idealny biom do rozwoju kroka jaskiniowego. Występowały one prawie w każdej kopalni i rzadko kiedy opuszczały swoje siedliska, a robiły to tylko po to, żeby znaleźć samicę i rozmnożyć się. Potem maluchy do pory deszczowej były utrzymywane przez matkę, następnie zostawały wyrzucona z gniazd. Za zadanie musiały znaleźć własny tunel, kanał, stary ściek. W takim świecie jak ten otaczający cyborga, nie ma kto badać nowo powstających gatunków zwierząt. W centrum zainteresowania jest broń, pancerze, żywność, leki. Biologią zajmują się tylko cyborgi, a i oni tylko szukają w swych badaniach sposobu na szybką eliminację danego zwierzęcia. Nie obchodzi ich jak żyje, jak powstał dany stwór, no bo po co marnować sobie pamięć, na jakieś drobnostki które i tak nie są potrzebne przy jego likwidacji.
            Krok, który jest pokryty twardymi, chitynowymi płytkami od stóp do głów, najlepiej wstrzelić się w oczy lub nie osłonięte, tylnie części kończyn. Tam właśnie znajduje się większość ich układu krwionośnego i nie ma tam ich naturalnej zbroi.
            Po kilku minutach marszu, dość długiego i męczącego, ponieważ korytarz często przecinały uskoki, cyborg znalazł się w końcu leże kroka. Ziemię w tym miejscu wykładały liczne kości zwierząt i ludzi, ale też dało się znaleźć szkielet super mutanta czy szpona śmierci. Uwagę Parkera przykuł też inny szkielet, wciśnięty mocno między inne, wykonany za stali.
            Nie było wątpliwości, jeden z jego poprzedników był cyborgiem. I może i by obejrzał ten szkielet i poszukał nieśmiertelnika, ale przerwało mu to uderzenie w udo. Tytanowo-stalowy pancerz pod jego skórą sprawdził się. Kolce z ogona kroka pękły, niszcząc tylko trochę syntetycznej skóry i trochę wgniatając jego pancerz. Cyborg rzucił się do przodu, obejrzał się. Szarżowała na niego trzy metrowa bestia, z czerwonymi, gadzimi ślepiami i paszczą pełną zębów. Odruchowo sięgnął po nóż, lecz gdy uderzył w kroka, ostrze ześlizgnęło się. Było trzeba zmusić poczwarę do tego, żeby się odwróciła. I do tego zaczął dążyć. Bestia próbowała chwycić Parkera zębami, lecz ten zręcznie się jej wywijał.
            Normalny człowiek, jedyne co by zobaczył obserwując to starcie swoimi oczyma, zaobserwował by tylko ogarniająca całą odnogę ciemność. Jedyne co by usłyszał, to szuranie stóp po piasku oraz łamanych kości poprzedników Cyrusa. Jedyne, co by poczuł to smród zgnilizny i odchodów.
            Po którymś obrocie, łeb bestii znalazł się na tyle blisko cyborga, że zdołał dźgnąć jaszczura w lewe oko. Bestia zachwiała się i zrobiła kilka kroków w tył. Ryknęła ogłuszająco w stronę Parkera i obróciła się. On nie potrzebował lepszej okazji. W jego dłoniach w sekundach pojawiły się rewolwery. Zmodyfikowane oko, idealnie wymierzyło. Rozległa się kanonada. Pociski zaczęły penetrować łapę zwierzęcia, dodatkowo rykoszetując od łusek. Jedna nawet śmigła koło ucha strzelcowi, on jednak nie przerywał ostrzału dopóki w bębenkach nie skończyła się amunicja. Bestia z łapą trzymającą się tylko na ścięgnach ryczała przeraźliwie i patrzyła coraz bardziej pustoszejącym wzrokiem na swojego oprawcę. Chwilę potem padła na posadzkę jaskini i drapła kilka razy prawą łapą. Sekundę później zdechła.
            Cyborg schował rewolwery do kabur, obejrzał swoją nogę. Z zadowoleniem stwierdził, że obrażenia nie są poważne. Rozejrzał po jaskini i postanowił się przyjrzeć metalowemu szkieletowi który zauważył wcześniej. Wyszarpnął go spod sterty zwyczajnych szczątków. Patrzyła na niego pusta, stalowa czaszka. Na obojczyku miał wycięty numer A4A6, co znaczyło że został złożony z wysokiej jakości komponentów. Cyrus miał numer A1A1A1, czego nie mógł wiedzieć. Z szyi szkieletu zwisał nieśmiertelnik bractwa Vinci.

„Brat Jack Tarys
Nr. seryjny: AH004
Bractwo Vinci – Chayenne”

            W pamięci miał polecenie zbierania wszystkich spotkanych nieśmiertelniki poległych braci. W porozrywanym płaszczu Tarysa znalazł dwa listy, którymi zaczął zajmować się czas.

„Drogi Jacku
Jak zauważyłeś, to co pomiędzy nami istnieje, to nie jest miłość. Ja jestem człowiekiem, ty cyborgiem. Pomiędzy nami nie może być jakiegokolwiek uczucia, ponieważ ty z uczuć jesteś wyprany.
Może Ci się wydawać, że jesteś człowiekiem. Może Ci się wydawać, że twoje uczucia nie odbiegają od innych. Ale nie wiem jak bardzo byś się sam oszukiwał, ja mam tego dość!
Dlatego też odchodzę od Ciebie, ale pomimo wszystko dobrze się spisywałaś.
A teraz idź uratuj ten świat od złego.

Na zawsze twoja
Katarzyna P.”

            Drugi list był autorstwa samego Jacka i był skierowany do owej Katarzyny. Na kopercie pisało.

„Drogi człowieku który znajdziesz ten list.
Bardzo Cię proszę o przekazanie go Katarzynie Piwowarskiej zamieszkałej w Nowej Warszawie.
Jeśli musisz, przeczytaj zawartość.”

            Cyrus uznał że musi przeczytać zawartość tej koperty, chciał się dowiedzieć do czego są zdolne cyborgi. Zaczął lekturę. Sam był jednym z nich… Czy był maszyną niezdolną do uczuć?

„Droga Kasiu.
Jeśli czytasz ten list, znaczy że nie żyję. Napisałem go zaraz po tym jak ode mnie odeszłaś, więc zapewne wyda Ci się to śmieszne. Jednakże chcę żebyś to wiedziała.
Zawsze Cię kochałem, nigdy nie musiałem do Ciebie niczego udawać. Choć moje ciało nie było z naturalnej ludzkiej tkanki, choć miałem stalowe serce, kochałem Cię nim ponad wszystko. Dlatego że uczucia mieszczą się w emocjach, a te zaś są zawarte w umyśle. I choć możesz mi nie wierzyć, cieszę się że ułożyłaś sobie lepsze życie.

Będziesz w moim sercu do mojego końca.

Na wieki twój
Jack Tarys”

            Parker po lekturze tych obu listów poczuł się dziwnie. Nowa Warszawa leżała dość daleko od Kreji, ale nie była to odległość do nie pokonania. Dodatkowo była chyba największym miastem Liniowych Pustkowi i Puszczy Wschodniej. Na wielu mapach to ona była ich pępkiem. Po drodze było jeszcze kilka wsi i miasteczek, w którym mógł liczyć na drobną pracę. Mimo wszystko poczuł odpowiedzialność za ten list, za swojego brata który nie dał rady krokowi jaskiniowemu. Złożył oba i schował do koperty. Następnie schował do kieszeni nieśmiertelnik poległego. O dziwo nie znalazł żadnej broni, tylko kilka granatów. Bardziej to wyglądało jak samobójstwo, niż chęć zabicia potwora. Tak, jakby Jack chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
            Cyrus zabrał wszystkie przydatne przedmioty z jamy: kilka metrów porządnego łańcucha, granaty, pistolet M9 wraz z kilkoma nabojami oraz truchło kroka, jako dowód na zabicie bestii. Ruszył mozolnie do wyjścia. Już z daleka zauważył wpatrującego się w ciemność odnogi Kosmę z kilka ludźmi. Choć wytężali wzrok, nie mogli przebić się przez jego ciemność, a słysząc jakieś szelesty wydawane przez Parkera, kilku zrobiło tył zwrot i znikło. Został tylko Kosma z dwoma pomagierami uzbrojonymi w dubeltówki.
            Na widok wychodzącego z tunelu Cyrusa, nie przejęli się zbytnio. Ot, zobaczył bestię i uciekł. Dopiero jak zobaczyli przytargane przez niego cielsko, to się dopiero zdziwili. I nie umieli posiąść się z radości. Od razu zaczęli skakać, tańczyć jeden ze swoich tańców ludowych. Śmiech i radość niosła się korytarzem, aż w kopalni nie zjawili się pozostali plantatorzy i hodowcy. Wtedy cały jazgot przybrał jeszcze bardziej na sile. Kilku nawet chciało wynieść cyborga na rękach, ale ponad tonowy pancerz i szkielet skutecznie to uniemożliwiły. Wszystko skończyło się stanięciem przed radą.

* * *

            - Widzisz to? Co tam się dzieje? – z okienka restauracji, Diana zainteresowała się wychodzącymi z kopalni ludźmi. Wiwatowali, krzyczeli, tańczyli i śpiewali. Kilku nawet całymi garściami jadło dary Ampa, kilku poprzestało na alkoholu. Tłum gęstniał i nie sposób było zauważyć kogo owy tłum tak wychwala.
            - Pewnie jakiś tutejszy obrządek, całkiem sympatyczny. Co oni niosą tam z tyłu? – wskazała palcem Sara, na sześciu osiłków którzy podążali za całym tabunem taszcząc ciało kroka jaskiniowego.
            - To krok jaskiniowy – wtrącił się kelner – Pożerał ludzi i zwierzęta w jaskiniach. Ktoś musiał ukatrupić zwierzynę, skoro jest taki rwetes.
            - Nie wiesz kto? – zapytała Sara.
            - Nie mam pojęcia madame.
            - Ale ja się domyślam – Diana lekko się uśmiechnęła.
Sara również się uśmiechnęła. Bardziej porozumiewawczo. Skoro do tej pory nie było osoby w całym mieście, gotowej do zabicia jakiegoś potwora, musiał zrobić to jakiś przyjezdny. A ostatnim przyjezdnym, do tego zdolnym był Cyrus.
            Obie kobiety wolnym krokiem opuściły swój stolik, zostawiając kelnerowi pieniądz, za to co zamówiły. Krok jaskiniowy, okropnie okaleczony faktycznie był martwy. Mężczyźni którzy skupili się ma darach Ampa, teraz tańczyło w jakimś niezrozumiałym tańcu, do tylko przez nich słyszanej muzyki. Cyrus otoczony szczelnym kordonem podnieconych ludzi, ledwo przeciskał się w stronę głównego budynku, gdzie miał odebrać nagrodę za swoją pracę.
            Jakoś udało mi się zgubić coraz bardziej spity i naćpany grzybkami tabun krejiczyków. Nagroda była spora, widać Radzie zależało na usunięciu problemu jakim był krok. I nawet dorzucili jeszcze trochę amunicji, do broni jaką miał przy sobie jeszcze brudny, będący świeżo po pracy cyborg. Nie odmówił takiego datku. Umorusany po walce, nieco poobijany zażył ciepłej kąpieli w łaźni, w której wcześniej była Sara z Dianą. Kiedy doprowadził się do stanu używalności, dopiero wtedy zdecydował się odszukać dziewczyny.
            Znalazł je. Bogatszy o kilka pustynnych marek, Cyrus wręczył kilka z nich Dianie, na rozkręcenie interesu z elektroniką. Sara nie pochwaliła zbytnio tego gestu, lecz milczała wiedząc że będzie z cyborgiem sam na sam, i będzie mogła kontynuować ten chory związek, jaki między nimi się rozwijał. Wiedziała też w głębi duszy, że Diana potrzebowała tych pieniędzy. A potem przyszła pora na pożegnanie i na ruszenie w trasę.
            Znowu.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

II – Czas końca, czas początku

- Inżynierze – rozległ się metaliczny głos z głośnika, umieszczonego na starym, dębowym biurku – Szóstce nie przyjmuje się wątroba oraz płuca.
            Inżynier, cyborg bardzo starej daty nieustannie walczył z jadającą go korozją oraz cechami starości występującymi u ludzi. Odstawił na blat biurka szmatkę oraz starą oliwiarkę, uniósł do ust mikrofon.
            - Podajcie mu enzym C i D, wstawcie sztuczne płuca – odpowiedział głosem stanowczo nie pasującym do swojego wieku.
            - Dobrze – odpowiedział głos i zamilkł.
            Stary cyborg odłożył mikrofon i wrócił do walczenia z rdzą. Intensywnie smarował smarem miejsca, na których póki co pojawiała się bardzo mała ilość rdzy. Wiedział że niedługo będzie musiał wyznaczyć następcą, czy też może i stworzyć go. Ale póki co, miał jeszcze mnóstwo czasu.
            - Inżynierze, w czwórce mamy sto procentowe przyjęcie się organów organicznych i elektronicznych! – prawie krzyczał kolejny, lecz inny głos z głośnika – Takiego czegoś dawno nie było!
            - Niemożliwe, żadnych komplikacji?
            - Żadnych Inżynierze, obyło się nawet bez podawania enzymów, mózg idealnie zgrał się z komputerem. No, po prostu coś niemożliwego!
            - Zaraz tam będę.
            Inżynier, jak nazywano najbardziej zasłużonego cyborga, wstał zza biurka. Naciągnął na siebie koszulkę koloru czarnego, na nią założył biały kitel. Ruszył w kierunku windy, po korytarzu krzątało się kilku innych cyborgów. Rozmawiali ze sobą swoimi metalicznymi głosami.
            Cyborg wszedł do windy. Chwilę jechał na dół, czerwone cyferki informowały go, na którym poziomie się znajdował. W końcu winda zatrzymała się na – 23, drzwi otworzyły się z chrzęstem, charakterystycznym dla wysłużonych maszyn.
            Przed nim rozciągała się wysoka i długa sala, z wieloma pomieszczeniami sporej wielkości. Pośrodku każdego pomieszczenia znajdował się stół, na nim jakiś człowiek przechodzący jedną z wielu faz przemiany, wokół niego krzątało się od trzech do pięciu cyborgów w białych kitlach. Do pomieszczenia oznaczonego wielką czwórką nad przeszklonymi i automatycznymi drzwiami, nie szedł długo. Od razu podszedł do niego przedziwnie pozszywany cyborg, całkiem nowy. Od razu zaczął wskazywać na leżącego na stole mężczyznę. W przeciwieństwie do innych cyborgów, jego szwy były ograniczone do minimum, co ważniejsze, omijały głowę na której szwy znajdowały się tylko w okolicach oczu.
            - A więc to on? Cóż, całkiem ładna robota. Dodałeś coś od siebie Felis? – zapytał Inżynier.
            - Tak. – odpowiedział cyborg nazywany Felisem – Tytanowo-stalowy szkielet, stalowy pancerz pod skórą oraz wspomagacze hydrauliczne na mięśnie… Myślałem też nad enzymami ghuli… Ma zbyt dużo ludzkich narządów, żeby go puścić bez osłony i wspomagania…
            Inżynier zamyślił się chwilę, patrzył na leżącego na stole młodzieńcza, wyglądającego na góra trzydzieści dwa lata. Wiedział że kolejny taki udany produkt może im się nie udać zbyt wcześnie, na tego czekali pięć lat. Ludzki mózg i organizm nie był zbytnio pojednawczo nastawiony na elektronikę i syntetyki. Ten, bez problemu przyjął wszystko, czemu by nie zaryzykować?
            - Podajcie mu multi enzym, w proporcjach trzy, dwa, cztery. A potem… A potem go uruchomcie i miejmy wiarę w statystki.
            Inżynier obrócił się na pięcie i wyszedł, miał zamiar znowu rozsiąść się w swoim fotelu i rozpocząć walkę z rdzą. Felis, łysy i pozszywany, podszedł do szafki z kroplówkami, wyjął ich pięć rodzajów. Szybko umieszczone, zaczęły ściekać do systemu krwionośnego nowego cyborga, nowej legendy.

* * *

Mężczyzna wyglądający na góra trzydzieści dwa lata, leżał spokojnie na łóżku, niczym nieżywy. Nie leżał już na stole operacyjnym na poziomie – 23, teraz był na piętrze drugim. I uruchamiał się…
Pierwszy haust powietrza, niczym u niemowlaka, zakręcił mu w głowie niczym porządny narkotyk. Szybko jego tętno unormowało się, oczy błądziły po ścianach. Szarobury tynk, pomarszczony tu i ówdzie, straszył wzorami w jakie się formował. Kiedy się zorientował gdzie jest, kim był i czym się stał, zerwał się z pryczy. Podbiegł do okna, wyjrzał z niego. Za oknem rozciągał się widok na trenujących strzelanie do celów cyborgów, dalej gruby mur z blankami, za nim piaszczystą pustynią i zachodzące słońce.
Chwilę potem do pomieszczenia wszedł łysy cyborg, niejaki Felis.
- O, widzę że szybko się podniosłeś z łóżka, odpowiesz mi na kilka pytań? – zapytał z uśmiechem Felis.
- Oczywiście – kiwnął głową mężczyzna.
- Jak masz na imię?
- Cyrus Parker.
Felis zmarszczył czoło, popatrzył uważnie na 32 letniego Parkera. Poddany przemianie człowiek nie miał prawa pamiętać swojej przeszłości.
Ten pamiętał.
- Cholera… Wiesz gdzie jesteś?
- Zgłosiłem się na ochotnika do Bractwa Vinci, miałem zostać cyborgiem. Kiedy nastąpi przemiana?
- Oj, chłopcze… - Felis złapał się za swoją łysą głowę - Masz ją z dobry tydzień za sobą, wszystko pamiętasz?
- Tak, chyba tak. Przeszłość, teraźniejszość… I to czego nie mam prawa pamiętać, to co mi wgraliście. Przecież cyborgi nie pamiętają swojej przeszłości!
- Masz rację… Ubieraj się, idziemy do Inżyniera. Jesteś dziełem wiekopomnym i chyba będziesz musiał przeżyć ze swoimi wspomnieniami… Poczekam na Ciebie na korytarzu.
Felis wyszedł zamykając za sobą drzwi, Cyrus został sam z łuszczącymi się ścianami i wspomnieniami, jakich nie chciał wspominać, z pamięcią, której nie chciał. Z nadprzyrodzonym ciałem, z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Z siłami przekraczającymi nawet cyborgi starej daty.

* * *

            - Jak to nie stracił pamięci? Jak to się stało się pytam? – prawie krzyczał zdenerwowany Inżynier na zespół Felisa.
            - Nie mam pojęcia, komputery potwierdziły skasowanie danych… - bronił się Felis, głaszcząc się po łysej głowie.
            - Dobra, zrobimy tak. – uspokoił się Inżynier – Nie możemy go pruć na nowo, jest zbyt doskonały. A skoro ma wgrany dysk z pamięcią startową, ma wszystkie dane potrzebne żeby zostać cyborgiem… Będziemy musieli puścić go na pustkowie takim, jakim jest. Ktoś ma jakieś przeciwwskazania?
            Niski, ale krępy cyborg uniósł się z krzesła. Był to Henry, cyborg prototyp. Niestety nie sprawdził się na szlaku, musiał zostać przy tworzeniu kolejnych.
            - Inżynierze, posiadający pamięć cyborg może się zbuntować, stać się renegatem. Skąd mamy pewność że czwórka tak nie postąpi?
            - Nie wiemy, ale musimy ponieść to ryzyko Henry. Wyślijcie go do kwatermistrza po ubranie i sprzęt podstawowy, dajcie mu tradycyjne dwieście marek na start i wyślijcie na bezdroże. Postanowione, możecie się rozejść.
            Cały zespół wstał z krzeseł i wyszedł, ostatni zamknął za sobą drzwi.

* * *

Ubrany w wojskowe buty, bojówki w zielony kamuflaż, rękawice taktyczne i koszulę zgniłozielonego koloru cyborg Cyrus Parker, stał w bramie twierdzy Bractwa Vinci. Uzbrojony tylko w stary rewolwer Colt Python, zastanawiał się co przyniesie mu nowe wcielenie, nowe życie. Wiatr oganiał jego twarz, słońce uporczywie świeciło mu w zmodyfikowane oczy. Bez problemu otworzył sobie w głowie mapę okolicznych terenów, z pamięci jaka mu została przypomniał sobie jakie to potwory grasowały w okolicy. Pamiętał że plemię dzikusów które osiedliło się koło jego starej wioski, miało problemy z jakimś olbrzymim radskiorpionem.
No cóż, warto spróbować pomyślał, w końcu i tak jestem cyborgiem. Ruszył.
Szedł na piechotę, mimo wszystko nie odczuwał zmęczenia. Nie czuł żadnego bólu czy jakiejś niedoskonałości, czuł się jak młody Bóg. Zastanawiało go jedno, jak długo będzie mu dane nacieszyć się jego nowym wizerunkiem. Po około godzinie szybkiego marszu, kiedy z jego plecami znikła już warownia Bractwa, zobaczył na trasie kilku motocyklistów. Krążyli na swoich maszynach wokół wywróconego busa, kilku z nich wyciągało z pojazdu pokiereszowanych pasażerów. Wszystkiemu towarzyszyły pokrzykiwania i głośne przekleństwa, krzyki przerażenia i szloch. Motocyklistów w kaskach ozdobionych piórami jakiegoś zmutowanego ptaszyska, było pięciu. Kiedy wyciągnęli wszystkich z busa, spętali kobiety i dziewczyny sznurem, mężczyznom przykładali do głowy pistolety i naciskali spust. Cyrus widział to, niestety był zbyt daleko żeby strzelać. Zaczął biec. Gdy dobiegł na miejsce, został tylko jednego motocyklistę grzebiącego w kieszeniach zastrzelonych oraz w rozsypanych bagażach.
Załatwienie zaskoczonego motocyklisty nie przysporzyło cyborgowi problemu, nawet pozwoliło mu to zaoszczędzić amunicję. Wystarczyło że złapał go za jedną ręką za ręce tym samym wyłamując mu je boleśnie do tyłu, drugą bez problemu, jednym ruchem ręki skręcił mu kark. Cyborg zabrał motocykliście chustę, hełm i czarne gogle. Motocykl, stara crossowa maszyna z silnikiem spalinowym odpaliła na rozkaz. W skórzanym pokrowcu przy baku był wepchnięty obrzyn. Cyrus ruszył śladem jeszcze unoszącego się pyłu.
Motocykl, choć widać było ile już lat przesłużył, okazał się całkiem przyjemnym pojazdem. Po około piętnastu minutach dogonił pozostałych czterech motocyklistów, dziewczyny, spętane i zakneblowane, były wrzucone do bocznego wózka wysłużonego harleya. Pojazd z jeńcami, jechał na czele pojazdu. Na końcu jechał mężczyzna na przerobionym ścigaczu.
Cyborg nie czekał długo, pierwsze co zrobił to wyjął zdobycznego obrzyna, chwycił go za lufę. Szybko zrównał się z ostatnim motocyklistą. Zdzielił go obrzynem po głowie, niczym jakąś stalową pałką. Kierowca stracił przytomność, przewrócił się wraz z maszyną. Fiknął kilka koziołków w powietrzu wraz z motorem zostawiając krwawe ciapy na asfalcie. Nim pozostała trójka zdążyła się obejrzeć, cyborg obrócił w ręce broń, wystrzelił w drugiego motocyklistę, trafiając w głowę. Motocykl przewrócił się, wpadając pod trzeci motor, który zatrzymał się nagle na przewróconym jednośladzie i wyrzucił motocyklistę przez kierownicę. Jadący na początku oprych zorientował się co jest grane, wyciągnął z kabury piękne, srebrne M9. Nie było trzeba długo czekać, jak pociski z jego pistoletu z zawrotną szybkością zaczęły zmierzać w kierunku cyborga. Ten na szczęście szybko przechylił motocykl na prawą stronę, ostro przyśpieszył. Wybił się z crossowej maszyny i wylądował za plecami bandyty. Ten zaskoczony próbował się obrócić i wystrzelić w cyborga, niestety nie było mu to dane, tak samo jak dowiedzieć się że jego napastnik nie do końca był człowiekiem. Przyłożony wystrzał z obrzyna w okolicach krzyża wyrwał kierowcy wątrobę. Facet bez życia, spadł z pędzącej maszyny. Cyborg zajął miejsce motocyklisty, nie oglądając się nawet na związane i jeszcze bardziej wystraszone dziewczyny.
Musiał zabrać je w bezpieczne miejsce.
I już wiedział dokąd je zawiezie.
Do jego rodzinnej wioski, która nie została usunięta z jego pamięci przez mądre głowy z Bractwa Vinci. Dead Fall, jak się nazywała, była małą i przystępną wioską. Żyli w niej ludzie wraz z ghulami, gdzie dochodziło też i do wielu pogromów rasowych. I o ile pamiętał, miał tu swój dom. I tak w rzeczywistości było. Nie sprzedał go, nie oddał znajomym których nie miał. Sądził że jeżeli nie pojawi się tu kilka lat, ktoś na pewno zajmie tą norę. Na całe szczęście mieszkał na samym początku wsi, więc obyło się z afiszowaniem i pokazem związanych kobiet. Nie chciał ujść za przestępcę. Zajechał starym motocyklem, zza dom zrobiony ze starej cysterny. Miał podział na pokoje i choć nie było tu najwięcej miejsca, mu wystarczała. A teraz był cyborgiem, stworzeniem drogi. Rozwiązał kobiety, uwolnił je. Dziewczyny, sparaliżowane strachem,  posłusznie skierowały się do domu Cyrusa Parkera. Szybko dał im coś do jedzenia, rozpalił palenisko. Kobiety nie odzywały się, w końcu on sam przerwał ciszę.
- Kim wy jesteście? Kim byli tamci motocykliści przed którymi was uratowałem? Jak się nazywacie? Powiedzcie coś, cokolwiek.
            Dziewczyny popatrzyły po sobie, zapewne starały się ustalić tą, która ma się odezwać. Jedna była starsza, na oko podchodziła pod czterdziestkę. Miała dość sympatyczny wyraz twarzy. Za to druga, wyglądała na jakieś dwadzieścia lat i była naprawdę ładna. Z pewnością była Azjatką, mimo to miała jasną karnację i nieprawdopodobnie niebieskie oczy. Idealne, delikatne zaokrąglone piersi sterczały spod białej koszulki, pobrudzonej kurzem i smarem z łap bandziorów. Tak właściwie to Parker dopiero teraz się jej przyjrzał i patrzył by się na nią tak z rozdziawionymi ustami, gdyby nie przerwała mu ta starsza, która zabrała głos.
            - Zmierzaliśmy do Energy City, tego co się na sprzedaży syberytu utrzymuje. Wjechaliśmy na jakąś pułapkę. Wtedy zaatakowali nas Ci na motorach, zabrali nas, zabili mojego i jej męża, związali, wrzucili na motocykl. Potem pojawiłeś się ty i nas uratowałeś, dość spektakularnie można powiedzieć. Dziękujemy. Jestem Dominika.
            - Nie ma za co, mam obowiązek ratować potrzebujących i tępić potwory, nawet te w ludzkiej skórze. Jestem Cyrus Parker, świeżo stworzony cyborg z Bractwa Vinci. A ty… Jak się nazywasz? – zwrócił się do młodej Azjatki.
            - Jestem Sara. Dziękuję Ci.
            - Nie ma za co Saro. To mój obowiązek, a tą cysternę, no cóż. Jestem stworzeniem drogi, muszę podróżować i ratować takich jak wy. Zajmijcie ten dom, dbajcie o niego, jesteście wolne. Może znajdziecie podwózkę do Energy City, albo po prostu tu zostańcie. Mi czas w drogę.
            - Poczekaj. – odezwała się piskliwie Azjatka – Zabierz mnie ze sobą, proszę.
            Na tą prośbę zrobiło mu się dziwnie nie swojo, mimo że powinien zostać wyprany z uczuć, powinno mu się skasować wspomnienia oraz nawyki, nie stało się to. Dziewczyna podobała mu się, choć nie powinna, miał ochotę ją zabrać, choć nie powinien. Chciał tyle rzeczy, których nie powinien.
            Niestety okazał się bardziej ludzki, od większości ludzi.

            Zgodził się.