Herbert, Grant i Magister
czekali przy starym, niebieskim żuku. Uzbrojeni byli różnie, ale największą
perełką był chyba francuski FAMAS w rękach Granta. Skąd on go tu wytrzasnął nie
wiedział nikt, nawet sam właściciel mówił że nie pamięta. Lub nie chciał
pamiętać. Herbert uzbrojony był skromniej bo tylko w dwururkę, a za paskiem
miał jakiś rewolwer. Magister wyposażył się w starą jak świat tetetkę. Arek
zauważył że z takim arsenałem mają nawet szanse, a jak wszystko pójdzie gładko
może nawet wrócą z procesorem.
Żuk trzymał się drogi, choć
prędkość maksymalna dawno została mocna ograniczona wiekiem silnika i tym, czym
zalewali bak. Własnej produkcji paliwo na bazie oleju roślinnego i alkoholu
sprawdzało się, lecz po dłuższym stosowaniu tego ustrojstwa silnik słabł. Nie
inaczej było z Żukiem jakim dysponowali. Droga na Jaroty trochę im zajęła, aby
uniknąć wykrycia w mieście pojechali przez las skręcając w lewo koło jeziora
Skanda – teraz był to wyschnięty zbiornik wodny pełen szlamu. Co odważniejsi
jedli to, co w szlamie pływało niestety daleko było temu czemuś do ryb. Mijali
też dawny maszt telewizyjny, jeden z najwyższych w Polsce przed katastrofą.
Teraz leżał przewrócony koło drogi, o mało jej nie przegradzając. Sama
konstrukcja został, lecz system nadajników i anten zniknął. Żaden z towarzyszy
Arka nie wiedział kto się o niego zatroszczył.
Swój środek transportu
zostawili na Pieczewie, pod jednym z bloków. Pieczewo mimo tego że najdalej o
centrum wybuchu, nie było kompletnie zamieszkała prócz kilku wypalonych którzy
opuścili swoje rodziny. Nazywano ich Pustelnikami i uważano że tworzą swoją
własną rodzinę. Byli bardzo pokojowi, nie kradli i jedynie korzystali z obrony
własnej, kiedy ich atakowano. Do końca nikt nie wiedział czym Pustelnicy
dysponują, ale raczej się ich obawiano. Nie jedna rodzina próbowała ich
rozwałkować. Ich kości bielały na ulicach i chodnikach. Ogołocone, muskane
tylko wiatrem i przez słońce.
- Jesteście gotowi? – zapytał Arek,
sprawdzając swoją broń oraz ekwipunek.
- Jaaaasne – odezwał się
Grant, wpinając do FAMAS’a nowy magazynek – Proponuję iść koło stawu, a potem
wejdziemy do sklepu od tyłu. Co ty na to Magister?
- No to by mogło się udać, ale
koło stawku mają całkiem sporo ludzi. Będziemy musieli ich okrążyć, proponuję
iść Boegnika, a potem uderzyć od frontu. Z tego co wiem większość bloków
poskładało się jak domek z kart, gruzy dadzą nam dobrą ochronę.
- A nie lepiej okrążyć ich z
obu stron? Grant i Arek mają karabiny, więc uderzą od frontu. Ty i ja ugryziemy
ich w dupę, aż się zesrają. – wtrącił się Herbert.
- To ma sens. Zróbmy tak. – przytaknął
Arek.
- Też jestem za, a ty masz coś
przeciwko – rzucił Magister spoglądając na Granta.
Ten tylko pokręcił głową.
Grupa rozdzieliła się, plan zakładał że Magister oraz Herbert nie uderzą póki
nie zaatakuje Grant z Arkiem. W ten sposób chcieli wziąć Wilczaków w dwa ognie.
Przynajmniej jednej grupie uda się dostać do sklepu i wynieść procesor. Czy to
od frontu czy od tyłu to już nie było ważne. Liczyło się zadanie i jego
wykonanie.
Od frontu było spokojnie.
Przed magazynem ze sprzętem komputerowym stali trzej wypaleni. Ich poparzone
twarze próbowali kryć pod materiałem, ale wiejący wiatr podrywał go co chwila
ukazując ich prawdziwe oblicza. Arek i Grant szli po przeciwnych stronach
gruzowisk, nie zostając wykrytymi prawie aż do samego końca. Zasadzili się po
drugiej stronie drogi, gotując do walki. Znajdowali się idealnie naprzeciwko
sklepu. Na drodze stały jakieś wraki, samochody i autobus linii 30.
Arek wychylił się mierząc do
jednego z gościa, kiedy po swojej prawej stronie usłyszał kanonadę z jakiegoś
cięższego kalibru. Nie strzelali do niego, ani tym bardziej do Granta. Herbert
i Magister nie byli widoczni, nie z takiej odległości. Trójka mężczyzn spojrzała
w stronę z której dobiegły strzały. Dało się słyszeć krzyk „WOJSKO IDZIE”, a
już po chwili pod ich nogami huknął pocisk granatnika zastawiając po nich
krwawe cząstki. Wzdłuż ulicy jechały dwa transportery opancerzone Rosomak. Na
wieżyczce jednego był zamontowany wielokalibrowy karabin maszynowy na nabój
12,7 x 99 mm NATO, a drugi 40 mm granatnik automatyczny. Przejechali nie
zauważając Arka oraz granta, szybko jakby goniło ich stado rozwścieczonych wypaleńców
z granatnikami RPG. Na skrzyżowaniu skręciło w lewo i pojechali w górę ulicy
Krasickiego nadal siejąc zamęt i zniszczenie. Co tu robili było zagadką.
Zapewne był to wypuszczony z jakiegoś najbliższego posterunku patrol. Arek
ruszył przez drogę w stronę sklepu, zaraz za nim był Grant. Do środka
wślizgnęli się bez większych problemów, nie licząc tego że jego wypalony
towarzysz poślizgnął się na kawałku mięsa i o mało nie złamał sobie karku na
schodach.
Sprzęt stał na półkach w
większym lub mniejszym nieładzie. Znalezienie procesora musiało potrwać, a w
tym czasie na tyłach sklepu wybuchła strzelanina. Na pojedyncze wystrzały
sztucerów odpowiadały charakterystyczne huknięcia dubeltówki oraz nieco cichsze
pohukiwanie pistoletu.
- Grant, szukaj procesora. Idę
pomóc chłopakom. – Arek nie czekał na odpowiedź.
Kiedy wybiegł przez tylne
wejście, koło twarzy śmignęła mu kula. Po prawej miał jednego strzelca, po
lewej dwóch. Widział też kryjących się za drzewami Herberta z Magistrem. Na
pierwszy ogień poszedł ten po prawej. Terkot karabinu maszynowego Arka
zagłuszył wystrzały ze sztucerów, a po chwili jeden z wypalonych pilnujących tyłów
padł pod gradem kul. Załatwienie kolejnej dwójki nie było większym wyzwaniem.
W tym samym czasie dało się
słyszeć strzały wewnątrz sklepu. Arek odwrócił się, widział leżącego pośród
części Granta ściskającego brzuch. Jego FAMAS leżał obok, lecz nie był zdolny o
nim myśleć. Arek wpadł tam rządny zemsty, niestety huk wystrzału ukąsił go w
nogę. Padł niedaleko Granta, lecz wyłapał wzrokiem strzelca. Grad kul przebił
górę sprzętu za którym się ukrywał szatkując ciało niczym powietrze zatrzymując
się dopiero na ścianie za napastnikiem. W tej samej chwili od tyłu wpadł
Herbert z Magistrem.
- Pomóżcie nam. Magister, weź
procesor. Herbert, pomóż Grantowi. Musimy spierdalać. – wydał polecenia Arek.
Noga krwawiła okropnie. Każdy
miał pewność że za chwilę zlezie się to masa Wilczaków, lecz zamiast nich dało
się słyszeć helikopter wojskowy. Leciał ewidentnie w ich kierunku. Magister
wrzucił do reklamówki nie tylko jeden procesor, ale o wiele więcej sprzętu.
Majster z pewnością na nadmiar funkcjonującego sprzętu się nie obrazi. A potem
zaczęli biec w kierunku samochodu. Arek kuśtykał, ale utrzymywał się na równi z Herbertem niosącym rannego Granta.
Helikopter się zbliżał. Wiedzieli że nie zdąża uciec, a kiedy byli już za
stawkiem i zostało im tylko minięcie kościoła oraz drogi, zostali ostrzelani z
powietrza. Herberta uratował Grant którego niósł, niestety on sam oberwał
kilkoma kulami kończąc jego żywot. Seria skosiła też Magistra, wywracając go.
Kiedy Arek podbiegł do niego, przekonał się że facet był martwy. Podniósł
reklamówkę ze sprzętem.
- Herbert! Żyjesz? Musimy
uciekać. Kto ma kluczyki?
- Ja! Szybko. Helikopter
nawraca. Musimy jak najszybciej wjechać do lasu.
- Wiem!
Przed oddaniem drugiej salwy,
przeszkodził pilotowi kościół i fakt, że Arek oraz Herbert się za nim ukryli.
Podobnie było z trzecią. Żaden z nich nie próbował nawet strzelać, to była
walka z wiatrakami. Czwarta seria nie trafiła żadnego z nich w momencie gdy
przebiegali przez jezdnię w kierunku samochodu. Potem długo jeszcze, po tym jak
udało im się wsiąść i ruszyć helikopter ich ścigał, ale w momencie w którym
wjechali do lasu odpuścił sobie i skierował się na północ. Mimo tego Żuk pędził
ponaglany wdeptywanym przez Arka w podłogę pedałem gazu. Aż cały się trząsł. Do
Starego Olsztyna wpadli niczym pocisk. Na szczęście tu byli już bezpiecznie.
Arek od razu skierował się do Majstra.
- Masz! – warknął wciskając mu
torbę z procesorem – Nażryj się tym, Grant i Magister przez Ciebie nie żyją. A
ja i Herbert o mało też nie padliśmy, ty cholerny jeleniu. – Majster tylko
wzruszył ramionami.
- Mogłeś przewidzieć że to
niebezpieczne. Nie mówiłem że będzie to łatwe.
- Ty chuju, nawet się nie
przejmujesz że zginęli twoi koledzy?
- Oni też wiedzieli na co się
piszą. Nie przejmuję się sprawami, na które nie mam wpływu.
- Jesteś śmieciem. Do jutra rano
masz mi przynieść ten cholerny film na tym pendrivie. Rozumiesz?
- Tak.
Arek nie wierzył w to jakim
zimnym skurwysynem okazał się Majster, ale teraz na głowie miał co innego. Noga
krwawiła i nie zapowiadało się na to że szybko przestanie. Musiał iść do Boni i
zapytać o jakąś apteczkę albo medyka. Jedynie ona ty miała głowę tam gdzie
powinna mieć, w niej to co w każdej głowie powinno się znajdować. Mózg. Szkoda
Arkowi było mózg zanikał u coraz większej rzeszy ludzi.