sobota, 30 sierpnia 2014

Strefa - wpis #006

Herbert, Grant i Magister czekali przy starym, niebieskim żuku. Uzbrojeni byli różnie, ale największą perełką był chyba francuski FAMAS w rękach Granta. Skąd on go tu wytrzasnął nie wiedział nikt, nawet sam właściciel mówił że nie pamięta. Lub nie chciał pamiętać. Herbert uzbrojony był skromniej bo tylko w dwururkę, a za paskiem miał jakiś rewolwer. Magister wyposażył się w starą jak świat tetetkę. Arek zauważył że z takim arsenałem mają nawet szanse, a jak wszystko pójdzie gładko może nawet wrócą z procesorem.
Żuk trzymał się drogi, choć prędkość maksymalna dawno została mocna ograniczona wiekiem silnika i tym, czym zalewali bak. Własnej produkcji paliwo na bazie oleju roślinnego i alkoholu sprawdzało się, lecz po dłuższym stosowaniu tego ustrojstwa silnik słabł. Nie inaczej było z Żukiem jakim dysponowali. Droga na Jaroty trochę im zajęła, aby uniknąć wykrycia w mieście pojechali przez las skręcając w lewo koło jeziora Skanda – teraz był to wyschnięty zbiornik wodny pełen szlamu. Co odważniejsi jedli to, co w szlamie pływało niestety daleko było temu czemuś do ryb. Mijali też dawny maszt telewizyjny, jeden z najwyższych w Polsce przed katastrofą. Teraz leżał przewrócony koło drogi, o mało jej nie przegradzając. Sama konstrukcja został, lecz system nadajników i anten zniknął. Żaden z towarzyszy Arka nie wiedział kto się o niego zatroszczył.
Swój środek transportu zostawili na Pieczewie, pod jednym z bloków. Pieczewo mimo tego że najdalej o centrum wybuchu, nie było kompletnie zamieszkała prócz kilku wypalonych którzy opuścili swoje rodziny. Nazywano ich Pustelnikami i uważano że tworzą swoją własną rodzinę. Byli bardzo pokojowi, nie kradli i jedynie korzystali z obrony własnej, kiedy ich atakowano. Do końca nikt nie wiedział czym Pustelnicy dysponują, ale raczej się ich obawiano. Nie jedna rodzina próbowała ich rozwałkować. Ich kości bielały na ulicach i chodnikach. Ogołocone, muskane tylko wiatrem i przez słońce.
- Jesteście gotowi? – zapytał Arek, sprawdzając swoją broń oraz ekwipunek.
- Jaaaasne – odezwał się Grant, wpinając do FAMAS’a nowy magazynek – Proponuję iść koło stawu, a potem wejdziemy do sklepu od tyłu. Co ty na to Magister?
- No to by mogło się udać, ale koło stawku mają całkiem sporo ludzi. Będziemy musieli ich okrążyć, proponuję iść Boegnika, a potem uderzyć od frontu. Z tego co wiem większość bloków poskładało się jak domek z kart, gruzy dadzą nam dobrą ochronę.
- A nie lepiej okrążyć ich z obu stron? Grant i Arek mają karabiny, więc uderzą od frontu. Ty i ja ugryziemy ich w dupę, aż się zesrają. – wtrącił się Herbert.
- To ma sens. Zróbmy tak. – przytaknął Arek.
- Też jestem za, a ty masz coś przeciwko – rzucił Magister spoglądając na Granta.
Ten tylko pokręcił głową. Grupa rozdzieliła się, plan zakładał że Magister oraz Herbert nie uderzą póki nie zaatakuje Grant z Arkiem. W ten sposób chcieli wziąć Wilczaków w dwa ognie. Przynajmniej jednej grupie uda się dostać do sklepu i wynieść procesor. Czy to od frontu czy od tyłu to już nie było ważne. Liczyło się zadanie i jego wykonanie.

Od frontu było spokojnie. Przed magazynem ze sprzętem komputerowym stali trzej wypaleni. Ich poparzone twarze próbowali kryć pod materiałem, ale wiejący wiatr podrywał go co chwila ukazując ich prawdziwe oblicza. Arek i Grant szli po przeciwnych stronach gruzowisk, nie zostając wykrytymi prawie aż do samego końca. Zasadzili się po drugiej stronie drogi, gotując do walki. Znajdowali się idealnie naprzeciwko sklepu. Na drodze stały jakieś wraki, samochody i autobus linii 30.
Arek wychylił się mierząc do jednego z gościa, kiedy po swojej prawej stronie usłyszał kanonadę z jakiegoś cięższego kalibru. Nie strzelali do niego, ani tym bardziej do Granta. Herbert i Magister nie byli widoczni, nie z takiej odległości. Trójka mężczyzn spojrzała w stronę z której dobiegły strzały. Dało się słyszeć krzyk „WOJSKO IDZIE”, a już po chwili pod ich nogami huknął pocisk granatnika zastawiając po nich krwawe cząstki. Wzdłuż ulicy jechały dwa transportery opancerzone Rosomak. Na wieżyczce jednego był zamontowany wielokalibrowy karabin maszynowy na nabój 12,7 x 99 mm NATO, a drugi 40 mm granatnik automatyczny. Przejechali nie zauważając Arka oraz granta, szybko jakby goniło ich stado rozwścieczonych wypaleńców z granatnikami RPG. Na skrzyżowaniu skręciło w lewo i pojechali w górę ulicy Krasickiego nadal siejąc zamęt i zniszczenie. Co tu robili było zagadką. Zapewne był to wypuszczony z jakiegoś najbliższego posterunku patrol. Arek ruszył przez drogę w stronę sklepu, zaraz za nim był Grant. Do środka wślizgnęli się bez większych problemów, nie licząc tego że jego wypalony towarzysz poślizgnął się na kawałku mięsa i o mało nie złamał sobie karku na schodach.
Sprzęt stał na półkach w większym lub mniejszym nieładzie. Znalezienie procesora musiało potrwać, a w tym czasie na tyłach sklepu wybuchła strzelanina. Na pojedyncze wystrzały sztucerów odpowiadały charakterystyczne huknięcia dubeltówki oraz nieco cichsze pohukiwanie pistoletu.
- Grant, szukaj procesora. Idę pomóc chłopakom. – Arek nie czekał na odpowiedź.
Kiedy wybiegł przez tylne wejście, koło twarzy śmignęła mu kula. Po prawej miał jednego strzelca, po lewej dwóch. Widział też kryjących się za drzewami Herberta z Magistrem. Na pierwszy ogień poszedł ten po prawej. Terkot karabinu maszynowego Arka zagłuszył wystrzały ze sztucerów, a po chwili jeden z wypalonych pilnujących tyłów padł pod gradem kul. Załatwienie kolejnej dwójki nie było większym wyzwaniem.
W tym samym czasie dało się słyszeć strzały wewnątrz sklepu. Arek odwrócił się, widział leżącego pośród części Granta ściskającego brzuch. Jego FAMAS leżał obok, lecz nie był zdolny o nim myśleć. Arek wpadł tam rządny zemsty, niestety huk wystrzału ukąsił go w nogę. Padł niedaleko Granta, lecz wyłapał wzrokiem strzelca. Grad kul przebił górę sprzętu za którym się ukrywał szatkując ciało niczym powietrze zatrzymując się dopiero na ścianie za napastnikiem. W tej samej chwili od tyłu wpadł Herbert z Magistrem.
- Pomóżcie nam. Magister, weź procesor. Herbert, pomóż Grantowi. Musimy spierdalać. – wydał polecenia Arek.
Noga krwawiła okropnie. Każdy miał pewność że za chwilę zlezie się to masa Wilczaków, lecz zamiast nich dało się słyszeć helikopter wojskowy. Leciał ewidentnie w ich kierunku. Magister wrzucił do reklamówki nie tylko jeden procesor, ale o wiele więcej sprzętu. Majster z pewnością na nadmiar funkcjonującego sprzętu się nie obrazi. A potem zaczęli biec w kierunku samochodu. Arek kuśtykał, ale utrzymywał się  na równi z Herbertem niosącym rannego Granta. Helikopter się zbliżał. Wiedzieli że nie zdąża uciec, a kiedy byli już za stawkiem i zostało im tylko minięcie kościoła oraz drogi, zostali ostrzelani z powietrza. Herberta uratował Grant którego niósł, niestety on sam oberwał kilkoma kulami kończąc jego żywot. Seria skosiła też Magistra, wywracając go. Kiedy Arek podbiegł do niego, przekonał się że facet był martwy. Podniósł reklamówkę ze sprzętem.
- Herbert! Żyjesz? Musimy uciekać. Kto ma kluczyki?
- Ja! Szybko. Helikopter nawraca. Musimy jak najszybciej wjechać do lasu.
- Wiem!
Przed oddaniem drugiej salwy, przeszkodził pilotowi kościół i fakt, że Arek oraz Herbert się za nim ukryli. Podobnie było z trzecią. Żaden z nich nie próbował nawet strzelać, to była walka z wiatrakami. Czwarta seria nie trafiła żadnego z nich w momencie gdy przebiegali przez jezdnię w kierunku samochodu. Potem długo jeszcze, po tym jak udało im się wsiąść i ruszyć helikopter ich ścigał, ale w momencie w którym wjechali do lasu odpuścił sobie i skierował się na północ. Mimo tego Żuk pędził ponaglany wdeptywanym przez Arka w podłogę pedałem gazu. Aż cały się trząsł. Do Starego Olsztyna wpadli niczym pocisk. Na szczęście tu byli już bezpiecznie. Arek od razu skierował się do Majstra.
- Masz! – warknął wciskając mu torbę z procesorem – Nażryj się tym, Grant i Magister przez Ciebie nie żyją. A ja i Herbert o mało też nie padliśmy, ty cholerny jeleniu. – Majster tylko wzruszył ramionami.
- Mogłeś przewidzieć że to niebezpieczne. Nie mówiłem że będzie to łatwe.
- Ty chuju, nawet się nie przejmujesz że zginęli twoi koledzy?
- Oni też wiedzieli na co się piszą. Nie przejmuję się sprawami, na które nie mam wpływu.
- Jesteś śmieciem. Do jutra rano masz mi przynieść ten cholerny film na tym pendrivie. Rozumiesz?
- Tak.
Arek nie wierzył w to jakim zimnym skurwysynem okazał się Majster, ale teraz na głowie miał co innego. Noga krwawiła i nie zapowiadało się na to że szybko przestanie. Musiał iść do Boni i zapytać o jakąś apteczkę albo medyka. Jedynie ona ty miała głowę tam gdzie powinna mieć, w niej to co w każdej głowie powinno się znajdować. Mózg. Szkoda Arkowi było mózg zanikał u coraz większej rzeszy ludzi.