poniedziałek, 26 sierpnia 2013

II – Czas końca, czas początku

- Inżynierze – rozległ się metaliczny głos z głośnika, umieszczonego na starym, dębowym biurku – Szóstce nie przyjmuje się wątroba oraz płuca.
            Inżynier, cyborg bardzo starej daty nieustannie walczył z jadającą go korozją oraz cechami starości występującymi u ludzi. Odstawił na blat biurka szmatkę oraz starą oliwiarkę, uniósł do ust mikrofon.
            - Podajcie mu enzym C i D, wstawcie sztuczne płuca – odpowiedział głosem stanowczo nie pasującym do swojego wieku.
            - Dobrze – odpowiedział głos i zamilkł.
            Stary cyborg odłożył mikrofon i wrócił do walczenia z rdzą. Intensywnie smarował smarem miejsca, na których póki co pojawiała się bardzo mała ilość rdzy. Wiedział że niedługo będzie musiał wyznaczyć następcą, czy też może i stworzyć go. Ale póki co, miał jeszcze mnóstwo czasu.
            - Inżynierze, w czwórce mamy sto procentowe przyjęcie się organów organicznych i elektronicznych! – prawie krzyczał kolejny, lecz inny głos z głośnika – Takiego czegoś dawno nie było!
            - Niemożliwe, żadnych komplikacji?
            - Żadnych Inżynierze, obyło się nawet bez podawania enzymów, mózg idealnie zgrał się z komputerem. No, po prostu coś niemożliwego!
            - Zaraz tam będę.
            Inżynier, jak nazywano najbardziej zasłużonego cyborga, wstał zza biurka. Naciągnął na siebie koszulkę koloru czarnego, na nią założył biały kitel. Ruszył w kierunku windy, po korytarzu krzątało się kilku innych cyborgów. Rozmawiali ze sobą swoimi metalicznymi głosami.
            Cyborg wszedł do windy. Chwilę jechał na dół, czerwone cyferki informowały go, na którym poziomie się znajdował. W końcu winda zatrzymała się na – 23, drzwi otworzyły się z chrzęstem, charakterystycznym dla wysłużonych maszyn.
            Przed nim rozciągała się wysoka i długa sala, z wieloma pomieszczeniami sporej wielkości. Pośrodku każdego pomieszczenia znajdował się stół, na nim jakiś człowiek przechodzący jedną z wielu faz przemiany, wokół niego krzątało się od trzech do pięciu cyborgów w białych kitlach. Do pomieszczenia oznaczonego wielką czwórką nad przeszklonymi i automatycznymi drzwiami, nie szedł długo. Od razu podszedł do niego przedziwnie pozszywany cyborg, całkiem nowy. Od razu zaczął wskazywać na leżącego na stole mężczyznę. W przeciwieństwie do innych cyborgów, jego szwy były ograniczone do minimum, co ważniejsze, omijały głowę na której szwy znajdowały się tylko w okolicach oczu.
            - A więc to on? Cóż, całkiem ładna robota. Dodałeś coś od siebie Felis? – zapytał Inżynier.
            - Tak. – odpowiedział cyborg nazywany Felisem – Tytanowo-stalowy szkielet, stalowy pancerz pod skórą oraz wspomagacze hydrauliczne na mięśnie… Myślałem też nad enzymami ghuli… Ma zbyt dużo ludzkich narządów, żeby go puścić bez osłony i wspomagania…
            Inżynier zamyślił się chwilę, patrzył na leżącego na stole młodzieńcza, wyglądającego na góra trzydzieści dwa lata. Wiedział że kolejny taki udany produkt może im się nie udać zbyt wcześnie, na tego czekali pięć lat. Ludzki mózg i organizm nie był zbytnio pojednawczo nastawiony na elektronikę i syntetyki. Ten, bez problemu przyjął wszystko, czemu by nie zaryzykować?
            - Podajcie mu multi enzym, w proporcjach trzy, dwa, cztery. A potem… A potem go uruchomcie i miejmy wiarę w statystki.
            Inżynier obrócił się na pięcie i wyszedł, miał zamiar znowu rozsiąść się w swoim fotelu i rozpocząć walkę z rdzą. Felis, łysy i pozszywany, podszedł do szafki z kroplówkami, wyjął ich pięć rodzajów. Szybko umieszczone, zaczęły ściekać do systemu krwionośnego nowego cyborga, nowej legendy.

* * *

Mężczyzna wyglądający na góra trzydzieści dwa lata, leżał spokojnie na łóżku, niczym nieżywy. Nie leżał już na stole operacyjnym na poziomie – 23, teraz był na piętrze drugim. I uruchamiał się…
Pierwszy haust powietrza, niczym u niemowlaka, zakręcił mu w głowie niczym porządny narkotyk. Szybko jego tętno unormowało się, oczy błądziły po ścianach. Szarobury tynk, pomarszczony tu i ówdzie, straszył wzorami w jakie się formował. Kiedy się zorientował gdzie jest, kim był i czym się stał, zerwał się z pryczy. Podbiegł do okna, wyjrzał z niego. Za oknem rozciągał się widok na trenujących strzelanie do celów cyborgów, dalej gruby mur z blankami, za nim piaszczystą pustynią i zachodzące słońce.
Chwilę potem do pomieszczenia wszedł łysy cyborg, niejaki Felis.
- O, widzę że szybko się podniosłeś z łóżka, odpowiesz mi na kilka pytań? – zapytał z uśmiechem Felis.
- Oczywiście – kiwnął głową mężczyzna.
- Jak masz na imię?
- Cyrus Parker.
Felis zmarszczył czoło, popatrzył uważnie na 32 letniego Parkera. Poddany przemianie człowiek nie miał prawa pamiętać swojej przeszłości.
Ten pamiętał.
- Cholera… Wiesz gdzie jesteś?
- Zgłosiłem się na ochotnika do Bractwa Vinci, miałem zostać cyborgiem. Kiedy nastąpi przemiana?
- Oj, chłopcze… - Felis złapał się za swoją łysą głowę - Masz ją z dobry tydzień za sobą, wszystko pamiętasz?
- Tak, chyba tak. Przeszłość, teraźniejszość… I to czego nie mam prawa pamiętać, to co mi wgraliście. Przecież cyborgi nie pamiętają swojej przeszłości!
- Masz rację… Ubieraj się, idziemy do Inżyniera. Jesteś dziełem wiekopomnym i chyba będziesz musiał przeżyć ze swoimi wspomnieniami… Poczekam na Ciebie na korytarzu.
Felis wyszedł zamykając za sobą drzwi, Cyrus został sam z łuszczącymi się ścianami i wspomnieniami, jakich nie chciał wspominać, z pamięcią, której nie chciał. Z nadprzyrodzonym ciałem, z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Z siłami przekraczającymi nawet cyborgi starej daty.

* * *

            - Jak to nie stracił pamięci? Jak to się stało się pytam? – prawie krzyczał zdenerwowany Inżynier na zespół Felisa.
            - Nie mam pojęcia, komputery potwierdziły skasowanie danych… - bronił się Felis, głaszcząc się po łysej głowie.
            - Dobra, zrobimy tak. – uspokoił się Inżynier – Nie możemy go pruć na nowo, jest zbyt doskonały. A skoro ma wgrany dysk z pamięcią startową, ma wszystkie dane potrzebne żeby zostać cyborgiem… Będziemy musieli puścić go na pustkowie takim, jakim jest. Ktoś ma jakieś przeciwwskazania?
            Niski, ale krępy cyborg uniósł się z krzesła. Był to Henry, cyborg prototyp. Niestety nie sprawdził się na szlaku, musiał zostać przy tworzeniu kolejnych.
            - Inżynierze, posiadający pamięć cyborg może się zbuntować, stać się renegatem. Skąd mamy pewność że czwórka tak nie postąpi?
            - Nie wiemy, ale musimy ponieść to ryzyko Henry. Wyślijcie go do kwatermistrza po ubranie i sprzęt podstawowy, dajcie mu tradycyjne dwieście marek na start i wyślijcie na bezdroże. Postanowione, możecie się rozejść.
            Cały zespół wstał z krzeseł i wyszedł, ostatni zamknął za sobą drzwi.

* * *

Ubrany w wojskowe buty, bojówki w zielony kamuflaż, rękawice taktyczne i koszulę zgniłozielonego koloru cyborg Cyrus Parker, stał w bramie twierdzy Bractwa Vinci. Uzbrojony tylko w stary rewolwer Colt Python, zastanawiał się co przyniesie mu nowe wcielenie, nowe życie. Wiatr oganiał jego twarz, słońce uporczywie świeciło mu w zmodyfikowane oczy. Bez problemu otworzył sobie w głowie mapę okolicznych terenów, z pamięci jaka mu została przypomniał sobie jakie to potwory grasowały w okolicy. Pamiętał że plemię dzikusów które osiedliło się koło jego starej wioski, miało problemy z jakimś olbrzymim radskiorpionem.
No cóż, warto spróbować pomyślał, w końcu i tak jestem cyborgiem. Ruszył.
Szedł na piechotę, mimo wszystko nie odczuwał zmęczenia. Nie czuł żadnego bólu czy jakiejś niedoskonałości, czuł się jak młody Bóg. Zastanawiało go jedno, jak długo będzie mu dane nacieszyć się jego nowym wizerunkiem. Po około godzinie szybkiego marszu, kiedy z jego plecami znikła już warownia Bractwa, zobaczył na trasie kilku motocyklistów. Krążyli na swoich maszynach wokół wywróconego busa, kilku z nich wyciągało z pojazdu pokiereszowanych pasażerów. Wszystkiemu towarzyszyły pokrzykiwania i głośne przekleństwa, krzyki przerażenia i szloch. Motocyklistów w kaskach ozdobionych piórami jakiegoś zmutowanego ptaszyska, było pięciu. Kiedy wyciągnęli wszystkich z busa, spętali kobiety i dziewczyny sznurem, mężczyznom przykładali do głowy pistolety i naciskali spust. Cyrus widział to, niestety był zbyt daleko żeby strzelać. Zaczął biec. Gdy dobiegł na miejsce, został tylko jednego motocyklistę grzebiącego w kieszeniach zastrzelonych oraz w rozsypanych bagażach.
Załatwienie zaskoczonego motocyklisty nie przysporzyło cyborgowi problemu, nawet pozwoliło mu to zaoszczędzić amunicję. Wystarczyło że złapał go za jedną ręką za ręce tym samym wyłamując mu je boleśnie do tyłu, drugą bez problemu, jednym ruchem ręki skręcił mu kark. Cyborg zabrał motocykliście chustę, hełm i czarne gogle. Motocykl, stara crossowa maszyna z silnikiem spalinowym odpaliła na rozkaz. W skórzanym pokrowcu przy baku był wepchnięty obrzyn. Cyrus ruszył śladem jeszcze unoszącego się pyłu.
Motocykl, choć widać było ile już lat przesłużył, okazał się całkiem przyjemnym pojazdem. Po około piętnastu minutach dogonił pozostałych czterech motocyklistów, dziewczyny, spętane i zakneblowane, były wrzucone do bocznego wózka wysłużonego harleya. Pojazd z jeńcami, jechał na czele pojazdu. Na końcu jechał mężczyzna na przerobionym ścigaczu.
Cyborg nie czekał długo, pierwsze co zrobił to wyjął zdobycznego obrzyna, chwycił go za lufę. Szybko zrównał się z ostatnim motocyklistą. Zdzielił go obrzynem po głowie, niczym jakąś stalową pałką. Kierowca stracił przytomność, przewrócił się wraz z maszyną. Fiknął kilka koziołków w powietrzu wraz z motorem zostawiając krwawe ciapy na asfalcie. Nim pozostała trójka zdążyła się obejrzeć, cyborg obrócił w ręce broń, wystrzelił w drugiego motocyklistę, trafiając w głowę. Motocykl przewrócił się, wpadając pod trzeci motor, który zatrzymał się nagle na przewróconym jednośladzie i wyrzucił motocyklistę przez kierownicę. Jadący na początku oprych zorientował się co jest grane, wyciągnął z kabury piękne, srebrne M9. Nie było trzeba długo czekać, jak pociski z jego pistoletu z zawrotną szybkością zaczęły zmierzać w kierunku cyborga. Ten na szczęście szybko przechylił motocykl na prawą stronę, ostro przyśpieszył. Wybił się z crossowej maszyny i wylądował za plecami bandyty. Ten zaskoczony próbował się obrócić i wystrzelić w cyborga, niestety nie było mu to dane, tak samo jak dowiedzieć się że jego napastnik nie do końca był człowiekiem. Przyłożony wystrzał z obrzyna w okolicach krzyża wyrwał kierowcy wątrobę. Facet bez życia, spadł z pędzącej maszyny. Cyborg zajął miejsce motocyklisty, nie oglądając się nawet na związane i jeszcze bardziej wystraszone dziewczyny.
Musiał zabrać je w bezpieczne miejsce.
I już wiedział dokąd je zawiezie.
Do jego rodzinnej wioski, która nie została usunięta z jego pamięci przez mądre głowy z Bractwa Vinci. Dead Fall, jak się nazywała, była małą i przystępną wioską. Żyli w niej ludzie wraz z ghulami, gdzie dochodziło też i do wielu pogromów rasowych. I o ile pamiętał, miał tu swój dom. I tak w rzeczywistości było. Nie sprzedał go, nie oddał znajomym których nie miał. Sądził że jeżeli nie pojawi się tu kilka lat, ktoś na pewno zajmie tą norę. Na całe szczęście mieszkał na samym początku wsi, więc obyło się z afiszowaniem i pokazem związanych kobiet. Nie chciał ujść za przestępcę. Zajechał starym motocyklem, zza dom zrobiony ze starej cysterny. Miał podział na pokoje i choć nie było tu najwięcej miejsca, mu wystarczała. A teraz był cyborgiem, stworzeniem drogi. Rozwiązał kobiety, uwolnił je. Dziewczyny, sparaliżowane strachem,  posłusznie skierowały się do domu Cyrusa Parkera. Szybko dał im coś do jedzenia, rozpalił palenisko. Kobiety nie odzywały się, w końcu on sam przerwał ciszę.
- Kim wy jesteście? Kim byli tamci motocykliści przed którymi was uratowałem? Jak się nazywacie? Powiedzcie coś, cokolwiek.
            Dziewczyny popatrzyły po sobie, zapewne starały się ustalić tą, która ma się odezwać. Jedna była starsza, na oko podchodziła pod czterdziestkę. Miała dość sympatyczny wyraz twarzy. Za to druga, wyglądała na jakieś dwadzieścia lat i była naprawdę ładna. Z pewnością była Azjatką, mimo to miała jasną karnację i nieprawdopodobnie niebieskie oczy. Idealne, delikatne zaokrąglone piersi sterczały spod białej koszulki, pobrudzonej kurzem i smarem z łap bandziorów. Tak właściwie to Parker dopiero teraz się jej przyjrzał i patrzył by się na nią tak z rozdziawionymi ustami, gdyby nie przerwała mu ta starsza, która zabrała głos.
            - Zmierzaliśmy do Energy City, tego co się na sprzedaży syberytu utrzymuje. Wjechaliśmy na jakąś pułapkę. Wtedy zaatakowali nas Ci na motorach, zabrali nas, zabili mojego i jej męża, związali, wrzucili na motocykl. Potem pojawiłeś się ty i nas uratowałeś, dość spektakularnie można powiedzieć. Dziękujemy. Jestem Dominika.
            - Nie ma za co, mam obowiązek ratować potrzebujących i tępić potwory, nawet te w ludzkiej skórze. Jestem Cyrus Parker, świeżo stworzony cyborg z Bractwa Vinci. A ty… Jak się nazywasz? – zwrócił się do młodej Azjatki.
            - Jestem Sara. Dziękuję Ci.
            - Nie ma za co Saro. To mój obowiązek, a tą cysternę, no cóż. Jestem stworzeniem drogi, muszę podróżować i ratować takich jak wy. Zajmijcie ten dom, dbajcie o niego, jesteście wolne. Może znajdziecie podwózkę do Energy City, albo po prostu tu zostańcie. Mi czas w drogę.
            - Poczekaj. – odezwała się piskliwie Azjatka – Zabierz mnie ze sobą, proszę.
            Na tą prośbę zrobiło mu się dziwnie nie swojo, mimo że powinien zostać wyprany z uczuć, powinno mu się skasować wspomnienia oraz nawyki, nie stało się to. Dziewczyna podobała mu się, choć nie powinna, miał ochotę ją zabrać, choć nie powinien. Chciał tyle rzeczy, których nie powinien.
            Niestety okazał się bardziej ludzki, od większości ludzi.

            Zgodził się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?