Jarek:
Hej. Nazywam się Jarek i chcę wam opowiedzieć moją historię.
Wszyscy pamiętacie zapewne pamiętne dni walki z żywymi trupami? A jak inaczej.
Minęło dopiero 5 lat od rozpoczęcia zmasowanego czyszczenia naszej Ziemi z tej
plagi, które trwa do dzisiaj. Opowiem wam od początku jak to było z mojego
punktu widzenia. A więc zacznę od samego początku, gdy tylko w mediach pojawiły
się informacje o tym całym bajzlu.
Początek:
Mieszkałem z moją żoną, Moniką w domu na przedmieściach
Bydgoszczy. Byliśmy świeżo po ślubie. Monika była naprawdę wyjątkowa. Zakochana
we mnie, a ja w niej. Prawdziwy sen, ale niestety zmienił się w koszmar. Nawet
dziś trudno mi się z tym pogodzić. Naprawdę trudno. Ale mówiła mi, że gdyby coś
jej się stało, to żebym nie płakał. Kurwa, jak mam nie płakać!? Ona była
wyjątkowa. Blondynka, ale mądra. Nie jak te wszystkie samice z kawałów i z
naszej-klasy.pl Miała w sobie to coś. Tą iskierkę. Moc. Była wyjątkowa.
Niestety odeszła. Ale miałem mówić od początku. O pierwszych przypadkach
słyszałem w pracy. Byłem kierowcą. Informacji miałem naprawdę dużo na ten
temat. Ale nie wierzyłem przyjaciołom po fachu. „Idioci”, myślałem. „Takie
rzeczy nie istnieją”. W CB radiu też nie było weselej. Kierowcy skarżyli się na
chodzących po drodze ćpunów i barykady wojskowe. Każdy z nas miał niesamowite
opóźnienia, niezależnie od tego z jakiego kraju pochodził. Pierwszeństwo miały
tylko takie wielkie czarne ciężarówki oblepione kogutami. Ale to w Niemczech. W
Rosji do której pracodawca też mnie wysyłał nie było blokad. Były czołgi i wozy
opancerzone. Dziwiło mnie tylko dlaczego w Polsce nie ma takich przypadków?
Pomyślcie. Niemcy i Rosja miały problemy z trupami, a Polska, kraj pomiędzy
jakoś się wymykał zarazie. I za cholerę nie rozumiem jak to robiliśmy. Ale wróćmy
do Rosyjskich sposobów. Wtedy jeszcze nie była epidemia „Trupa”, jak ją nazwał
ktoś w mediach, tak popularna. Wszyscy myśleli że to jakaś broń terrorystów,
lub nowy narkotyk. Sam myślałem o tym że to sprawka Talibów i zacząłem jeździć
w maseczce przeciwbakteryjnej. Rosjanie po prostu rozstrzeliwali tych
śmierdzieli. Niemcy ich zbierali w specjalnych rowach które zalewali betonem.
Podobno te zalane betonem nadal żyją. Oba sposoby jak na początek epidemii
budziły wielki sprzeciw ogółu. Ale Niemcy i Rosjanie wiedzieli chyba z kim
walczą. A głupi Polaczkowie myśleli że niedługo rozpęta się trzecia wojna
światowa i zaczęła się niemiłosiernie zbroić. I to pozwoliło nam jako tako
przetrwać tą epidemię. Jak wróciłem, pamiętam że Monika bardzo się bała. Dwa
kursy do Niemiec i Rosji w czasie początku epidemii to dużo, ale nie bałem się
szczególnie. W ciężarówce zawsze miałem kij. Znajomy stolarz mi go zrobił.
Miałem zamiar nigdy go nie używać, ale stało się inaczej. Było to podczas
mojego drugiego kursu do Rosji. Zatrzymali mnie dwaj policjanci Rosyjscy. Mieli
broń i chcieli dobrać się do mojej naczepy. Na szczęście nie był za dobrze
przeszkolony jak mi się zdaje. Przy wysiadaniu pokiereszowałem mu rękę moim
kijem. Podniosłem pistolet i kazałem spadać. W pistolecie był pełny magazynek i
już wiedziałem co z nim zrobię. Po długim powrocie, blokadach, objazdach i
wypadkach na trasie w końcu wróciłem po drugim kursie do domu. Opowiedziałem
wszystko Monice ze szczegółami. Prosiła mnie żebym przestał już jeździć, ale
potrzebowaliśmy pieniędzy na czynsz. To chyba była wtedy nasza najpoważniejsza
kłótnia. Na postojach nauczyłem się obsługiwać ten pistolet, był to MR-444 więc
nauczyłem jego obsługi Monikę. Kazałem jej również zamykać zamki. Wszystkie
zamki, bowiem domontowałem jeszcze sześć, w tym dwa antywłamaniowe. Ja musiałem
polegać tylko na moim kiju. Od wyjazdu do wyjazdu mijały zawsze mi dwa
tygodnie. Dlatego pracowałem właśnie tam gdzie pracowałem. W czasie wolnym
spędzałem czas z Moniką. Chodziliśmy po mieście i odwiedzaliśmy różne knajpy.
Wtedy zobaczyłem pierwszego tego ćpuna. Stał na placu i próbował chwycić
biegających wokół niego dzieciaków, które się z niego naśmiewały. Nie miały
pojęcia z czym mają do czynienia. Sam rozpędziłem je, zadzwoniłem na policję i
uciekłem z Moniką do mieszkania. Poszedłem do szefa i poprosiłem o premię czy
też i pożyczkę. Dostałem. Wszystko wytraciłem na jedzenie. Zapełniłem całe
puszkami. Monika nie odzywała się, wiedziała ci się. Chyba wiedziała ci się
wydarzy. Mówiłem że była wyjątkowa? Po zrobieniu zapasów, zamontowaniu zamków
oraz dokupienia „po znajomościach” amunicji do pistoletu, wyjechałem na trzeci
i ostatni mój kurs.
Coraz gorzej:
Obudziłem się wcześnie rano. Po drodze śmigały jak szalone
nie oznakowane karetki. Monice zabroniłem wychodzić z domu aż do mojego
powrotu. Miał to być szybki kurs do Pragi. Wziąłem prowiant, mój kij i ruszyłem
do firmy. Tam dostałem kluczyki do zielonej ciężarówki marki SCANIA i ruszyłem
w kierunku autostrady. Ale była całkowicie zakorkowana. Stałem cały dzień i noc
w korku. Samochody trąbiły, ludzie wyrzucali się z samochodów i gdzie niegdzie
przechadzali się oni, przeważnie drapiąc do szyb samochodów. Nie wiem dlaczego,
ale na chwilę nie byłem w stanie się nawet ruszyć. Siedziałem za kierownicą z rozdziawioną
mordą. To było straszne. Zadzwoniłem do firmy i powiedziałem im że droga jest
nie przejezdna. Że cały czas stoję w korku na zjeździe na autostradę. Od szefa
usłyszałem tylko „Masz tam…” i wtedy wysiadły telefony komórkowe. O dziwo radio
nadal nadawało. Włączyłem je. Informacje były przygnębiające. Mówiło się o fali
żywych trupów. W mojej głowie zaczęły składać się urywki i fragmenty
zasłyszanych i widzianych informacji czy to z telewizji, czy od przyjaciół po
fachu. Wtedy ja się zorientowałem że mamy do czynienia z zombie, a nie że
ćpunami jak mi się wydawało. Następnie włączyłem CB Radio. Nadawało tak wielu
ludzi, że z głośnika wydobywał się tylko jeden wielki skrzek. Nic nie dało się
zrozumieć. Wtedy pomyślałem o Monice i coś kazało mi zostawić ciężarówkę i
wrócić do domu. Wyjąłem kluczyki ze stacyjki, zabrałem kij i wyszedłem. Pojazd
zamknąłem. Jeszcze tylko zobaczyłem co mam na przyczepie. Plomba szybko
puściła. Nie wiozłem nic ciekawego. Glazurę. Miała ładny wzorek. Zostawiłem
otwartą naczepę i ruszyłem w kierunku mojego mieszkania. Doszedłem dopiero
popołudniu. Monika siedziała smutna na fotelu przed telewizorem. Gdy zobaczyła
mnie w drzwiach rzuciła mi się na szyje. Powiedziała słowa które mam w głowie
do dziś. „Wiedziałam, że mnie nie zostawisz…”. I to wtedy miałem właśnie
zrobić. Potem już tylko zdała mi relację co widziała w telewizji. Pokazali
wszystko co wiedzieli na temat tej choroby która zaczęła toczyć ludzkość. Usiedliśmy
razem w tuleni przed telewizorem i tak przetrzymaliśmy pierwszy dzień. Noc
pełna była od krzyków, strzałów i wybuchów, a niebo rozświetlały syreny
pojazdów uprzywilejowanych. Jakiś pocisk nawet rykoszetem trafił w nasze okno,
na szczęście zatrzymał się na suficie. Rano wcale nie było weselej. Wręcz
przeciwnie, strzały były gęstsze. Włączyłem telewizje, ale na monitorze nie
zobaczyłem nic. Wysiadł prąd oraz telewizja. Byliśmy odcięci od świata, poza
małym wyjątkiem. Miałem laptopa z 65% baterii. Szybko przeszukałem kanały
informacyjne oraz różne fora. Wszędzie mówiło się o jednym. O pandemii nowego
wirusa, zarażającego, a następnie przemieniającego ludzi w żywe trupy, którym
coś każe jeść mięso ludzi. Chociaż na dobrą sprawę jadły wszystko co żywe. Psy,
pająki, kleszcze, a nawet ryby czy ptaki. Już wiedziałem że świat jest w dupie.
Wielkiej i ciemnej dupie. I niestety ja też w niej byłem.
Nieproszeni goście:
Tydzień po ogłoszeniu przez zszokowaną Polskę stanu
wojennego, co sprytniejsi zaczęli przeszukiwać mieszkania już dawno zmarłych i
brać sobie z nich co tylko chcieli. Nazywałem ich z Moniką Hienami. Mieszkałem
na drugim piętrze, na pierwszym mieszkali starsi ludzi, studenci i jakieś
małżeństwo w średnik wieku. Starszych państwa nie widziałem od bardzo dawna,
małżeństwo zostało pokąsane i na szczęście przemienili się u siebie w domu za
zamkniętymi drzwiami. Ze studentami było gorzej, bowiem zostali właśnie takimi
Hienami. Na szczęście miałem zdobyczny pistolet więc, gdy pewnego razu
próbowali wejść do mojego mieszkania wycelowanie w nich poskromiło ich zapędy.
Jeszcze wtedy nie przypuszczałem że sam z Moniką stanę się taką Hieną.
Kilkakrotnie widziałem przez okno wlekące się żywe trupy z maskami
przeciwgazowymi na twarzy i przełożonymi przez plecy karabinami. Na mój gust
były to AK, ale nie znam się na broni. Miałem zamiar chorobę przeczekać z
Moniką w domu i nawet nie myślałem wybiec i takiemu uzbrojonemu żywemu trupowi
rozwalić głowę, zabrać AK i szybko wrócić. To był niestety mój błąd. Nie
pierwszy podczas epidemii zresztą. Po tygodniu nasze zapasy robiły się coraz bardziej
szczupłe, a studenci zaginęli. Miejmy nadzieję że znaleźli lepsze lokum. My
sami w mieszkaniu musieliśmy sobie radzić. Tak więc złapałem mój kij i ruszyłem
do sąsiednich mieszkań. Wtedy zabiłem cztery zombi. Widywałem ich często.
Biznesmen spod 6, staruszka z synem spod 10 i dziesięciu letni chłopczyk spod
12. Inne mieszkania były czyste. Ciała wyrzuciłem przez okna. Ponadto zabrałem
co większą ilość drewna z mebli na opał i wszystko co mogło się przydać. Monika
nie pochwaliła mojego czynu, ale jakoś musieliśmy przeżyć. Potem zacząłem
polować na uzbrojone żywe trupy które przemierzały samotnie ulice Bydgoszczy z
bronią na plecach. Niektórzy to byli po prostu uzbrojeni cywile, którzy zostali
przemienieni nawet o tym nie wiedząc. Ale byli również pogryzieni żołnierze w
pełnym rynsztunku. Co prawda najczęściej mieli przy sobie tylko broń dodatkową,
ale i tym nie gardziłem. Zebrałem całkiem spory arsenał a w wolnym czasie
trenowałem strzały z dachu bloku. Szybko wchodziłem w wprawę. Lecz niestety
zabijanie żywych trupów, a zabijanie ludzi to dwie inne sprawy. Ale i to
musiałem zrobić. Pewnego razu wpadli do mojego mieszkania trzej uzbrojeni
mężczyźni. Mieli podobne karabiny do moich, ale mieli celowniki laserowe i
lunetki. Wtedy nie wiedziałem że to kolminatory. Podniosłem się jak oparzony i
chwyciłem za swój pistolet który zawsze miałem przy sobie. Niestety jeden z
nich przeładował swoją broń i uniósł ją do policzka. Byłem szybszy. Rozdałem
szybko cały magazynek. Postacie osunęły się na ziemię, a Monika… Monika
siedziała w rogu pokoju i szlochała. Epidemia zmienia ludzi, naprawdę. Z
kierowcy tira stałem się bezlitosnym draniem. Dawniej takie rzeczy nie były by
do pomyślenia. Ciała wyrzuciłem przez balkon, a ich sprzęt przejąłem. To co
każdy by zrobił na moim miejscu.
Cztery kółka:
Potem mieliśmy jeszcze kilku takich gości szukających
łatwego zysku. Na szczęście udawało mi się ich odpędzać czy też zabijać. Im
więcej ich zabijałem tym mniej rozmawiałem z Moniką. Postanowiłem spakować się
i opuścić ten blok. Był całkiem dobry jako schronienie przed żywymi trupami,
ale odwiedzające na Hieny… No to był większy problem, chociaż dawałem radę. Na
początku przeprowadzki potrzebowaliśmy samochodu. Chciałem zostawić Monikę, ale
chciała pójść ze mną. Czasami bywała uparta, więc zabrałem ją zamykając
szczelnie wszystkie zamki. Kierowałem się do firmy transportowej w której
pracowałem. Tam powinny zostać jakieś samochody dostawcze, albo chociażby
ciężarówka. Na ulicach było dużo zombi, ale na szczęście miałem sporo amunicji
z zabitych Hien. Wyruszyliśmy o 12.00, a doszliśmy tam o 17.00. O dziwo
zauważyłem że w budynku firmy pali się światło. Nie wiedziałem kto tam siedzi,
albo miałem cichą nadzieję że nie otworzy do mnie ognia. W końcu wszystkie
kluczyki do samochodów, których było kilka na parkingu, znajdowały się właśnie
w tym budynku. Nie mając innego wyjścia poszedłem tam, pukając do drzwi jakbym
przyszedł grzecznie w gości. To była głupota. Ukrywający się wewnątrz człowiek
bez wahania pociągnął za spust celując w drzwi. Strzelał chyba z jakiejś
strzelby, bowiem moja noga wyglądała jak sito. Monika za to odsunęła się i
mądrze zrobiła. Sam podniosłem mój karabin i posłałem kilka serii przez drzwi.
Szybko wstałem i utykając otworzyłem drzwi i załatwiłem tego faceta. Seria
przez drzwi nic nie dała. Odsunął się za ścianę i tam go niespodzianie
zaskoczyłem serią w klatkę piersiową. Szybko złapałem kluczyki, broń i amunicję
tego mężczyzny i poszedłem z Moniką po samochód. Był to dostawczy Ford Transit.
W dwie godziny wróciłem do mieszkania. Tam straciłem przytomność. Pamiętam
tylko że noga krwawiła niemiłosiernie. Obudziłem się następnego dnia wieczorem.
Była to pierwsza rana postrzałowa. Monika wyjęła śrut i zatamowała krwawienie.
Nie wiem skąd wiedziała jak to zrobić. Co prawda, kiedyś chodziła na kurs
pierwszej pomocy, ale to było naprawdę dawno temu. Była niesamowita.
Wyjazd:
Raz po tym jak odzyskałem siły, szybko spakowaliśmy
najpotrzebniejsze rzeczy do Forda. Doszliśmy do wniosku że w górach będzie
najbezpieczniej. I tam też ruszyliśmy. Zombi nie było wcale tak dużo, jak mogło
by się wydawać. Na szczęście nie spotkaliśmy żadnej Hieny. Zbierana skrzętnie
broń, z wyjątkiem dwóch karabinów i trzech pistoletów leżały z tyłu. Droga
przez miasto mijała szybko. Ale jak tylko chcieliśmy wyjechać z miasta...
Gigantyczny korek z po przeżeranych rdzą wraków. Niektóre rozebrane, spalone.
Niektóre nadal z pasażerami w środku. Oczywiście były to żywe trupy które nie
mogły się uwolnić z pasów. Postanowiliśmy ominąć autostradę i jechać bocznymi,
krajowymi drogami. Gdy już dojeżdżaliśmy do wyjazdu z Bydgoszczy, wtedy akurat
napatoczył się jakiś człowiek. Pierwsze co przyszło mi na myśl, to że to
kolejna Hiena, więc uszykowałem zawczasu pistolet M9. Nie zatrzymując się,
przejechałem koło niego. Potem długo nie dawało mi to spokoju, ale on mógł być
zarażony. Nie mogłem ryzykować.
Podróż:
Byłem bardzo szczęśliwy że opuszczam to przeklęte miasto. W
samochodzie maiłem CB Radio, lecz ciągle milczało. Zapas jedzenia się szybko
kurczył więc musieliśmy, wjechać do jakiegoś miasta. Wypadło na Łódź. Tu
niestety nie było kolorowo, jak w Bydgoszczy. Było całe mnóstwo Hien,
walczących ze sobą o zwykłe śmieci. Ludzi tu zdziczeli. To było straszne.
Sklepy były szabrowane do cna. Kilka razy się zatrzymałem żeby jakieś
przeszukać z bronią w ręku, ale było w nich tylko dużo zombie i śmieci.
Postanowiłem przejechać przez miasto jak najszybciej. Kilku zauważyło pędzący
van i oddało w naszym kierunku kilka nabojów, ale na szczęście żaden w nic
ważnego nie trafił. Ale strachu się najedliśmy. Szybko wyjechaliśmy z tego
zakazanego miasta. Postanowiliśmy szukać zapasów w Bełchatowie. Oddalonym nie
za bardzo od Łodzi, ale za to bardziej spokojniejszym miejscu. Zebraliśmy
trochę zapasów i ruszyliśmy w kierunku gór. Niestety w Koniecpolu… Kurwa…
Śmierć:
Pierdolony Koniecpol. Nienawidzę tej dziury. Tam zmarła, a
raczej zginęła Monika. Kurwa. Gdybym tak mógł cofnąć czas. Ale ja wtedy byłem
głupi. Wysłałem ją samą do sklepu, samemu czekając w busie. Do tej pory
przeklinam tą chwilę. Usłyszałem krzyk Moniki. Jak oparzony wyskoczyłem z
samochodu i popędziłem do sklepu… Niestety cholerne drzwi były zamknięte. Wtedy
po drugiej stronie drzwi pojawiła się Monika z wyszarpniętym kawałkiem
policzka. Szarpałem cholerne drzwi, ale one nie ustępowały. Potem pojawił się
żywy trup przeżuwający kawałek Moniki. Monika od drugiej strony drapała do
przeszklonych drzwi. Cholera. Patrzyłem na to wszystko jak w kinie i nic nie
mogłem zrobić. Chciałem rozbić szybę, ale była hartowana. Monika krzyczała i
płakała na przemian. W końcu żywy trup dopadł ją w kącie sali. Próbowałem
rozbić drzwi ramieniem, kamieniami leżącymi obok, śmietnikiem, ale nie mogłem
im dać rady. W końcu pobiegłem i wjechałem przez drzwi busem do pokoju. Drzwi
były sporę, więc bez problemu się zmieściłem. Wpakowałem w żywego trupa
kucającego koło Moniki cały magazynek AK. Łzy same mi się cisnęły do oczu. Na
moje nie szczęście Monika jeszcze żyła. Wolał bym nie przeżywać tamtej chwili.
Dusiła się i pluła krwią przez poszarpane gardło. Przez wyszarpany policzek
widać było jej zęby. W końcu umarła, a ja siedziałem na jej ciałem z dobre dwie
godziny. Jak zaczęły schodzić się pierwsze śmierdziele, zapakowałem Monikę do
busa i ruszyłem dalej. Zakopałem ją 12 km za tą wsią. Wbiłem krzyż i zacząłem
płakać jak dziecko. Teraz regularnie odwiedzam jej grób. I płaczę za każdym
razem jak dziecko. Ale zrozumiałem szybko, że jak chcę przeżyć, muszę
zablokować tą myśl w podświadomości, wyprzeć ją z umysłu. Musiałem to zrobić
żeby przeżyć. Ale i tak często w nocy to do mnie wracało.
Ucieczka:
W końcu pokonałem cały dystans. Trafiłem w góry. Okazało się
że osiedliła się tam nie mała enklawa, wyniszczonych chorobami ludzi. Nie było
to coś wielkiego, ale przyjęli mnie, moje zapasy i moją broń. Dali lokum i tam
z nimi zostałem, na 5 długich lat. Czasami podchodziły pod nasze umocnienia
żywe trupy, ale szybko się ich pozbywaliśmy. Wtedy w radiu CB jakie miałem w
samochodzie usłyszałem wojskowy komunikat: „Obywatele Polski! Nasz kraj jest w
trakcie oczyszczanie z plagi żywych trupów oraz bandytów. Zbiórka obywateli
odbywa się w Krakowie, w Sukiennicach. Wszyscy inni, zostać mogę uznani za
renegatów i rozstrzelani…”. Nie trzeba było długo czekać, aż połowa naszej i
tak wykruszonej przez 5 lata chorobami populacji, uda się do Krakowa. A znacie
miasteczko, Górzysto? Tak, właśnie to miasto powstało właśnie na szkielecie tej
enklawy. Piękne miasto w centrum polskiego pasma górskiego. Ale wracając do
podróży do Krakowa, sam jako pierwszy wsiadłem do busa i pognałem przed siebie.
Możecie być zawiedzeni, ale nic złego mnie nie spotkało. W sumie chyba Bóg
zauważył że dostałem ostro w pizdę od życia. Żołnierze przyjęli mnie
serdecznie. Wykąpałem się, najadłem. Ogoliłem… Po takim czasie, miałem całkiem
pokaźną brodę. Potem zapytali mnie, czy nie chciałbym pomóc w czyszczeniu
Polski. Zgodziłem się. Od wydarzenia z Koniecpola, nienawidziłem szczerze tych
ścierw. Ale jako cywil, trzymali mnie w obwodzie, a sami żołnierze nas nie
potrzebowali i sprawnie czyścili coraz to kolejne województwa.
Pożegnanie:
Tak oto, dowiedziałem się ciekawych spraw. Np. w Indiach
użyto bomby masowego rażenia do zniszczenia żywych trupów. Amerykanie
zastosowali lasery które wysadzały im czaszki. Nie przemyśleli że zombi będzie
aż tyle, i że braknie im prądu do tych laserów. Tak, Ameryka stała się jedną
wielką wyspą żywych trupów. Ale Poslki rząd ostrzył sobie na nią zęby. Tak samo
Rosjanie, którzy wybili to ścierwo konwencjonalnie. Napalmem. Ciekawie było też
w Niemczech, kiedy brakło betony do zabetonowywania umarlaków. Potem próbowali
wszystkiego. Prądu, topienia, ognia (ten był skuteczny). Uszkadzanie mózgów
okazało się najskuteczniejsze. O czym Polacy chyba wiedzieli jako pierwsi.
To chyba będzie koniec mojej historii. Oby Ziemia została
jak najszybciej oczyszczona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?