wtorek, 16 kwietnia 2013

Jarek


Jarek:
Hej. Nazywam się Jarek i chcę wam opowiedzieć moją historię. Wszyscy pamiętacie zapewne pamiętne dni walki z żywymi trupami? A jak inaczej. Minęło dopiero 5 lat od rozpoczęcia zmasowanego czyszczenia naszej Ziemi z tej plagi, które trwa do dzisiaj. Opowiem wam od początku jak to było z mojego punktu widzenia. A więc zacznę od samego początku, gdy tylko w mediach pojawiły się informacje o tym całym bajzlu.

Początek:
Mieszkałem z moją żoną, Moniką w domu na przedmieściach Bydgoszczy. Byliśmy świeżo po ślubie. Monika była naprawdę wyjątkowa. Zakochana we mnie, a ja w niej. Prawdziwy sen, ale niestety zmienił się w koszmar. Nawet dziś trudno mi się z tym pogodzić. Naprawdę trudno. Ale mówiła mi, że gdyby coś jej się stało, to żebym nie płakał. Kurwa, jak mam nie płakać!? Ona była wyjątkowa. Blondynka, ale mądra. Nie jak te wszystkie samice z kawałów i z naszej-klasy.pl Miała w sobie to coś. Tą iskierkę. Moc. Była wyjątkowa. Niestety odeszła. Ale miałem mówić od początku. O pierwszych przypadkach słyszałem w pracy. Byłem kierowcą. Informacji miałem naprawdę dużo na ten temat. Ale nie wierzyłem przyjaciołom po fachu. „Idioci”, myślałem. „Takie rzeczy nie istnieją”. W CB radiu też nie było weselej. Kierowcy skarżyli się na chodzących po drodze ćpunów i barykady wojskowe. Każdy z nas miał niesamowite opóźnienia, niezależnie od tego z jakiego kraju pochodził. Pierwszeństwo miały tylko takie wielkie czarne ciężarówki oblepione kogutami. Ale to w Niemczech. W Rosji do której pracodawca też mnie wysyłał nie było blokad. Były czołgi i wozy opancerzone. Dziwiło mnie tylko dlaczego w Polsce nie ma takich przypadków? Pomyślcie. Niemcy i Rosja miały problemy z trupami, a Polska, kraj pomiędzy jakoś się wymykał zarazie. I za cholerę nie rozumiem jak to robiliśmy. Ale wróćmy do Rosyjskich sposobów. Wtedy jeszcze nie była epidemia „Trupa”, jak ją nazwał ktoś w mediach, tak popularna. Wszyscy myśleli że to jakaś broń terrorystów, lub nowy narkotyk. Sam myślałem o tym że to sprawka Talibów i zacząłem jeździć w maseczce przeciwbakteryjnej. Rosjanie po prostu rozstrzeliwali tych śmierdzieli. Niemcy ich zbierali w specjalnych rowach które zalewali betonem. Podobno te zalane betonem nadal żyją. Oba sposoby jak na początek epidemii budziły wielki sprzeciw ogółu. Ale Niemcy i Rosjanie wiedzieli chyba z kim walczą. A głupi Polaczkowie myśleli że niedługo rozpęta się trzecia wojna światowa i zaczęła się niemiłosiernie zbroić. I to pozwoliło nam jako tako przetrwać tą epidemię. Jak wróciłem, pamiętam że Monika bardzo się bała. Dwa kursy do Niemiec i Rosji w czasie początku epidemii to dużo, ale nie bałem się szczególnie. W ciężarówce zawsze miałem kij. Znajomy stolarz mi go zrobił. Miałem zamiar nigdy go nie używać, ale stało się inaczej. Było to podczas mojego drugiego kursu do Rosji. Zatrzymali mnie dwaj policjanci Rosyjscy. Mieli broń i chcieli dobrać się do mojej naczepy. Na szczęście nie był za dobrze przeszkolony jak mi się zdaje. Przy wysiadaniu pokiereszowałem mu rękę moim kijem. Podniosłem pistolet i kazałem spadać. W pistolecie był pełny magazynek i już wiedziałem co z nim zrobię. Po długim powrocie, blokadach, objazdach i wypadkach na trasie w końcu wróciłem po drugim kursie do domu. Opowiedziałem wszystko Monice ze szczegółami. Prosiła mnie żebym przestał już jeździć, ale potrzebowaliśmy pieniędzy na czynsz. To chyba była wtedy nasza najpoważniejsza kłótnia. Na postojach nauczyłem się obsługiwać ten pistolet, był to MR-444 więc nauczyłem jego obsługi Monikę. Kazałem jej również zamykać zamki. Wszystkie zamki, bowiem domontowałem jeszcze sześć, w tym dwa antywłamaniowe. Ja musiałem polegać tylko na moim kiju. Od wyjazdu do wyjazdu mijały zawsze mi dwa tygodnie. Dlatego pracowałem właśnie tam gdzie pracowałem. W czasie wolnym spędzałem czas z Moniką. Chodziliśmy po mieście i odwiedzaliśmy różne knajpy. Wtedy zobaczyłem pierwszego tego ćpuna. Stał na placu i próbował chwycić biegających wokół niego dzieciaków, które się z niego naśmiewały. Nie miały pojęcia z czym mają do czynienia. Sam rozpędziłem je, zadzwoniłem na policję i uciekłem z Moniką do mieszkania. Poszedłem do szefa i poprosiłem o premię czy też i pożyczkę. Dostałem. Wszystko wytraciłem na jedzenie. Zapełniłem całe puszkami. Monika nie odzywała się, wiedziała ci się. Chyba wiedziała ci się wydarzy. Mówiłem że była wyjątkowa? Po zrobieniu zapasów, zamontowaniu zamków oraz dokupienia „po znajomościach” amunicji do pistoletu, wyjechałem na trzeci i ostatni mój kurs.

Coraz gorzej:
Obudziłem się wcześnie rano. Po drodze śmigały jak szalone nie oznakowane karetki. Monice zabroniłem wychodzić z domu aż do mojego powrotu. Miał to być szybki kurs do Pragi. Wziąłem prowiant, mój kij i ruszyłem do firmy. Tam dostałem kluczyki do zielonej ciężarówki marki SCANIA i ruszyłem w kierunku autostrady. Ale była całkowicie zakorkowana. Stałem cały dzień i noc w korku. Samochody trąbiły, ludzie wyrzucali się z samochodów i gdzie niegdzie przechadzali się oni, przeważnie drapiąc do szyb samochodów. Nie wiem dlaczego, ale na chwilę nie byłem w stanie się nawet ruszyć. Siedziałem za kierownicą z rozdziawioną mordą. To było straszne. Zadzwoniłem do firmy i powiedziałem im że droga jest nie przejezdna. Że cały czas stoję w korku na zjeździe na autostradę. Od szefa usłyszałem tylko „Masz tam…” i wtedy wysiadły telefony komórkowe. O dziwo radio nadal nadawało. Włączyłem je. Informacje były przygnębiające. Mówiło się o fali żywych trupów. W mojej głowie zaczęły składać się urywki i fragmenty zasłyszanych i widzianych informacji czy to z telewizji, czy od przyjaciół po fachu. Wtedy ja się zorientowałem że mamy do czynienia z zombie, a nie że ćpunami jak mi się wydawało. Następnie włączyłem CB Radio. Nadawało tak wielu ludzi, że z głośnika wydobywał się tylko jeden wielki skrzek. Nic nie dało się zrozumieć. Wtedy pomyślałem o Monice i coś kazało mi zostawić ciężarówkę i wrócić do domu. Wyjąłem kluczyki ze stacyjki, zabrałem kij i wyszedłem. Pojazd zamknąłem. Jeszcze tylko zobaczyłem co mam na przyczepie. Plomba szybko puściła. Nie wiozłem nic ciekawego. Glazurę. Miała ładny wzorek. Zostawiłem otwartą naczepę i ruszyłem w kierunku mojego mieszkania. Doszedłem dopiero popołudniu. Monika siedziała smutna na fotelu przed telewizorem. Gdy zobaczyła mnie w drzwiach rzuciła mi się na szyje. Powiedziała słowa które mam w głowie do dziś. „Wiedziałam, że mnie nie zostawisz…”. I to wtedy miałem właśnie zrobić. Potem już tylko zdała mi relację co widziała w telewizji. Pokazali wszystko co wiedzieli na temat tej choroby która zaczęła toczyć ludzkość. Usiedliśmy razem w tuleni przed telewizorem i tak przetrzymaliśmy pierwszy dzień. Noc pełna była od krzyków, strzałów i wybuchów, a niebo rozświetlały syreny pojazdów uprzywilejowanych. Jakiś pocisk nawet rykoszetem trafił w nasze okno, na szczęście zatrzymał się na suficie. Rano wcale nie było weselej. Wręcz przeciwnie, strzały były gęstsze. Włączyłem telewizje, ale na monitorze nie zobaczyłem nic. Wysiadł prąd oraz telewizja. Byliśmy odcięci od świata, poza małym wyjątkiem. Miałem laptopa z 65% baterii. Szybko przeszukałem kanały informacyjne oraz różne fora. Wszędzie mówiło się o jednym. O pandemii nowego wirusa, zarażającego, a następnie przemieniającego ludzi w żywe trupy, którym coś każe jeść mięso ludzi. Chociaż na dobrą sprawę jadły wszystko co żywe. Psy, pająki, kleszcze, a nawet ryby czy ptaki. Już wiedziałem że świat jest w dupie. Wielkiej i ciemnej dupie. I niestety ja też w niej byłem.

Nieproszeni goście:
Tydzień po ogłoszeniu przez zszokowaną Polskę stanu wojennego, co sprytniejsi zaczęli przeszukiwać mieszkania już dawno zmarłych i brać sobie z nich co tylko chcieli. Nazywałem ich z Moniką Hienami. Mieszkałem na drugim piętrze, na pierwszym mieszkali starsi ludzi, studenci i jakieś małżeństwo w średnik wieku. Starszych państwa nie widziałem od bardzo dawna, małżeństwo zostało pokąsane i na szczęście przemienili się u siebie w domu za zamkniętymi drzwiami. Ze studentami było gorzej, bowiem zostali właśnie takimi Hienami. Na szczęście miałem zdobyczny pistolet więc, gdy pewnego razu próbowali wejść do mojego mieszkania wycelowanie w nich poskromiło ich zapędy. Jeszcze wtedy nie przypuszczałem że sam z Moniką stanę się taką Hieną. Kilkakrotnie widziałem przez okno wlekące się żywe trupy z maskami przeciwgazowymi na twarzy i przełożonymi przez plecy karabinami. Na mój gust były to AK, ale nie znam się na broni. Miałem zamiar chorobę przeczekać z Moniką w domu i nawet nie myślałem wybiec i takiemu uzbrojonemu żywemu trupowi rozwalić głowę, zabrać AK i szybko wrócić. To był niestety mój błąd. Nie pierwszy podczas epidemii zresztą. Po tygodniu nasze zapasy robiły się coraz bardziej szczupłe, a studenci zaginęli. Miejmy nadzieję że znaleźli lepsze lokum. My sami w mieszkaniu musieliśmy sobie radzić. Tak więc złapałem mój kij i ruszyłem do sąsiednich mieszkań. Wtedy zabiłem cztery zombi. Widywałem ich często. Biznesmen spod 6, staruszka z synem spod 10 i dziesięciu letni chłopczyk spod 12. Inne mieszkania były czyste. Ciała wyrzuciłem przez okna. Ponadto zabrałem co większą ilość drewna z mebli na opał i wszystko co mogło się przydać. Monika nie pochwaliła mojego czynu, ale jakoś musieliśmy przeżyć. Potem zacząłem polować na uzbrojone żywe trupy które przemierzały samotnie ulice Bydgoszczy z bronią na plecach. Niektórzy to byli po prostu uzbrojeni cywile, którzy zostali przemienieni nawet o tym nie wiedząc. Ale byli również pogryzieni żołnierze w pełnym rynsztunku. Co prawda najczęściej mieli przy sobie tylko broń dodatkową, ale i tym nie gardziłem. Zebrałem całkiem spory arsenał a w wolnym czasie trenowałem strzały z dachu bloku. Szybko wchodziłem w wprawę. Lecz niestety zabijanie żywych trupów, a zabijanie ludzi to dwie inne sprawy. Ale i to musiałem zrobić. Pewnego razu wpadli do mojego mieszkania trzej uzbrojeni mężczyźni. Mieli podobne karabiny do moich, ale mieli celowniki laserowe i lunetki. Wtedy nie wiedziałem że to kolminatory. Podniosłem się jak oparzony i chwyciłem za swój pistolet który zawsze miałem przy sobie. Niestety jeden z nich przeładował swoją broń i uniósł ją do policzka. Byłem szybszy. Rozdałem szybko cały magazynek. Postacie osunęły się na ziemię, a Monika… Monika siedziała w rogu pokoju i szlochała. Epidemia zmienia ludzi, naprawdę. Z kierowcy tira stałem się bezlitosnym draniem. Dawniej takie rzeczy nie były by do pomyślenia. Ciała wyrzuciłem przez balkon, a ich sprzęt przejąłem. To co każdy by zrobił na moim miejscu.

Cztery kółka:
Potem mieliśmy jeszcze kilku takich gości szukających łatwego zysku. Na szczęście udawało mi się ich odpędzać czy też zabijać. Im więcej ich zabijałem tym mniej rozmawiałem z Moniką. Postanowiłem spakować się i opuścić ten blok. Był całkiem dobry jako schronienie przed żywymi trupami, ale odwiedzające na Hieny… No to był większy problem, chociaż dawałem radę. Na początku przeprowadzki potrzebowaliśmy samochodu. Chciałem zostawić Monikę, ale chciała pójść ze mną. Czasami bywała uparta, więc zabrałem ją zamykając szczelnie wszystkie zamki. Kierowałem się do firmy transportowej w której pracowałem. Tam powinny zostać jakieś samochody dostawcze, albo chociażby ciężarówka. Na ulicach było dużo zombi, ale na szczęście miałem sporo amunicji z zabitych Hien. Wyruszyliśmy o 12.00, a doszliśmy tam o 17.00. O dziwo zauważyłem że w budynku firmy pali się światło. Nie wiedziałem kto tam siedzi, albo miałem cichą nadzieję że nie otworzy do mnie ognia. W końcu wszystkie kluczyki do samochodów, których było kilka na parkingu, znajdowały się właśnie w tym budynku. Nie mając innego wyjścia poszedłem tam, pukając do drzwi jakbym przyszedł grzecznie w gości. To była głupota. Ukrywający się wewnątrz człowiek bez wahania pociągnął za spust celując w drzwi. Strzelał chyba z jakiejś strzelby, bowiem moja noga wyglądała jak sito. Monika za to odsunęła się i mądrze zrobiła. Sam podniosłem mój karabin i posłałem kilka serii przez drzwi. Szybko wstałem i utykając otworzyłem drzwi i załatwiłem tego faceta. Seria przez drzwi nic nie dała. Odsunął się za ścianę i tam go niespodzianie zaskoczyłem serią w klatkę piersiową. Szybko złapałem kluczyki, broń i amunicję tego mężczyzny i poszedłem z Moniką po samochód. Był to dostawczy Ford Transit. W dwie godziny wróciłem do mieszkania. Tam straciłem przytomność. Pamiętam tylko że noga krwawiła niemiłosiernie. Obudziłem się następnego dnia wieczorem. Była to pierwsza rana postrzałowa. Monika wyjęła śrut i zatamowała krwawienie. Nie wiem skąd wiedziała jak to zrobić. Co prawda, kiedyś chodziła na kurs pierwszej pomocy, ale to było naprawdę dawno temu. Była niesamowita.

Wyjazd:
Raz po tym jak odzyskałem siły, szybko spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy do Forda. Doszliśmy do wniosku że w górach będzie najbezpieczniej. I tam też ruszyliśmy. Zombi nie było wcale tak dużo, jak mogło by się wydawać. Na szczęście nie spotkaliśmy żadnej Hieny. Zbierana skrzętnie broń, z wyjątkiem dwóch karabinów i trzech pistoletów leżały z tyłu. Droga przez miasto mijała szybko. Ale jak tylko chcieliśmy wyjechać z miasta... Gigantyczny korek z po przeżeranych rdzą wraków. Niektóre rozebrane, spalone. Niektóre nadal z pasażerami w środku. Oczywiście były to żywe trupy które nie mogły się uwolnić z pasów. Postanowiliśmy ominąć autostradę i jechać bocznymi, krajowymi drogami. Gdy już dojeżdżaliśmy do wyjazdu z Bydgoszczy, wtedy akurat napatoczył się jakiś człowiek. Pierwsze co przyszło mi na myśl, to że to kolejna Hiena, więc uszykowałem zawczasu pistolet M9. Nie zatrzymując się, przejechałem koło niego. Potem długo nie dawało mi to spokoju, ale on mógł być zarażony. Nie mogłem ryzykować.

Podróż:
Byłem bardzo szczęśliwy że opuszczam to przeklęte miasto. W samochodzie maiłem CB Radio, lecz ciągle milczało. Zapas jedzenia się szybko kurczył więc musieliśmy, wjechać do jakiegoś miasta. Wypadło na Łódź. Tu niestety nie było kolorowo, jak w Bydgoszczy. Było całe mnóstwo Hien, walczących ze sobą o zwykłe śmieci. Ludzi tu zdziczeli. To było straszne. Sklepy były szabrowane do cna. Kilka razy się zatrzymałem żeby jakieś przeszukać z bronią w ręku, ale było w nich tylko dużo zombie i śmieci. Postanowiłem przejechać przez miasto jak najszybciej. Kilku zauważyło pędzący van i oddało w naszym kierunku kilka nabojów, ale na szczęście żaden w nic ważnego nie trafił. Ale strachu się najedliśmy. Szybko wyjechaliśmy z tego zakazanego miasta. Postanowiliśmy szukać zapasów w Bełchatowie. Oddalonym nie za bardzo od Łodzi, ale za to bardziej spokojniejszym miejscu. Zebraliśmy trochę zapasów i ruszyliśmy w kierunku gór. Niestety w Koniecpolu… Kurwa…

Śmierć:
Pierdolony Koniecpol. Nienawidzę tej dziury. Tam zmarła, a raczej zginęła Monika. Kurwa. Gdybym tak mógł cofnąć czas. Ale ja wtedy byłem głupi. Wysłałem ją samą do sklepu, samemu czekając w busie. Do tej pory przeklinam tą chwilę. Usłyszałem krzyk Moniki. Jak oparzony wyskoczyłem z samochodu i popędziłem do sklepu… Niestety cholerne drzwi były zamknięte. Wtedy po drugiej stronie drzwi pojawiła się Monika z wyszarpniętym kawałkiem policzka. Szarpałem cholerne drzwi, ale one nie ustępowały. Potem pojawił się żywy trup przeżuwający kawałek Moniki. Monika od drugiej strony drapała do przeszklonych drzwi. Cholera. Patrzyłem na to wszystko jak w kinie i nic nie mogłem zrobić. Chciałem rozbić szybę, ale była hartowana. Monika krzyczała i płakała na przemian. W końcu żywy trup dopadł ją w kącie sali. Próbowałem rozbić drzwi ramieniem, kamieniami leżącymi obok, śmietnikiem, ale nie mogłem im dać rady. W końcu pobiegłem i wjechałem przez drzwi busem do pokoju. Drzwi były sporę, więc bez problemu się zmieściłem. Wpakowałem w żywego trupa kucającego koło Moniki cały magazynek AK. Łzy same mi się cisnęły do oczu. Na moje nie szczęście Monika jeszcze żyła. Wolał bym nie przeżywać tamtej chwili. Dusiła się i pluła krwią przez poszarpane gardło. Przez wyszarpany policzek widać było jej zęby. W końcu umarła, a ja siedziałem na jej ciałem z dobre dwie godziny. Jak zaczęły schodzić się pierwsze śmierdziele, zapakowałem Monikę do busa i ruszyłem dalej. Zakopałem ją 12 km za tą wsią. Wbiłem krzyż i zacząłem płakać jak dziecko. Teraz regularnie odwiedzam jej grób. I płaczę za każdym razem jak dziecko. Ale zrozumiałem szybko, że jak chcę przeżyć, muszę zablokować tą myśl w podświadomości, wyprzeć ją z umysłu. Musiałem to zrobić żeby przeżyć. Ale i tak często w nocy to do mnie wracało.

Ucieczka:
W końcu pokonałem cały dystans. Trafiłem w góry. Okazało się że osiedliła się tam nie mała enklawa, wyniszczonych chorobami ludzi. Nie było to coś wielkiego, ale przyjęli mnie, moje zapasy i moją broń. Dali lokum i tam z nimi zostałem, na 5 długich lat. Czasami podchodziły pod nasze umocnienia żywe trupy, ale szybko się ich pozbywaliśmy. Wtedy w radiu CB jakie miałem w samochodzie usłyszałem wojskowy komunikat: „Obywatele Polski! Nasz kraj jest w trakcie oczyszczanie z plagi żywych trupów oraz bandytów. Zbiórka obywateli odbywa się w Krakowie, w Sukiennicach. Wszyscy inni, zostać mogę uznani za renegatów i rozstrzelani…”. Nie trzeba było długo czekać, aż połowa naszej i tak wykruszonej przez 5 lata chorobami populacji, uda się do Krakowa. A znacie miasteczko, Górzysto? Tak, właśnie to miasto powstało właśnie na szkielecie tej enklawy. Piękne miasto w centrum polskiego pasma górskiego. Ale wracając do podróży do Krakowa, sam jako pierwszy wsiadłem do busa i pognałem przed siebie. Możecie być zawiedzeni, ale nic złego mnie nie spotkało. W sumie chyba Bóg zauważył że dostałem ostro w pizdę od życia. Żołnierze przyjęli mnie serdecznie. Wykąpałem się, najadłem. Ogoliłem… Po takim czasie, miałem całkiem pokaźną brodę. Potem zapytali mnie, czy nie chciałbym pomóc w czyszczeniu Polski. Zgodziłem się. Od wydarzenia z Koniecpola, nienawidziłem szczerze tych ścierw. Ale jako cywil, trzymali mnie w obwodzie, a sami żołnierze nas nie potrzebowali i sprawnie czyścili coraz to kolejne województwa.

Pożegnanie:
Tak oto, dowiedziałem się ciekawych spraw. Np. w Indiach użyto bomby masowego rażenia do zniszczenia żywych trupów. Amerykanie zastosowali lasery które wysadzały im czaszki. Nie przemyśleli że zombi będzie aż tyle, i że braknie im prądu do tych laserów. Tak, Ameryka stała się jedną wielką wyspą żywych trupów. Ale Poslki rząd ostrzył sobie na nią zęby. Tak samo Rosjanie, którzy wybili to ścierwo konwencjonalnie. Napalmem. Ciekawie było też w Niemczech, kiedy brakło betony do zabetonowywania umarlaków. Potem próbowali wszystkiego. Prądu, topienia, ognia (ten był skuteczny). Uszkadzanie mózgów okazało się najskuteczniejsze. O czym Polacy chyba wiedzieli jako pierwsi.
To chyba będzie koniec mojej historii. Oby Ziemia została jak najszybciej oczyszczona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?