wtorek, 11 czerwca 2013

Lidia w krainie czarów - wpis #003

                Szesnastoletnie dziewczę biegło przed siebie, wystraszone i przerażone, nie mające nikogo bliskiego przy sobie. Pomoc ojcu w uprawie halucynogennych grzybów w ciężkich warunkach, teraz objawiło się od tej dobrej strony. Kondycja zdobyta przez te kilka lat pracy, sprawiała że bez zmęczenia biegła. A może to tylko strach dodawał jej skrzydeł?
                Nie miała pojęcia gdzie jej brat, ale słyszała strzały. Bała się, tak bardzo się o niego bała. Ale obiecała mu nie wracać. Może była mała, ale wiedziała z książek jakie przywoził ojciec co to poświęcenie, a to chyba akurat zrobił jej brat dla niej. Nie mogła pozwolić by to wszystko poszło na marne tylko przez jej strach. A więc biegła przed siebie.
                Mała, miała zaledwie troszkę ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, sylwetkę ofiary suszy, zniszczone od upałów włosy i paznokcie, spękane usta i cała była brudna i obdrapana o gałęzie, które kiedy biegła biły ją po twarzy. Jedyne co wyróżniało ją z tłumu, to oczy koloru błękitnego, niczym najczystszy ocean. Gdyby doprowadziła się do porządku i nauczyła wykorzystywać dar, jakim były jej oczy z pewnością teraz nie strzelano by do niej i jej brata, zapewne przekabaciła by strażnika sam uśmiechem. Lidia nie była brzydka, po prostu była zaniedbana. No bo po co i dla kogo miała o siebie dbać na wielkim kawale pustyni?
                Nawet najlepsza kondycja, nie pozwalała biec cały czas. Brat mówił, aby się ukryła gdy się zmęczy. W plecaku chyba miała coś do jedzenia, może nawet jakiś nóż do ochrony przed dzikimi zwierzętami. Broń została z Rolandem, a przynajmniej ta którą wcześniej oglądała. I tak by nie wykorzystała tego, co ta broń oferowała. Kiedy nie miała siły biec, szła. Przedzierała się pomiędzy drzewami i starała się znaleźć jakiś wodopój czy coś podobnego. Z gór, pomiędzy którymi znajdowała się Dolina Martwa, powinno spływać wiele potoków i strumyków. Wiedziała że prędzej czy później się na jakiś natknie.
                Dopiero z pięć kilometrów marszu później, znalazła naprawdę mizerny ciek wody, płynący pomiędzy skałami porośniętymi mchem. Bez problemu przekroczyła go w jego najszerszym miejscu. Umyła się w nim, doprowadziła do porządku na tyle, ile potrafiła. A potem napełniła tą wodą butelkę i zjadła jakieś suche mięso, które brat w pośpiechu wrzucił do plecaka. Nawet go nie lubiła. Wolałaby sałatkę albo słodkie ciastko, lecz sytuacja nie pozwalała jej marudzić. Ciągle ganiła się w głowie, że musi być silna dla rodziny i brata, które z pewnością kiedyś znajdzie.
                Poszła w kierunku, w którym spływała woda zabierając ze sobą wszystkie śmieci, aby utrudnić tym którzy będą ich gonić robotę. Jak odejdzie na odpowiednią odległość, wrzuci je do wody. Jak dopisze jej szczęście, psy tropiące które z pewnością sprowadzą z innych takiej miejsc jak Szaleństwo, pójdą właśnie za odpadkami.
                Cały czas szła, aż nie zaczęło się ściemniać. Nie wiedziała co żyje w tych lasach, było tu tyle drzew i w ogóle wszystkiego. Wychowała się na pustyni, nie mogła wiedzieć co jest w stanie zaoferować jej ten ekosystem. Po drodze widziała wiele zwierząt, ku jej szczęściu nie atakowały ją. Ale zbliżała się noc i teraz dopiero mogły wyjść te groźniejsze, jak na przykład pustynne lisy. One pojawiały się tylko po zmroku i całymi stadami pożerały pojedyncze, zagubione jednostki na pustyni. Jej brata zawsze interesowało, ilu takich śmiałków skończyło w piaskach Doliny Martwej, a pamięć o nich na zawsze umarła wraz z nimi samymi. Nie było więc sensu podróżować w nocy. W plecaku miała małą płomykówkę. Działało to jak tradycyjna zapalniczka, tylko dysponowała ogniem o wiele większej temperaturze i była na baterie. Pod mała skarpą ziemi, nad którą rosło jakieś potężne drzewo, zrobiła ognisko ze znalezionych gałęzi i płomykówką podpaliła je. Ona sama zwinęła się w kłębek i starała się zasnąć, lecz las nocą, odgłosy jakie ją otaczały skutecznie to uniemożliwiały. Zasnęła dopiero po godzinie walki ze strachem.
                Obudził ją śpiew jakiegoś ptaka. Przez liście w koronach drzew, nieśmiało zaglądało dopiero co obudzone słońce. Szarość ustępowała pola światłu. Przejrzała to, co Roland wrzucił do plecaka. Było tam prawie wszystko, co mogło się przydać. Jakieś narzędzia, kompas, jakieś zwitki map pamiętające czasy kiedy ich ojciec jeszcze wędrował jaki młodzieniaszek, nóż myśliwski… Czuła się głupio z tym wszystkim, kiedy jej brat nie miał przy sobie nic prócz broni. Miała nadzieję że sobie poradzi.
                Psy jej nie znalazły, więc pewnie fortel z odpadkami zadziałał i już jej nie znajdą, ale nie gwarantowało jej stu procentowego bezpieczeństwa. Nie mogła zostawać w miejscu, przynajmniej na razie. Postanowiła tak jak kazał jej brat, wędrować na północ. Poszła więc w kierunku wskazanym przez igłę magnetyczną kompasu.
                Jej podróż tym razem, długo nie trwała. Las ustąpił miejsca, polanom, a drzewa były tylko pojedyncze. Gdzieś na horyzoncie, jakby na wzniesieniu majaczył jej widok jakiegoś budynku. Postanowiła spróbować zaczerpnąć tam porady związanej z kierunkiem wędrówki, a może nawet postarać się o jakąś pomoc. Albo skorzystać z ich radiostacji, jeśli taką mieli i podsłuchać, czy Szaleńcy nie znaleźli Rolanda. Gdy doszła na miejsce, jej zapał został zdmuchnięty niczym płomień na świecy. Tylko potwór mógł zrobić tu coś tak okropnego. Dom był w rozsypce, na ścianach niczym wrzody na skórze, rozsypane były dziury po kulach. Na podwórku leżały cztery ciała, dwa kolejne znalazła w domu.
                Z tego co się dowiedziała ze zdjęć jakie znalazła w domu i ich notatek, były to Dzieci Granitu. Skojarzyła fakty, znajdując w kuchni plik ulotek z zdjęciami ludzi ubranych tak samo, jak ci tutaj. Dziwnym sposobem, widok tych wszystkich ciał nie przeraził jej.
                Na podwórku znalazła ślady opon jakiegoś samochodu. Gdzieś w pokoju przypominającym gabinet, znalazła jakieś bardziej aktualne mapy które zabrała i listy, przychodzące od Brata Michała z Nadroża. Według map, znajdowało się to miasto jakieś sto kilometrów od tej farmy. Dzieci Granitu miały za zadanie produkcję żywności, na potrzeby jakiegoś kościoła. Na szyjach mieli nawet medaliony, złote w kształcie  ludzika z uniesionymi rękami. Nie wiedziała co znaczą, ale wiedziała że nie ma pieniędzy, a złoto jej się przyda. Delikatnie ściągnęła je z szyj umarłych.
                Na temat tego co tu zaszło, nie znalazła odpowiedzi. Musiała przespać atak i musiała spać twardo, bo nie doszły jej żadne odgłosy wystrzałów, ani tym bardziej krzyki. Musiało to zrobić kilka osób, zapewne szukali tu kogoś. Może jej, a może jej brata? Nie zdziwiła by się gdyby to łowcy z Szaleństwa byli za to odpowiedzialni. Zauważyła też że brakowało w spichlerzu trochę jedzenia oraz kilku ubrań, a piecyk był jeszcze dosyć ciepły. Przeszukała jeszcze kilka razy cały dom, lecz Dzieci Granitu prócz zabranych wcześniej map, złotych medalionów i jedzenia, nie mili już nic przydatnego. Zastanawiała się chwilę nad tym, by ich pogrzebać, ale w ostateczności wyciągnęła ciała na podwórko i tam podpaliła dokładnie płomykówką, dorzucając do stosu jeszcze trochę siana znalezionego w stodole i polan drewna. Potem pomodliła się za ich duszę, aby trafiły tam gdzie tego oczekiwali. Tak było najbardziej bezpiecznie, aby nie urazić zmarłych.
                Do Nadroża miała daleko i na piechotę, zajęło by jej to bardzo wiele czasu. Spojrzała na mapy, aby znaleźć jakieś inne miasto w okolicy. Niecałe dwanaście kilometrów dalej, znajdowała się osada kupiecka. Według map nazywała się Nowa Handlarka. W głębi duszy modliła się aby nie było tam handlarzy niewolników, ale z Nowej Handlarki do Nadroża akurat jechała jakaś karawana czy też może kursował pomiędzy miastami jakiś pociąg albo autobus? Miała też nadzieję na spieniężenie medalionów. Miała w kieszeni kilka dobrych uncji złota, a z tego co wyczytała było ono bardzo drogie, choć nie miała pojęcia jak bardzo. Miała nadzieję kupić za to jakiś pistolet w razie niebezpieczeństw, może nawet jakiś solidny nóż, lepszy od tego małego myśliwskiego knypka? Za sam złoty łańcuszek miała nadzieję wkupić się na pokład jakiejś karawany lub wozu kupieckiego, które jechał w kierunku Nadroża. Może jej brat już tam dotarł i na nią czeka? Było by cudownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?