Szesnastoletnie
dziewczę biegło przed siebie, wystraszone i przerażone, nie mające nikogo
bliskiego przy sobie. Pomoc ojcu w uprawie halucynogennych grzybów w ciężkich
warunkach, teraz objawiło się od tej dobrej strony. Kondycja zdobyta przez te
kilka lat pracy, sprawiała że bez zmęczenia biegła. A może to tylko strach
dodawał jej skrzydeł?
Nie
miała pojęcia gdzie jej brat, ale słyszała strzały. Bała się, tak bardzo się o
niego bała. Ale obiecała mu nie wracać. Może była mała, ale wiedziała z książek
jakie przywoził ojciec co to poświęcenie, a to chyba akurat zrobił jej brat dla
niej. Nie mogła pozwolić by to wszystko poszło na marne tylko przez jej strach.
A więc biegła przed siebie.
Mała,
miała zaledwie troszkę ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, sylwetkę ofiary suszy,
zniszczone od upałów włosy i paznokcie, spękane usta i cała była brudna i
obdrapana o gałęzie, które kiedy biegła biły ją po twarzy. Jedyne co wyróżniało
ją z tłumu, to oczy koloru błękitnego, niczym najczystszy ocean. Gdyby doprowadziła
się do porządku i nauczyła wykorzystywać dar, jakim były jej oczy z pewnością
teraz nie strzelano by do niej i jej brata, zapewne przekabaciła by strażnika
sam uśmiechem. Lidia nie była brzydka, po prostu była zaniedbana. No bo po co i
dla kogo miała o siebie dbać na wielkim kawale pustyni?
Nawet
najlepsza kondycja, nie pozwalała biec cały czas. Brat mówił, aby się ukryła
gdy się zmęczy. W plecaku chyba miała coś do jedzenia, może nawet jakiś nóż do
ochrony przed dzikimi zwierzętami. Broń została z Rolandem, a przynajmniej ta
którą wcześniej oglądała. I tak by nie wykorzystała tego, co ta broń oferowała.
Kiedy nie miała siły biec, szła. Przedzierała się pomiędzy drzewami i starała
się znaleźć jakiś wodopój czy coś podobnego. Z gór, pomiędzy którymi znajdowała
się Dolina Martwa, powinno spływać wiele potoków i strumyków. Wiedziała że
prędzej czy później się na jakiś natknie.
Dopiero
z pięć kilometrów marszu później, znalazła naprawdę mizerny ciek wody, płynący
pomiędzy skałami porośniętymi mchem. Bez problemu przekroczyła go w jego
najszerszym miejscu. Umyła się w nim, doprowadziła do porządku na tyle, ile
potrafiła. A potem napełniła tą wodą butelkę i zjadła jakieś suche mięso, które
brat w pośpiechu wrzucił do plecaka. Nawet go nie lubiła. Wolałaby sałatkę albo
słodkie ciastko, lecz sytuacja nie pozwalała jej marudzić. Ciągle ganiła się w
głowie, że musi być silna dla rodziny i brata, które z pewnością kiedyś
znajdzie.
Poszła
w kierunku, w którym spływała woda zabierając ze sobą wszystkie śmieci, aby
utrudnić tym którzy będą ich gonić robotę. Jak odejdzie na odpowiednią
odległość, wrzuci je do wody. Jak dopisze jej szczęście, psy tropiące które z pewnością
sprowadzą z innych takiej miejsc jak Szaleństwo, pójdą właśnie za odpadkami.
Cały
czas szła, aż nie zaczęło się ściemniać. Nie wiedziała co żyje w tych lasach,
było tu tyle drzew i w ogóle wszystkiego. Wychowała się na pustyni, nie mogła
wiedzieć co jest w stanie zaoferować jej ten ekosystem. Po drodze widziała
wiele zwierząt, ku jej szczęściu nie atakowały ją. Ale zbliżała się noc i teraz
dopiero mogły wyjść te groźniejsze, jak na przykład pustynne lisy. One
pojawiały się tylko po zmroku i całymi stadami pożerały pojedyncze, zagubione
jednostki na pustyni. Jej brata zawsze interesowało, ilu takich śmiałków skończyło
w piaskach Doliny Martwej, a pamięć o nich na zawsze umarła wraz z nimi samymi.
Nie było więc sensu podróżować w nocy. W plecaku miała małą płomykówkę.
Działało to jak tradycyjna zapalniczka, tylko dysponowała ogniem o wiele
większej temperaturze i była na baterie. Pod mała skarpą ziemi, nad którą rosło
jakieś potężne drzewo, zrobiła ognisko ze znalezionych gałęzi i płomykówką
podpaliła je. Ona sama zwinęła się w kłębek i starała się zasnąć, lecz las
nocą, odgłosy jakie ją otaczały skutecznie to uniemożliwiały. Zasnęła dopiero
po godzinie walki ze strachem.
Obudził
ją śpiew jakiegoś ptaka. Przez liście w koronach drzew, nieśmiało zaglądało
dopiero co obudzone słońce. Szarość ustępowała pola światłu. Przejrzała to, co
Roland wrzucił do plecaka. Było tam prawie wszystko, co mogło się przydać.
Jakieś narzędzia, kompas, jakieś zwitki map pamiętające czasy kiedy ich ojciec
jeszcze wędrował jaki młodzieniaszek, nóż myśliwski… Czuła się głupio z tym
wszystkim, kiedy jej brat nie miał przy sobie nic prócz broni. Miała nadzieję
że sobie poradzi.
Psy
jej nie znalazły, więc pewnie fortel z odpadkami zadziałał i już jej nie
znajdą, ale nie gwarantowało jej stu procentowego bezpieczeństwa. Nie mogła
zostawać w miejscu, przynajmniej na razie. Postanowiła tak jak kazał jej brat,
wędrować na północ. Poszła więc w kierunku wskazanym przez igłę magnetyczną
kompasu.
Jej
podróż tym razem, długo nie trwała. Las ustąpił miejsca, polanom, a drzewa były
tylko pojedyncze. Gdzieś na horyzoncie, jakby na wzniesieniu majaczył jej widok
jakiegoś budynku. Postanowiła spróbować zaczerpnąć tam porady związanej z
kierunkiem wędrówki, a może nawet postarać się o jakąś pomoc. Albo skorzystać z
ich radiostacji, jeśli taką mieli i podsłuchać, czy Szaleńcy nie znaleźli
Rolanda. Gdy doszła na miejsce, jej zapał został zdmuchnięty niczym płomień na
świecy. Tylko potwór mógł zrobić tu coś tak okropnego. Dom był w rozsypce, na ścianach
niczym wrzody na skórze, rozsypane były dziury po kulach. Na podwórku leżały
cztery ciała, dwa kolejne znalazła w domu.
Z
tego co się dowiedziała ze zdjęć jakie znalazła w domu i ich notatek, były to
Dzieci Granitu. Skojarzyła fakty, znajdując w kuchni plik ulotek z zdjęciami ludzi
ubranych tak samo, jak ci tutaj. Dziwnym sposobem, widok tych wszystkich ciał
nie przeraził jej.
Na
podwórku znalazła ślady opon jakiegoś samochodu. Gdzieś w pokoju
przypominającym gabinet, znalazła jakieś bardziej aktualne mapy które zabrała i
listy, przychodzące od Brata Michała z Nadroża. Według map, znajdowało się to
miasto jakieś sto kilometrów od tej farmy. Dzieci Granitu miały za zadanie
produkcję żywności, na potrzeby jakiegoś kościoła. Na szyjach mieli nawet
medaliony, złote w kształcie ludzika z
uniesionymi rękami. Nie wiedziała co znaczą, ale wiedziała że nie ma pieniędzy,
a złoto jej się przyda. Delikatnie ściągnęła je z szyj umarłych.
Na
temat tego co tu zaszło, nie znalazła odpowiedzi. Musiała przespać atak i
musiała spać twardo, bo nie doszły jej żadne odgłosy wystrzałów, ani tym
bardziej krzyki. Musiało to zrobić kilka osób, zapewne szukali tu kogoś. Może
jej, a może jej brata? Nie zdziwiła by się gdyby to łowcy z Szaleństwa byli za
to odpowiedzialni. Zauważyła też że brakowało w spichlerzu trochę jedzenia oraz
kilku ubrań, a piecyk był jeszcze dosyć ciepły. Przeszukała jeszcze kilka razy
cały dom, lecz Dzieci Granitu prócz zabranych wcześniej map, złotych medalionów
i jedzenia, nie mili już nic przydatnego. Zastanawiała się chwilę nad tym, by
ich pogrzebać, ale w ostateczności wyciągnęła ciała na podwórko i tam podpaliła
dokładnie płomykówką, dorzucając do stosu jeszcze trochę siana znalezionego w
stodole i polan drewna. Potem pomodliła się za ich duszę, aby trafiły tam gdzie
tego oczekiwali. Tak było najbardziej bezpiecznie, aby nie urazić zmarłych.
Do
Nadroża miała daleko i na piechotę, zajęło by jej to bardzo wiele czasu.
Spojrzała na mapy, aby znaleźć jakieś inne miasto w okolicy. Niecałe dwanaście
kilometrów dalej, znajdowała się osada kupiecka. Według map nazywała się Nowa
Handlarka. W głębi duszy modliła się aby nie było tam handlarzy niewolników,
ale z Nowej Handlarki do Nadroża akurat jechała jakaś karawana czy też może
kursował pomiędzy miastami jakiś pociąg albo autobus? Miała też nadzieję na
spieniężenie medalionów. Miała w kieszeni kilka dobrych uncji złota, a z tego
co wyczytała było ono bardzo drogie, choć nie miała pojęcia jak bardzo. Miała
nadzieję kupić za to jakiś pistolet w razie niebezpieczeństw, może nawet jakiś
solidny nóż, lepszy od tego małego myśliwskiego knypka? Za sam złoty łańcuszek
miała nadzieję wkupić się na pokład jakiejś karawany lub wozu kupieckiego,
które jechał w kierunku Nadroża. Może jej brat już tam dotarł i na nią czeka?
Było by cudownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?