poniedziałek, 8 lipca 2013

Do Nadroża! - wpis #005

                Dziewczyna, chcąc czy nie chcąc musiała trafić do Nowej Handlarki. Nie było to miasto, a raczej jeden wielki postój dla handlarzy z całego Granitu którzy akurat pokonywali kontynent. Nowa Handlarka, kilka razy zmieniała położenie i jak mówiono, co roku przesuwa się bardziej na zachód. Magnesami które trzymały to wielkie obozowisko i targ w jednym, w kupie, były trzy karczmy. „Zerwikaptur”, „Wściekły krasnolud” i „Burłak”. To były wszystkie budynki, które znajdowały się w mieście.
                Lidia, upaprana od roślin na zielono i brudna od błota, ponieważ musiała przedzierać się przez grzęzawisko, nie wzbudziła zainteresowania chodzących w tą i w tamtą stronę ludzi. Kilka par oczu zwróciło się ku niej, lecz były to spojrzenia czysto przypadkowe. Lidia poczuła się dziwnie bezpiecznie. Nie widać też było umundurowanych z Szaleństwa, więc to był dodatkowy plus aby się tu pokręcić.
                Pierwsze czego zaczęła szukać, to było coś na skup złota. Wśród namiotów, kramików, straganów i wozów handlarzy znalazła kilka takich miejsc, lecz ceny złota bardzo się wahały. Najmniej dawał człowiek, blisko karczmy Wściekły krasnolud. Pewnie w ten sposób zarabiał na pijanych krasnoludach, którym akurat brakło gotówki. Nieco bardziej w labiryncie straganów, znalazła dwa konkurujące ze sobą skupy złota. Młody virteen przebijał wszystkie ceny jakie dawał podstarzały gnom, którego siwa broda sięgała mu do pasa, a mimo to był niższy od Lidii. Virteen, miał pozłacaną maskę i bardzo zadbane ubranie. Widać, że nie skupował złota dla kogoś, ale dla siebie i sam produkował z nich biżuterię. Gnom podobnie, jego stragan był zasłany przeróżną, złotą biżuterią.
                Na widok małej dziewczyny, zaczęli ją przywoływać coraz to lepszymi cenami. Widać było że virteen był bardzo rozważny, za to gnom cenę spuszczał bardzo, aż za bardzo na pierwszy rzut oka. Lidia zastanawiała się, jaki mają w tym zarobek, spuszczając tak cenę, ale nie chciała w to wnikać. Tajniki kupieckie były jej totalnie obce. W Szaleństwie wszystkie ceny ustalał jeden człowiek, a wszystkie obniżanie jej było nielegalne i mogło nawet skutkować wyrzuceniem z miasta lub wtrąceniem do więzienia i przejęciem majątku.  Lidia dobrze to pamiętała, ale zdążyła się zorientować że Szaleństwo samo w sobie, było jednym wielkim więzieniem. Tam najbardziej popularne były sklepy Gregora i jego ludzi.
                - Hej, dziewczynko! Skup i sprzedaż złota, po najlepszej cenie w Nowej Handlarce! – ozwał się Gnom, z uśmiechem na twarzy, widząc jak ta przygląda się jego wyrobom.
                - Nie słuchaj go Mała, u mnie są zawsze lepsze ceny niż u niego. Spójrz na tego pięknego, złotego motylka, pięknie Ci by było w nim we włosach!
                Lidia nie mogła się zdecydować, któremu się pytać o ceny i sprzedać tych kilka złotych naszyjników. Czekała i czekała, a oni się przekrzykiwali, i przekrzykiwali. Już chciała iść do tamtego człowieka pod karczmą, ale coś kazało jej się odezwać.
                - Nie możecie współpracować? Wspólnie zyskalibyście o wiele, wiele więcej klientów, a wasze wyroby są tak samo dobre…
                Virteen i gnom, spojrzeli po sobie i po tym, co sprzedawali. Faktycznie, może i by współpraca wyszła im obu na zysk, ale kto słyszał o takiej współpracy. Gnom nigdy by się virteenem nie dogadali, były to dwie odmienne rasy. Za dużo było w nich pychy i samo zachwytu ze swojej pracy.
                - Hej, dziewczynko… Daj sobie spokój z tymi osłami, bo jeszcze żaden z nich nie sprzedał niczego za darmo, a potem będę spuszczać po coraz mniej… Decyduj się, u którego robisz zakupy, albo idź do Al-Khaida. Też ma dobre ceny – odezwał się w końcu jakiś mocno zbudowany nieznajomy, lecz po jego twarzy widać było iż nie był człowiekiem, zdradzały go koźle rogi, wężowe oczy i skóra pokryta łuską.
                - A którędy do niego? – zapytała Lidia zainteresowana.
                - Chodź, zaprowadzę Cię. Tylko trzymaj się nieco za mną, zwierzoludzie nie są mile widziani i jakby ktoś chciał mnie spalić na stosie, mogłabyś niepotrzebnie ucierpieć.
                - Dlaczego? – zainteresowała się.
                - Nie chcesz słuchać o zwierzoludziach. Ale mieszkamy w lesie i gdy ktoś w nim zginie, winą za to obarcza się nas. I na nic zdają się zarzekania… Niestety tak to już jest. Idziesz?
                - Tak, oczywiście. Będę się trzymała za Panem.
                - Mów mi Koźlarz.
                - Dobrze. Ja jestem Lidia.
                Koźlarz, uśmiechnął się tylko lekko, po czym ruszył przed siebie. Był bardzo solidnie zbudowany, niezwykle umięśniony i wysoki. Miał dobre dwa metry wzrostu, olbrzymie stopy i nieco tępawy wyraz twarzy. Na rogach, miał wyryte jakieś symbole, najwidoczniej nie wykorzystywał ich do walki. Ubrany był w długi prochowiec, a przez plecy miał przewieszony nienaturalnie duży łuk i dorównujący wzrostowi Koźlarza topór. Trzeciej broni na pierwszy rzut oka widać nie było, lecz bystre oczy Lidii zauważyły mały pistolet przy pasie, zapewne broń ostateczna.
                Mijali kolorowe stoiska, zachęcające nie tylko nimi, ale również zapachami, w niektórych ktoś śpiewał ściągając klientów, czasami odstawiano nawet jakieś teatrzyki przed stoiskami, aby zwabić konsumenta. A sprzedawano tu wszystko, magiczne zwoje i eliksiry, broń biała i palną wraz z amunicją, owoce i warzywa oraz mięso ze zwierząt z całego Granitu, ubrania i pancerze, pojazdy i zwierzęta… Kupić za odpowiednią cenę, można było tutaj wszystko. A i sprzedać się wszystko dawało, na co dowodem były tysiące handlarzy przewijających się przez Nową Handlarkę.
                Al-Khaid wyglądał skromnie, ale na sto procent był człowiekiem. Od niej różnił ją jedynie kolor skóry, ona była blada, a on miał ciemną karnację. Chociaż, czuła od niego jakąś dziwną energię, coś czego nigdy nie znała. Swój szyld miał zapisany w jakimś dziwnym języki, ale również był szyld zapisany znakami, które ona rozpoznawała.
                - Pochodzi z dalekiego Arbustanu. To ich rodowity język – wskazał na szyld, widząc zainteresowanie dziewczyny  - Ten drugi, to język wspólny. Prawie cały Granit go zna i jest powszechnie używany.
                Dziewczyna z trudem udawała, że wie o tak podstawowych rzeczach. Miała nadzieję, że Koźlarz dał się nabrać. Szaleństwo było odcięte od informacji ze świata zewnętrznego i gdyby nie książki które przemycał ojciec, pewnie nawet nie wiedziała by jak wygląda złoto, las albo inne, tak banalne rzeczy.
                - Do zobaczenia Lidio. Mam nadzieję, że nasze ścieżki znów się skrzyżują – Koźlarz uśmiechnął się i chciał ruszyć w swoim kierunku, kiedy został zatrzymany.
                - Poczekaj! Mam kilka pytań. Nie wiesz jak dostać się do Nadroża?
                - Musisz wynająć wóz, albo złapać stopa przy wschodnim wylocie. To chyba będzie najłatwiejsza droga.
                - A nie wiesz gdzie kupię broń?
                - Po co Ci broń dziecko? – Koźlarz nieco się zdziwił – Od Nowej Handlarki, do Nadroża nic Ci nie grozi, szlaki są pilnowane. Szukasz kogoś? – Lidia chwilę się zastanawiała nad odpowiedzą, lecz po chwili już stwierdziła że nic jej nie grozi ze strony tego wielkoluda.
                - Szukam brata, Rolanda. Może go spotkałeś?
                - Nie, znam człowieka o takim imieniu. Broń najlepszą dla siebie kupisz u krasnoluda Baltazara, tam ma stoisko. Pomoże Ci dobrać odpowiednią co do twojej postury i siły. A teraz, mogę już iść, moja mała Lidio?
                - Tak, jasne – poczuła się nieco głupio – Dziękuje za pomoc… Uważaj na siebie Koźlarzu.
                Do stoiska Al-Khaida podeszła nieco zagubiona. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, widząc klientkę. Na głowie miał dziwną czapkę, której nie widywała w tych stronach, chociaż wydawało się jej że kiedyś widziała coś takiego u kogoś w Dolinie Martwej.
                - Witaj – pozdrowił ją w jakimś dziwnym języku, którego ona nie znała i dopiero później wrócił do języka wspólnego – Widziałam że znasz Koźlarza, a więc nie bój się. Co masz na sprzedaż lub co chcesz kupić?
                Lidia pokazała naszyjniki, jakie pościągała wcześniej z głów martwych Dzieci Granitu. Al-Khaid zagwizdał na ten widok.
                - Spotkałem się z nimi… Prawdziwe? Mogę? – Lidia oddała mu naszyjniki, by ten mógł sprawdzić.
                Wyjął szkło powiększające i mała igiełkę, którą przyłożył do złotego ludzika, a przez szkło przypatrywał się z coraz większym uśmiechem.
                - Czyste złoto – zakomunikował, kładąc naszyjniki na ladę – Mogę dać dwieście marek kupieckich.
                - Daj trzysta… - wypaliła Lidia.
                - Spodziewałem się targowania. Dwieście pięćdziesiąt, to moje ostatnie słowo.
                Lidia nie wiedziała czy to dużo pieniędzy, ale zgodziła się. Al-Khaid odliczył odpowiednią sumę i wręczył ją dziewczynie, po czym wrzucił do skrytki, wraz z innymi złotymi pierdółkami. Lidia podziękowała i teraz ruszyła w kierunku stoiska z bronią. Krasnolud, ubrany lekko i z brodą czarną jak smoła, akurat dobijał z kimś targu. Na Lidię spojrzał z niejaką drwiną, ale nigdy nie mógł sobie odmówić dobrego handlu. Te ludzkie dziewczynki były bardzo sprytne i przebiegłe, raz już jedna zrobiła go na szaro. Teraz miał zamiar się już pilnować.
                - Co Panience podać? – Krasnolud miał bardzo wysoki głos, mierzwiący włosy na skórze, a on sam wyglądał na starego wiarusa, pewnie brał udział w niejednej wojnie.
                - Chciałabym kupić broń… - nie wiedziała jak się zachować przy takim straganie, uznała że najlepiej będzie powołać się na znajomego – Przysłał mnie tu znajomy, Koźlarz… Powiedział, że doradzisz mi w wybraniu jakiejś broni… Takiej dla mnie.
                - Koźlarz? – krasnolud był podejrzliwy – Znasz go?
                - Poznałam niedawno, poradził mi dobrze kilka razy, przysłał do Pana… Taki wysoki zwierzoczłowiek – krasnolud uśmiechnął się w końcu, tak, jak każdy handlarz miał w zwyczaju.
                Zakupy u niego trwały długo. Dawał jej do przymiarki broń białą, palną i miotaną, wszystko co sam miał. Kazał wykonywać jej podstawowe ruchy, machać mieczem i uderzać w słomianą kukłę, czy aby broń dobrze jej leży w ręce i nie jest za ciężka. Wyszła od niego nieco biedniejsza, ale ceny były przystępne. Wzbogaciła się o krótki miecz, pistolet na kule kalibru 9 milimetrów oraz mały sztylet. Nie wspominając o pasie na magazynki, których kilka też nabyła.
                Przewóz do Nadroża, był o wiele tańszy. Zaledwie, kilka marek. Kiedy zebrało się tylu klientów, aby wypełnić cały wóz, woźnica ruszył. Podróż po nierównym trakcie, trwała zaledwie kilka godzin. Była strasznie zmęczona, a że nie chciała zasnąć pośród nieznajomych, w Nadrożu ledwo wysiadła. Miasto prezentowało się niesamowicie, było o wiele, wiele większe od Szaleństwa i było w nim bardzo dużo ludzi, a za to o wiele mniej strażników. Najemników nie było wcale, prócz tych którzy byli tu w swoich interesach. Od razu zaczęła szukać jakiegoś pokoju, w jednym z wielu hoteli. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?