czwartek, 4 lipca 2013

Wpis #011

Roksi, okazała się bardzo dobrym załogantem. Mało jadła, była wyciszona i nie wchodziła w paradę chłopakom. Bardzo polubiła, co dziwne, towarzystwo równie cichego Stevego. On też to polubił, widać cenił sobie towarzystwo drugiego, milczącego człowieka.
Coquar przejeżdżał przez tak zwaną „Pomarańczową strefę”. Miasto Murów, niektóre terytoria klasyfikowało kolorami. Najgorszy był czarny, potem kolejno czerwony, pomarańczowy, żółty i zielony. Przed wjazdem na taki teren, zawsze stała tablica informacyjna z danymi na temat powierzchni strefy, koloru czyli ilości żywych trupów w tysiącach na kilometr kwadratowy i kierunku, w którym należało by jechać aby najszybciej opuścić strefę.
Strefa ta otaczała porzucone mega miasto, jedno z wielu które wyrosło po wielu, wielu latach szukania swojego miejsca w tym podłym świecie, który powstał po pandemii. Miasto to miało bardzo honorową nazwę i wiele wad konstrukcyjnych. Sparta była wznoszona bezpośrednio na zniszczonych budynkach, a jej mury ponoć były wyższe od wież Miasta Wysokiego. Nie trudno się było domyśleć, że naruszone fundamenty budynków ugięły się pod ciężarem nowych murów i budynków, a Sparta usiadła. Niby nic wielkiego, ponieważ budowle Spartan jako tako to przetrwały, ale ruiny były pełne żywych trupów które teraz bezkarnie wtargnęły do Sparty. Ze strefy żółtej, teren ten stał się pomarańczowy.
Przez jakiś czas w tym terenie pracowali Gruzowcy, lecz ilość zużywanej amunicji była nieporównywalna do ilości zdobytego surowca. Zostawiono ruiny Sparty wraz z jej mieszkańcami, bez celu snującymi się po hałdach gruzu. Mimo wszystko, udało się utworzyć dwie drogi, tak zwane przelotówki. Od momentu jej budowy, czyli jakieś ładne kilkanaście lat temu, nie były doglądane. Po tym że nikt ruin Sparty nie mógł przekroczyć, podpowiadało że drogi są nieprzejezdne. Lub populacja żywych trupów wzrosła.
- Musimy jechać przez miasto, nie mamy innego wyboru. Jeśli chcemy być na czas, nie możemy go omijać. Wysuszone koryto rzeki da się przejechać dopiero trzy godziny drogi od nas – powiedział Stary, siedząc na dachu pojazdu i obserwując przez lornetkę Spartę.
- Taa… - rzucił Jeff, czytając informacje z tablicy – Jasne! I co jeszcze? Nikt nie pokonał Sparty wzdłuż, zawsze gdzieś grzązł. Linia żółta jest zakorkowana.
- Zawsze możemy jechać metrem… Słyszałem od poszukiwacza Hollyego że tam się da przejechać. Sparta aż tak nisko sobie nie przycupła, aby je zasypać.
- Przecież to nie jest żadna zdefiniowana droga! – produkował się Jeff – A Holly to stary pierdoła!
- Dokładnie. Taki sam stary pierdoła, jak ja. I dlatego tą drogę wybierzemy. I linia żółta i linia zielona była za często używana, więc tam żywi pewnie siedzą. Czekają na takich jak my…
Jeff bąknął coś pod nosem, po czym poszedł na tyły pojazdu i wyciągnął kawałek suszonego mięsa z zapasów, zapełniając sobie nim usta. To był jego sposób na to, aby nie wybić idiotycznego pomysłu ze głowy Starego siłą.
- Crash… Łącz mnie z Miastem Murów, bezpośrednie połączenie z poszukiwaczami. Dokładnie, z Hollym.
- Yes sir… - Crash ruszył się ciężko, odpalając radio i łapiąc odpowiednią częstotliwość, odpowiednią do odległości od miasta – Tu zespół Starego, oddział specjalny Rycerzy Miasta Murów jeden. Miasto murów, czy mnie słyszysz?
Pokręcenie trochę pokrętłami i powtórzenie tego jak zaklęcie, sprawiło że po jakimś czasie odezwał się nieco szumiący głos.
- Tu centrala Miasta Murów, słyszymy was. Podajcie powód kontaktu.
- Tu oddział specjalny RMM jeden, proszę o bezpośrednie połączenie z poszukiwaczem Hollym.
- Łączę, czekajcie.
Stara centralka telefoniczna, przystosowana na radia tranzystorowe i telefony cywilne, nie była łatwa w obsłudze. Radiooperatorzy często się gubili, mylili zwoje kabli, łączyli źle lub wcale. Czasami było trzeba się naczekać. Dopiero po bitych 22 minutach, odezwał się podstarzały głos Hollyego.
- Słuuucham… - Crash oddał mikrofon Staremu.
- Tu Stary. Potrzebuję informacji na temat metra pod Spartą. Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Pod Spartą…? Zapomnij, ledwo przejechałem tam motorem, a wy co tam macie? Czołg?
- Blisko. Coquara. Na pewno jest jakaś szansa, linia żółta i zielona jest zablokowana, a nie zdążymy ostrzec Tima o truposzach. A właśnie, jak tam wam idzie?
- Nie przejedziecie tam… Jakbyście mieli… Ale nie, to nie ma sensu! A u nas się zrobiła strefa czarna. Amunicja skończyła się wczoraj, brakuje składników do produkcji nowej. Mamy tylko żelazny zapas na atak naprawdę żywych… Nadzieje pozostaje w Timie, że ma coś co nas uratuje. Jeden z ich ostatnich przekazów mówił o tym, że „rozbili bank”. Wiesz?
- Holly! A czym ty pierdolisz?
- No, o Timie…
- Mów nam jak przejechać metrem!
- Jezu, jeżeli się wam nie uda, nasze miasto może upaść. Rozumiesz? Na stacji Fulos, zalega kilkanaście kolejek. Musielibyście wysadzić je, albo próg… A wysiadka z samochodu nie odbije się wam na zdrowiu, Louis.
- Spoko… Bez odbioru – oddał mikrofon Crashow – Rozłącz się - Crash wykonał polecenie.
Stary stanął niedaleko znaku, obserwując dziurę w ziemi, która miała nawet łagodny zjazd. W dole widać było pokryte rdzą tory metra. One same prowadziły w dół, głębiej pod ziemię. Głęboko poniżej horyzontu, który prezentował się makabrycznie. Wielkie żelbetonowe kolosy odarte ze szkła i olbrzymie hałdy gruzu.
Następnie, Stary postanowił sprawdzić stan amunicji i broni. Każdy miał sprawdzić jej ilość i jakość, sam Stary sprawdził co Miastoo murów oprócz benzyny i żarcia, zapakował im do wozu. Znalazło się tam trochę Semtexu, musiało więc to wystarczyć.
- Steve! – kiedy była wiadoma ilość amunicji, Stary rozdarł się.
- Hym? – ten oderwał się na chwilę od grzebania pod maską, czemu przyglądała się Roksi.
- Weź swojego anioła stróża – wskazał na Roksi dłonią – I sprowadź mi jakieś auto. Najlepiej terenowe. I na chodzie. Na pewno coś uruchomisz. Masz pół godziny.
- Spróbuję… - wymamrotał pod nosem.
James i pozostali, mieli się zająć zabezpieczeniem drogi powrotnej, jakby coś miało pójść nie tak. A samochód który miał sprowadzić Steve, miał pojechać przodem. Milcząca dwójka, Roksi i Steve ruszyli na przedmieścia, gdzie jeszcze nie było tyle żywych trupów. Uzbrojeni zostali w broń wytłumioną, aby nie zwabiać żywych trupów w razie tego, gdyby coś nie poszło po myśli Starego.
Nim znaleźli samochód, który Steve byłby w stanie uruchomić, Roksi i on po prostu milczeli. Nie było potrzeby wyrzucać z siebie mnóstwa niepotrzebnych słów. Starczała im ich wzajemna obecność i równie wzajemne podejrzenia, co o sobie nawzajem myślą. Nie było trzeba być wróżbitą, by wiedzieć że tą dwójkę do siebie coś ciągnie.
Znaleźli starego Oldsmobile Toronado, który stał w betonowym garażu i wyruszał na nie ruszonego zębem czasu. Samochód stał nieco smutny, pod naprawdę grubą warstwą kurzu i pyłu. Roksi przysiadła, na czerwonej skrzynce narzędziowej. O dziwo, nie była opróżniona. To bardzo się spodobało Stevemu, nie musiał bawić się tymi prowizorkami które zabrał z Coquara.
- Przekręć kluczykiem… – rzucił ni to do Roksi, ni to do nikogo lecz ona pojęła w lot kto miał być adresatem tej wiadomości.
Na ich nieszczęście, w samochodzie nie było kluczyków. Roksi bez słowa poszła ich poszukać w domu, obok garażu w którym  urzędowali. To aż prosiło się o kłopoty. Wystarczyła że delikatnie uchyliła drzwi, by z domu wyszło pięć żywych trupów, w tym dwójka dzieci. Ubrania zaczęły już na nich dawno gnić, szczególnie w obrębie krwawych ran. Ów rany nie zachowywały się tak, jak ludzie. Było zgniło zielone i opuchnięte, lecz nie gniły w przeciwieństwie do łachów. Jeden z tej piątki, był ubrany w strój żołnierza Sparty. Mundur w miejski kamuflaż, był ich cechą charakterystyczną. Byli ponoć doborowymi oddziałami, dzięki którym udało się uciec prawie połowie Spartańczykom, kiedy ta usiadła. Oni sami poświęcili się. Teraz dopiero zaznał spokoju, jednym pociskiem między oczy. Pozostała czwórka, padła tak samo szybko.
Dam był zagracony, śmierdziało w nim spirytusem, a ściany były okopcone. Możliwe, że była tu jakaś nielegalna gorzelnia, jakiś niezależnych wędrowców. Żywe trupy widać, wypłoszyły ich, a oni podpalili aparaturę kiedy uciekali. Pewnie weszli do miasta, nie widząc znaku o pomarańczowej strefie. Kluczyki leżały na podłodze. Breloczek w kształcie słonika z podniesioną trąbą, był prawdziwym rarytasem u kolekcjonerów breloczków w Mieście Murów.
Auto długo jeszcze nie mogło odpalić, lecz w przeciągu 25 minut stało się sprawne, a Steve zaparkował swoim nabytkiem w pobliżu wjazdu do metra.
- Jak w coś wierzycie, pomódlcie się. Przyda się nam wszelka pomoc… – zaśmiał się Stary – Ochotnicy na pojechanie samochodem jako pierwsi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?