poniedziałek, 9 grudnia 2013

Wpis #012

Na ochotnika do auta, zgłosili się prawie wszyscy prócz Jeffa. Ostatecznie na szpicy pojechał Crash wraz z nim. Dowódca udawał że podejmuje trudną decyzję, ale prawda była z goła odmienna. Wybrał najmniej potrzebnych. Steve był o wiele milszym i lepszym kierowcą od Crasha, a on… On był tylko starym, schorowanym dziadem z problemami i odpowiedzialnym za tą ich zbrojną eskapadę. Prawda była taka że bez niego poradziliby sobie równie dobrze.
Wrangler którego uruchomił Steve, znowu miał opory z odpaleniem, ale wraz z resztą chłopaków odpalił na popych. Roksi w tym czasie założyła na siebie bondolierę i ładownicę, jaką wręczył jej Steve, zdejmując swoje. Każdy Rycerz Miasta Murów miał dwie bondoliery i dwie ładownice. Zazwyczaj ginęli w połowie zapasów pierwszej, nie inaczej wydawało się miało być teraz. Crash wraz ze Starym i materiałami wybuchowymi, pojechali przodem. Nawiązywali łączność przez krótkofalówki tak długo, jak tylko mogli. Co ciekawe, tunel wydawał się jakby oczyszczony. Nawet liczba trupów nie była zbyt liczna, dawało się je pokonywać na powolnym biegu. Steve z pozostałymi miał pojechać za nimi dopiero gdy Stary da znak lub gdy urwie się kontakt. Ten urwał się po kilkunastu  minutach.
- Widzisz? – powiedział Stary do Crasha, gdy Ci zobaczyli zarys wagonów na torach – To te kolejki barykadujące peron, musimy wysadzić ja na całej długości, aby zrobić wystarczającą ilość miejsca dla Coquara. Poczekasz w samochodzie i dasz mi z niego ochronę, do momentu aż nie podłożę bomby. Rozumiesz?
- A jak zawali się strop? I tak spoczywa na nim w chuj gruzu i stali.
- Wtedy cóż, zginiemy – uśmiechnął się Stary z troską – Gotowy?
Crash westchnął przeciągle, przekręcając szyją maksymalnie w prawo i lewo. Dało się słyszeć dwa chrupnięcia.
- Gotowy. – Crash sięgnął po swoją broń, uchylając ufajdane okno terenówki.
Wytłumiony UZI, wypluwał pociski pojedynczo i systematycznie w kierunku trupów, które zwęszyły Starego podłączając odpowiednie kabelki do detonatora czasowego. Kwadraty z materiałów wybuchowych stawiał w miejscach w których wagon był najsilniejszy. Coquar będzie musiał przejechać po tym, co zostanie z wagonów. Jeep tu zostanie, z pewnością nie da rady się nim przejechać. Oby był tylko czas na wskoczenie do pojazdu opancerzonego.
Coquar jechał po śladach Jeepa równie powoli, co Crash i Stary. Steve nie śpieszył się, wiedział że i tak zdąży ich dogonić. Widział z daleka tylne światła terenówki i przednie, rzucone na wagony. Pomiędzy nimi uwijał się Stary. Steve nie podjechał bliżej, stanął w poprzek tunelu, blokując lawinę trupów która skłębiła się za nimi. Zaczęły uderzać o pakę pojazdu, chcąc dostać smakowite kąski ukryte we wnętrzu. Na darmo.
Crash skutecznie zdejmował postępujące w kierunku starego truposze. Miał smykałkę do pistoletów maszynowych, które były na wyposażeniu kierowców. Chcąc się wykazać, całkowicie dał się pochłonąć wykonywanej czynności. Jak kiedyś, kiedy aplikował na rycerza i musiał zdać kilka poważniejszych testów, między innymi na strzelnicy. Nikt nie przypuszczał że wielki, łysy i groźnie wyglądający facet, będzie tak dobrze obsługiwał takie małe zabawki jak pistolety. Chciano z niego zrobić tragarza i cekaemistę, ale wykazał się w następnych testach jako dobry kierowca. I nim został.
Z początku nawet nie poczuł zębów żywego trupa, wbijających się w jego ramię. Nikt ich nie badał, ale pogryzieni mówili że w ogóle nie czuć ugryzienia i jest to najmilsza rzecz z całej przemiany. Kilku skrybów stworzyło teorię, iż w ślinie żywych trupów znajduje się taka ilość wirusa, iż w zasadzie miejsce ugryzienia od razu staje się samowolne i natychmiastowo oddziela się mózgu wyłączając nerwy. Znieczulenie idealne. Crash poczuł tylko ciężar głowy truposza, dociskającego się do jego pleców i lodowate dłonie, chcące przytrzymać go za szyję i rękę. Wyrwał się prawie natychmiast, uderzając trupa kolbą pistoletu, a następnie poprawiając wolną ręką. Kiedy zombiak upadł od siły ciosu, wpakował mu kulkę w łeb. Nie od początku Crash zorientował się że umarł, nie miał czasu się też tym przejmować. Ugryzienie było równoznaczne z jednym – śmiercią. Postawił tylko kołnierz bluzy, aby ukryć ranę. Krew już kilka minut po ugryzieniu krzepła, nie zostawiając wyraźnych śladów na odzieży. Po chwili wrócił Stary. Rozkazał Crashowi cofnąć, a gdy ten to zrobił w kilka sekund później wagony złożyły się do środka, a miejsca które nadal stały, musiał już załatwić ciężar pojazdu opancerzonego.
- Steve, teraz mnie pewnie słyszysz. Podjedź do nas i daj nas wskoczyć do środka.
- Przyjąłem.
Cała akcja przebiegła bardzo sprawnie, nie licząc rozwalonej opony na ostrym kawałku wagonu. W końcu tunel zaczął znowu się unosić i wychodzić na powietrze. W punkcie w którym tor był na równi z ziemią, Coquar wyjechał na grunt. Nie zatrzymywali się aż do wieczora, kiedy to Stary nakazał odpoczynek. Część ludzi została na pace, a część na dachu. Noc była bezchmurna, dlatego też nikt nie narzekał. Nawet pogoda dopisała.
Steve wraz z Roski zajęli kabinę. Rano dopiero miał zamiar zmienić rozwaloną opnę, teraz wystarczyło mu iż ma z kim spędzić noc i bez zbędnych słów móc się do kogoś przytulić. Tak wielu ludzi w Mieści Murów się o to żarliwie modliło, a on dostał to z nieba i tak jakby od niechcenia. Był choć raz szczęśliwym gościem.
Młody który spał niedaleko Crasha, nie mógł zmrużyć oka. Ten drugi okropnie sapał, rzęził i kichał, a czasami nawet zanosił się wstrętnym kaszlem. Kiedy przyświecił na niego latarką, zobaczył wilgotne od łez oczy i wypływającą z oczu oraz uszu gęstą, ciemną flegmę. Organizm ratował się jak mógł, wyrzucając wirusa każdą z możliwych dróg, lecz tego było już za dużo w organizmie, z resztą jak zawsze. Młody wyszedł  pojazdu i zawołał Starego oraz sanitariusza.
- Mamy problem z Crashem. Coś dziwnego się z nim dzieje.
Mężczyźni ruszyli do niego w pośpiechu, a EM-doc od razu znalazł ranę oraz podał do ogólnej wiadomości jej przyczynę. Crash był martwy i wszyscy o tym wiedzieli, zostało mu może maksymalnie dziesięć godzin męczarni w bólach.
- Niedługo dostanie biegunki, przestanie trzymać mocz i będzie się dusił własnymi wymiotami. Skóra zacznie mu czernieć, a płuca powoli będą obumierać. Mózg będzie przywoływał ostatnie wspomnienia, zacznie majaczyć. Już ma temperaturę, niebawem przegrzeje się mu organizm. Umrze, a w kilkanaście minut po śmierci wstanie i rzuci się na nas. Stary, musimy skrócić mu cierpienie…
- Wiem – odpowiedział Stary – Wiem, kurwa, wiem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?