Rodzeństwo Vivatów, stało
samotne i opuszczone przy zgliszczach swojego domu, w którym się wychowali, ale
byli w nim w swoim rodzaju więźniami. A teraz czekał na nich cały do kontynent,
aby mogli w nim znaleźć swój nowy dom czy też szczęście. Los tylko wiedział,
czy kiedykolwiek je odnajdą. I chodź Granit na planecie Solo, był jak na razie
największym zamieszkałym kontynentem, nadal pozostawały na jego mapie białe
plamy. Krąży legenda o pewnym kartografie, który poświęcił życie na przebycie
Granitu w linii prostej, z zachodu na wschód. Zajęło mu to 50 lat, a nie
polegał tylko na swoich własnych stopach.
Tak jak Granit był wielki, tak
wiele mieszkało na nim różnych ras. Najpopularniejsi byli ludzie, a zaraz po
nich elfy i krasnoludy. Chociaż, tak naprawdę nikt tego nie jest w stanie zliczyć.
Granit to również świat daleko idącej techniki oraz magii, gdzie te dwie
dziedziny życia przeplatają się między sobą i uzupełniają.
- Rol… - odezwała się swoim
niewinnym głosem Lidia i spojrzała na brata, jak na ostatnią deskę ratunku – Co
my teraz zrobimy?
Łzy same cisnęły się jej do
oczu, nie wiedziała co robić. W kilka chwil, straciła całą swoją rodzinę, dom,
dotychczasowe życie. Mogła jedynie położyć się i płakać, gdyby nie brat.
- Musimy się zbierać, Ci z
którymi ojciec robił interesy mogą lada moment wrócić. Zanieś to co możesz do
pół-ciężarówki, ja wezmę resztę. I poszukaj w sobie jakiś worków, będziemy
musieli udawać że wieziemy grzyby, a potem… - zrobił pauzę w wypowiedzi, by się
w ogóle zastanowić co może się wydarzyć potem, nie miał pomysłu na to jak uciec
z Szaleństwa – Potem… Potem jak tylko przejedziemy przez przełęcz, wciśniemy
gaz do dechy.
Plan ten był tak samo głupi,
jak i ryzykowny, ale z pewnością o wiele mniej niż przejazd przez wąski
przesmyk bazyliszków, przed którym pewnie już rozłożyli namioty Strzelcy.
Zapewne zdziwił by ich brak Arnolda, ich wodza oraz ojca Rolanda i Lidii.
Musieli zaryzykować.
Lidia, była bardzo piękną dziewczyną,
jak na swój wiek. Długie ciemne włosy do piersi, niebieskie oczy oraz
alabastrowa wręcz karnacja, czyniły z nią bardzo atrakcyjną. Nie raz Roland
musiał ją bronić w Szaleństwie, przed zakusami pijanych zachlaj mord. A on sam,
był niepozornym, wysokim chłopakiem o takim samym kolorze włosów jak siostra i
kolorze oczów po matce, zielonym. Nie był wysportowany, praca przy grzybach mu
wystarczała. Nie było po nim widać jego siły, a nie raz zadziwiał najemników pokonując
ich w siłowaniu się na ręce.
Kiedy samochód został
zapakowany tym, co udało im się zabrać z domu przed podpaleniem, Roland zasiadł
za kierownicą. Siostra ze łzami w oczach, usiadła obok niego i pogrążyła się w
rozmyślaniu. Broń i sprzęt biwakowy, owinęli workami w których wozili grzyby.
Nikt nigdy nie sprawdzał tego, co wwożą farmerzy do miasta, no bo oni by mogli
tam wwozić? Piasek i kamienie? Nonsens. Nikt nie pofatygował się o sprawdzenie
worków i tym razem, kiedy przekraczali przełęcz i wydostawali się z doliny.
Cała przełęcz była wypełniona
zasiekami, zaporami i żołnierzami Gregora. Ale płacone im było za to, aby transport
grzybów był bezpieczny, tak samo jak plantatorzy. Nie przeszkadzali w przejeździe,
z daleka rozpoznając ciężarówkę Sebastiana Vivata i otwierając bramki. Łowcy
skarbów i łowcy głów nie mieli takiego szczęścia, oni musieli naprawdę się
postarać by wejść lub wyjść z Doliny Martwej. Nie raz Roland był świadkiem, jak
takich bito do nieprzytomności, odbierano łup lub dowód na zabicie jakiegoś
poszukiwanego bandytę, a potem go samego sprzedawano tym, którym niedawno
podpadł. Najlepiej było takim korzystać z nieoficjalnych przejść.
Problemy zaczęły się dopiero
przy wyjeździe z Szaleństwa. Nie licząc przełęczy, wyjechać z niego można było
dwoma z trzech bram. Jedna stojąca w depresji, została podmyta i w efekcie
utonęła w błocie. Pozostałe bramy były ufortyfikowane i strzeżone przez straż
miejską oraz kontrolujących straż miejską najemników Gregora. Roland nim
zdecydował się staranować którąś z nich, najpierw zaparkował auto w centrum i
przeszedł się wokół nich.
Rekonesans wykazał, że brama
prowadząca na północ, do sforsowania się nie nadaje. Od czasu kiedy był ją
zobaczyć, sporo się zmieniło. Powstał podwójny mur, wybudowano wieżyczki
strzelnicze oraz postawiono robiącą wrażenie, stalową bramę. Co najlepsze, nie
miało to zapobiec atakom, tylko ucieczką takim jaką planował Roland. Na
szczęście brama prowadząca na zachód, prezentowała się o wiele, wiele lepiej.
Tam, jedyne czym było trzeba się martwić, to szlaban i kilku strażników oraz
zapory w postaci beczek z piaskiem. Nie było to nic, czego nie dało by się pokonać
tym złomem, jakim dysponowali. Decyzja
została podjęta.
- Lidia, trzymaj głowę nisko –
pouczał Roland siostrę, kiedy powoli zmierzał w kierunku bramy zachodniej –
Będą pewnie do nas strzelać, ale za wszelką cenę nie wolno Ci podnosić głowy. O
mnie się nie bój, jestem żywotny jak karaluch. Weź to, gdyby samochód się
zablokował – podał jej mały, kompaktowy pistolet który ojciec dostał od
Strzelców – Wiesz jak się tym posługiwać, czytałem Ci kiedyś o tym i nie truj
mi tu, że nie dasz rady.
Lidia, ze smutkiem w oczach
skinęła mu tylko głową, oglądając broń z ciekawością. Nie miała doświadczenia z
bronią palną, tylko kilka razy strzelała ze sztucera ojca. A to była zupełnie
inna broń, nawet nie wiedziała czy jest gotowa aby mogła strzelać. Ale postanowiła
„nie truć” bratu. Nie było potrzeby, aby niszczyć jego ryzykowny, aczkolwiek
mogący zadziałać plan na ucieczkę z miasta.
Kiedy Roland znalazł się na
ostatniej prostej, przycisnął gaz do dechy. Pół-ciężarówka powoli się
rozpędzała, a on tylko zmieniał biegi. Strażnicy zauważyli ją z daleka, na
pustej drodze. Nikt nie ryzykował oberwania kulki, nawet przez pomyłkę, a takie
przypadki się zdarzały. Pierwsze strzały, były ostrzegawcze, w powietrze. Kilka
kolejnych, zrykoszetowało o karoserię pojazdu, kilka przebiło szybę. Może i ta
pół-ciężarówka była wrakiem, ale była naprawdę wytrzymała. Schody zaczęły się,
kiedy Roland wjechał przednimi kołami na drut kolczasty rozstawiony pomiędzy
beczkami, a ten owinął się wokół opon, z których błyskawicznie uciekło
powietrze. Ale mimo to, nie zwolnił. Kule huczały im nad głowami, wskrzeszały
iskry, sflaczałe opony wydawały ten swój charakterystyczny odgłos na brukowej
kostce, a straż i najemnicy, krzyczeli na siebie i na dwójkę pasażerów w aucie.
Auto zatrzymało się dopiero
pięć metrów za szlabanem, kiedy z silnika buchnął rozgrzany olej i para, z
podziurawionej chłodnicy, a przednie koła to były tylko felgi owinięte drutem
kolczastym.
- Lidia, będę Cię osłaniał,
zabierz plecaki z paki i biegnij do lasu, na północ. I biegnij tak szybko, jak
tylko potrafisz. A potem się ukryj.
- Roland… - zdążyła tylko
powiedzieć.
- Już! – wrzasnął brat,
wyskakując z szoferki z pistoletem maszynowym w ręce, strzelając w kierunku
ludzi koło bramy. Ci padli na ziemię, niektórzy zaczęli się wycofywać, a
jeszcze inni nacierać, a to właśnie tych miał głównie na celowniku chłopak. Może nie
był snajperem, ale pistolet zdobyty przez ojca, oferował naprawdę dobrą
szybkostrzelność i ciężko było się ukryć przed takim gradem pocisków.
Coś siostrze mówiło, że nie
zobaczy więcej razy brata. A on sam, miał podobne przeczucie. Ale nie miał
zamiaru paść na ziemię, łkać i błagać o litość ludzi, którzy zaoferowali im
takie więzienie przez tyle lat. Kiedy kula rozerwała mu bark, nie przestał się
bronić. Schował się za samochodem, zmienił magazynek i zza niego dalej
prowadził ogień. A kiedy wiedział że lada chwila nie da rady, a siostra jak
miał nadzieję, jest daleko, sam skoczył w las okalający Szaleństwo i zniknął w
gęstwinie, a wystrzelone za nim na ślepo kule, ominęły go. Prawdopodobnie,
Gregor wyśle za nimi łowców i nie jakieś oddziały. Musiał jak najszybciej
znaleźć siostrę i ruszyć dalej, najlepiej znaleźć nowy samochód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?