wtorek, 16 kwietnia 2013

Ucieczka z Szeleństwa - wpis #002


Rodzeństwo Vivatów, stało samotne i opuszczone przy zgliszczach swojego domu, w którym się wychowali, ale byli w nim w swoim rodzaju więźniami. A teraz czekał na nich cały do kontynent, aby mogli w nim znaleźć swój nowy dom czy też szczęście. Los tylko wiedział, czy kiedykolwiek je odnajdą. I chodź Granit na planecie Solo, był jak na razie największym zamieszkałym kontynentem, nadal pozostawały na jego mapie białe plamy. Krąży legenda o pewnym kartografie, który poświęcił życie na przebycie Granitu w linii prostej, z zachodu na wschód. Zajęło mu to 50 lat, a nie polegał tylko na swoich własnych stopach.
Tak jak Granit był wielki, tak wiele mieszkało na nim różnych ras. Najpopularniejsi byli ludzie, a zaraz po nich elfy i krasnoludy. Chociaż, tak naprawdę nikt tego nie jest w stanie zliczyć. Granit to również świat daleko idącej techniki oraz magii, gdzie te dwie dziedziny życia przeplatają się między sobą i uzupełniają.

- Rol… - odezwała się swoim niewinnym głosem Lidia i spojrzała na brata, jak na ostatnią deskę ratunku – Co my teraz zrobimy?
Łzy same cisnęły się jej do oczu, nie wiedziała co robić. W kilka chwil, straciła całą swoją rodzinę, dom, dotychczasowe życie. Mogła jedynie położyć się i płakać, gdyby nie brat.
- Musimy się zbierać, Ci z którymi ojciec robił interesy mogą lada moment wrócić. Zanieś to co możesz do pół-ciężarówki, ja wezmę resztę. I poszukaj w sobie jakiś worków, będziemy musieli udawać że wieziemy grzyby, a potem… - zrobił pauzę w wypowiedzi, by się w ogóle zastanowić co może się wydarzyć potem, nie miał pomysłu na to jak uciec z Szaleństwa – Potem… Potem jak tylko przejedziemy przez przełęcz, wciśniemy gaz do dechy.
Plan ten był tak samo głupi, jak i ryzykowny, ale z pewnością o wiele mniej niż przejazd przez wąski przesmyk bazyliszków, przed którym pewnie już rozłożyli namioty Strzelcy. Zapewne zdziwił by ich brak Arnolda, ich wodza oraz ojca Rolanda i Lidii. Musieli zaryzykować.
Lidia, była bardzo piękną dziewczyną, jak na swój wiek. Długie ciemne włosy do piersi, niebieskie oczy oraz alabastrowa wręcz karnacja, czyniły z nią bardzo atrakcyjną. Nie raz Roland musiał ją bronić w Szaleństwie, przed zakusami pijanych zachlaj mord. A on sam, był niepozornym, wysokim chłopakiem o takim samym kolorze włosów jak siostra i kolorze oczów po matce, zielonym. Nie był wysportowany, praca przy grzybach mu wystarczała. Nie było po nim widać jego siły, a nie raz zadziwiał najemników pokonując ich w siłowaniu się na ręce.
Kiedy samochód został zapakowany tym, co udało im się zabrać z domu przed podpaleniem, Roland zasiadł za kierownicą. Siostra ze łzami w oczach, usiadła obok niego i pogrążyła się w rozmyślaniu. Broń i sprzęt biwakowy, owinęli workami w których wozili grzyby. Nikt nigdy nie sprawdzał tego, co wwożą farmerzy do miasta, no bo oni by mogli tam wwozić? Piasek i kamienie? Nonsens. Nikt nie pofatygował się o sprawdzenie worków i tym razem, kiedy przekraczali przełęcz i wydostawali się z doliny.
Cała przełęcz była wypełniona zasiekami, zaporami i żołnierzami Gregora. Ale płacone im było za to, aby transport grzybów był bezpieczny, tak samo jak plantatorzy. Nie przeszkadzali w przejeździe, z daleka rozpoznając ciężarówkę Sebastiana Vivata i otwierając bramki. Łowcy skarbów i łowcy głów nie mieli takiego szczęścia, oni musieli naprawdę się postarać by wejść lub wyjść z Doliny Martwej. Nie raz Roland był świadkiem, jak takich bito do nieprzytomności, odbierano łup lub dowód na zabicie jakiegoś poszukiwanego bandytę, a potem go samego sprzedawano tym, którym niedawno podpadł. Najlepiej było takim korzystać z nieoficjalnych przejść.
Problemy zaczęły się dopiero przy wyjeździe z Szaleństwa. Nie licząc przełęczy, wyjechać z niego można było dwoma z trzech bram. Jedna stojąca w depresji, została podmyta i w efekcie utonęła w błocie. Pozostałe bramy były ufortyfikowane i strzeżone przez straż miejską oraz kontrolujących straż miejską najemników Gregora. Roland nim zdecydował się staranować którąś z nich, najpierw zaparkował auto w centrum i przeszedł się wokół nich.
Rekonesans wykazał, że brama prowadząca na północ, do sforsowania się nie nadaje. Od czasu kiedy był ją zobaczyć, sporo się zmieniło. Powstał podwójny mur, wybudowano wieżyczki strzelnicze oraz postawiono robiącą wrażenie, stalową bramę. Co najlepsze, nie miało to zapobiec atakom, tylko ucieczką takim jaką planował Roland. Na szczęście brama prowadząca na zachód, prezentowała się o wiele, wiele lepiej. Tam, jedyne czym było trzeba się martwić, to szlaban i kilku strażników oraz zapory w postaci beczek z piaskiem. Nie było to nic, czego nie dało by się pokonać tym  złomem, jakim dysponowali. Decyzja została podjęta.
- Lidia, trzymaj głowę nisko – pouczał Roland siostrę, kiedy powoli zmierzał w kierunku bramy zachodniej – Będą pewnie do nas strzelać, ale za wszelką cenę nie wolno Ci podnosić głowy. O mnie się nie bój, jestem żywotny jak karaluch. Weź to, gdyby samochód się zablokował – podał jej mały, kompaktowy pistolet który ojciec dostał od Strzelców – Wiesz jak się tym posługiwać, czytałem Ci kiedyś o tym i nie truj mi tu, że nie dasz rady.
Lidia, ze smutkiem w oczach skinęła mu tylko głową, oglądając broń z ciekawością. Nie miała doświadczenia z bronią palną, tylko kilka razy strzelała ze sztucera ojca. A to była zupełnie inna broń, nawet nie wiedziała czy jest gotowa aby mogła strzelać. Ale postanowiła „nie truć” bratu. Nie było potrzeby, aby niszczyć jego ryzykowny, aczkolwiek mogący zadziałać plan na ucieczkę z miasta.
Kiedy Roland znalazł się na ostatniej prostej, przycisnął gaz do dechy. Pół-ciężarówka powoli się rozpędzała, a on tylko zmieniał biegi. Strażnicy zauważyli ją z daleka, na pustej drodze. Nikt nie ryzykował oberwania kulki, nawet przez pomyłkę, a takie przypadki się zdarzały. Pierwsze strzały, były ostrzegawcze, w powietrze. Kilka kolejnych, zrykoszetowało o karoserię pojazdu, kilka przebiło szybę. Może i ta pół-ciężarówka była wrakiem, ale była naprawdę wytrzymała. Schody zaczęły się, kiedy Roland wjechał przednimi kołami na drut kolczasty rozstawiony pomiędzy beczkami, a ten owinął się wokół opon, z których błyskawicznie uciekło powietrze. Ale mimo to, nie zwolnił. Kule huczały im nad głowami, wskrzeszały iskry, sflaczałe opony wydawały ten swój charakterystyczny odgłos na brukowej kostce, a straż i najemnicy, krzyczeli na siebie i na dwójkę pasażerów w aucie.
Auto zatrzymało się dopiero pięć metrów za szlabanem, kiedy z silnika buchnął rozgrzany olej i para, z podziurawionej chłodnicy, a przednie koła to były tylko felgi owinięte drutem kolczastym.
- Lidia, będę Cię osłaniał, zabierz plecaki z paki i biegnij do lasu, na północ. I biegnij tak szybko, jak tylko potrafisz. A potem się ukryj.
- Roland… - zdążyła tylko powiedzieć.
- Już! – wrzasnął brat, wyskakując z szoferki z pistoletem maszynowym w ręce, strzelając w kierunku ludzi koło bramy. Ci padli na ziemię, niektórzy zaczęli się wycofywać, a jeszcze inni nacierać, a to właśnie tych  miał głównie na celowniku chłopak. Może nie był snajperem, ale pistolet zdobyty przez ojca, oferował naprawdę dobrą szybkostrzelność i ciężko było się ukryć przed takim gradem pocisków.
Coś siostrze mówiło, że nie zobaczy więcej razy brata. A on sam, miał podobne przeczucie. Ale nie miał zamiaru paść na ziemię, łkać i błagać o litość ludzi, którzy zaoferowali im takie więzienie przez tyle lat. Kiedy kula rozerwała mu bark, nie przestał się bronić. Schował się za samochodem, zmienił magazynek i zza niego dalej prowadził ogień. A kiedy wiedział że lada chwila nie da rady, a siostra jak miał nadzieję, jest daleko, sam skoczył w las okalający Szaleństwo i zniknął w gęstwinie, a wystrzelone za nim na ślepo kule, ominęły go. Prawdopodobnie, Gregor wyśle za nimi łowców i nie jakieś oddziały. Musiał jak najszybciej znaleźć siostrę i ruszyć dalej, najlepiej znaleźć nowy samochód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?