Do mieszkania, które na drzwiach miało tylko zwięzły
napis Steve Plux, rozległo się pukanie. Po chwili, drzwi otworzył zaspany
szatyn, z włosami jak zwykle postawionymi na żel.
- Elo Steve. Chodźmy, Jeff powinien być już u „Majora” –
powiedział James, nieco przygnębiony przez kłótnię z małżonką.
- Aha... – skwitował to krótko szatyn.
Dwójka mężczyzn, ruszyła dalej korytarzem. Co się stało
dziwnego w trakcie tej wędrówki, rozmowę rozpoczął Steve, ten wiecznie milczący
jegomość, choć i to się zdarzało.
- Słuchałeś dzisiaj radia? – zapytał.
- Nie, mam ciche dni z Jenny. Co mówili ciekawego?
- Mówili o tych namiotach, co je rano czesaliśmy. Zbadali
czujki na wschodnich rubieżach miasta, wszystkie uszkodzone. Kamery nic nie
nagrały. Tak samo nie znaleźli nikogo żywego, a więc podejrzewają że wróg mógł
jakość wejść do miasta, albo próbować wejść. Albo wrócić z posiłkami.
- No, to faktycznie niedobrze. Naprawili czujki?
- Nie, nadal je naprawiają. Może za dwa dni będą śmigać.
Na tym rozmowa, zakończyła się. Dalszą drogę, pokonali
bez słowa, aż w końcu stanęli przed schodami które prowadziły do dolnej części
baru. Chyba najgłupsza rzecz, w jaką mógł być wyposażony bar. Strome schody.
Wielu Rycerzy uważało, że zostało to specjalnie tak zrobione, aby mieli gorzej.
Na ten przykład Strażnicy Murowi, nie mieli takich chorych utrudnień. Ale „Major”,
i tak ściągał dużą ilość żołnierzy Miasta Murów. Kolejny bar znajdował się
dopiero po przeciwnej stronie murów, co oznaczało kilkunastu kilometrową wędrówkę
oraz kolejny w Górnych Dystryktach, ale to była luksusowa i kameralna tawerna.
I zakaz wstępu do niej mieli Rycerze, Strażnicy Murowi, Strażnicy Miejscy oraz
Zakonnicy. Jedyna zbrojne ramię Miasta Murów, które miało dostęp do tej
luksusowej tawerny, to byli Strażnicy Lordowscy jeśli do tawerny zechciał wejść
jakiś Lord, Straż Prezydencka jeśli prezydent miał spotkanie w tawernie oraz
Paladyni, wystrzegający się alkoholu i będący czymś na kształt świetnie
wyszkolonych komandosów, wzywanymi najczęściej tylko w naprawdę ciężkich
warunkach.
Ale i tak najgorzej mieli Zakonnicy. Było ich mało, a w
dodatku byli biedakami z podmurza. Powołani przez Lorda Hibervalera, chronili
najbiedniejsze warstwy, organizowali dla nich msze i bronili majątku kościoła.
Najczęściej zmuszeni do walki byli tylko za pomocą broni białej. W roku 2050
jednak wykazali się chartem ducha i niezłomną wiarą, kiedy to oni, pokonali
małe ognisko wirusa ożywiającego zwłoki. Tylko za pomocą broni białej, choć
trzech z piętnasto osobowej grupy, miało przedwojenne muszkiety.
Sam bar „U Majora” był całkiem znośnym
miejscem, jak na te czasy. Choć wydawać by się mogło, że to zwykła mordowania,
było tu bardzo spokojnie. Zresztą Rycerze i Murowi często współpracowali, więc
nie mieli tyle zatargów co na przykład Rycerze i Miejscy, którzy całą swoją
służbę przesiadywali na ulicach Górnego Dystryktu.
Jeff, za nim w barze pojawił się James oraz Steve, zdążył
sam rozprawić się z trzema butelkami piwa. Jak mówił, „mam gdzie wlać, to
wlewam”, najczęściej przy tym klepiąc się po brzuszysku. Na widok kompanów z
grupy, twarz rozciągła mu się w lekko już podchmielonym uśmiechu.
- Nareszcie przyszliście – wrzasnął ze swojego
stolika –Herman! – ryknął do barmana, który nadstawił ucho wyczekując
zamówienia – Dwa duże piwa, dolicz mi do rachunku!
W tym czasie James i Steve zdążyli zająć miejsce koło
swojego kolegi.
- Steve słyszał w radiu, że czujnia na wschodnich
rubieżach całkowicie rozjebane. Tam musieli się dosta…
- Musimy James? – przerwał wywód Jeff, kiedy na
stoliku wylądowały dwa pieniące się piwa – Nawet tutaj musimy gadać o
robocie? Daj spokój, przynajmniej mi.
- Dobra… - James napił się pieniącego napoju –
Nie powinien przyjść Felix?
- Nie, jest z Timem i z gruzowcami w Chicago. Powinien
wrócić jutro wieczorem, z transportem.
- Przecież powinien być już dzisiaj. Tim mu przedłużył
służbę?
- Aha. I do tego wyznaczył gruzowców Himleya. Znając
życie Himley chce się opierdalać, a Felix próbuje ich zmusić do roboty. Do tego
odpędza żywych, bandytów i całą tą masę, cholernych stworzeń.
- Przejebane – wtrącił Steve.
- Dokładnie Steve – odbąknął Jeff.
Felix, Steve, Jeff i James. Razem wstąpili do Rycerzy,
razem opuścili Górny Dystrykt i swoje rodziny, po to by chronić swoje miasto. I
długo byli razem ze sobą w jednej drużynie, dopóki Felix nie upilnował więźnia,
Szczura. Jednego z rabusiów okolicznego gangu który cały czas próbował przebić
się przez mury Miasta Murów i zrabować je. Niestety tak jak mieli odwagi po
czubek głowy, ich rozumki i ocenianie sił na zamiary, leżało z dobry metr pod
poziomem gruntu. Felix, oczywiście dostał takiego do opieki, za nim nie wrócą
do miasta, aby później go przesłuchać, a wtedy byli na wypadzie w
supermarkecie. Jego podopieczny, zerwał się ze sznura. Mając rozkaz upilnowania
go za wszelką cenę, oddał kilka strzałów, ale Felix nigdy nie był dobrym
strzelcem, choć wtedy trafił każdą, z dwóch wystrzelonych kul. Problem polegał
na tym, że celował w nogi, a nie w wątrobę i płuco jeńca. Szybko został
zdegradowany do stopnia sierżanta i przeniesiony z Rycerzy Starszego do
Wściekłego Tima, szerzej znanego jako „pierdolony gnój”.
Pilnował gruzowców, wydobywających gruz na budowę murów i
domów. Pozyskiwali go ze starych wieżowców oraz innych domów, rozbierając je
ręcznie, cegła po cegle. Nic się nie marnowało, czy to kozły czy pokrycia
dachowe. Wszystko miało swoją wartość. I choć gruzowcy dostawali kupę
murańskich marek, jedna drużyna, a dokładnie Gruzowcy Himleya, mieli nieco inne
poglądy polityczne i uważali, iż są wykorzystywani jak niewolnicy. Dawno
chorąży Bittler i generał Startok rozwiązali by ją, gdyby nie fakt, że była to
drużyna karna, a więzienia były już dawno, dawno przepełnione, jak i obozy
pracy. Mimo wprowadzenia kary śmierci za co poważniejsze wykroczenia,
pomniejszych złodziej cały czas była masa i cały czas przybywało ich w
areszcie.
Felix na szczęście już sam z tego zrezygnował, składając
papiery o przeniesienie do Szperaczy. Mieli te same prawa co Rycerze i też
zamieszkiwali wnętrza murów, choć byli troszkę lepiej traktowani. Po pierwsze,
oni zajmowali się tylko szukaniem magazynów z żywnością, bronią i wszystkim, co
mogło by się kiedykolwiek przydać miastu. Oznakowywali opuszczone domy, aby
gruzowcy mogli przyjechać i je rozebrać, oznaczali drzewa, które jeszcze nie
zostały ścięte lub nie spłonęły. Oznaczali cieki i zbiorniki wodne. Oznaczali,
zbierali i pozyskiwali wszystko, co mogło by się przydać miastu. Rycerze
natomiast, byli zbrojną częścią i ochroną szperających, czyli byli dodatkiem. I
to dlatego, w większości przypadków cała chwała spływała na Szperaczy.
Niestety bez przeszkolenia bojowego, często padali
ofiarami dzikich zwierząt, bandytów i żywych. Często Rycerze byli odsyłani na
fronty, na przykład na zachód gdzie toczył się bój z żywymi oraz na południe.
Tam, na południu było najgorzej. Podobno, wojnę jako pierwsze wypowiedziało
miasto przez mieszkańców Miasta Murów zwane Wysokim, po przez wysokie wieże
obronne. Były bardzo piękne i majestatyczne, ale niestety bardzo słabe. Wojskom
Miasta Murów udało im się wszystkie prawie zawalić, w pierwszych trzech godzinach
wojny oraz zrobić wyrwę w murze, mimo wszystko Lordowie zakazali wkraczania do
miasta Rycerzom. Rozkazali tylko utrzymywać wyrwę oraz nie dopuszczać do
kontrataku. W jakim celu to robili, nie wiedział nikt. Dlatego też, na
piętnastoosobową grupę Szperaczy, przypadał jeden Rycerz do ochrony. To bardzo
mało, kiedy trzeba się rozejść i przeszukiwać podziemne kompleksy, gdzie za
jakimiś drzwiami siedzi szczur wielkości lwa. A miastu Wysokiemu, wojnę w
rzeczywistości wypowiedziało właśnie Miasto Murów, a nie jak głosiła
propaganda, na odwrót.
Rozmyślania i spokojne sączenie piwa, przerwał
rozlegający się na murach alarm bojowy. Od razu, jak z bicza trzasnął, na
piętrze dało się słyszeć głośne, prawie jednostajny odgłos szurania. I w jednej
chwili, górna część baru była pusta. Każdy wiedział co to oznacza. Coś lub
ktoś, przeszło przez czujki i zostało wykryte.
- Chodźcie, popatrzymy – zaproponował Jeff.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, Murowi nie lubią jak im
się człowiek pałęta pod nogami. I nawet nie mamy czym im pomóc.
- Pierdolenie, Steve, ty idziesz?
- Przeszedł bym się.
- Chodź James – powiedział Jeff, już praktycznie
stojąc i naciągając na siebie letnią kurtkę w panterkę.
James, nie mając wyboru zgodził się. Mężczyźni ruszyli po
schodach, następnie wyszli na mury. Rozciągała się przed nimi niesamowicie
wielka przestrzeń, usiana domostwami z gruzu oraz cegły. Przy krawędzi muru
która graniczyła z rubieżami, przy zamontowanych czterolufowych działkach, przy
haubicach, przy armatach i przy ciężkich karabinach maszynowych, siedziało po
kilku Murowych i czekało. Z niektórych domów, dobiegło jeszcze kilku Murowych
oraz strażników ubranych w ciemniejsze mundury, którzy dzierżyli karabiny
snajperskie. Oni zajmowali pozycje za workami z piaskiem, przy stalowych
osłonach ze sporymi wizjerami. Na tyle dużymi, aby można było wycelować i oddać
strzał, wystawiając tylko lufę.
Wszyscy swoje oczy skierowane mieli na horyzont, za nic
mając niebo. Z plotek, wiedziano że tylko jedno miasto miało samoloty, a to i
tak w niewielkich ilościach. Na szczęście oni zajmowali się własnymi sprawami i
pozostawali neutralni. Tylko milczący Steve, kręcił głową, oglądając niebo. Był
w prawie najwyższym miejscu w mieście, nie licząc wieży świątynnej w górnym
dystrykcie i miał tu ku temu niezłe warunki.
Wyglądało to jak spadające gwiazdy, lecz Steve nie był w
ciemię bity. Wiedział, co to jest ze starych taśm filmowych i książek, które
walały się po całym jego mieszkaniu. Szarpnął za rękaw blisko stojącego Jamesa.
- Katiusze… Lepiej spierdalajmy z murów…
James zadarł głowę do góry. Faktycznie, w kierunku ich
pozycji leciało kilkanaście rakiet. Czujki tutaj z resztą nie były ustawione
zbyt daleko, a wypatrzenie co kryje się za horyzontem uniemożliwiało
wzniesienie, jakkolwiek dobrą lornetkę miał by Kapitan Straży Murowej.
- Ludzie! – wrzasnął Młody – Głowy do góra!
Spieprzajcie!
I może by i nawet atak rakietowy kogoś zdziwił, gdyby z
namiotów które nie tak dawno przeszukiwali, wybiegli mieszkańcy Miasta
Wysokiego. A raczej ich żołnierze. Sposób na uśpienie czujności Rycerzy był
prosty. W namiotach upozorować atak, samemu ukryć się w jamkach tuż pod nimi.
Kiedy rozlegnie się alarm na murach, który słyszeli głośno i wyraźnie, ujawnić
się.
Kilku strażników spojrzało w górę i wiedziało w czym
sprawa, dlatego też zaczęli uciekać gdzie popadnie. Z dołu poleciało kilka
pocisków z granatników RPG, po żelaznych osłonkach zaczęły się rozbijać i
rykoszetować pociski. Rakiety, zbliżały się coraz szybciej. Wielu Murowych
zaczęło już strzelać do uwijających się na dole jak w ukropie ludzików, nie
słysząc donośnych okrzyków i nawoływań do ucieczki, które były zagłuszone przez
huk wystrzałów. James bodajże sam by się rzucił ich odciągać od działek i
karabinów, ale Steve wraz z Jeffem, który też zorientował się w sytuacji,
chwycili swego przyjaciela pod ramię i wciągnęli do baru. Nie zdążyli znaleźć
się piętro niżej, lokalem za trzęsło, a ich rzuciło na stoliki i bar, za którym
tulił się barman ściskający Winchestera. Na murach, uderzające rakiety wzbijały
tumany gruzu, raniły ludzi oraz uszkadzały obronę murów.
Na to wszystko odpowiadały liczne salwy z armat, haubic
oraz szczęk karabinów maszynowych. 105 mm armaty miały co prawda odpowiednią
donośność, aby strącić cholerną ciężarówkę z rakietami, ale wzgórze
przeszkadzało w jej namierzeniu i w dodatku, jak podejrzewał James, zmieniała
pozycje wzdłuż wzgórka.
Po chwili, alarm bojowy rozległ się dla rycerzy.
Mężczyźni wstali i pełni zdziwienia oraz kurzu we włosach, ruszyli biegiem do
kwatermistrzów. Nie byli jedynymi którzy słyszeli wezwanie pod broń. Korytarze
pełne były rosłych chłopów ciągnących w tym samym kierunku, po to samo. Po
broń, by bronić swojego kącika i ludzi, którzy z nimi w tym kąciku współżyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?