środa, 17 kwietnia 2013

Wpis #003


Do mieszkania, które na drzwiach miało tylko zwięzły napis Steve Plux, rozległo się pukanie. Po chwili, drzwi otworzył zaspany szatyn, z włosami jak zwykle postawionymi na żel.
- Elo Steve. Chodźmy, Jeff powinien być już u „Majora” – powiedział James, nieco przygnębiony przez kłótnię z małżonką.
- Aha... – skwitował to krótko szatyn.
Dwójka mężczyzn, ruszyła dalej korytarzem. Co się stało dziwnego w trakcie tej wędrówki, rozmowę rozpoczął Steve, ten wiecznie milczący jegomość, choć i to się zdarzało.
- Słuchałeś dzisiaj radia? – zapytał.
- Nie, mam ciche dni z Jenny. Co mówili ciekawego?
- Mówili o tych namiotach, co je rano czesaliśmy. Zbadali czujki na wschodnich rubieżach miasta, wszystkie uszkodzone. Kamery nic nie nagrały. Tak samo nie znaleźli nikogo żywego, a więc podejrzewają że wróg mógł jakość wejść do miasta, albo próbować wejść. Albo wrócić z posiłkami.
- No, to faktycznie niedobrze. Naprawili czujki?
- Nie, nadal je naprawiają. Może za dwa dni będą śmigać.
Na tym rozmowa, zakończyła się. Dalszą drogę, pokonali bez słowa, aż w końcu stanęli przed schodami które prowadziły do dolnej części baru. Chyba najgłupsza rzecz, w jaką mógł być wyposażony bar. Strome schody. Wielu Rycerzy uważało, że zostało to specjalnie tak zrobione, aby mieli gorzej. Na ten przykład Strażnicy Murowi, nie mieli takich chorych utrudnień. Ale „Major”, i tak ściągał dużą ilość żołnierzy Miasta Murów. Kolejny bar znajdował się dopiero po przeciwnej stronie murów, co oznaczało kilkunastu kilometrową wędrówkę oraz kolejny w Górnych Dystryktach, ale to była luksusowa i kameralna tawerna. I zakaz wstępu do niej mieli Rycerze, Strażnicy Murowi, Strażnicy Miejscy oraz Zakonnicy. Jedyna zbrojne ramię Miasta Murów, które miało dostęp do tej luksusowej tawerny, to byli Strażnicy Lordowscy jeśli do tawerny zechciał wejść jakiś Lord, Straż Prezydencka jeśli prezydent miał spotkanie w tawernie oraz Paladyni, wystrzegający się alkoholu i będący czymś na kształt świetnie wyszkolonych komandosów, wzywanymi najczęściej tylko w naprawdę ciężkich warunkach.
Ale i tak najgorzej mieli Zakonnicy. Było ich mało, a w dodatku byli biedakami z podmurza. Powołani przez Lorda Hibervalera, chronili najbiedniejsze warstwy, organizowali dla nich msze i bronili majątku kościoła. Najczęściej zmuszeni do walki byli tylko za pomocą broni białej. W roku 2050 jednak wykazali się chartem ducha i niezłomną wiarą, kiedy to oni, pokonali małe ognisko wirusa ożywiającego zwłoki. Tylko za pomocą broni białej, choć trzech z piętnasto osobowej grupy, miało przedwojenne muszkiety.
Sam bar „U Majora” był całkiem znośnym miejscem, jak na te czasy. Choć wydawać by się mogło, że to zwykła mordowania, było tu bardzo spokojnie. Zresztą Rycerze i Murowi często współpracowali, więc nie mieli tyle zatargów co na przykład Rycerze i Miejscy, którzy całą swoją służbę przesiadywali na ulicach Górnego Dystryktu.
Jeff, za nim w barze pojawił się James oraz Steve, zdążył sam rozprawić się z trzema butelkami piwa. Jak mówił, „mam gdzie wlać, to wlewam”, najczęściej przy tym klepiąc się po brzuszysku. Na widok kompanów z grupy, twarz rozciągła mu się w lekko już podchmielonym uśmiechu.
- Nareszcie przyszliście – wrzasnął ze swojego stolika –Herman! – ryknął do barmana, który nadstawił ucho wyczekując zamówienia ­– Dwa duże piwa, dolicz mi do rachunku!
W tym czasie James i Steve zdążyli zająć miejsce koło swojego kolegi.
- Steve słyszał w radiu, że czujnia na wschodnich rubieżach całkowicie rozjebane. Tam musieli się dosta…
- Musimy James? – przerwał wywód Jeff, kiedy na stoliku wylądowały dwa pieniące się piwa – Nawet tutaj musimy gadać o robocie? Daj spokój, przynajmniej mi.
- Dobra… - James napił się pieniącego napoju – Nie powinien przyjść Felix?
- Nie, jest z Timem i z gruzowcami w Chicago. Powinien wrócić jutro wieczorem, z transportem.
- Przecież powinien być już dzisiaj. Tim mu przedłużył służbę?
- Aha. I do tego wyznaczył gruzowców Himleya. Znając życie Himley chce się opierdalać, a Felix próbuje ich zmusić do roboty. Do tego odpędza żywych, bandytów i całą tą masę, cholernych stworzeń.
- Przejebane – wtrącił Steve.
- Dokładnie Steve – odbąknął Jeff.
Felix, Steve, Jeff i James. Razem wstąpili do Rycerzy, razem opuścili Górny Dystrykt i swoje rodziny, po to by chronić swoje miasto. I długo byli razem ze sobą w jednej drużynie, dopóki Felix nie upilnował więźnia, Szczura. Jednego z rabusiów okolicznego gangu który cały czas próbował przebić się przez mury Miasta Murów i zrabować je. Niestety tak jak mieli odwagi po czubek głowy, ich rozumki i ocenianie sił na zamiary, leżało z dobry metr pod poziomem gruntu. Felix, oczywiście dostał takiego do opieki, za nim nie wrócą do miasta, aby później go przesłuchać, a wtedy byli na wypadzie w supermarkecie. Jego podopieczny, zerwał się ze sznura. Mając rozkaz upilnowania go za wszelką cenę, oddał kilka strzałów, ale Felix nigdy nie był dobrym strzelcem, choć wtedy trafił każdą, z dwóch wystrzelonych kul. Problem polegał na tym, że celował w nogi, a nie w wątrobę i płuco jeńca. Szybko został zdegradowany do stopnia sierżanta i przeniesiony z Rycerzy Starszego do Wściekłego Tima, szerzej znanego jako „pierdolony gnój”.
Pilnował gruzowców, wydobywających gruz na budowę murów i domów. Pozyskiwali go ze starych wieżowców oraz innych domów, rozbierając je ręcznie, cegła po cegle. Nic się nie marnowało, czy to kozły czy pokrycia dachowe. Wszystko miało swoją wartość. I choć gruzowcy dostawali kupę murańskich marek, jedna drużyna, a dokładnie Gruzowcy Himleya, mieli nieco inne poglądy polityczne i uważali, iż są wykorzystywani jak niewolnicy. Dawno chorąży Bittler i generał Startok rozwiązali by ją, gdyby nie fakt, że była to drużyna karna, a więzienia były już dawno, dawno przepełnione, jak i obozy pracy. Mimo wprowadzenia kary śmierci za co poważniejsze wykroczenia, pomniejszych złodziej cały czas była masa i cały czas przybywało ich w areszcie.
Felix na szczęście już sam z tego zrezygnował, składając papiery o przeniesienie do Szperaczy. Mieli te same prawa co Rycerze i też zamieszkiwali wnętrza murów, choć byli troszkę lepiej traktowani. Po pierwsze, oni zajmowali się tylko szukaniem magazynów z żywnością, bronią i wszystkim, co mogło by się kiedykolwiek przydać miastu. Oznakowywali opuszczone domy, aby gruzowcy mogli przyjechać i je rozebrać, oznaczali drzewa, które jeszcze nie zostały ścięte lub nie spłonęły. Oznaczali cieki i zbiorniki wodne. Oznaczali, zbierali i pozyskiwali wszystko, co mogło by się przydać miastu. Rycerze natomiast, byli zbrojną częścią i ochroną szperających, czyli byli dodatkiem. I to dlatego, w większości przypadków cała chwała spływała na Szperaczy.
Niestety bez przeszkolenia bojowego, często padali ofiarami dzikich zwierząt, bandytów i żywych. Często Rycerze byli odsyłani na fronty, na przykład na zachód gdzie toczył się bój z żywymi oraz na południe. Tam, na południu było najgorzej. Podobno, wojnę jako pierwsze wypowiedziało miasto przez mieszkańców Miasta Murów zwane Wysokim, po przez wysokie wieże obronne. Były bardzo piękne i majestatyczne, ale niestety bardzo słabe. Wojskom Miasta Murów udało im się wszystkie prawie zawalić, w pierwszych trzech godzinach wojny oraz zrobić wyrwę w murze, mimo wszystko Lordowie zakazali wkraczania do miasta Rycerzom. Rozkazali tylko utrzymywać wyrwę oraz nie dopuszczać do kontrataku. W jakim celu to robili, nie wiedział nikt. Dlatego też, na piętnastoosobową grupę Szperaczy, przypadał jeden Rycerz do ochrony. To bardzo mało, kiedy trzeba się rozejść i przeszukiwać podziemne kompleksy, gdzie za jakimiś drzwiami siedzi szczur wielkości lwa. A miastu Wysokiemu, wojnę w rzeczywistości wypowiedziało właśnie Miasto Murów, a nie jak głosiła propaganda, na odwrót.
Rozmyślania i spokojne sączenie piwa, przerwał rozlegający się na murach alarm bojowy. Od razu, jak z bicza trzasnął, na piętrze dało się słyszeć głośne, prawie jednostajny odgłos szurania. I w jednej chwili, górna część baru była pusta. Każdy wiedział co to oznacza. Coś lub ktoś, przeszło przez czujki i zostało wykryte.
- Chodźcie, popatrzymy – zaproponował Jeff.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, Murowi nie lubią jak im się człowiek pałęta pod nogami. I nawet nie mamy czym im pomóc.
- Pierdolenie, Steve, ty idziesz?
- Przeszedł bym się.
- Chodź James – powiedział Jeff, już praktycznie stojąc i naciągając na siebie letnią kurtkę w panterkę.
James, nie mając wyboru zgodził się. Mężczyźni ruszyli po schodach, następnie wyszli na mury. Rozciągała się przed nimi niesamowicie wielka przestrzeń, usiana domostwami z gruzu oraz cegły. Przy krawędzi muru która graniczyła z rubieżami, przy zamontowanych czterolufowych działkach, przy haubicach, przy armatach i przy ciężkich karabinach maszynowych, siedziało po kilku Murowych i czekało. Z niektórych domów, dobiegło jeszcze kilku Murowych oraz strażników ubranych w ciemniejsze mundury, którzy dzierżyli karabiny snajperskie. Oni zajmowali pozycje za workami z piaskiem, przy stalowych osłonach ze sporymi wizjerami. Na tyle dużymi, aby można było wycelować i oddać strzał, wystawiając tylko lufę.
Wszyscy swoje oczy skierowane mieli na horyzont, za nic mając niebo. Z plotek, wiedziano że tylko jedno miasto miało samoloty, a to i tak w niewielkich ilościach. Na szczęście oni zajmowali się własnymi sprawami i pozostawali neutralni. Tylko milczący Steve, kręcił głową, oglądając niebo. Był w prawie najwyższym miejscu w mieście, nie licząc wieży świątynnej w górnym dystrykcie i miał tu ku temu niezłe warunki.
Wyglądało to jak spadające gwiazdy, lecz Steve nie był w ciemię bity. Wiedział, co to jest ze starych taśm filmowych i książek, które walały się po całym jego mieszkaniu. Szarpnął za rękaw blisko stojącego Jamesa.
- Katiusze… Lepiej spierdalajmy z murów…
James zadarł głowę do góry. Faktycznie, w kierunku ich pozycji leciało kilkanaście rakiet. Czujki tutaj z resztą nie były ustawione zbyt daleko, a wypatrzenie co kryje się za horyzontem uniemożliwiało wzniesienie, jakkolwiek dobrą lornetkę miał by Kapitan Straży Murowej.
- Ludzie! – wrzasnął Młody – Głowy do góra! Spieprzajcie!
I może by i nawet atak rakietowy kogoś zdziwił, gdyby z namiotów które nie tak dawno przeszukiwali, wybiegli mieszkańcy Miasta Wysokiego. A raczej ich żołnierze. Sposób na uśpienie czujności Rycerzy był prosty. W namiotach upozorować atak, samemu ukryć się w jamkach tuż pod nimi. Kiedy rozlegnie się alarm na murach, który słyszeli głośno i wyraźnie, ujawnić się.
Kilku strażników spojrzało w górę i wiedziało w czym sprawa, dlatego też zaczęli uciekać gdzie popadnie. Z dołu poleciało kilka pocisków z granatników RPG, po żelaznych osłonkach zaczęły się rozbijać i rykoszetować pociski. Rakiety, zbliżały się coraz szybciej. Wielu Murowych zaczęło już strzelać do uwijających się na dole jak w ukropie ludzików, nie słysząc donośnych okrzyków i nawoływań do ucieczki, które były zagłuszone przez huk wystrzałów. James bodajże sam by się rzucił ich odciągać od działek i karabinów, ale Steve wraz z Jeffem, który też zorientował się w sytuacji, chwycili swego przyjaciela pod ramię i wciągnęli do baru. Nie zdążyli znaleźć się piętro niżej, lokalem za trzęsło, a ich rzuciło na stoliki i bar, za którym tulił się barman ściskający Winchestera. Na murach, uderzające rakiety wzbijały tumany gruzu, raniły ludzi oraz uszkadzały obronę murów.
Na to wszystko odpowiadały liczne salwy z armat, haubic oraz szczęk karabinów maszynowych. 105 mm armaty miały co prawda odpowiednią donośność, aby strącić cholerną ciężarówkę z rakietami, ale wzgórze przeszkadzało w jej namierzeniu i w dodatku, jak podejrzewał James, zmieniała pozycje wzdłuż wzgórka.
Po chwili, alarm bojowy rozległ się dla rycerzy. Mężczyźni wstali i pełni zdziwienia oraz kurzu we włosach, ruszyli biegiem do kwatermistrzów. Nie byli jedynymi którzy słyszeli wezwanie pod broń. Korytarze pełne były rosłych chłopów ciągnących w tym samym kierunku, po to samo. Po broń, by bronić swojego kącika i ludzi, którzy z nimi w tym kąciku współżyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?