W miejscu, w którym kwatermistrz wraz z pomocnikami
wydawali broń, panowała nieposkromiona wrzawa. Każdy słyszał gorączkową obronę
na murach i wybuchy rakiet, ale nikt w zasadzie nie wiedział co wybucha, kto
atakuje, czym i po co. Gdzieś wśród kłębowiska, ktoś postawił kilka krzeseł, na
których stanęli dowódcy grup, między innymi Stary. Wszyscy wiedzieli o co
chodzi, więc zbliżyli się na tyle blisko, na ile mogli. Głos zabrał siwy
staruszek, z już naciągniętym na głowę hełmem:
- Żołnierze! Rycerze Miasta Murów! Przed chwilą
zostaliśmy zaatakowani, jak donoszą Strażnicy Murowi, przez żołnierzy miasta
Wysokiego. Nasze bataliony spod ich miasta donoszą, iż nie zaobserwowali żeby
ktokolwiek opuszczał miasto, więc możliwe że po prostu otoczyli nasze
stanowiska lub mają jakiś tunel. Nieważne, bowiem oni już dostali rozkazy aby
ich przycisnąć. Właśnie nasze mury są dewastowane przez samobieżną wyrzutnię
rakiet, a pod murami zbierają się saperzy, aby wysadzić bramę. Dlatego też
każdy to żyw ma zabrać broń i przydziałową amunicję, pierwsi zabiorą się na
pojazdy. Reszta będzie się musiała przebiec. Kierowcy otrzymali rozkaz.
Bradley, dwa HUMVEE i T-34 pojadą załatwić rakiety. Reszta specyfikuje ludzi
pod murami.
Broń, szybko znikała z arsenału. James załapał się na
wysłużonego Mosin-Nagata, Jeff na MP5, a Steve z racji iż był kierowcą, bez
kolejki odebrał swój pistolet M9 oraz UZI. Kiedy zbiegli wraz z resztą
żołnierzy na parking, na Jeepie Willisie siedział Starszy, ładujący amunicją
M60 zamocowane na obrotowym łożysku. Wielkie bydle dysponujące zabójczą siłą
ognia, choć było już nieco przestarzałe. Kiedy zobaczył swoich, przywołał ich
do siebie.
James usiadł koło Steviego, Jeff zapakował się pod nogi
starszemu. Ten tylko przeładował M60 i wydał rozkaz Steviemu, aby ruszył.
Jeffrey miał podawać staruszkowi amunicję i pomagać w przeładowywaniu, pilnować
aby taśma nabojowa się nie skręcała i podawać pozycje celów, które uzna za
najgroźniejsze, na przykład te uzbrojone w granatniki lub wyrzutnie rakiet.
Steve nie jechał w konwoju składającym się z Bradleyów,
czołgów i innych pojazdów pancernych, za to trzymał się z boku. Kierowali się
do bramy, którą wcześniej wjeżdżali. Jeep, nie będący blokowany przez swoich
większych braci, po prostu ich wyprzedzał.
Ze wzgórza, które ukrywało Katiusza, rozpościerał się
przeraźliwy, ale i zarazem piękny widok. Sypiące się z murów pociski z działek,
haubic, armat i CKMów, dostawały to samo od żołnierzy z dołu którzy
organizowali sobie spod ziemi coraz większą ilość materiałów wybuchowych,
granatników i towarzyszy. Makabrycznego obrazu, dopełniały nadlatujące rakiety,
które wybuchały w zetknięciu z murem, wyrzucając w powietrze tony gruzu, pyłu i
dymu. Z lewej i prawej strony, kierowały się do miasta prawdziwe, żelazne
zastępy pojazdów opancerzonych. Jakieś salwa rakiet trafiła w „Majora”,
który niebezpiecznie przechylił się w stronę krawędzi muru, a zaraz potem
runął z impetem.
Jeden z żołnierzy miasta Wysokiego, przymierzył i odpalił
jednorazowego LAWA, który pofrunął na spotkanie z bojowym wozem piechoty, MCV-80
Warrior. Pocisk rozprysnął się na kabinie wozu, rozrywając ją w
efektownego „tulipana”. Wóz, zakręcił się tylko na gąsienicy i
zjechał z szutrowej drogi, wprost do głębokiego rowu, wypełnionego wodą.
Na szczęście nie zanurzył się cały. Drzwi do części
transportowej, gdzie siedzieli Rycerze otworzyły się ciężko. Kilka sekund
później zaczęli już z niego wyskakiwać wojacy, strzelający ogniem koszącym w
kierunku spanikowanych żołnierzy przeciwnika. Terkot kałasznikowów, M4 i innych
narzędzi do siania mordu, było słychać daleko, daleko za wzgórzem.
Na szczęście i tam pojawiły się pojazdy Rycerzy. Pierwsze
ogień otworzył Bradley, rozrywając kabinę jednej z ciężarówek. Potem coś
huknęło daleko z tyłu. T-34, przypomniało o sobie, trafiając drugi pojazd,
który automatycznie przemienił się w płonący wrak. Dwa HUMVEE, już praktycznie
stawiając kropkę nad „i”, dopilnowały by z polowego obozu nie uciekł żaden
członek obsługi wyrzutni rakiet, ani żaden żołnierz.
Steve już po kilku pierwszych minutach walki, przestał
omijać zwłoki zalegające na placu, na którym wcześniej stały namioty i łóżka,
na które teraz wykrwawiali się żołnierze wroga, a brezent wkręcał się w
gąsienice pojazdów. Staruszek niczym oszalały, niczym za młodszych lat
wystrzeliwał całe taśmy amunicji w kierunku pierzchających żołnierzy i teraz,
przestał już nawet słuchać poleceń celowniczego, którym został Jeff. James za
to, pewniej czuł by się z maszynowym karabinem, ale jego stały przydział został
w szafce, więc męczył się tym karabinem powtarzalnym. W dodatku, co przymierzył
w kogoś, to kierowca najechał na wybój, a to ostro skręcił. Nie był to karabin,
przeznaczony do strzelanie z jadącego po nierównym terenie pojazdu. Gdzieś w
oddali, jakiś granatnik trafił w szarżującego na grupę uciekinierów HUMVEE,
gdzieś tam grupa saperów z miasta Wysokiego, wysadziła się podbiegając do
czołgu, właśnie wymierzającego lufę w spinających się po wzgórzu uciekinierów.
Ale i ich dni były policzone, ponieważ na wzgórzu już
ustawiały się dwa HUMVEE, Bradley oraz T-34. Kiedy wszystkie te maszyny,
huknęły ogniem jakby na rozkaz, niedawni wspinacze zaczęli zsypywać się z górki
niczym ciśnięte kamienie. Żołnierze którzy nie załapali się na pojazdy, z
krótkimi mieczami dobijali rannych oraz ściągało ich na kupę. Gdzieniegdzie
jeszcze rozległ się pojedynczy wystrzał, ale i tak miasto Wysokie nie
przewidziało tego, jak szybko może zadziałać obrona Miasta Murów. Utwierdzeniem
wygranej, było tylko powrzucanie do jamek w których ukrywali się żołnierze
granatów fosforowych, a następnie kostki C4. Ziemią wstrząsnęła seria wybuchów,
gdzieniegdzie nawet krzyków, ale Rycerze byli bezwzględni, bo musieli tacy być.
Nikt nie płacił im za jeńców, a za wypuszczenie wroga mógł im nawet grozić sąd
polowy. Dlatego po prostu pilnowano z zasady, aby nie pozostał się żaden żywy
napastnik. A kiedy wszyscy byli martwi i ściągnięci na kupę, polano ich benzyną
i podpalono, uprzednio zabierając łachy, buty, broń, amunicję i wszystko, co
mogło się przydać mieszkańcom miasta. Nawet zakrwawione mundury, wyprane,
wygotowane i na nowo poszyte, mogły ubrać kilka rodzin z podmurza.
Smród palonego mięsa, roznosił się po okolicy, dając do zrozumienia
żołnierzom którym jakoś się udało uciec, że to nie był dobry pomysł. Grube mury
Miasta Murów, były niczym mury starożytnej Troi. Niezdobyte.
Kilku Rycerzy o słabszych żołądkach, zwymiotowało gdy
smród palonych trupów trafił do ich nozdrzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?