niedziela, 21 kwietnia 2013

Wpis #006


Ciała tych żołnierzy, które udało się zapakować do transporterów zostały złożone w miejskiej kostnicy. Dwa agregaty prądotwórcze, kiedyś używane w kopalni złota nieopodal, pracowało cały czas utrzymując w niej niską temperaturę oraz oświetlając szpital mieszący się w budynku obok. Ci, którzy padli ofiarą żywych, zostali niestety za murami, ale i to się zdarzało. Służba w Rycerzach nie była przymusowa i każdy wiedział na co się naraża.
Piętnaście ciał Rycerzy przywieziono wozami bojowymi oraz innymi wehikułami które wyjechały do walki z mieszkańcami wrogiego miasta. Do tej liczby należało doliczyć siedemnastu Strażników Murowych, którzy ponieśli bohaterską śmierć w obronie miasta. Wieczorem, kiedy słońce skłaniało się ku horyzontowi, na murach zapłonęły stosy pogrzebowe, natomiast prochy walecznych żołnierzy zgarnięto w urny, które zostały przetransportowane do podziemi Świątyni w Górnym Dystrykcie.
Na pogrzeby, obowiązek miał się zjawić każdy. Potem, po kilku latach zmieniono przepis, aby na obrządku pogrzebowym byli wszyscy Ci, którzy mieli styczność jakąkolwiek z chowanym. James, wraz z żoną służył z tymi chłopcami, którzy teraz pozszywani, owinięci w prześcieradła, leżeli na coraz to kolejno podpalanych stosach. Przy wymurowanej już kilkanaście lat temu ambonie, stał Święty Ojciec. Przywódca kultu Rakira.
- Dziś żegnamy się z naszymi braćmi, ojcami i synami! Z małą cząstką potęgi Miasta Murów, która w obranie naszych interesów i naszego bezpieczeństwa, oddała życie w bohaterskim akcie męstwa – ryczał kapłan – Albowiem zapisane w Uświęconej Księdze Rakira zostało, że nie są bohaterami Ci którzy o bohaterskich czynach prawią, lecz Ci o których czynach się prawi! A więc nie zapomnijmy tego co dzisiaj zaszło i wspominajmy to zajście tak długo, jak długo nam się uda, a jeśli Rakir pozwoli, sława o tych bohaterach którzy teraz odchodzą do niego w snopie dymu i blasku ognia, przetrwa całe pokolenia!
Niezbyt daleko, gdzie stał na wespół zawalony budynek, pracowało kilku robotników z podmurza. Reperowali bar „U Majora”, który również ucierpiał w starciu. Uwijali się jak mrówki, widać było ich zaangażowanie. Słowa kapłana udzielały im się, zresztą nie wszyscy wrogo byli nastawieni do władzy. Jak w każdy mieście, znajdowali się w nim i przeciwnicy, jak i zwolennicy ustroju politycznego. Jeff odetchnął z niemałą ulgą, widząc że tak szybko się zabrano za naprawę jego ulubionego lokalu.
Kiedy ostatni stos spłonął, kapłan począł zgarniać szufelką popiół do urn wraz ze swoimi poplecznikami. Kiedy już znaczna część baru została odgruzowana i windą prowadzącą na mury, powoli zwożono małą wywrotką gruz, cegły i pustaki wraz z zaprawą, w tym momencie na murach pojawił się Malan.
Malan, a właściwie Olgierd Malan, był to dyspozytor i główny strateg Rycerzy. Przeważnie siedział wraz z pięcioma podwładnymi w małym pomieszczeniu w Górnym Dystrykcie i otwierał bramy, wydawał rozkazy, ostrzegał przed zagrożeniami zauważonymi przez czujki. Teraz przyszedł do Starego, stojącego nieopodal kopców z popiołu. To oznaczało, że Rycerze otrzymają nowe rozkazy.
- Witam Starszy – zawołał Malan, który zatrzymał się za plecami dowódcy.
Staruszek obrócił się. Twarz miał spłakaną, oczy czerwone. Malana to zdziwiło, i to nawet bardzo.
- Płakałaś? – zapytał – Nie przyzwyczaiłeś się?
- Nigdy się nie przyzwyczaję do tracenia dobrych żołnierzy, Malan. Czego chcesz?
- Mam nowe rozkazy.
- Jakie?
- Jesteś teraz najmniej liczną drużyną w Rycerzach, a więc zostałeś wybrany do poinformowania Tima, o sytuacji tu. Słyszałeś o tym, że radio im się schrzaniło?
- Wiem wszystko, wszystko słyszałem. Kogo mi przydzieliliście?
- Sam możesz wybrać jeszcze sześciu żołnierzy, ale reszta zostanie przydzielona do Sparkyego i oddelegowana do oczyszczania rubieży za murem z żywych trupów.
- Nie mogę zabrać wszystkich?
- Przykro mi, ale kiedy wrócisz twoja drużyna zostanie rozwiązana. Jest was za mało, abyście mogli stanowić trzon armii Rycerzy. Zgłosiłem was do awansu, na Paladynów lub jakąkolwiek służbę w Górnym Dystrykcie. Ale nie macie za dużych szans, przynajmniej nie wszyscy.
Staruszkowi łzy napłynęły jeszcze rzewniej do oczu. Jego drużyna, to było wszystko co miał. Wszystko, czemu mógł poświęcać swój czas, swoje ideały. Od kiedy zginęła Matylda, jego żona zamordowana przez jakiegoś chuligana z pod murza, poświęcił się służbie całym sobą i każdą częścią ciała z osobna.
Malan chcąc uniknąć smutnego widoku, po prostu obrócił się na pięcie i odmaszerował w kierunku windy, którą się tu dostał. Kiedy zniknął z oczu staruszka, które życzyły Malanowi aby spadł z tych murów, sam powlókł się do swojej kanciapy. Wiedział że to główny strateg mógł tylko poddać do głosowania taki plan, jak rozwiązanie jego drużyny. Jego drużyny…
Mieszkanie Staruszka, prawie wcale nie urządzone, ubogie i surowe, stało w takim stanie już ponad trzydzieści lat. Louis Puve, bo tak nazywał się Stary, usiadł na starym i wytartym fotelu. W ręce trzymał pół litrową butelkę Burbona oraz szklankę. Mimochodem włączył radio, które nadawało informacje z Miasta Murów.
„Właśnie zakończył się obrządek pogrzebowy” – informowała spikerka – „W ataku na miasto Murów, prawdopodobnie przez mieszkańców miasta Wysokiego, zginęło piętnastu Rycerzy, w tym dziesięciu z drużyny Louisa „Starego” Puve, czterech z drużyny Johna Sparkyego oraz jeden członek drużyny Emanuela „Trefla” Straka. Dzień wczorajszy, został również okupiony krwią Strażników Murowych, których zginęło siedemnastu. Wszyscy byli przydzieleni do kwadratu N4, dowodzonego przez Irminę Badylajewą. A teraz, trochę muzyki”
W radiu pojawiła się najpierw trąbka, zaraz po nią charakterystyczny głos Louisa Armstronga z piosenki A Kiss to Build a Dream On.
Pijącego alkohol staruszka, przyprawiło to o głośny, bezradny płacz. Potem pił tak długo, aż nie stracił przytomności. Przeklął szpetnie, gdy obudził się rano. Wolał nie żyć, wolał zostać spalonym i odejść do Rakira. Być wolnym, niż być więźniem wspomnień. Być ze swoją małżonką. Ale miał ostatnie zadanie. Przy doborze ludzi, z pozostałych dziesięciu chłopa, wielkiego wyboru nie miał. Wybrał tych, z którymi dogadywał się najlepiej.
Steve, James, Jeff, Crash, Em-doc oraz Niemożliwy. Jeszcze tego samego dnia obszedł ich mieszkania, informując o zlikwidowania drużyny i ostatnim zadaniu. Pożegnał się również z pozostałą czwórką. Nie odstępowało go wrażenie, że widzi ich ostatni raz. I miał naprawdę złe przeczucia.
Wyruszali następnego dnia o piątej rano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?