niedziela, 21 kwietnia 2013

Wpis #008


Rano ruszyli dalej, Coquar powoli się rozpędził. Jeszcze kilka kilometrów i mieli stanąć pod bramą Waste City. Miasto pieszczotliwie zwane Śmietniskiem, już powoli wyłaniało się zza horyzontu. Przypominało stertę, zrzuconych na siebie śmieci. Palisada, kilka kontenerów, w centralnej części kamienny budynek, który jak głosiła plotka, trzyma się tylko na ślinę Paragrava.
Od zachodu, ze strony od której nadjeżdżał oddział ostrzegawczy, piętrzyła się sterta świeżych ciał. Pierwszy zauważył je Steve, który wziął je za ciała zbłąkanych żołnierzy z Miasta Wysokiego lub niespalonych jeszcze truposzy. Ciała były nagie, głównie męskie. Ale zdarzały się też i kobiety oraz co najgorsze, dzieci.
Żołnierze widywali już takie rzeczy, ale nawet najtwardszy żołnierz nigdy się nie mógł do tego przyzwyczaić. Kim byli ludzie, z których ciał powstał ten kopiec, szybko się wydało przed zamkniętą bramą.
- O, nowa dekoracja – zauważył Crash wskazując na dwóch powieszonych na bramie mężczyzn – Stary, mamy problem – ryknął na tył pojazdu.
W istocie, był tu cholerny problem. Na sznurze, wisiały posiniałe i spuchnięte ciała Antonio Paragrava oraz jego zastępcy, Kuby.
- O ja pierdole, doigrali się… - powiedział stary, który wyjrzał przez właz na dachu pojazdu – Steve, zatrąb.
Po okolicy rozległ się donośny klakson pojazdu zwiadowczego. Pięć minut później, na palisadach pojawili się nowi rezydenci Waste City. Od razu wzięli na cel pojazd, mimo wszystko wstrzymywali się z odpaleniem granatników. Po mundurach było widać, że mimo wszystko to nie Wysocy przejęli Śmietnik, tylko wybuchł wewnętrzny konflikt. Cóż, jak ktoś jest cały czas traktowany jak zwierzę, zacznie gryźć. Z megafonu, który trzymał jakiś żołdak na bramie, zazgrzytało, ale szybko uszu żołnierzy dobiegło wezwanie.
- Jeśli przyjechaliście na wezwanie Paragrava, macie pięć minut by zawrócić – padło donośne – A jeśli nie, to zapraszamy do handlu. Nie dostaniecie nic za darmo. Już nie.
Stary schował się na powrót do pojazdu.
- Panowie, nie mamy za wiele do odsprzedania. Amunicja i paliwo, ale bez niego nie wyjedziemy gruzowcom na spotkanie. Bez żarcia, będziemy przymierać głodem. Zdecydujmy razem.
Prawie jednogłośnie zdecydowali oddać amunicję za świeże żarcie, oczywiście nie całą. I tak będą musieli racjonować jedzenie. Stary znowu wyjrzał przez właz.
- Handlujemy! – wrzasnął – Kto tu teraz rządzi?!
- To mało ważne. Cofnijcie się o kilkanaście metrów, zaraz wyjdziemy ubić interes.
Usłuchali. Nie mieli zbytnio co dyskutować. Tamci mieli granatniki, pewnie też kilka Carlów Gustavów i moździerzy. Na szczęście, żaden pocisk czy też granat nie wylądował im na łbie. Niewiele później, otworzyła się brama i zaprzężony w dwa woły wóz, wytoczył się i zatrzymał tuż przy pojeździe. Wypełniony był owocami i warzywami, ale też mięsem i nabiałem. Do koloru, do wyboru. To jedzenie było głównie przeznaczone dla Górnego Dystryktu, spodziewali się raczej dostać jakieś stare puszki czy też inny syf, którym karmiono ich w mieście. A tu towary wręcz luksusowe do wymiany.
Kolejnym zaskoczeniem, były ceny. Bo nawet nie spodziewali się, że mogą dostać to za kilka marnych nabojów. Mimo wszystko jej zapas, jeśli teraz można było o nim mówić, znacznie się uszczuplił. Ale było warto, stwierdził Stary wraz z EM-doc’iem. Za taką wyżerkę, jaką planowali na wieczór, oddać by mogli dusze. A najbardziej ucieszony pysk miał Jeff, któremu po pysku wręcz ściekała ślina.
Przy handlu, udało im się zamienić słówko z jednym z żołnierzy, który uzbrojony w wysłużony M4 pilnował wozu. A raczej pogadał z nim Crash i James.
- Co tu w ogóle się stało? – pierwszy zapytał, prosto z mostu Crash.
- A nic, Paragrav nadużył naszej dobroci i tolerancji. Kilku Strażników się zdenerwowało, mieszkańców nie było trzeba długo przekonywać. A teraz starcza nam żarcia aby się wyżywić, i aby handlować. I żadne Murasy nam nie brużdżą… Zresztą jesteście pierwszymi, którzy tu zawitali. Kierownik chciał do was otworzyć ogień, ale Meksykaniec kazał zobaczyć co was tu sprowadza, trochę za mało na atak. A spodziewamy się go w najbliższej przyszłości.
- Kierownik? Meksykaniec? – drążył temat już James.
- No, pewnie go pamiętacie z Miasta. Breakcraft i Miguel Cotto.
James ich nie znał, ale Crash kojarzył Breakcrafta. Tom Breakcraft. Rycerz, który chciał odejść z Miasta Murów, ale nie uzyskał pozwolenia dowództwa. Wysłano go na wieś, na Śmietnisko. Kierownik, jak go tu zaczęto nazywać, nie znosił być poniżany. A już kompletnie nie lubił patrzeć jak poniża się innych, czego nie żałował sobie Paragrav.
Nie trudno się domyśleć, że Breakcrafta po prostu chuj strzelił. Najpewniej sam zaczął wymierzać sprawiedliwość, reszta ludzi poszła za nim. Którzy też byli z resztą nieludzko traktowani. Dlatego Górny Dystrykt jest za grubym murem, bowiem masa ludzi już dawno by się zbuntowało przed tyranią skrybów.
Dopiero w trasie, Crash i James podzielili się zdobytymi informacjami z resztą załogi. Kiedy wóz z żywnością i amunicją wrócił do Waste City, Coquar wrócił na ubity trakt. Ciągnął dalej na wschód, mijając rozległe pola należące do Waste City. Pracowali na nich rolnicy i kobiety, co przy lżejszych pracach. Pilnowali ich przed truposzami i bandytami żołnierze, dawniej pilnowali ich, aby nie myśleli uciec czy się lenić.
- Stary… - odezwał się Niemożliwy – Zameldujemy to Miastu?
Stary chwilę się zastanawiał nad tym, co im grozi za nie zgłoszenie tego faktu dowództwu. W końcu mieli CB radio, i kawał solidnej anteny na dachu. On osobiście by tego nie meldował, ale, on nie miał zamiaru wrócić. W przeciwieństwie do nich, co mogło by się dla nich skończyć niezbyt przyjemnie.
- Zameldujemy. Steve, możesz? – rzucił do kabiny.
Steve bez słowa sprzeciwu, zgłosił w kilku krótkich słowach co ich spotkało i odpowiedział na to, o co ich pytał radiooperator z Miasta Murów. A więc o to jakie mają siły, dlaczego nic nie zrobili i dlaczego handlowali ze zdrajcami. Wyjaśniał wszystko prosto, nie rozwodził się. Radiooperator nie miał się do czego przyczepić.
Dwanaście kilometrów dalej, kiedy za kółko przesiadł się Crash, w cholerę poszła pompa paliwowa. Klął na czym świat stał, stali w szczerej pustyni. Jedyną nadzieją było, wrócenie do Waste City po część zamienną, z resztą amunicji do karabinu EM-doc’a, który i tak z bronią radził sobie tu najgorzej. Mimo wszystko, potrafił czynić cuda swoim przedpotopowym rewolwerem.
Nie było sensu iść całą grupą, zwłaszcza że nie byli wcale tak daleko od miasta. Od Śmietnika, co zapewne odstraszało rabusiów, a trupy były systematycznie łapane i spalane. Zgłosił się James, Jeff i Niemożliwy. Stary jednak zdecydował, że bez Jeffa pójdzie im szybciej. Gruby nie protestował, zdawał sobie chyba z tego sprawę. Jedyne co ich przerażało, to ilość amunicji. James miał dwa magazynki do AK, Niemożliwy do AR-15 miał ich trzy. I po magazynku do broni bocznej. Biorąc trochę mleka i wody, ruszyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?