Rano ruszyli dalej, Coquar powoli się rozpędził. Jeszcze
kilka kilometrów i mieli stanąć pod bramą Waste City. Miasto pieszczotliwie
zwane Śmietniskiem, już powoli wyłaniało się zza horyzontu. Przypominało
stertę, zrzuconych na siebie śmieci. Palisada, kilka kontenerów, w centralnej
części kamienny budynek, który jak głosiła plotka, trzyma się tylko na ślinę
Paragrava.
Od zachodu, ze strony od której nadjeżdżał oddział
ostrzegawczy, piętrzyła się sterta świeżych ciał. Pierwszy zauważył je Steve,
który wziął je za ciała zbłąkanych żołnierzy z Miasta Wysokiego lub
niespalonych jeszcze truposzy. Ciała były nagie, głównie męskie. Ale zdarzały
się też i kobiety oraz co najgorsze, dzieci.
Żołnierze widywali już takie rzeczy, ale nawet
najtwardszy żołnierz nigdy się nie mógł do tego przyzwyczaić. Kim byli ludzie,
z których ciał powstał ten kopiec, szybko się wydało przed zamkniętą bramą.
- O, nowa dekoracja – zauważył Crash wskazując na dwóch
powieszonych na bramie mężczyzn – Stary, mamy problem – ryknął na tył pojazdu.
W istocie, był tu cholerny problem. Na sznurze, wisiały
posiniałe i spuchnięte ciała Antonio Paragrava oraz jego zastępcy, Kuby.
- O ja pierdole, doigrali się… - powiedział stary, który
wyjrzał przez właz na dachu pojazdu – Steve, zatrąb.
Po okolicy rozległ się donośny klakson pojazdu
zwiadowczego. Pięć minut później, na palisadach pojawili się nowi rezydenci
Waste City. Od razu wzięli na cel pojazd, mimo wszystko wstrzymywali się z
odpaleniem granatników. Po mundurach było widać, że mimo wszystko to nie Wysocy
przejęli Śmietnik, tylko wybuchł wewnętrzny konflikt. Cóż, jak ktoś jest cały
czas traktowany jak zwierzę, zacznie gryźć. Z megafonu, który trzymał jakiś
żołdak na bramie, zazgrzytało, ale szybko uszu żołnierzy dobiegło wezwanie.
- Jeśli przyjechaliście na wezwanie Paragrava, macie pięć
minut by zawrócić – padło donośne – A jeśli nie, to zapraszamy do handlu. Nie
dostaniecie nic za darmo. Już nie.
Stary schował się na powrót do pojazdu.
- Panowie, nie mamy za wiele do odsprzedania. Amunicja i
paliwo, ale bez niego nie wyjedziemy gruzowcom na spotkanie. Bez żarcia,
będziemy przymierać głodem. Zdecydujmy razem.
Prawie jednogłośnie zdecydowali oddać amunicję za świeże żarcie, oczywiście nie całą. I tak będą musieli racjonować jedzenie. Stary znowu wyjrzał przez właz.
Prawie jednogłośnie zdecydowali oddać amunicję za świeże żarcie, oczywiście nie całą. I tak będą musieli racjonować jedzenie. Stary znowu wyjrzał przez właz.
- Handlujemy! – wrzasnął – Kto tu teraz rządzi?!
- To mało ważne. Cofnijcie się o kilkanaście metrów,
zaraz wyjdziemy ubić interes.
Usłuchali. Nie mieli zbytnio co dyskutować. Tamci mieli
granatniki, pewnie też kilka Carlów Gustavów i moździerzy. Na szczęście, żaden
pocisk czy też granat nie wylądował im na łbie. Niewiele później, otworzyła się
brama i zaprzężony w dwa woły wóz, wytoczył się i zatrzymał tuż przy pojeździe.
Wypełniony był owocami i warzywami, ale też mięsem i nabiałem. Do koloru, do
wyboru. To jedzenie było głównie przeznaczone dla Górnego Dystryktu,
spodziewali się raczej dostać jakieś stare puszki czy też inny syf, którym
karmiono ich w mieście. A tu towary wręcz luksusowe do wymiany.
Kolejnym zaskoczeniem, były ceny. Bo nawet nie
spodziewali się, że mogą dostać to za kilka marnych nabojów. Mimo wszystko jej
zapas, jeśli teraz można było o nim mówić, znacznie się uszczuplił. Ale było
warto, stwierdził Stary wraz z EM-doc’iem. Za taką wyżerkę, jaką planowali na
wieczór, oddać by mogli dusze. A najbardziej ucieszony pysk miał Jeff, któremu
po pysku wręcz ściekała ślina.
Przy handlu, udało im się zamienić słówko z jednym z
żołnierzy, który uzbrojony w wysłużony M4 pilnował wozu. A raczej pogadał z nim
Crash i James.
- Co tu w ogóle się stało? – pierwszy zapytał, prosto z
mostu Crash.
- A nic, Paragrav nadużył naszej dobroci i tolerancji.
Kilku Strażników się zdenerwowało, mieszkańców nie było trzeba długo
przekonywać. A teraz starcza nam żarcia aby się wyżywić, i aby handlować. I
żadne Murasy nam nie brużdżą… Zresztą jesteście pierwszymi, którzy tu zawitali.
Kierownik chciał do was otworzyć ogień, ale Meksykaniec kazał zobaczyć co was
tu sprowadza, trochę za mało na atak. A spodziewamy się go w najbliższej
przyszłości.
- Kierownik? Meksykaniec? – drążył temat już James.
- No, pewnie go pamiętacie z Miasta. Breakcraft i Miguel
Cotto.
James ich nie znał, ale Crash kojarzył Breakcrafta. Tom
Breakcraft. Rycerz, który chciał odejść z Miasta Murów, ale nie uzyskał
pozwolenia dowództwa. Wysłano go na wieś, na Śmietnisko. Kierownik, jak go tu
zaczęto nazywać, nie znosił być poniżany. A już kompletnie nie lubił patrzeć
jak poniża się innych, czego nie żałował sobie Paragrav.
Nie trudno się domyśleć, że Breakcrafta po prostu chuj
strzelił. Najpewniej sam zaczął wymierzać sprawiedliwość, reszta ludzi poszła
za nim. Którzy też byli z resztą nieludzko traktowani. Dlatego Górny Dystrykt
jest za grubym murem, bowiem masa ludzi już dawno by się zbuntowało przed
tyranią skrybów.
Dopiero w trasie, Crash i James podzielili się zdobytymi
informacjami z resztą załogi. Kiedy wóz z żywnością i amunicją wrócił do Waste
City, Coquar wrócił na ubity trakt. Ciągnął dalej na wschód, mijając rozległe
pola należące do Waste City. Pracowali na nich rolnicy i kobiety, co przy
lżejszych pracach. Pilnowali ich przed truposzami i bandytami żołnierze,
dawniej pilnowali ich, aby nie myśleli uciec czy się lenić.
- Stary… - odezwał się Niemożliwy – Zameldujemy to
Miastu?
Stary chwilę się zastanawiał nad tym, co im grozi za nie
zgłoszenie tego faktu dowództwu. W końcu mieli CB radio, i kawał solidnej
anteny na dachu. On osobiście by tego nie meldował, ale, on nie miał zamiaru
wrócić. W przeciwieństwie do nich, co mogło by się dla nich skończyć niezbyt
przyjemnie.
- Zameldujemy. Steve, możesz? – rzucił do kabiny.
Steve bez słowa sprzeciwu, zgłosił w kilku krótkich
słowach co ich spotkało i odpowiedział na to, o co ich pytał radiooperator z
Miasta Murów. A więc o to jakie mają siły, dlaczego nic nie zrobili i dlaczego
handlowali ze zdrajcami. Wyjaśniał wszystko prosto, nie rozwodził się.
Radiooperator nie miał się do czego przyczepić.
Dwanaście kilometrów dalej, kiedy za kółko przesiadł się
Crash, w cholerę poszła pompa paliwowa. Klął na czym świat stał, stali w
szczerej pustyni. Jedyną nadzieją było, wrócenie do Waste City po część
zamienną, z resztą amunicji do karabinu EM-doc’a, który i tak z bronią radził
sobie tu najgorzej. Mimo wszystko, potrafił czynić cuda swoim przedpotopowym
rewolwerem.
Nie było sensu iść całą grupą, zwłaszcza że nie byli
wcale tak daleko od miasta. Od Śmietnika, co zapewne odstraszało rabusiów, a trupy
były systematycznie łapane i spalane. Zgłosił się James, Jeff i Niemożliwy.
Stary jednak zdecydował, że bez Jeffa pójdzie im szybciej. Gruby nie
protestował, zdawał sobie chyba z tego sprawę. Jedyne co ich przerażało, to
ilość amunicji. James miał dwa magazynki do AK, Niemożliwy do AR-15 miał ich
trzy. I po magazynku do broni bocznej. Biorąc trochę mleka i wody, ruszyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?