niedziela, 29 grudnia 2013

Strefa - wpis #002

Była noc i prócz chrupiącej trawy pod wojskowymi buciorami Arka, nie było słychać nic prócz zawodzących gdzieś w oddali psów. Na razie się nimi nie przejmował, były zbyt daleko by stanowić realne zagrożenie. O wiele groźniejsze były pułapki Wypaleńców, rozciągały się dookoła miasta i w nim samym. Pandemię najczęściej przeżywała całe rodziny z tą samą grupą krwi, to też wśród nich tworzyły się klany. Władzę wśród klanów kontrolowała najsilniejsza rodzina. W Olsztynie byli to Michałowscy. Drobny sklepikarz pracujący w sklepie na osiedlu Kormoran. Jego dzikie zapędy uruchomiły się dopiero po jakimś czasie. Zorganizował rodzinę która przeżyła, urządził się wśród ruin i podrzynając gardła kilku chłystkom stał się niejakim liderem. Oczywiście były też i mniejsze rodziny, niepodlegające Michałowskim, a nawet z nimi walczące, lecz tamte trzymały się ubocza. Lasów i ościennych wsi. W większości miasto było rządzone przez Michałowskich.
         Przyszedł z kierunku Gietrzwałdu, który tyle razy przeszukiwany, że wchodzenie do niego nie miało sensu. Z resztą w środku zapewne przebywał patrol Wypalonych lub wojska. Lubi tam siedzieć i czaić się na siebie wzajemnie, bowiem wieś znajdowała się idealnie przy drodze i można było korzystnie ją obsadzić po obu stronach drogi. Wieża sanktuarium idealnie nadawała się na stanowisko snajperskie. Najlepiej było przemknąć szybko i wejść w lasy, aby wyjść na Dajtkach. Tam też się pojawił, lecz i ta dzielnica była przeszukana i całkowicie przeorana. Skierował się na południowy-wschód. Musiał obejść jezioro Kortowskie by wyjść w Słonecznym Stoku. Kierował się na Kortowo, akademiki to były prawdziwe kopalnie suwenir.
         Dajtki, tak jak i Słoneczny Stok to osiedla domków jednorodzinnych. Były zbyt daleko wybuchu, ale wirus nie obszedł się z nimi łaskawie. Na drodze przez pierwsze dni katastrofy leżało bardzo wiele ciał, a samochody korkowały drogi. Teraz były rozebrane. Świece, alternatory. Wszystko to wykręcili i zabrali złomiarze, czyli stalkerzy i żołnierze którzy odważyli się tu zapuścić. Schody zaczynały się w samym Kortowie. Było to duże skupisko młodych Wypaleńców i co gorsza nie podciągniętych pod żadną rodzinę z Olsztyna. Samo Kortowo za czasów normalności było kampusem studenckim. Tysiące młodych ludzi z całej Polski uczyło się w teraz zrujnowanych i nie do końca opuszczonych budynkach.
         Pierwsze pułapki znalazł przy przekraczaniu strugi kortowskiej, czy jak kto woli ścieku. Były to zamaskowane doły wypełnione kuchennymi nożami oraz granaty w puszkach które eksplodowały po ich pociągnięciu. Bardziej zmyślnych spodziewał się w samych akademikach. Pierwszy z nich, Dom studenta 8 był przeszukiwany przez samego Arka już kilka razy i znajdowały się tam barłogi kilku Wypalonych. Arek przekroczył rzeczkę kortowską i prawym jej brzegiem dostał się w okolice DS 7. W tym akademiku znajdował się kiedyś bardzo popularny klub studencki Rakor, teraz przerobiony przez wypalonych na rzeźnię. Uszu Arka doszedł jakiś przeraźliwy wrzask. Kiedyś, kiedy mieszkali tu studenci i toczyło się normalne życie, pewnie by tego nie usłyszał, ale całkowicie cichy Olsztyn sprzyjał wyłapywaniu takich nieprzyjemnych dźwięków…
         „Cholerny świeżak… Szkoda” pomyślał Arek. Bardziej doświadczeni stalkerzy omijali tą strefę. Młodzi wypaleni byli szybsi od swoich starszych pobratymców i łatwiej było plądrować bloki na Osiedlu Generałów lub Brzeziny wraz z Pozortami. Tu zapuszczali się kompletni głupcy lub naprawdę dobrzy w swoim fachu stalkerzy. Cóż, Arek miał po swojej stronie tylko doświadczenie z innych miast, ale siła fizyczna nie była po jego atutem. Sprawdził magazynek w Berylu i załadował komorę nabojową pociskiem. Wyszedł z koryta strugi i wolnym krokiem skierował się do wejścia akademika. Drzwi były otwarte, ale budynek był naszpikowany pułapkami. Na szczęście wejście do klubu studenckiego znajdowało się po drugiej stronie i mógł iść o zakład, że większość mieszkańców tego bloku tam właśnie biesiaduje na ciele jakiegoś żółtodzioba. Jakoś dziwnie ani przez moment nie przeszła mu przez myśl ochota ratowania go.
         Drzwi do akademika, otworzyły się bez trudu. Portiernia była pusta, tylko hulał po niej wiatr przez wybite okno. Klucze leżały w skrytkach depozytora, w niektórych z nich znajdowały się stare dowody osobiste. Mimo upływu lat na plastikowych dokumentach nadal można było odczytać dane osobowe dawnych studentów. Arek przez chwilę zastanawiał się ilu mieszkańców tego domu studenta miało grupę krwi 0Rh+ i nadal żyje polując na normalnych ludzi. Zakradł się do pomieszczenia i wziął wszystkie klucze, jakie tylko mógł znaleźć. Podejrzewał że uczta trochę potrwa, najpierw wypaleni walczyli o kolejność biesiadowania. Oczywiście Ci niezrzeszeni pod nazwiskiem jakiejś rodziny. Nadmiarowa agresja robiła swoje.
         Spodziewał się najwięcej łupów na ostatnim piętrze, dlatego też tam się udał. Klucze z numerami pokojów zaczynające się od 4 odłożył do osobnej kieszeni luźnej kurtki. Na glazurze widać było że tego piętra nikt nie odwiedza, nie było śladu w kurzu zalegającym na schodach. Dlatego spodziewał się tam najwięcej pułapek. Najpopularniejszy był granat w szklance postawiony na klamce po drugiej stronie drzwi. Nawet nie chciał wiedzieć ilu kolegów po fachu zabrała mu ta zmyślna szykana. I nie widział na nią jakiejś specjalnej rady, prócz otworzenia drzwi pewnym ruchem samemu chowając się za ścianą. Ale były też inne. Strzelby odpalane poprzez sznurek przeczepiony do drzwi, inne granaty, wyskakuję deski z gwoździami oraz chyba najgorsze, te robiące najwięcej hałasu. Tak jak inne przeważnie zabijały na miejscu, tak ściągnięcie sobie na głowę chmary Wypalonych nigdy nie było przyjemne. Ucieczka udawała się tylko cudem. A w łapach Wypaleńców nie było przyjemnie. Stawałeś się workiem do wyładowywania agresji, czasem nie tylko jej. A kiedy obili Cię tak że byłeś o krok od przejścia na drugą stronę, odcinali Ci co nieco i powoli jedli. Okropna śmierć której Arek nie życzyłby najgorszemu wrogowi.
         Arek nigdy nie uważał się za jakiegoś doświadczonego stalkera, wiedział że są ludzie o wiele bardziej doświadczeni od niego. Był prywatnym stalkerem, a Romana poznał całkiem przypadkowo. Pewnej nocy jako barman po prostu za dużo dał po palniku z pewnym klientem i zaczęła się sprzeczka o metody zbierania suwenir. Tym klientem był Roman, emerytowany już urzędnik z Biura Ochrony Stref wiedział o co chodzi w tym całym zakazie wynoszenia rzeczy ze stref. Diamentowy osad był największą tajemnicą i to na całym świecie, żaden rząd nie chciał nagłego wzbogacenia się obywateli. To by spowodowało zapaść gospodarczą, odejście od pieniądza, głupio by było jakby każdy przeciętny obywatel był bogatszy od państwa. Już po pierwszych analizach rzeczy ze strefy odkryto diamentowy pył który w 2020 roku był przecież głównym materiałem. Do obróbki innych materiałów, do budowy skomplikowanych struktur… Wszędzie był wykorzystywany diament lub diamentowy pył.
         Roman okazał się całkiem poinformowany, wrócił do Ostródy jak do swojego miejsca zamieszkania, w końcu tam się wychował i od razu polubił bar w którym pracował Arek. Może nawet to z jego słowa, kontrole zawsze jakoś mijały szczurkowatego barmana, polewającego piwo i inne alkohole do kufli i kieliszków z osadem po wodzie na ściankach. Arek tego nie wiedział, ale wiedział że Roman płaci konkretnie, a w dodatku można powiedzieć, się zaprzyjaźnili i czasem spędzali wolny czas razem. Szczepionka na multi wirusa w końcu to był jego pomysł i trochę się do niej dołożył, wcześniej Arek strefy odwiedzał tylko w ciężkich ochronnym płaszczu i masce przeciw gazowej. Po zaszczepieniu się zmieniło się to o sto osiemdziesiąt stopni.
         Co prawda wszyscy którzy przyjmowali szczepionki byli monitorowani przez BOS, a tylko refundowane były dla osób mieszkających bardzo blisko stref. Do 5 kilometrów od ostatniej granicy. Pozostali ludzie słono płacili za przyjemność bycia odpornym na multi wirusa.
         Przeszukiwania pomieszczeń trwały szybko, choć po wydarzeniach z 2020 roku w pokojach panował jeszcze większy syf, niż za czasów aż urzędowali tam studenci i studentki. O dziwo zawsze można było poznać który pokój był w całości męski, a który żeński. Wszelkie nośniki danych znajdowały się przeważnie na wierzchu. Dla zaoszczędzenia Arek obierał suweniry z pudełek i wrzucał tylko to, gdzie pyłu było najwięcej. Każde pudełko czy koperta zajmowało ciut więcej miejsca w plecaku niż sama płyta. Mniej więcej przy pokoju 401 dopiero uruchomił się alarm, bardzo tania pułapka. Składała się z akumulatora, klaksonu samochodowego, drucika oraz żyłki. Pociągnięcie za drzwi sprawiało że jeden z dwóch kabli dotykał akumulatora i zaczynał trąbić. Arka oblał zimny pot, a w byłym klubie studenckim usłyszał wrzaski i krzyki wypalonych biegnących w stronę wyjścia. Beryl załadowany i przeładowany trząsł się w dłoniach młodego stalkera. Walka nie miała większego sensu, musiał znaleźć kryjówkę. I to jak najszybciej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?