wtorek, 4 lutego 2014

Próg Szaleństwa - wpis #006

Gorąca woda spływała po ciele Rolanda, zabierając ze sobą mydliny i znikając w odpływie hotelowego prysznica. Było późno, na nogach poza obsługą tego przybytku był tylko on. Sen miał głęboki, dający ukojenie i regenerację energii, zmysłów. Przespał calutki dzień, budząc się późną nocą. Gdy podnosił się z łóżka w głowie huczała mu jeszcze wczorajsza walka, albo i jak kto woli, rzeź, ale bardzo powoli zanikała tak samo, jak człowiek zapomina o tym ile razy i kiedy ostatnio podrapał się po głowie. Rana postrzałowa w nocy musiała przestała krwawić, pocisk przeszedł na wylot. Co prawda pościel była cała we krwi, niestety pokoje nie były wyposażone w apteczki.
Wychodząc, znalazł w kieszeni Łowcy trochę pieniędzy, którymi uregulował należność za nocleg i kupił obiad na wynos, który zjadł w samochodzie. Tam założył na ranę opatrunek i zdezynfekował ranę, korzystając z samochodowej apteczki. Stary dostawczak odpalił po krótkim czasie kręcenia kluczykiem w stacyjce i wyjechał z parkingu w stronę miasta. Brama miasta była olbrzymia, cztery pojazdy spokojnie by się w niej zmieściły na raz, a za nią rosły spiczaste wieże kościołów i kwadratowe molochy przeznaczone na budynki mieszkalne. Na dole znajdowały się sklepy, wyżej żyli ludzie zajmując się swoimi sprawami. Rolandowi aż zakręciło się w głowie od tego wszystkiego. Była późna noc, przy uliczkach i drogach świeciły się miejskie latarenki. Raz kiedyś przejechał pojazd strażników miejskich, mimo wszystko nie bito ludzi będących na ulicach i nie zapędzano ich siłą do domów. Rolanda to jakoś dziwnie mierzwiło. Samochód zaparkował na jednym z wielu, piętrowych parkingów Nadroża, a samemu skierował się w stronę bramy. Cały czas szukał siostry, a musiała się do miasta dostać tą, a nie inną bramą. Niestety to było tak głupie, że aż nieskuteczne. Kręciło się tu bardzo dużo ludzi, a o małej dziewczynce nikt nie słyszał. Jakiś przygłup będący z tych przygłup, które naganiają innym klientom, słysząc mężczyznę szukającego dziewczyny, wskazał Rolandowi kierunek w którym mógłby znaleźć dziewczynę. Roland jeszcze nie wiedział że została mu wskazana droga do burdelu i dilera grzybami z Szaleństwa.
Przybytek był nazwany poprawnie. „Próg Szaleństwa” znajdował się w piwnicy opuszczonego już bloku, o wiele niższego niż inne i znajdował się przy samym murze na północy miasta. Okolica sama w sobie nie była przyjemna, patrole odbywały się tu bardzo rzadko i zazwyczaj w dzień. Rano tylko zbierano ciała do identyfikacji i tak życie się tu toczyło. Idealne miejsce dla Rzeźnika. Sam się o tym szybko przekonał, kiedy jakiś dryblas chciał wytrząść z niego kilka marek kupieckich. Nie przewidział że pod płaszczem znajduje się bezlitosny zabójca, który bez wahania wbił mu sztylet w brzuch, który przekręcił i pociągnął do góry, patrosząc zbira jak świniaka. Ciało osiłka opadło bez życia na asfaltową drogę, a jego krew spływała do dziury w jezdni. Znaleziono go dopiero następnego dnia rano. Bob Baldrick, miejscowy złodziej i bandyta. Kilka osób odetchnęło z ulgą.
„Próg Szaleństwa” okazał się bardzo miłym miejscem, ale były to tylko pozory. Pięciu barczystych ochroniarzy, trzej szefowie i sześć dziwek. Wpuszczono go bez słowa, po czym skierowano do burdelmamy. Była to już stara kurwa, mająca w swoim życiu więcej kutasów w gębie, niż posiłków, a przynajmniej takie robiła wrażenie. Mimo wszystko nadal miała w sobie to coś, co podkręcało ciśnienie.
- Witaj Łowco – zwróciła się do Rolanda, gdy tylko go zobaczyła – Dla Łowców Gregor ma specjalną zniżkę, chcesz skorzystać? Upatrzyłeś sobie już jakąś panienkę? – mówiąc to mrugnęła do niego okiem, pochylając się i ukazując zadbany dekolt wylewający się z czarno-różowego gorsetu.
- To lokal Gregora, tego z Szaleństwa? – Roland niezwykle się zdziwił, ale powiedziano że oni mają jego siostrę, niską dziewczynę, to też puzzle zaczęły tworzyć cały obraz.
- Oczywiście głuptasie, a niby skąd przyszedłeś?
Roland zrozumiał. To przez skórzany pancerz i ubranie Łowcy, został wzięty za jednego z siepaczy Gregora. Postanowił to wykorzystać do infiltracji budynku, musiał znaleźć siostrę za wszelką cenę, chociaż nie wiedział że ona szukała go cały dzień, a teraz spała smacznie w hotelu niedaleko niego.
- Pokaż mi tą nową dziewczynę, tą co przysłali ostatnio.
- A, chodzi Ci o Kicię. Znajdziesz ją w pokoju na końcu korytarza za mną, drzwi na prawo. Zapłacisz przy wyjściu.
Roland skinął głową. Zdjął z głowy kaptur płaszcza oraz czapkę patrolówkę, nie zauważając kamer monitoringu pod sufitem. Jeden z szefów, uważany za głównego przedstawiciela interesów Szaleństwa w Nadrożu, obserwował go i cholera, nie mógł poznać tego Łowcy. Jakiś nowy? Sprawa aż tak go zaintrygowała, że wykonał jeden, krótki telefon do Gregora, który rozwiał wszelkie wątpliwości.
Kicia była tam gdzie powiedziała burdelmama, niestety Kicią nie była jego siostra.
- Gdzie ona jest? Przywieźli dziś do was jakąś nową dziewczynę? – Kicia nie rozumiała.
- Słodziaku, ja tu przecież jestem, po co Ci jakieś inne dziewczyny. Jestem najnowsza, chcesz się zabawić?
- Nie, nie jestem tu po to by się bawić – w ręce Rolanda pojawił się sztylet, a ten przylgnął głęboko do szyi dziewczyny – Mów gdzie jest ta nowa, albo rozpruję Ci gardło.
Nie zdążył usłyszeć odpowiedzi, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. W ich świetle stał ochroniarz, za nim stało jeszcze kilku. W rękach mieli strzelby i pistolety maszynowe. Roland pociągnął do siebie dziewczynę, tworząc z niej żywą tarczę. Schował się za nią, po ostrzu sztyletu mocno przyciśniętego do gardła Kici pociekła krew. Dziewczyna płakała, błagała o to by nie strzelali. Ochroniarze czekali, aż do pokoju nie wpadł jeden z trójki szefów, Joshua.
- Słuchaj mnie sukinsynie, bo nie będę pierdolił bez końca. Wyjdź zza dziewczyny, a oddamy Cię Gregorowi bez większego uszczerbku na zdrowiu. Jeśli będziesz się stawiał, zarobisz kulkę i ty, i ona. Taką kurewkę jak ona złapiemy sobie nową. To jak bę…
Joshua zamilkł w półsłowa, z jego piersi wystawała rękojeść sztyletu rzuconego przez Rolanda. Ochroniarze tylko przez sekundę nie wiedzieli co robić, po chwili odezwała się strzelba i pistolet maszynowy. Kicia była twarda, bowiem mimo że miała więcej ran postrzałowych niż włosów na cipce, to wyzionęła ducha dopiero po godzinie. O wiele więcej szczęścia mieli ochroniarze. Kiedy otworzyli ogień, na tego najbliżej Roland pchnął Kicię samemu chowając się za nią. Strzelba była za wolna, Roland po prostu złapał ją za lufę i docisnął ją do szyi ochroniarza, naciskając na palec ochroniarza. Z urwaną głową, opadł na Rolanda, stając się nową tarczą. Strzelba miała w sobie jeszcze kilka kul, dwie z nich przytulił ten stojący we wejściu z pistoletem maszynowym. W korytarzu było ich jeszcze trzech, ale ściany były bardzo cienkie. Podniesiony pistolet maszynowy, zaczął pluć nabojami i dziurawić osoby stojące w korytarzu oraz w pokojach naprzeciwko. Kiedy kończyła się amunicja, po prostu wychylił się ze strzelbą i dobił tego ochroniarza, który leżał pomiędzy ciałami swoich kolegów z pracy, chowając się za nimi przed kulobiciem.
Musiał znaleźć siostrę. Otworzył z hukiem pokój naprzeciwko, siedziała w nim trzymająca za brzuch i krwawiąca dziwka. Jej jęki uciszył wystrzał ze strzelby. Tak samo postąpił z pozostałymi dziewczynami, które nie zdążyły uciec oraz klientami… W piwnicy znalazł kilka klatek z dziewczynami, ale w żadnej z nich nie było jego siostry. Te oszczędził, chociaż kusiło go aby skrócić im cierpienia. Po Joshu przyjdą następni i będą takimi samymi kurwami, jak te u góry.
Wracając do szefów, dorwał jednego z nich w ukrytym pomieszczeniu w głównym biurze. Niski, brzydki, szpetny i z imieniem Cloel, piszczał jak wieprz kiedy Roland dźgał go po plecach nożem. Aż uszy bolały, był to prawdziwy krzyk rozpaczy i bólu. Trzeciego szefa nie odnalazł, a przy tym nie znalazł również siostry. A skoro ich tu nie było, znaczyło że są gdzieś indziej. Przejrzał zakrwawione dokumenty na biurku, kiedy Cloel przestał wrzeszczeć. Trzeci szef nazywał się Orlon, był rzekomo w drugim końcu miasta, gdzie po ulicach kręcili się dilerzy grzybków i pilnował ich. Pewnie mieli tam jakąś melinę, może tam była Lidia?
Dało się słyszeć syreny. Morderstwa w tej okolicy się zdarzały, ale na takie porachunki straż miejska nie mogła przymknąć oka. Roland położył strzelbę obok ciał Cloela, w końcu miał swój karabin myśliwski i karabinek ojca. Wyszedł z „Progu Szaleństwa” tylko lekko poturbowany. Z dwie albo trzy kule utkwiły w skórzanym pancerzu, a tylko jedna z nich dała radę się przebić i utknąć pomiędzy żebrami Rzeźnika.
Wychodząc zarzucił na czapkę i kaptur, po czym zniknął w ciemnościach nocy. Za plecami miał różowe światło wydobywające się z burdelu przez otwarte drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

a może by tak komentarz?