Gorąca woda spływała po ciele
Rolanda, zabierając ze sobą mydliny i znikając w odpływie hotelowego prysznica.
Było późno, na nogach poza obsługą tego przybytku był tylko on. Sen miał
głęboki, dający ukojenie i regenerację energii, zmysłów. Przespał calutki
dzień, budząc się późną nocą. Gdy podnosił się z łóżka w głowie huczała mu
jeszcze wczorajsza walka, albo i jak kto woli, rzeź, ale bardzo powoli zanikała
tak samo, jak człowiek zapomina o tym ile razy i kiedy ostatnio podrapał się po
głowie. Rana postrzałowa w nocy musiała przestała krwawić, pocisk przeszedł na
wylot. Co prawda pościel była cała we krwi, niestety pokoje nie były wyposażone
w apteczki.
Wychodząc, znalazł w kieszeni
Łowcy trochę pieniędzy, którymi uregulował należność za nocleg i kupił obiad na
wynos, który zjadł w samochodzie. Tam założył na ranę opatrunek i zdezynfekował
ranę, korzystając z samochodowej apteczki. Stary dostawczak odpalił po krótkim
czasie kręcenia kluczykiem w stacyjce i wyjechał z parkingu w stronę miasta.
Brama miasta była olbrzymia, cztery pojazdy spokojnie by się w niej zmieściły
na raz, a za nią rosły spiczaste wieże kościołów i kwadratowe molochy przeznaczone
na budynki mieszkalne. Na dole znajdowały się sklepy, wyżej żyli ludzie zajmując
się swoimi sprawami. Rolandowi aż zakręciło się w głowie od tego wszystkiego.
Była późna noc, przy uliczkach i drogach świeciły się miejskie latarenki. Raz
kiedyś przejechał pojazd strażników miejskich, mimo wszystko nie bito ludzi
będących na ulicach i nie zapędzano ich siłą do domów. Rolanda to jakoś dziwnie
mierzwiło. Samochód zaparkował na jednym z wielu, piętrowych parkingów Nadroża,
a samemu skierował się w stronę bramy. Cały czas szukał siostry, a musiała się
do miasta dostać tą, a nie inną bramą. Niestety to było tak głupie, że aż
nieskuteczne. Kręciło się tu bardzo dużo ludzi, a o małej dziewczynce nikt nie
słyszał. Jakiś przygłup będący z tych przygłup, które naganiają innym klientom,
słysząc mężczyznę szukającego dziewczyny, wskazał Rolandowi kierunek w którym
mógłby znaleźć dziewczynę. Roland jeszcze nie wiedział że została mu wskazana
droga do burdelu i dilera grzybami z Szaleństwa.
Przybytek był nazwany
poprawnie. „Próg Szaleństwa” znajdował się w piwnicy opuszczonego już bloku, o
wiele niższego niż inne i znajdował się przy samym murze na północy miasta.
Okolica sama w sobie nie była przyjemna, patrole odbywały się tu bardzo rzadko
i zazwyczaj w dzień. Rano tylko zbierano ciała do identyfikacji i tak życie się
tu toczyło. Idealne miejsce dla Rzeźnika. Sam się o tym szybko przekonał, kiedy
jakiś dryblas chciał wytrząść z niego kilka marek kupieckich. Nie przewidział
że pod płaszczem znajduje się bezlitosny zabójca, który bez wahania wbił mu
sztylet w brzuch, który przekręcił i pociągnął do góry, patrosząc zbira jak
świniaka. Ciało osiłka opadło bez życia na asfaltową drogę, a jego krew
spływała do dziury w jezdni. Znaleziono go dopiero następnego dnia rano. Bob
Baldrick, miejscowy złodziej i bandyta. Kilka osób odetchnęło z ulgą.
„Próg Szaleństwa” okazał się
bardzo miłym miejscem, ale były to tylko pozory. Pięciu barczystych
ochroniarzy, trzej szefowie i sześć dziwek. Wpuszczono go bez słowa, po czym
skierowano do burdelmamy. Była to już stara kurwa, mająca w swoim życiu więcej
kutasów w gębie, niż posiłków, a przynajmniej takie robiła wrażenie. Mimo
wszystko nadal miała w sobie to coś, co podkręcało ciśnienie.
- Witaj Łowco – zwróciła się
do Rolanda, gdy tylko go zobaczyła – Dla Łowców Gregor ma specjalną zniżkę,
chcesz skorzystać? Upatrzyłeś sobie już jakąś panienkę? – mówiąc to mrugnęła do
niego okiem, pochylając się i ukazując zadbany dekolt wylewający się z
czarno-różowego gorsetu.
- To lokal Gregora, tego z
Szaleństwa? – Roland niezwykle się zdziwił, ale powiedziano że oni mają jego
siostrę, niską dziewczynę, to też puzzle zaczęły tworzyć cały obraz.
- Oczywiście głuptasie, a niby
skąd przyszedłeś?
Roland zrozumiał. To przez
skórzany pancerz i ubranie Łowcy, został wzięty za jednego z siepaczy Gregora.
Postanowił to wykorzystać do infiltracji budynku, musiał znaleźć siostrę za
wszelką cenę, chociaż nie wiedział że ona szukała go cały dzień, a teraz spała
smacznie w hotelu niedaleko niego.
- Pokaż mi tą nową dziewczynę,
tą co przysłali ostatnio.
- A, chodzi Ci o Kicię.
Znajdziesz ją w pokoju na końcu korytarza za mną, drzwi na prawo. Zapłacisz
przy wyjściu.
Roland skinął głową. Zdjął z
głowy kaptur płaszcza oraz czapkę patrolówkę, nie zauważając kamer monitoringu
pod sufitem. Jeden z szefów, uważany za głównego przedstawiciela interesów
Szaleństwa w Nadrożu, obserwował go i cholera, nie mógł poznać tego Łowcy.
Jakiś nowy? Sprawa aż tak go zaintrygowała, że wykonał jeden, krótki telefon do
Gregora, który rozwiał wszelkie wątpliwości.
Kicia była tam gdzie
powiedziała burdelmama, niestety Kicią nie była jego siostra.
- Gdzie ona jest? Przywieźli
dziś do was jakąś nową dziewczynę? – Kicia nie rozumiała.
- Słodziaku, ja tu przecież
jestem, po co Ci jakieś inne dziewczyny. Jestem najnowsza, chcesz się zabawić?
- Nie, nie jestem tu po to by
się bawić – w ręce Rolanda pojawił się sztylet, a ten przylgnął głęboko do szyi
dziewczyny – Mów gdzie jest ta nowa, albo rozpruję Ci gardło.
Nie zdążył usłyszeć
odpowiedzi, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. W ich świetle stał ochroniarz,
za nim stało jeszcze kilku. W rękach mieli strzelby i pistolety maszynowe.
Roland pociągnął do siebie dziewczynę, tworząc z niej żywą tarczę. Schował się
za nią, po ostrzu sztyletu mocno przyciśniętego do gardła Kici pociekła krew.
Dziewczyna płakała, błagała o to by nie strzelali. Ochroniarze czekali, aż do
pokoju nie wpadł jeden z trójki szefów, Joshua.
- Słuchaj mnie sukinsynie, bo
nie będę pierdolił bez końca. Wyjdź zza dziewczyny, a oddamy Cię Gregorowi bez
większego uszczerbku na zdrowiu. Jeśli będziesz się stawiał, zarobisz kulkę i
ty, i ona. Taką kurewkę jak ona złapiemy sobie nową. To jak bę…
Joshua zamilkł w półsłowa, z
jego piersi wystawała rękojeść sztyletu rzuconego przez Rolanda. Ochroniarze
tylko przez sekundę nie wiedzieli co robić, po chwili odezwała się strzelba i
pistolet maszynowy. Kicia była twarda, bowiem mimo że miała więcej ran
postrzałowych niż włosów na cipce, to wyzionęła ducha dopiero po godzinie. O
wiele więcej szczęścia mieli ochroniarze. Kiedy otworzyli ogień, na tego
najbliżej Roland pchnął Kicię samemu chowając się za nią. Strzelba była za
wolna, Roland po prostu złapał ją za lufę i docisnął ją do szyi ochroniarza, naciskając
na palec ochroniarza. Z urwaną głową, opadł na Rolanda, stając się nową tarczą.
Strzelba miała w sobie jeszcze kilka kul, dwie z nich przytulił ten stojący we wejściu
z pistoletem maszynowym. W korytarzu było ich jeszcze trzech, ale ściany były
bardzo cienkie. Podniesiony pistolet maszynowy, zaczął pluć nabojami i dziurawić
osoby stojące w korytarzu oraz w pokojach naprzeciwko. Kiedy kończyła się
amunicja, po prostu wychylił się ze strzelbą i dobił tego ochroniarza, który
leżał pomiędzy ciałami swoich kolegów z pracy, chowając się za nimi przed
kulobiciem.
Musiał znaleźć siostrę.
Otworzył z hukiem pokój naprzeciwko, siedziała w nim trzymająca za brzuch i
krwawiąca dziwka. Jej jęki uciszył wystrzał ze strzelby. Tak samo postąpił z
pozostałymi dziewczynami, które nie zdążyły uciec oraz klientami… W piwnicy
znalazł kilka klatek z dziewczynami, ale w żadnej z nich nie było jego siostry.
Te oszczędził, chociaż kusiło go aby skrócić im cierpienia. Po Joshu przyjdą
następni i będą takimi samymi kurwami, jak te u góry.
Wracając do szefów, dorwał
jednego z nich w ukrytym pomieszczeniu w głównym biurze. Niski, brzydki,
szpetny i z imieniem Cloel, piszczał jak wieprz kiedy Roland dźgał go po
plecach nożem. Aż uszy bolały, był to prawdziwy krzyk rozpaczy i bólu. Trzeciego
szefa nie odnalazł, a przy tym nie znalazł również siostry. A skoro ich tu nie
było, znaczyło że są gdzieś indziej. Przejrzał zakrwawione dokumenty na biurku,
kiedy Cloel przestał wrzeszczeć. Trzeci szef nazywał się Orlon, był rzekomo w
drugim końcu miasta, gdzie po ulicach kręcili się dilerzy grzybków i pilnował
ich. Pewnie mieli tam jakąś melinę, może tam była Lidia?
Dało się słyszeć syreny.
Morderstwa w tej okolicy się zdarzały, ale na takie porachunki straż miejska
nie mogła przymknąć oka. Roland położył strzelbę obok ciał Cloela, w końcu miał
swój karabin myśliwski i karabinek ojca. Wyszedł z „Progu Szaleństwa” tylko
lekko poturbowany. Z dwie albo trzy kule utkwiły w skórzanym pancerzu, a tylko
jedna z nich dała radę się przebić i utknąć pomiędzy żebrami Rzeźnika.
Wychodząc zarzucił na czapkę i
kaptur, po czym zniknął w ciemnościach nocy. Za plecami miał różowe światło
wydobywające się z burdelu przez otwarte drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
a może by tak komentarz?